Cz. 2
To czego pragnął w swoim dość krótkim życiu Cort najbardziej, to „napierdalać kolesi z gallupa”. Marzenie to niestety stało na kursie kolizyjnym z planami jego ojca, właściciela sieci Entropicznych Pralni „Balbinka” na planecie Jita, który wymarzył sobie syna w garniturze wysokiej rangi dyrektora ważnej korporacji o jakiejś wdzięcznej nazwie jak np. Wschodniopołudniowa Kompania Neowiktoriańska Panasyfix czy Koncern Trzeciej Multiświadomości Sp.z.o.o.w.c (im dłuższa i mniej zrozumiała nazwa tym większy szacunek na rynku). Dlatego, gdy tylko osiągnął dojrzałość, czyli lat 16, uciekł z domu, planety i zgłosił na ochotnika do Synoidów Otchłani – kompanii najemniczej walczącej tu i tam, gdziekolwiek tylko nieźle płacono, a że galaktyka pełna była większych czy mniejszych konfliktów, to na brak zajęcia Synoidzi nie narzekali.
Tak Cort rozpoczął karierę najemnika. Najpierw przeszedł szereg treningów autohipnotycznych, w których wtłoczono mu schematy wszelakich narzędzi do zabijania i przykłady ich użycia, począwszy od zwykłego grzebienia, na bombach próżniowych skończywszy, kilkaset traktatów wojennych, podstawy kilkunastu sztuk walki, po czym z lasującym od wiedzy mózgiem posłano do sal treningowych, gdzie spędził kolejnych kilkaset godzin na szlifowaniu swoich umiejętności zabijania bliźniego w różnorakich warunkach i konfiguracjach. Niestety nie dane mu było sprawdzić ich w warunkach bojowych.
Na pewnej mocno zakrapianej imprezie, w koszarach kompanii znajdujących się na małej planetoidzie okrążającej równie mało interesującą planetę, poderwał niezłą dziunię, laskę „imprezy”, na której widok ślinili się wszyscy, ale nikomu odwagi nie starczyło, o dziwo, by do niej zagadać. Oprócz Corta oczywiście. Dziunia, parę kielichów później, w pobliskim kibelku, pokazała zachwyconemu młodzieńcowi parę sztuczek i nowych zastosowań dla kilku narzędzi mordu. W trakcie gdy chłopak podziwiał poszerzony zakres zastosowań granatu typu flashbang, prezentację przerwała grupa osiłków z dowódcą kompanii na czele, który to chwilę później okazał się być narzeczonym dziuni. W kilka minut młodzieniec przeszedł ekspresowy „survivalowy trening w warunkach bojowych”, w efekcie którego z ciężko uszkodzoną głową, wstrząsem mózgu, licznymi uszkodzeniami narządów wewnętrznych i połamanymi kończynami wylądował w punkcie medycznym. Tam jako tako poskładano go do kupy. Niestety niski stopień wojskowy, a co za tym idzie psie ubezpieczenie, uniemożliwił mu pełny powrót do zdrowia. Przy okazji mściwy dowódca wydalił go z kompanii, tak więc kulejący, z nawrotami bólu głowy, były już najemnik, rozpoczął karierę wyrzutka społecznego. Jakiś czas później trafił do pirackiej braci Pink Bunnies, jako pilot, licząc na to, że uda mu się zebrać wystarczającą ilość kredytów na pełną Rewitalizację, chociaż marzenia o „napierdalaniu kolesi z gallupa” pozostały w nim silne.
Kiedy szefostwo Króliczków po cichu zaczęło rozpytywać o specjalistę od „walk w ekstremalnych warunkach takich jak tunele korytarzy i śmietnisko”, Cort zgłasza się od razu, w końcu jako jedyny ma jako takie podstawy, teoria walk w takich warunkach jest mu znana – wpojono mu ją w końcu jako jedną z wielu podczas seansów autohipnozy. O tym, że po ciężkim pobiciu i wstrząsie mózgu, większość owych informacji zapomniał, a urywki pozostałych pomieszały się tworząc wielki galimatias informacyjny, oczywiście nie wspomina, po co zaprzątać głowę szefostwu nieistotnymi szczegółami. Grunt, że „doświadczenie bojowe” ma.
Po wtajemniczeniu w szczegóły, zabiera swój wypasiony sprzęt „komandosa” – kombinezon bojowy, kevlarową kamizelkę, maskę gazową, gogle z noktowizorem, pas z zasobnikami, ładownicę na 3 magazynki do autoguna „Gallupa”, mnóstwo amunicji, pakiet medyczny i sporo innego sprzętu wojskowego przydatnego w ekstremalnych warunkach takich jak „wąskie tunele i śmietnisko”. Na szelkach bojowych umieszcza granaty różnego asortymentu i swojego ukochanego antycznego laspitsola „Makarov” zatkniętego w magnetycznej kaburze, twarz pokrywa kamuflażem i usatysfakcjonowany rusza na miejsce zbiórki – windę towarową.
Podczas drogi ogarnia go zniecierpliwienie. Wynika ono z rosnącej ciekawości z kim przyjdzie mu pracować. Szefostwo nie wdawało się w szczegóły, mówili o kilku specach z BUFU, Cort zatem niecierpliwi się by wymienić się doświadczeniem bojowym, podpatrzeć parę sztuczek u fachowców. Świadomość, że wreszcie weźmie udział w prawdziwej akcji u boku specjalistów powoduje, że podnosi mu się ciśnienie, adrenalina zaczyna buzować we krwi i niemalże niesie go parę centymetrów nad ziemią prosto pod drzwi windy. Gdy wyłania się zza ostatniego zakrętu, z trudem stłumionym bananem na twarzy (by nie wyjść na nuba), jego oczom ukazują się czekający przy wrotach spece z BUFU.
Pierwsze co przykuwa jego uwagę to wysoka, wyszminkowana, rudowłosa dziewoja, w obcisłych, lśniących czernią lateksach i butach na wysokim obcasie. Na krągłych biodrach, luźno zwisa przekrzywiony pas z przytroczoną kaburą pistoletu. W dłoni dzierży zwinięty pejcz. Rozpoznaje w dominie Rashlę, „amarska dziwkę” jak ją w Króliczkach nazywają.
Obok niej stoi niższy, aczkolwiek najszerszy w barach z całej ekipy łysy osobnik, z białymi, sterczącymi żelem, kępkami włosów, postarzałą twarzą i kwaśnym uśmiechem. Ubrany w luźną kurtkę pilotkę i ciemne skórzane spodnie, dzierży w dłoniach lasguna. Zza pleców wystaje mu koniec masywnego żółtego pudła z czarną rączką, które z bliższej odległości rozpoznaje jako piłę motorową. Po niej domyśla się, że to weteran BUFU Ireul Taar, rzadko widywany ostatnio na stacji.
Przy ścianie przysiadł chuderlawy osobnik w brudnoszarym, umazanym smarem kombinezonie i niebieskiej czapeczce z daszkiem. Ćma sobie papierosa i sprawdza coś na małym mierniku. Obok wyciągniętych na podłodze nóg stoi metalowa skrzyneczka – zapewne mechanik.
Czwarty z menażerii to oparty o ścianę, znany Cortowi bardzo dobrze Nipild Ziomek. Automatyczny shotgun zwisa luźno przewieszony przez lewe ramię, w ustach zmięty, wygasły już pet nadający mu wizerunek „twardziela”. Jako jedyny z towarzystwa ma bojowe szelki i pas z zasobnikami.
Nipild coś właśnie mówi do ostatniego z paczki, indywiduum ubranego dość absurdalnie – buty wojskowe i bojówki mocno kontrastują z upstrzonym biało-czarnymi rombami sweterkiem, spod którego wystają mankiety i kołnierz białej koszuli. Twarz zdradza bardziej akwizytora niż żołnierza czy pilota, chociaż to pozór tylko, bo w człowieku młodzieniec rozpoznaje Sokole Oko. Nie ma przy sobie żądnej broni, chociaż obok oparty o ścianę jest „Gallup”, ta sama wersja, którą niesie Cort.
Niedoszły komandos z nadzieją wypatruje sprzętu bojowego leżącego gdzieś z boku, lecz go nie zauważa, najwyraźniej go nie ma. Nagle dociera do niego, że zadanie może okazać się znacznie trudniejsze niż mu się wydawało, bo oprócz tego, że będzie musiał walczyć w nieznanym wrogiem, to zapewne przy okazji będzie musiał niańczyć całą paczkę fajtłap, kompletnie nie mających pojęcia z czym się mogą zetknąć i jak zachować, i świadomość tego zapiera mu dech w piersiach tak mocno, że musi przystanąć by wziąć kilka głębokich oddechów. W końcu uspokoiwszy się rusza miarowym, wojskowym krokiem w kierunku pozostałych.
Fachowcy pełną gębą. Kurwa ich mać.
- … a ja do niej: „jasne mała, wskakuj pod stół”. Gały jej wyszły na wierzch z oburzenia, więc mówię: „hej! Nie zapakowałem cię jeszcze a ty już gałami trzeszczysz?” Hahahaha! Czaicie? Jeszcze-trzeszczysz? Niezły wiersz mi wyszedł, nie?... nie? – siedzący przy ścianie, niedbale ogolony młodzieniec w brudnym kombinezonie spogląda na reakcje swoich towarzyszy. Ci jednak nie wykazują się zbytnim zrozumieniem dla sztuki najwyraźniej, skoro na ich twarzach pojawia się tylko irytacja.
- Oszczędź nam tego pierdolenia – cedzi powoli Ireul - Rzygam już do słuchania tych bredni chłopie. To nie spotkanko towarzyskie, więc rusz tę chudą dupę. Królik idzie i trzeba się brać do roboty.
- O! W końcu… - mechanik podrywa się na nogi, przeciąga się, zrzuca niedopałek peta na podłogę i podnosi skrzyneczkę. Wyjmuje z górnej kieszeni kombinezonu paczkę fajek, potrząsa nimi i wyciąga ustami jednego. Próbuje odpalić go zapalniczką, ale nie daje rady. Jednocześnie obserwuje nadchodzącego osobnika. Sylwetka i wyposażenie mówią, że to żołnierz, wymalowana śmiesznie czarnym kamuflażem przystojna młodzieńcza twarz zaś, że niezbyt chyba doświadczony. Jednak i tak patrząc na niego Yasieq czuje się jak biedak z sąsiedztwa. Zerkając na towarzyszy stwierdza, że nie tylko on. Największe zainteresowanie przybyły wzbudza w Rashli, która mruży oczy, machinalnie eksponuje piersi wypychając je do przodu co znaczy, ze niewątpliwie królik zrobił na niej wrażenie. Chociaż kto tam wie co to oznacza, stwierdza mechanik szukając w licznych kieszeniach kombinezonu innej zapalniczki.. Pierwszy wyciąga rękę do nowoprzybyłego.
- Masz ogień?
Pochmurna twarz Corta wystarcza mu za odpowiedź, więc zmienia temat.
- Yasieq, mechanik i elektryk w jednym… na ciebie chłopie wypadło, co? – wyciąga dalej rękę w kierunku przybysza.
Uścisk Cort ma mocny. Żołnierski.
- Cort. Sam się zgłosiłem.
- Ee? Lubisz grzebać w śmieciach?
- Ktoś musi to zrobić - wzrusza ramionami Cort - Przyda się moje wojskowe doświadczenie, bo jak widać jest z tym problem na tej stacji… - wymownie przeciąga wzrokiem po ciele Rashli i zatrzymuje wzrok na szpilkach. – Zamierzasz w tym biegać podczas akcji?
Dziewczyna wzrusza ramionami. Wydyma usta.
- A masz z tym jakiś problem?
- Mam…. Będziesz nas opóźniać. Już wyobrażam sobie jak drobisz tymi bucikami spieprzając przed jakimś robalem ...
- To jaki jest plan – przerywa Yasieq widząc nadciągającą burzę na twarzy dziewczyny – Wchodzimy, szukamy stwora, rozjebujemy go i wychodzimy?
- Żeby to było takie proste – wzdycha ciężko milczący do tej pory Nipild – dobra ruszmy się w końcu…
Wszyscy gromadzą się przed windą Czarne, metalowe wrota, które widziały już lepsze dni, mają rozmiar 3 na 3 metry, w sam raz by zmieścił się w nich towarowy Walker. Yasieq uderza w duży, czerwony przycisk po prawej, przyzywając windę. Zza wrót słychać jakiś stukot, po czym nic się nie dzieje. Po przedłużającej się chwili, gdy winda nie nadjeżdża, Yasieq wali w przycisk raz jeszcze, spodem pięści. Narastający stukot i drżenie wrót mówią, że winda protestując ruszyła do góry.
Po kilku minutach oczekiwania wrota rozsuwają się, ukazując duże, przystosowane do przewożenia sporej ilości towarów pomieszczenie.
Chwilę później dwie warstwy wrót (metalowe i siatka ochronna) zamykają się z hukiem i zgrzytając winda rusza na dół. Drży i trzeszczy głośno.
- No to w drogę… - mruczy Yasieq i dodaje głośniej przekrzykując windę – ma ktoś ogień?
Pozostali milczą, przeglądają wyposażenie, w końcu Sokole Oko podaje pudełko staroświeckich zapałek mechanikowi.
- Trzymaj. To co najpierw?
- Trzeba najpierw naprawić transmiter i komputer stacji klonowej, o ile to możliwe – odkrzykuje Nipild – Jak się nam to uda, to cokolwiek tam się czai, może pocałować nas w dupę. Możemy przychodzić tu w nieskończoność, ginąc raz za razem, odradzać w klonowni i wracać, aż dorwiemy gada…
- Czyli 13 poziom…
Windę wypełniają kłęby dymu z papierosa mechanika. Najwyraźniej wentylacja przestała funkcjonować. Rashla próbuje rozwiać dym machając ręką wokoło niej, ale niewiele to daje. W końcu wyrywa fajka zaskoczonemu mechanikowi i rozgniata go pod obcasem buta.
- Ubranie mi zaśmierdzisz.
Yasieq wzrusza ramionami. Wszyscy znowu chwilę milczą obserwując ściany.
- Wiecie, gdy jeszcze robiłem na frachtowcu „Sprytny”, któregoś dnia wpadliśmy z kumplami na przepustkach do nocnego klubu w stolicy Amarr. Dupencje, niewolnice pierwsza klasa, szczególnie jedna, brunetka z sześcioma rękami, niczym jakaś starożytna bogini Kali. Sześć zgrabnych rąk zakończonych sześcioma zręcznymi dłońmi… czujecie klimat obsługiwać sześć…
- Zamknij się Yasieq...
Winda w końcu zatrzymuje się z ciężkim zgrzytem, otwiera swoje mechaniczne usta ukazując ciemne trzewia stacji.
- Włączcie latarki – komenderuje Cort włączając swoją zamontowaną pod lufą „Gallupa”. Gdy widzi jak pozostali wyciągają je z kieszeni, kręci zażenowany głową, wyciąga z zasobnika przy pasie czarną taśmę i rzuca Nipildowi – Przymocujcie je do broni, będzie wam wygodniej.
Gdy wykonują polecenie dodaje:
- Ponieważ wychodzi na to, że jako jedyny mam tu jakieś doświadczenie, to przejmuję dowodzenie. Wykonujcie rozkazy bez zbędnego pierdolenia a zwiększymy swoje szanse na przeżycie. Nie wiemy co tam może nas spotkać, więc oczy szeroko dookoła głowy, broń odbezpieczona i gotowa do strzału. Poruszamy się w szyku bojowym – Nipild i amarska dzi… Rashla z przodu, elektryk z Sokołem 2 metry za nimi, Ire i ja, kolejne 2 metry dalej, zamykamy pochód. Komunikacja sygnalizacyjna…co, kurwa, nie wiecie co to jest? Eh.. dobra.. srać na to... chyba nie spodziewamy się tu jakiejś wrogiej grupy uderzeniowej… w razie utraty pozostałych z pola widzenia, kontakt radiowy, częstotliwość 122.3500. Sprawdźmy radia… Ok. Jakieś pytania? Nie ma to ruchy, ruchy!
- Chwila. Sprawdzę czy mamy kontakt radiowy z Venzonem i resztą szefostwa… - Nipild zakłada na lewe ucho słuchawkę z cienkim, krótkim pałąkiem mikrofonu i mówi:
- Venzik, tu Nip, słychać nas dobrze? Venzik, tu Nip, czy mnie słychać?
- Taa… trochę przerywa ale daje radę…
- Ok., będziemy komunikować się co 5 minut.
- Dobra… powodzenia!
Korytarz poziomu 13 wita ich ponuro wyglądającymi stosami rdzewiejących rur biegnących wzdłuż ścian, przecinającymi tu i ówdzie drogę pękami kabli, walającymi się stosami nie oznakowanych skrzyń i rupieci. Metalowa podłoga skrzypi i dudni pod butami, rdza osypuje się ze ścian, a ciemność wylotowych korytarzy odchodzących w lewo czy prawo wysysa światło latarek. Idą jednak pewnie, Nipild zna drogę i prowadzi grupę.
Cort nie bez przyjemności zauważa, że zaczyna tracić koncentrację. Wybijają go z rytmu i hipnotyzują, miło kołyszące się, odziane w lateks, pośladki dziewczyny idącej kilka metrów z przodu. Nieliczne światła cudownie prześlizgują się zaś po ich krzywiznach, i Cort czuje niemalże tę pieszczotę. Wyobraża sobie, że to jego dłonie muskają delikatnie te dwie boskie krągłości. Światło jego latarki coraz częsciej koncentruje się na owych krągłościach…
- Czy ty czasem nie gapisz się na mój tyłek ?
- Eeee? Co? – Corta jednak trudno wyprowadzić z równowagi bo po chwili dodaje – Ciężko skupić się na czymś innym po prawdzie, kompletnie usypia percepcję hehe – szczerzy zęby.
- Pozwolisz może, że ci ją wyostrzę… – Rashla rozwija bicz i strzela z niego. Rzemień ze świstem oplata się wokół lewego przedramienia chłopaka. Jednakże w głowie byłego najemnika, niczym z magicznego pudełka, wysypuje się potok informacji na temat budowy bicza, akcji i kontrakcji z nim związanych. Potrzeba ułamku sekundy by ciało po przetworzeniu informacji zareagowało. Najemnik szerzej rozstawia nogi, zgina, napina i usztywnia lewe ramię, sięga błyskawicznie prawą ręką po rzemień, łapie go jakieś 30 centymetrów dalej i gwałtownie pociąga. Trwa to mgnienie oka. Zaskoczona dziewczyna, która gotowała się właśnie do szarpnięcia biczem i przewrócenia mężczyzny, sama nagle traci równowagę, potyka się i przewraca w kierunku Corta wzbudzając kłęby rdzawego pyłu. Cort błyskawicznie skraca dystans, pochyla nad amarką i zabiera bicz.
- No piękna… chyba rączka ci się omskła… - z satysfakcją obserwuje wykrzywioną z upokorzenia i wściekłości twarz dziewczyny – trzewiczki ci nie służą jak widać… może w normalnych butach utrzymałabyś równowagę... Następnym razem, zastanów się mocno nim się tą zabaweczką na mnie ponownie zamachniesz. Bo nie skończy się na zwykłym przewróceniu – dodaje chłodno i przytracza bicz do pasa.
- Następnym razem rozwalę ci łeb – cichy głos i napierający nacisk zimnej lufy strzelby na bok głowy, mówi mu, że to Nipild postanowił się włączyć do dyskusji. – Oddaj bicz.
- Chyba go zatrzymam. Pewniej się z nim czuje gdy ta dziwka nie wymachuje nim na lewo i prawo, gotowa przypadkiem krzywdę zrobić komukolwiek.
- Sram na to. Oddaj…bicz…dziewczynie – Nip powoli cedzi słowa i napiera bronią na czaszkę Corta – albo nie będzie co zbierać z twojej gęby…
Cort rozkłada ręcę w goście poddania.
- Dobra, dobra… niech będzie - rzuca bicz przed podnoszącą się na klęczki dziewczyną.
- Już jesteś martwy skurwysynu – cedzi Rashla.
- Uważaj jak chodzisz! – w odpowiedzi prowokacyjnie szczerzy zęby Cort – i bacz w którym kierunku tym machasz….
- Już skończyliście się migdalić? – wtrąca Ireul – bo czas ucieka, nie chcę całej nocy tu spędzić oglądając te wasze tańce godowe… mamy robotę do wykonania.
- Ta sytuacja przypomniała mi pewną anegdotkę z Taisy. To było gdy zajmowałem się wespół z kumplem małym handelkiem izotopami. Któregoś wieczora, po frachcie postanowiliśmy się zrelaksować w takiej małej, polecanej przez znajomka knajpie… Bramka przed wejściem, coś tam buc smarka na nasz widok, ale trochę kredytów zamyka mu gębę… w drzwiach zderzam się z zajebistym lachonem, a dokładnie z jeszcze bardziej zajebistymi sterczącymi zderzakami, które aż się proszą…
- Zamknij się Yasieq.
Prowadzący Nipild nagle przystaje, kuca i omiata latarką podłogę.
- Tu się spierdoliłem niżej…. – w podłodze pełnej rdzawych plam zieje szeroka dziura, zagradzając kompletnie przejście. Gromadzą się przy niej, jeden tylko Cort kręcąc z niezadowoleniem głową z powodu oczywistej nieostrożności stara się obserwować otoczenie.
Gruba na około metr warstwa metalowej konstrukcji przetkanej rurami i kablami rozdzielająca kondygnację, poddana toksycznym oparom i substancjom, zapadła się na odcinku jakiś 3 metrów. Gromada drobnych, białych grzybów obrasta resztki sterczących w dziurze drutów. Smugi światła latarek omiatają kawałki sufitu/podłogi walające się parę metrów niżej.
- Heh… farta miałeś chłopie, że nic ci się nie stało… - Yasieq spluwa do środka.
- Duża ta wyrwa – stwierdza sceptycznie Rashla.
- No duża… - krzywi się Nipild – myślałem, że da radę przejść tędy wciąż, ale bez skakania się nie obejdzie.
- Nie ryzykujmy niepotrzebnych kontuzji, niektórzy mogą mieć problem z rozbiegiem – Cort wymownie patrzy na buty Rashli, ta rzuca mu pioruny oczami, wydyma usta by odpowiedzieć, ale uprzedza ją Yasiq
- Może da radę obejść korytarz?
- Może da. Sprawdźmy…
Zawracają i skręcają w pierwszy boczny korytarz. Kluczą kilka minut między stosami skrzyń i rdzewiejących beczek, których zawartość atakuje ostrym, drażniącym nozdrza i podniebienie zapachem. Podłoga pokryta jest ciemnymi plamami cieczy – niektóre z beczek przerdzewiały tak bardzo, że ich zawartość wycieka na podłogę tworząc lepkie, oleiste plamy. Nie przeszkadza to grupkom długich jak palec karaluchom, które biegają po wszystkim umykając przed światłem latarek i butami przybyszy.
Cort, zamykając pochód, bacznie obserwuje ściany i sufit, czasem zerka do tyłu sprawdzając czy z ciemności za nimi też coś się nie wyłoni. Percepcję ma trochę przytępioną, bo gogle maski gazowej, którą nałożył kilka chwil wcześniej zaczynają parować. Przeklina brak swojego doświadczenia w duchu, bo nie sprawdził tego przed misją. W instrukcji obsługi jak byk napisane było, że maska zaopatrzona jest w system filtrujący, który winien natychmiast odprowadzać parę na zewnątrz, ale jak widać to były tylko banialuki. Tak więc próbuje regulować poziom zaparowania spowolnionym oddechem, niestety niewiele to daje. Kiedy skroplona para uniemożliwia mu jako taką widoczność zrywa maskę z głowy. Jego nozdrza atakuje natychmiast zupa kwaśnych, toksycznych zapachów, które koniecznie chcą pójść w tango z jego zawartością żołądka, ale przynajmniej widoczność się poprawia.
Nipild właśnie pomaga swojej towarzyszce przejść przez stos odpadów, Milczący Ireul zatopiony jest we własnych myślach, co nie przeszkadza mu w lawirowaniu między śmieciami. Sokole Oko idzie ostrożnie wyraźnie nie chce ubrudzić swojego sweterka. Specjalista od elektromechaniki Yasieq zaś właśnie wkłada papierosa do ust i sięga do kieszeni po zapałki. Do Corta dociera po kilku chwilach dopiero fakt, że Yasieq stoi sobie radośnie w jakiejś brudnej, błyszczącej ferią barw tęczy, oleistej plamie. Najwyraźniej mechanik tego nie zauważył, albo kompletnie zignorował, bo krzesa zapałkę o draskę, główka siarki raźno rozjarza się płomieniem, który w rozszerzających się coraz bardziej z przerażenia oczach Corta, osiąga rozmiary błysku atomowego, zresztą wkrótce zapewne nie będzie to tylko imaginacja przewrażliwionego umysłu, gdy zawartość tych wszystkich beczek zajmie się ogniem i pierdolnie, początkując reakcję łańcuchową. Wyobraźnia podsuwa obrazy jak plątaniną rur, którym przepływa paliwo biegną fale płomieni, jak każdy poziom eksploduje tonami toksycznych i promieniotwórczych odpadów i substancji, jak w końcu całą stację szlag trafia, gdy te 30 poziomów zmagazynowanego paliwa, odpadów i różnego rodzaju materiałów eksploduje z powodu jednej małej zapałki.
- Kuuuuu… - Cort krzyczy i błyskawicznie rzuca w kierunku Yaśqa. Świat w oczach Corta spowalnia, Jest tylko on i olbrzymia zapałka. Mechanik zaciąga się po raz pierwszy i odrzuca zapałkę, ta zaś wciąż się paląc, leci w kierunku podłoża. Prosto w ramiona oleistej plamy. Wyostrzone zmysły najemnika obliczają tor jej lotu i Cort wykonuje klasycznego siatkarskiego szczupaka, szoruje brzuchem po zasyfionej podłodze, wjeżdża w breję, zachlapując twarz, łykając palące gardło krople. Wyciąga ręce jak najdalej przed siebie by pochwycić zapałkę próbując myślą zatrzymać ją w powietrzu.
Jego zdolności telekinetyczne zawodzą go jednak.
Zapałka płonąc radośnie mija jego wyciągnięte do granic możliwości palce o długość dłoni i ląduje w oleju.
Przerażony umysł Corta zalewają flasze obrazów z jego krótkiego życia.
Z głośnym mlaskaniem ciało Corta dojeżdża do zapałki. Nakrywa ją dłonią czując jeszcze jej żar płomienia.
Wie jednak, że jest już za późno.
Jedno uderzenie serca. Drugiej uderzenie serca. Bogowie zlitujcie się... Trzecie…
Nic się nie dzieje.
– …rrrrwwaaaaaaaa!!! – dokańcza gardło na wydechu. Cort stwierdza, że leży wyciągnięty jak struna w kałuży oleju tuż przed butami mechanika, który patrzy na niego ze zdziwieniem zaciągając się fajkiem. Inni przystanęli również i też przyglądają z zainteresowaniem tej scenie.
- Jebany chuju! Mogłeś nas wszystkich wysadzić kretynie! – Cort wrzeszczy gwałtownie podrywając się z cuchnącej breji, która teraz oblepia jego twarz, ręce i całe ubranie. Czuje jak olej ścieka mu po nogach do butów, podkoszulek lepi już od wewnątrz, gardło gryzie coś palącego a lewą rękę paraliżuje ból. Wyrywa mechanikowi papierosa z ust i gasi go na kombinezonie mechanika. Po chwili łapie go za ubranie, pod brodą i w akompaniamencie odrywanych guzików przyciąga do siebie – oczu kurwa nie masz? - wrzeszczy.
Yasieq unosi brwi do góry.
- Isogen się nie pali – odpowiada spokojnie.
- Co?
- Isogen się nie pali – powtarza Ysieq, krzywiąc się, gdyż czuje nieprzyjemny, śmierdzący olejem oddech Corta na swojej twarzy. – Każdy kto liznął podstawy chemii wie, że isogen, zmieszany nawet z łatwopalnymi substancjami, od zwykłego ognia się nie zapali. Potrzebuje dopiero temperatury rzędu 1000 stopni. Tak więc od byle zapałki ogniem się nie zajmie…
- Że co? – oszołomiony Cort puszcza mechanika i cofa krok do tyłu. Ociera twarz z breji – Ale, skąd…. po zapachu poznałeś, że to isogen?
Yasieq podchodzi do pobliskich metalowych beczek, przerdzewiałych na tyle, że ich wyciekająca zawartość utworzyła plamę, po której szorował najemnik, i stuka w jedną z nich butem.
- Umiem czytać…. – mówi z pobłażaniem.
Cort z zażenowaniem zauważa, że na ścianach beczek, mimo brunatnego zabarwienia od rdzy, nadal wyraźnie widoczny jest napis „Liquid Isogen”, jego wzór chemiczny i mało czytelna nazwa jakiejś firmy. Każda ze stojących tu beczek ma podobne napisy. Bezradnie patrzy na nie, modląc, by znalazł wśród nich jakąś inną, która mogłaby obalić pewność mechanika, ale nie znajduje.
- No no.. niezły pokaz wyszkolenia – komentuje Rashla. Jej oczy błyszczą złośliwością – trening taplania się w syfie opanowałeś do perfekcji.
- Nie do końca… – Ireul wskazuje na lewą rękę Corta. Ten spogląda na na nią i pojmuje skąd ten narastający ból. Rękaw kurtki rozszarpany jest wzdłuż przedramienia. Umazany olejem przemieszanym z krwią, która zaczyna skapywać wzdłuż dłoni na podłogę. Na odsłoniętej skórze zieje, poszarpana, długa na jakieś 10 centymetrów, brudna dziura. Z jej środka sika małą fontanną krew. Najwyraźniej szorując po podłodze musiał zawadzić o coś ostrego.
Twarz Corta blednie i nagle oczy uciekają do środka oczodołów. Jego ciało osuwa na ziemię.
- O kurde… - drapie się po głowie Yasieq – kto by się spodziewał, że nasz wojak mdleje na widok krwi?
Z objęć Morfeusza wyrywa go czyjś głos.
- Heh. .straciliśmy kontakt z Venzikiem.
- Dlaczego?
- Nie wiem, pewnie spowodowane jest to nagromadzeniem tych wszystkich izotopów tutaj, najwyraźniej niektóre z nich dobrze ekranują.. o widzę, że nasz twardziel się obudził – Cort widzi pochylającego się nad nim Yaśqa z dymiącym papierosem w ustach – jak tam się czujesz Cort?
- E… długo… spałem?
- Jakieś 20 minut byłeś nieprzytomny. Ire opatrzył ci ramię…
Cort stwierdza, że siedzi przy ścianie, lewe przedramię obandażowane fachowym opatrunkiem promienieje wciąż bólem, ale bandaż jest biały i czysty, żadnych plam krwi, więc oddycha z ulga.
- Sorry.. pierwszy raz mi się to zdarzyło..
- Każdemu się czasem zdarzy – wzrusza ramionami Ire - możesz wstać? Dasz radę iść dalej czy cię mamy odstawić do windy?
- Nie, spoko – Cort podnosi się na nogi, robi kilka kroków, czuje, że trochę głowie mu się kręci ale to minie – dam radę, idziemy… - wie, że byłby wstyd na całą stację gdyby odpuścił. Dałby pretekst wszystkim Beach Boysom do naśmiewania się z niego i Królików.
- Miałam niewolnice z mocniejszą głową – kwaśno wtrąca Rashla – na pewno go bierzemy? Będzie dodatkowym problemem gdy w środku walki nagle postanowi zemdleć, bo zobaczył kroplę krwi na swoim tyłku…
- Jest najlepiej wyszkolony z nas wszystkich…- wtrąca Sokole Oko
- Może iść, niech idzie – decyduje weteran BUFU. Podnosi z ziemi futerał z piłą motorową i przerzuca na plecy – W drogę, nie chcę spędzić tutaj całego dnia.
15 minut później docierają do skrzyżowania wyglądającego jak złączka rur – z bąblowatego pomieszczenia wychodzą korytarze w czterech kierunkach. Sam bąbel jest na tyle duży, że pomieściłby kilka całkiem dużych kontenerów. W Z huczącego dużymi wirnikami sufitu, spływa słabe, żółte światło z nielicznych żarówek, które reagują zapaleniem się na wejście ludzi do środka. Niestety jest ich zbyt mało by rozjaśnić całe pomieszczenie, więc większość bąbla wciąż czai się w mroku. Zbiegają się tutaj dziesiątki rur tworząc węzły, które wiją się po podłodze i ścianach, biegną wzdłuż szyn przecinających pomieszczenie w poprzek, niknąc wraz z nimi w ciemnych korytarzach.
Bąbel wypełniony jest wysokimi czasem na dwa metry stosami elektronicznych urządzeń, w tym starymi, zapomnianymi robotami dokonującymi swojego żywota pod ścianami. