Eve Online > Events & Competitions
Baz'ooka V - komiks+text
lukez:
Proszę o recenzję, co mógłbym poprawić... Jestem świeży w temacie, więc wszelka konstruktywna krytyka jak najmilej widziana...
Bernard Toris
- Jedyny mym życiem, Imperator mą wolą ! - odpowiedział strażnik świątynny na pozdrowienie skierowane od brata Bernarda.
Katedra św. Hieronima Mądrego na Penirgman VIII była okazałą gotycką świątynią zbudowaną na planie prostokąta. Olbrzymie wrota prowadzące do wewnątrz były szeroko otwarte dla wiernych od wschodu do zachodu Słońca. Wspaniałe zdobienia cieszyły oko najbardziej wymagających koneserów sztuki. Dwie strzeliste wieże, jakby dwóch strażników u wejścia. Rzeźbione w granicie gargulce, wzbudzające przerażenie swoją drapieżną fizjonomią, uzupełnione kolorowymi witrażami przedstawiającymi najważniejsze sceny ze 'Scriptures' św. Kurii budziły szacunek swoim majestatem.
Trzy razy dziennie z katedry niósł się głos dzwonów i trąb:
*Na rozpoczęcie dnia, wyznaczając poranną modlitwę, po której zwykle następował normalny dzień pracy.
*Na Uwielbienie, wyznaczając czas modlitwy głównej, która obejmowała Mszę i Litanię do Wszystkich Świętych trwające około godziny co razem z przerwą obiadową, stanowiło 'przepołowienie' dnia.
*Na zakończenie dnia, wyznaczając wieczorną modlitwę, po której następowała cisza nocna. Nie była to 'godzina policyjna', każdy mógł chodzić po ulicach rozmawiać i zajmować się swoimi sprawami, ale warunkiem było zachowanie względnej ciszy.
Wyjątkiem od tej zasady było co tygodniowe święto organizowane przez Kościół ku czci Jedynego. Patronem nominalnym był Najwyższy Kapłan, czyli Imperator. Jednak z oczywistych powodów organizacją zajmowali się tutejsi mnisi. Po modlitwach i uwielbieniu, były organizowane zabawy i tańce. Każdy był zobowiązany do przyjścia w odświętnym ubraniu. Dzieci bawiły się, czasem dostawały lody bądź ciasto od ojca Korneliusza, tutejszego biskupa, w podarunku (ale tylko te czystej amarrskiej krwi). Dorośli zaś, tańczyli i rozmawiali wśród ogólnego rozprzężenia.
Brat Bernard, starszy podsiwiały mnich, który tracił już resztki włosów wszedł wolnym krokiem do katedry. Minął strażnika, który go właśnie pozdrowił. W zeschniętej dłoni, pokrytej zmarszczkami, wystającej spod karmazynowego habitu, trzymał mały holo-dysk...
W skupieniu mijał rzędy ławek i smukłych kolumn w nawie głównej. Po czym skręcając w nawę boczną, spojrzał w stronę grupy mnichów, którzy właśnie śpiewali Psalm, ku czci Boga Sprawiedliwego. Wszedł w ciszy małymi drzwiczkami do ciemnego korytarza. Wziął ze stolika stojącego przy drzwiach małą lampę i włączył ją. Do złudzenia przypominała światło lampy naftowej. Korytarz, którym szedł zakonnik był czysty i zadbany, ale strasznie wąski. Mogłyby się w nim ledwo minąć dwie osoby. Minąwszy kilka par zamkniętych drzwi po każdej ze stron, zszedł po schodach w kształcie 'ślimaka' dwa piętra poniżej parteru.
Było tu znacznie chłodniej, niż w części sakralnej. Brat Bernard, cierpiący na ból lewego biodra dokładnie czuł każdy schodek, po którym schodził. Podszedł powoli do drewnianych drzwi, uniósł prawą dłoń do czytnika linii papilarnych. Po standardowym dwu-kliku, dioda przestała migać i rozbłysła jasnym, zielonym kolorem. Automat uchylił lekko drzwi, po czym zakonnik pchnął je do środka i wszedł do ciemnego pomieszczenia. Był to jego pokoik, w którym mieszkał. Ustawił lampę na stoliku nocnym i uruchomiwszy panel, włożył holo-dysk do czytnika. Po chwili na środku pokoju ukazała się projekcja smukłej postaci w habicie koloru karmazynowego...
