Eve Online > Events & Competitions

Baz'ooka VI - reaktywacja

<< < (4/15) > >>

SnowMiracle:
Ostatni obowiązek

Kosmos. Twór aż nazbyt do mnie podobny. Tak samo mroczny, tak samo zimny, tak samo pusty. W kosmosie są gwiazdy, tak, to prawda. Wielkie, gorące kule wiszące w przestrzeni. Ale czym są owe gwiazdy do ogromu kosmosu? Są one jedynie iskierkami, takimi iskierkami jakie można zaobserwować z każdej zamieszkałej przez ludzkość planety. Te świecące punkciki symbolizują nadzieje, nadzieje jakie żywiłem jeszcze gdy widziałem w tym jakiś sens. Obecnie przypominają one raczej umierające gwiazdy, czasem tak samo jak one tworzą w mojej duszy swoiste czarne dziury, które to dosłownie zasysają światło pozostałych jeszcze nadzieji, niszcząc jedna po drugiej. Z czasem znikną wszystkie, lecz co wtedy? Jak w takim momencie bedzie wyglądać moja dusza? Czy to będzie oznaczało koniec? Czymże by był kosmos bez gwiazd? Byłby jedynie próżnia, pustką ... nicościa. Cóż mnie wtedy czeka? Nicość? Piekielna wizja. Wizja o której istnieniu nigdy wcześniej bym się domyslał, bo niby jak? Wtedy, gdy byłem młody? Gdy moja głowa była pełna marzeń, moja wyobraźnia pełna pomysłów, moje ręce pełne zapału do pracy. Tak, ręce były bardzo pracowite, nie bały się żadnego zadania. Wtedy gdy jeszcze były. Służba mi je dosłownie odebrała, pozbawiła mnie rąk. Służba z którą za młodu wiązałem ogromne plany. Służba, która miała być moim spełnieniem, a stała się przekleństwem. Moim przekleństwem. Dlaczego tylko moim, skoro dla Służby pracuje 1/3 populacji mojej rasy? Nie interesuje mnie tak naprawdę, co innym dała lub odebrała Służba. Interesuje mnie jedynie co odebrała mi. A odebrała mi wszystko, odebrała mi moje pracowite ręce, odebrała mi moje silne nogi i to wszystko by w koncu odebrać mi moją kobietę, mój ostateczny sens życia.

Amputacji rąk nawet nie poczułem, stało się to tak szybko. Chwila w której włączyło się pole izolacyjne na wrotach mojego okrętu już dawno zamazała się w mojej pamięci. Zwykłe zwarcie w instalacji, zwykły przypadek. Lecz gdybym pchał ten wózek z amunicja do moich blasterów troszkę szybciej, gdybym znalazł sie na krawędzi wrót poł sekundy wcześniej. Aż strach pomyśleć. Sceny gdy człowiek jest przecinany pionowo na pół widywałem dotychczas jedynie w filmach. Choś nie sądze aby mi było w takiej sytuacji zdąrzyć jeszcze cokolwiek zobaczyć. A więc utraty rąk nawet nie poczyłem, co innego nogi. Ból z tym związany będę pamiętał jeszcze długo. Tak samo jak okoliczności gdy los mi je odbierał, bardzo długo odbierał. Służba wprowadzała wtedy te statki sterowane przez jedną osobę. Ręce nie były tam potrzebne do sterowania, sterowało się mową i myślami, a ja miałem bardzo duże doświadczenie w pilotarzu, nadawałem się idealnie do testów nowych statków. Ale statek to nie wszystko, pilot również ma swoje potrzeby. Za taką właśnie potrzebą musiałem zejść pokład niżej. Tych schodów nigdy nie zapomnę, momentu gdy sie poślizgnołem. Widoku tych barierek, za które każdy normalny człowiek by się złapał ratując się przed upadkiem. Gdybym tylko mógł się wtedy złapać, gdybym miał wtedy ręce, którymi mogłbym się złabać. Nie miałem. Z połamanymi nogami długo leżałem u podstawy tych schodów, bo i z kąd autopilot mogł wiedzieć, czemu jego kapitan tak długo nie wraca. Toż to tylko maszyna, dostanie rozkaz lotu to i zatrzyma się dopiero u celu. I zatrzymała się. Po dwuch tygodniach. Dwa tygodnie leżałem przytomny, bez jakiejkolwiek możliwości ruchu we własnych ekskrementach. Żyjemy w czasach lotów miedzygwiezdnych, gdy cale systemy gwiezdne podróżuje się w kilka sekund. Gdy pomiędzy konstelacjami można się przemieścić używając jednego bramy. W czasach gdy w dalszym ciągu na gangrene i martwice jest tylko jedno lekarstwo - amputacja. Strata rąk i strata nóg były stratami bolesnymi dla mojego ciała, lecz dla duszy były niczym w porównaniu z tym, co Służba odebrała mi wtedy, gdy już byłem na dnie. W momencie gdy już tylko jedna "rzecz" trzymała moją twarz nad powierzchnią tego życiowego bagna, Służba odebrała mi ją. Bez żadnego ostrzeżenia mi ją odebrała.

Paulina była młodą, aktakcyjną i ambitną absolwentką szkoły SoE. Robiła piorunującą karierę, była prawie u szczytu gdy trafiła na przeszkodę nie do pokonania. Na jeszcze ambitniejszego i w dodatku posiadającego znajomosci kapitana lotniskowca. Który to zamarzył sobie o karierze, ale kariery tej nie mógł zrobić, musiał kogoś wyeliminować, najlepiej największego konkurenta. Konkurenta, którym była własnie Paulina. Próbował ją zabić, tak po prostu. W czasach gdy nasze demokratyczne społeczeństwo wyzbyło się już prawie wszystkich prymitywnych zachowań, on ją po prostu próbował zabić. Rzecz dla nas niepojęta. Lecz zamach się nie udał. Trucizna która miała zostać jej zaaplikowana poprzez napój energetyzujący, została przez jeden ze składników owego napoju bardzo osłabiona, ale nadal była szkodliwa. Paulina trafiła do szpitala. Przywieźli ją tydzień po tym jak obsługa stacji w Cisuavert znalazła mnie dogorywającego u podnóża tych przeklętych schodów. Momentu w którym ją przywieli nie pamiętam, date znam jedynie z logów szpitalnych. Lecz jednego jestem pewiem. Była jedyną osobą, która przy mnie czuwała, gdy mnie wybudzano ze śpiączki farmakologicznej po zabiegu i rekonwalescencji. Lekarze twierdzili, że nie zniósł bym bólu gojących się miejsc w których kiedyś były moje nogi. Dlaczego akurat przy mnie czuwała? Tego nigdy się nie spytałem, tak bardzo chciałem zapomnieć czas spędzony w szpitalu, że nie miałem odwagi o to zapytać, bojąc się, że niechciane wsponienia wrócą. Teraz tego żałuję. Teraz już nie ma to znaczenia czy będe te wydarzenia pamiętać czy nie. Ale wiedzy na temat jej wyboru nigdy nie uzyskam. Już nigdy. Jaki by ten powód nie był, Paulina przywróciła mi sens życia. To własnie dla niech nie zabiłem się widąc bezsensowność egzystencji w świecie bez wszystkich kończyn. To ona powstrzymała mnie przed tym krokiem nadając mojemu życiu nowy sens, nowy cel. Chciałem żyć, ale chciałem żyć dla niej. Nie wiedziałem czy to był przypadek czy zmyślne działanie Służby. Czy misja rozpoznawcza do stolicy rasy caldari była przydkiem jej przyznana, czy z góry ukartowana. Byłem przekonany o jednym, że wojna nie oszczędza nikogo. Teraz już znam prawdę. Jej interceptor nie miał żadnych szans na ucieczke z pułapki, jaką ustawili na nią piraci. Pomimo, że była wybitnym pilotem, to nawet ona nie mogła przeciwstawić się samotnie takiej ilości piratów jaka na nią czekała. Wiedzieli, że będzie lecieć. Wiedzieli, którędy będzie lecieć, Wiedzieli, kiedy będzie lecieć. Że intel? Nie, to nie zasługa dobrego intelu. Służba ją wystawiła. Służba chciała się jej pozbyć. Służba się jej pozbyła.

Kosmos. Twór pusty i zimny jak moja dusza. Kosmos wypełniony gwiazdami, jak moja pamięć wspomnieniami. Teraz te jedynie małe punkciki na tle pustki, blednące i zanikające. Zapadające się w tą pustkę, w tą próżnię. Nie chcę zapomnieć. Chcę umierając pamiętać o niej. Chcę ją pomścić, ukarać Służbę, że skazała ją na śmierć. Że skazała sens mojego życia na unicestwienie. Już nie mam po co żyć. Nie widze sensu mojego istnienia po za jednym, po za zemstą. Czy wierzę, że mój hyperion da radę samotnie zniszczyć Służbę? Nie, nie mam złudzeń. Za długo dla nich służyłem, zbyt dobrze ich znam, aby wierzyć, że uda mi się ich zniszczyć. Ale dla mnie to już nie będzie miało znaczenia, już niedługo nie będzie miało żadnego znaczenia. Ale mimo to ze wszystkich sił będę próbował wypełnić tą misję. Umierając będę miał pewność, że więcej się nie dało zrobić. Że zrobiłem wszystko co było w ludzkich możliwościach, aby pomścić jej śmierć. Aby ostatecznie pomścić również własną śmierć. Dopełnie ostatnią misję mojego życia. Ostatni obowiązek wobec Służby.

P.S.
Drugie podejście do tematu konkursu, mam nadzieję, że tym razem spełnione są wszystkie warunki :) Tak, wiem - nudne jak flaki z olejem, ale 1b warty jest spróbowania w tych zawodach.

SnowMiracle:
Bez szansy na ratunek

- Że co? A niech go porkęci i powygina. Niech zejdzie tutaj i sam to naprawi jak jest taki mądry. - Carl nie mógł powstrzymać złości, nie chciał jej powstrzymywać. Aby pierwszy oficer, prosto po szkole pouczał mechanika z trzydziestoletnim starzem, nie do pomyślenia.
- Po jaką cholere on przepalał ten micro warp drive? Ale co może wiedzieć zwykły mechanik. - w sztuce obużenia Carl był mistrzem, mogłem go śmiało naśladować.
- Może nie miał innego wyjścia. - rzekłem bez przekonania we własne słowa, ot tak aby podtrzymać rozmowę.
- Phi, też mi coś. Za młody jesteś aby pamiętać czasy gdy nie było możliwości przepalaniu modułów i tez się jakoś latało.
- Ale wtedy przeciwnicy również nie mieli tej możliwości, wiec szanse były równe. - w tej rozmowie zaczynałem czuć się coraz pewniej - Teraz przeciwnicy mają możliwość przepalania modułów, więc aby utrzymać poziom walki i nie zostać w tyle, również musimy przyjąć do wiadomości możliwości jakie daje przepalanie.
- Bredzisz młody, bredisz. Wybitny pilot wygra walke nawet w gorszej maszynie.
- Ale my nie mamy wybitnego pilota na pokładzie. Mamy tylko naszego kapitana. - salwa śmiechu jaka zastąpiła po mojej wypowiedzi utwierdziła mnie w przekonaniu, że żart wyszedł udany.
- Dobre młody, dobre. - odrzekł Carl jak tylko mógł spowrotem w miare normalnie oddychać - Bierzmy się do roboty, bo jeszcze ten patafian raczy do nas zejść. Podaj pastę nanitową.

Naprawa przebiegła w miarę sprawnie. Służba na tym złomie klasy battlecruiser ... jak się nazywał ten model ... o, juz wiem - myrmidon, a więc służba na myrmidonie nie jest ciężka. Główny mechanik Carl jest moim najczęstrzym towarzyszem na tym okręcie. Ja, jako student akademii technicznej, muszę niestety odbyć te praktyki, aby zaliczyli mi kurs. Mogłem trafić gorzej. Mogłem trafić na jakiś battleship albo jakieś jeszcze większe dziadostwo, gdzie zniknołbym w anonimowości pośród licznej załogi. A tutaj? Tutaj jest ledwo kilka osób. Po za Carlem i mną mamy tu jeszcze "droniarza" Willa. Sympatyczny gość, czasem nas odwiedza, żeby poobgadywać naszego kapitana. Will również jest mechanikiem, ale jego specjalnością są drony. Dba o to aby wszystkie drony były stale gotowe do boju. W zasadzie na dolnych pokładach jesteśmy tylko my. Na wyższych pokładach to już inny świat jest. Tam są oficerowie, tak zwana "elyta". Prócz naszego kapitana, którego imienia nikt z nas nie zna, są jeszcze pilot i jednocześnie pierwszy oficer Jack - największa szuja na tym statku oraz nawigator Kate, jedyna kobieta na najszej łajbie. Kate jest ładną, miłą i inteligentną kobietą. Bardzo chciałbym wiedzieć czy ma już swojego mężczyznę życia czy nie, lecz jestem zbyt nieśmiały w stosunku do kobiet, aby kiedykolwiek ją o to zapytać. Właściwie te jeszcze nigdy z nią nie wymieniłem dłuższego dialogu niż "witam", "proszę" lub "dziekuję". Jestem żałosny jeżeli chodzi o kobiety. Ale już się nie zmienię.

Alarm wyrwał mnie z zamyślenia. Nagły zwrot statku przewrócił mnie na podłogę, Carl ledwo utrzymał się jakiejś barierki.
- Co on wyprawia u licha?! - wrzask Carla w ogóle mnie nie zaskoczył, jest aż nazbyt przewidywalny.
- Gdzie on sie uczył na pilo... - w tym momencie wypowiedź Carla przerwał wybuch. Eksplozja była tak silna, że mnie ogłuszyła. Podmuch rzucił mną o ścianę. Chwile potem rzucił mną ciąg powietrza w drugą stronę, po czym ponownie upadłem na podłogę. Ból i szok był silny, ale krótkotrwały. Bardzo szybko doszedłem do siebie. To co ujżałem przeszło wszystkie moje przewidywania dotyczące katastrof kosmicznych. Zostaliśmy trafieni jakąś torpedą. Eksplozja nastąpiła nad nami, prawdopodobnie na mostku. Nie wiem co się stało z "elytą", ale widze Carla. Leży na ziemi, nie rusza się. Moje próby ocucenia go spełzają na niczym, próbuję go obrócić. Krew, krew i ten kawał metalu wystałący z jego pleców. Trafiło go chyba prosto w serce. Carl nie żyje. Nie mogłem przez chwilę tego zrozumieć. Może w tym momencie byłem zbyt egoistyczny, ale byłem w szoku nie z powodu śmierci Carla, ale z powodu, że to ja się o tą śmierć otarłem. Też mógłbym teraz leżeć martwy na tej zimnej, metalowej podłodze. Nie wiedziałem w tym momencie co zrobić. Zostałem tutaj sam. Próbowałem ułożyć sobie w głowie co się własciwie stało. Trafiliśmy na wroga, nastąpiła potyczka, zostaliśmy trafieni, eksplozja wyrwała dziurę w kadłubie po czym automat odciał uszkodzony poziom. Ale chwila, przecież to jest górny poziom. Co się stało z załogą mostka. Czy żyją? Muszę to sprawdzić.

- Nie żyją! Wszyscy nie żyją! - znajomy głos mnie otrzeźwił. To Will.
- Że co? - pytanie było głupie, bo już wiedziałem co się stało, ale pytanie samo wyrwało się z moich ust.
- Wszyscy u góry zgineli. Trafili nas, trafili nas prosto w mostek. - po wypowiedzi Willa statek zaczoł odczuwalnie zwalniać.
- Co się dzieje? - zapytałem.
- Nic nie rozumiesz. Jesteśmy zamknięci w wielkiem nieruchawej puszce wiszącej gdzieś w kosmosie i nic z tym nie możemy zrobić. - nie miałem pojęcia co odpowiedzieć, nie miałem pojęcia co to oznacza. - Gdzie jest Carl?
- Nie, nie żyje. - odpowiedź nie przyszła mi łatwo.
- Niech to szlag, wszyscy nie żyją.
- My żyjemy. - tym razem odbiłem piłeczke pewnie i stanowczo. - My w ciąż żyjemy.
- Żyjemy? Dalej nic nie rozumiesz. My już jesteśmy martwi.
- Ale jak, nic nie rozumiem.
- Zginiemy teraz albo za chwilę. Atakują nas, a my nie możemy się bronić, nie możemy uciec. To jest nasza trumna.
Will po wypowiedzi wybiegł z warsztatu tak samo szybko jak się tutaj pojawił. Nie zdarzyłem go zatrzymać. Próbowałem poukładać sobie w głowie moje położenie. A wyglądało ono tragicznie, dokładnie tak jak to określił Will - jesteśmy już martwi.

Po uświadomieniu sobie naszego położenia przez dłuższą chwilę nie wiedziałem co zrobić, aż do momentu gdy doszło do mnie, że ta eksplozja była dotychczas jedyną. Nie było następnych. Nikt nas juz nie atakował. Czyżby odlecieli? Chyba tak. Musze znaleźć Willa, musze się dowiedzieć jak się uratujemy, o ile się uratujemy. Pobiegłem do "dronowni", Will pewnie tak również jest. Miałem rację, Will klęczał nad jedną z dron i coś do niej przywiązywał.
- Co robisz? - zapytałem.
- Ślepy jesteś, przywiązuje liny.
- Ale po co?
- Zamknij się bo już mnie zaczynasz wkurwiać! - nie poznaje Willa, nigdy nie był taki wulgarny.
- Nic nie rozumię.
- Drony nas pociągną. Przywiążemy je do statku i będą nas ciągnąć. Dociągną nas do domu.
- Ale jak chcesz nimi sterować? Przecież panele kontrolne są na mostku ... były na mostku. - po mojej wypowiedzi Will wstał i rzucił na podłogę tą linę którą próbował przymocować.
- Kurwa mać. Po co tu przyszedłeś? Będziesz niszczyć wszystko co wymyśle? Chcesz nas zabić?
- Ale ... ale przecież nic nie zrobiłem.
- Własnie młody, Ty nic nie zrobiłeś. Zrób coś w końcu w kierunku naszego ocalenia? Chcesz zginąć? Chcesz?!
Chciałem, bardzo chciałem, ale nie wiedziałem co robić.
- A jakieś kapsuły?
- Kapsułę ma tylko kapitan. Nikt wiecej ... chwilka, młody - co to jest tam za tobą? - a ja głupi się obejżałem. Jedyne co zdąrzyłem poczuć to ból z tyłu głowy.

Ocknołem się. Początkowo nie wiedziałem co się stało, do chwili aż usłyszałem dźwiek wystrzeliwania kapsuły. To był Will, Will uciekający w kapsule. Zostawił mnie tutaj, a sam ucieka. Tego bym się nigdy nie spodziewał. Zostałem sam. Sam na pustym, cichym i juz w zasadzie wiszącym w miejscu kupie żelastwa. Martwej kupie żelastwa. Czy chcę żyć? Tak, bardzo chcę, ale nie wiem co zrobić. Już w zasadzie nic nie mogę zrobić. Pozostałem tutaj samotny. Zagubiony gdzieś w kosmosie. Bez szansy na ratunek.


P.S.
No dobrze, dobrze ... już kończę z tym "spamem" słabych opowiastek, to już ostatnie moje wypociny. Już więcej nie będę :)

KristofPL:
Uwazam powyzsza prace za najlepsza jaka tu jest:P jesli chodzi o lekkosc czytania i fabule:) chyba wlasnie o takie proste opowiastki chodzilo naszemu jury^^

Doom:
A ja tu widzę próbę spamu i klakierstwo pierwszej wody 8)

SnowMiracle:

--- Cytat: KristofPL w Maj 14, 2011, 14:48:37 ---Uwazam powyzsza prace za najlepsza jaka tu jest:P jesli chodzi o lekkosc czytania i fabule:) chyba wlasnie o takie proste opowiastki chodzilo naszemu jury^^

--- Koniec cytatu ---

Twoja praca też jest całkiem przyjemna Krzyś, ino ja poszedłem na ilość, a Ty na jakość (raz a porządnie). Osobiście chętnie na Twoją pracę zagłosuje, bo poprostu mi się podoba ... niezależnie od tego co o niej myśli "wsiowiedzący" Mando. :)

@niżej
Ech, nieładnie tak trzymać czarnego konia na koniec ... z tym to nawet nie mam co konkurować. Chyba nie będzie źle odebrane jak już teraz pogratuluję zwycięstwa, jakie da Ci poniższy utwór :)

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

[*] Poprzednia strona

Idź do wersji pełnej