Tak j.w. Doom wspomniał ceny konsol od czasów PS Sony są dotowane, a koszty są wliczane w ceny licencji na produkcje gier i ceny samych gier. W tej chwili rynek jest na tyle duży, że wielokrotnie zwrócił ten sposób marketingu i nikt go już dla byle widzimisię nie zmieni. Nie jest to jakaś tajemnica, tylko wielokrotnie chwalony przez SONY sposób dzięki, któremu zdobyli swoją pozycję na rynku konsol. Microsoft również miał wieloletni czas zwrotu inwestycji i bez mrugnięcia dokładał do XBoxa (bodajże po 5 latach mieli wyjść na zero). W zasadzie jedyna w miarę tanią w produkcji konsolą powinien być Gamecube, Wii. Nintendo wyraźnie postawiło na specyficzny target i stara się go opanować pasującym odbiorcom gameplayem, a nie elektroniką. Wielkie korporacje istnieją na tyle długo, że jeśli muszą, to będą inwestować nawet na 10, czy 15 lat.
Co do tego czym robiono efekty w filmach z czasów 20+ lat wstecz. Spielberg miał do dyspozycji studio z 200 zsieciowanymi Amigami 2000 wyposażonymi w 24 bitowe karty GFX Raptor (wyspecjalizowane do sieciowego renderigu 3d). Na tym sprzęcie projektowano efekty specjalne, animacje itp. Natomiast stacja Silicon Graphics (sztuk - jeden) była wynajmowana na godziny (gigantyczne koszty wówczas) i za jej pomocą renderowano końcowy etap w docelowej rozdzielczości i poziomie szczegółów.
Ja najbardziej wtedy podziwiałem animowane myśliwce w którymś z Bondów wygenerowane Realem3d właśnie na Amigach. Praktycznie nieodróżnialne od prawdziwych. Perfekcyjny przykład pracy animatorów i doskonałego programu.
Jedynym filmowcem który miał wówczas własne stacje graficzne i studio efektów specjalnych był G. Lucas i na parę lat zdominował rynek świadcząc usługi w dziedzinie efektów specjalnych.
Lat miałem akurat tyle żeby się ożenić. No młody i głupi byłem, ale przynajmniej komputery były wtedy ciekawsze
Scenowe Amigi 500 i 1200 niewiele miały graficznie wspólnego z sieciowymi Raptorami do filmów. Oba modele były tanimi zestawami dla graczy w czasach gdy rynek gier jeszcze nie umiał oczarować ani grafiką 3d, bo była paskudna i nie robiła wrażenia (pewnie dlatego najpierw została zaakceptowana na kalkulatorach biurkowych PC, które i tak nic lepszego nie oferowały), ani pojemnymi nośnikami i eleganckimi komputerami w stylu Home (czarna Amiga z wbudowanym CD się nie przyjęła, bo klienci nie mieli pojęcia po co im jakieś głupie "CD" skoro wszystko mają na pirackich dyskietkach masowo dublowanych przez XCopy, który do każdej kopii doklejał wirusa Lame_Exterminator. Zabawnie wtedy było i wesoło na rynku komputerów.
Tyle że w podstawie elektroniki te rozrywkowe Amigi niczym się nie różniły poza procesorem i kartą grafiki, więc jak ktoś się uparł, to je wstawił w skrzynkę, dokupił lepsza kartę GFX i CPU i mógł pracować za "małe" w sumie pieniądze. Mój pierwszy twardy dysk (wielkości szuflady CD) kupiłem sprzedając małego Fiata 126
Sporo grafików na takim sprzęcie wyrosło. W Europie muzycy mieli swoje Atari ST, ludzie od video i kablówek tanie Amigi 1200, które pierwotnie miały służyć do gier, ale były dostępniejsze od 3000 i 4000. A DTP uwielbiało bliźniaka Amig jakim był Macintosch.
Komputerów innych niż PC czasem brakowało, bo Motorola przycinała dostawy procesorów podbijając ceny dla wojska, które pakowało je w rakiety. Intel takich machlojek nie mógł robić, bo poza PC mógł zdominować jedynie rynek grzejników elektrycznych
PS Nie idealizuję amerykanów. Po prostu podziwiam ogromny kraj z gigantycznym rynkiem zbytu. Połączenie siły nabywczej stabilnej klasy średniej i rozmachu, który nadaje amerykanom 300 mil obywateli.
Nie ukrywam, że lubię z nimi grać, dawno już nie byłem w stanach, ale bardzo miło wspominam wrażenie jakie zrobili na mnie zwykli mieszkańcy, bo są zaprzeczeniem obiegowych opinii o amerykanach. Nie są chciwi, są pragmatyczni. Chętnie pomogą, ale są nauczeni, że za rzeczy się płaci, bo to nie tylko zysk osoby prywatnej, ale też dobro ich gospodarki, a tym samych ich samych. Nie są ani głupi, ani niedokształceni, są za to specjalistami w swoim fachu i kierunku i bez żenady konsultują się w sprawach, na których ktoś może znać się lepiej (istne zaprzeczenie polaków co to wszystkie rozumy zjedli jak tylko ich mama wypłakała świstek papieru w szkole, czy parę podpisów na indeksie).
Są zadziwiająco uprzejmi, to aż szokujące patrząc na ich własne filmy, w których chamstwo wylewa się hektolitrami. Widocznie potrzebują zaworu bezpieczeństwa po codziennym, doklejonym "happy. Generalnie jest to wszystko mniej teatralne niż u Azjatów i bardziej przyswajalne dla Europejczyka. Zresztą co tu mówić o Amerykanach jak nawet sztywni Anglicy potrafią u siebie zrobić dobre wrażenie. Moja rodzina po części na stałe mieszka w Anglii i z przykrością stwierdza, że jeżeli ktoś się nie uśmiecha na widok sąsiada, to jest to na 99% nowo przybyły polak
Zestresowane wiecznie smutasy są z nas niestety.
PPS Sorry za tą ścianę