-----
(c.d.n. - być może ???)
MightyBaz:
poniżej fragment [spoiler] powieści klasyka hard sf Mike'a Resnicka - "Starship: Bunt" #2 .
Coś wam przypomina? :coolsmiley:
Kierunek: Roszponka
Mknęli przez skraj Obrzeży przez kilka następnych godzin, przygotowując się spokojnie na to, co mogło ich czekać u kresu podroży. Cole sprawdzał co godzinę, czy Fujiama i Podok wciąż śpią, poza tym kilkakrotnie wyruszał na inspekcję do przedziału bojowego, aby osobiście sprawdzić, czy wszystkie systemy broni są w pełni sprawne, po drodze wpadając do mesy na kolejną kawę. Całą resztę czasu spędził na obserwacji symulacji komputerowych prezentujących wszelkie rodzaje cywilnych, handlowych i wojennych okrętow z Bortelu II.
W końcu pilot zameldował, że wroga jednostka znalazła się w polu rażenia broni pokładowej. Cole podszedł do stanowiska Rachel.
– Przygotuj się, tak na wszelki wypadek – poprosił, a potem odezwał się głośniej do Bdxeni: – Czy Bortelici są nadal na powierzchni planety?
– Tak.
– Możesz mi pokazać rzut ich statku?
– Z tej odległości? Nie, sir, nie mogę.
– A kiedy będziesz mógł?
– Za kolejne sześć do siedmiu minut, sir.
– Czy na miejscu będzie wystarczająco jasno?
– Roszponka wykonuje pełen obrót w dwadzieścia dwie godziny, sir. Poszukiwany okręt znajdzie się na dziennej stronie dopiero za sześć godzin.
– Przekaż jego obraz na wszystkie ekrany mostka, jak tylko będzie to możliwe.
– Tak jest, sir.
Pięć minut później komunikator Cole’a powiadomił, że nadeszła wiadomość tekstowa.
– Tekstowa? – powtórzył zdziwiony komandor.
– Zgadza się – odparł komputer.
– Wyświetl ją.
Rzędy niewielkich liter zaczęły się pojawiać w powietrzu i znikały ledwie Cole zdążył je przeczytać:
Domyślam się, że nie chcesz dzielić się tą wiadomością ze wszystkimi, dopóki nie ma takiej potrzeby, więc informuję cię tą drogą, że Fujiama właśnie się obudził. Jest teraz w łazience, bierze prysznic. Jakieś pięć minut zabierze mu wytarcie się i powrót do kabiny. Dodaj do tego ze dwie minuty na ubranie się, potem siądzie do komputera, żeby rozpocząć poranną odprawę. Muszę mu od razu powiedzieć, że znajdujemy się o dwadzieścia osiem lat świetlnych od miejsca, w którym powinniśmy być o tej porze i zbliżamy się do potencjalnego nieprzyjaciela. On czerpie informacje z tylu źródeł, że nawet w przypadku mojego kłamstwa, dowiedziałby się prawdy w kolejne pół minuty. Jeśli więc nadal masz ochotę na rozpoczęcie akcji, zostało ci sześć, najwyżej siedem minut. Sharon
Cole wyłączył kieszonkowy komunikator i odwrócił się do pilota.
– Co tam słychać z moim przekazem? – zapytał.
– Właśnie go odbieram, sir – odparł Bdxeni.
Na ekranach pojawił się obraz lśniącego, złotego statku.
– To nie jest jednostka handlowa – stwierdził Cole. – Raczej jeden z ich najnowszych okrętów wojennych, z trzystoma ludźmi na pokładzie i uzbrojeniem, przy którym nasze wyrzutnie mają siłę rażenia procy. – Sprawdził czas na jednym z chronometrow. Do momentu, w którym Fujiama zorientuje się, gdzie i po co polecieli: pozostawało przynajmniej pięć minut. I może ze trzydzieści dodatkowych sekund, których kapitan będzie potrzebował na odzyskanie dowodzenia. Fujiamie wystarczy jedno spojrzenie na wrogą jednostkę, żeby uznać, iż „Tedy R.” nie będzie dla niej godnym przeciwnikiem. Wycofa się z pewnością na rutynową trasę patrolu i prześle raport ze spotkania do dowództwa sektora z prośbą o wsparcie, które nigdy nie przybędzie, gdyż rozproszone siły Republiki nie miały w tym rejonie zbyt wielu wolnych jednostek. Istniał tylko jeden sposób, aby przekonać się o intencjach bortelickiego okrętu i jego załogi bez narażania „Teddy’ego R.” na niebezpieczeństwo. Ale to wymagało od Cole’a podjęcia natychmiastowych decyzji.
– Pilocie, zwolnij najdelikatniej jak potrafisz i przejdź na stałą orbitę. Chorąży Marcos pozostanie na swoim stanowisku do odwołania. Porucznik Mboya idzie ze mną.
Ruszył szybkim krokiem do najbliższej windy.
Zanim do niej dotarł, skontaktował się z Forrice’em.
– Co się dzieje? – zapytał Molarianin.
– Czy w wahadłowcach mamy skafandry ochronne i broń?
– Tak.
– Spotkamy się w doku – powiedział Cole. – Masz dziewięćdziesiąt sekund, żeby dotrzeć na miejsce.
Cole i Mboya zjechali na pokład cumowniczy i pobiegli w kierunku najbliższej śluzy powietrznej.
Forrice wynurzył się z następnego szybu windy dosłownie kilka sekund po nich.
– Co się dzieje? – Molarianin tym razem zadał to pytanie bardziej stanowczym tonem.
– Później ci wyjaśnię – odparł Cole, wskakując do otwartego włazu wahadłowca. – Zwolnij bolce trzymające prom w doku i zabierz nas stąd jak najszybciej.
– Odwrócił się do Mboyi. – Poruczniku, wyłącz radio. Wyciągnij procesor albo pamięć, możesz nawet powyrywać przewody, ale zrób coś, co da się naprawić bez problemu, radio ma pozostać martwe, dopóki nie dostaniemy się na Roszponkę.
Mboya od razu zabrała się do roboty, a kilka sekund później mały prom odcumował od kadłuba „Teddy’ego R.”.
– Kierunek Roszponka – ten rozkaz Cole skierował już do Molarianina.
– Chcesz, żebym posadził „Kermita” w jakimś konkretnym miejscu?
– Co to jest, do jasnej cholery, „Kermit”?
– Siedzimy w nim – wtrąciła Christine, pokazując triumfalnym gestem wielki bezpiecznik z radia
podprzestrzennego. – Wahadłowce otrzymały nazwy pochodzące od imion czworga dzieci Teodora Roosevelta: Kermita, Archiego, Quentina i Alice.
– No pięknie – mruknął zdezorientowany Cole. – Zlokalizuj bortelicki okręt i poproś o pozwolenie na lądowanie w tym samym miejscu. Znajdujemy się na terytorium Republiki i jesteśmy uzbrojonym okrętem wojennym, nie powinni robić żadnych problemów.
– Nie możemy poprosić o cokolwiek – wtrąciła znowu Christine, pokazując po raz drugi bezpiecznik.
– Już pan zapomniał?
– Szlag! – zaklął Cole. – Nie wylądujemy bez odebrania dokładnych koordynat. Dobrze, poruczniku, włoży pani ten bezpiecznik na miejsce, jak tylko przekroczymy granice systemu Bastoigne.
– I co dalej? – zapytał Forrice.
– A potem będziemy się modlić, żeby działa „Teddy’ego R.” nie rozpieprzyły nas na milion kawałków, zanim zdążymy wylądować, a Bortelici nie załatwili nas, zanim zdążymy opuścić tę planetę.
Gregorius:
--- Cytat: Feece Trinthakis w Październik 27, 2009, 23:17:30 ---Proszę o recenzję, co mógłbym poprawić... Jestem świeży w temacie, więc wszelka konstruktywna krytyka jak najmilej widziana...
--- Koniec cytatu ---
Ja powiem tylko tyle : MOAR!! (no i ofc. na Kroniki zapodawaj ^^)
hakatu:
Społeczeństwo ogólnie podpięte
Idąc przez miasto, można zaobserwować, iż już prawie każda z mijanych przez nas osób jest do czegoś podpięta. To słuchawki z odtwarzacza mp3 zawieszonego na szyi, to telefon komórkowy, który nieustannie przypomina o swoim istnieniu, zegarek z wbudowanym aparatem, bądź często wszystko na raz. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo będziemy roztaczać promieniowanie niezgorsze od małej radiolatarni.
Nikt nikogo nie wpuści w pole, bo pole będzie wszędzie. Każdy będzie miał swoje własne, większe lub mniejsze. Może nawet będzie się można postarać o jakieś dotacje z UE. Małopolanie i Wielkopolanie z okolic Krakowa i Poznania otrzymają po darmowej "komórce". Komuniści będą mieli pole do popisu, propagując znowu stare hasło: "Pole w ręce ludu". Symbolem nowej-starej ideologii mogła by być wiązka splątanych kabli, a kabli u nas zawsze było pod dostatkiem, zarówno tych przewodzących jak i donoszących.
Nie będzie już problemów z zaginięciami, bo każdy będzie już tak przesiąknięty falami, że sam będzie nadawał na swojej własnej częstotliwości i będzie go można po niej znaleźć. Jednak to też nie jest dobre rozwiązanie, bo możliwe, że będziemy zagłuszać sami siebie, a jak każdy będzie nadawał na innej fali, to w ogóle nie będzie można się dogadać.
Może więc obwieszanie się gadżetami nie jest rozwiązaniem? Tu z pomocą znów przychodzi technika. Naukowcy proponują miniaturyzację i komputeryzację większej ilości dziedzin naszego życia. Powiedzmy taki multimedialny toster, który nie dość, że sam rano zrobi grzanki i posmaruje je masłem, to jeszcze połączy się z serwisem prasowym i odczyta najważniejsze wiadomości dnia. Pralka w tym czasie wypierze i powiesi nasze skarpetki, a lodówka zamówi w sklepie jajka.
Co jednak jeśli, tak jak w przypadku naszych domowych komputerów, oprogramowanie dla nowoczesnego sprzętu RTV/AGD będzie zawierało błędy? Toster posmaruje masłem skarpetki, pralka wypierze kurczaka, a lodówka nie będzie się chciała otworzyć, bo uzna, że domownik nie ma wystarczających uprawnień.
Jak widać, czeka nas coraz wygodniejsza i świetlana przyszłość. No może nie tak jasna. Bo wszystkie te gadżety będą zapewne napędzane elektrycznością i może się okazać, że równoczesne włączenie telewizora i próba wynegocjowania z szafą wydania butów, może się okazać spięciem w sieci i pozbawieniem prądu połowy miasta, a każdy wie jak działają nasze służby ratownictwa elektrycznego. Tak więc, wszystkie te wynalazki mogą się nie przyjąć w naszym pięknym kraju i wychodząc na spacer, nadal będziemy obwijać się słuchawkami, do kieszeni chować telefon, do plecaka komputer, a sąsiadowi wymontowywać z małego fiata akumulator, bo czymś przecież musimy całą tą elektronikę wykarmić.
Dla nas, Polaków koncepcja pola dla wszystkich i dla każdego jest szczególnie bliska pod względem historycznym. Wspomnijmy choćby naszych przodków, zwących się Polanami, byłego wicepremiera Marka Pola, który polskie pola chciał upiększyć autostradami, czy staropolskie słowo oznaczające atrybut wytwarzania energii, czyli polano. Kiedyś polano, czyli kawałek drewna, wrzucone do domowego ogniska, produkowało ciepło. Dzisiaj przenośną energię zawiera bateria. A bez baterii nie ma gadżetu i osobistego pola.
Mój kawałek na listopad... tak dla odmiany, felieton. ;)
MightyBaz:
sorki, ale ten tekst nie nadaje się, chyba że jako ciekawostka
Nawigacja
[#] Następna strona
Idź do wersji pełnej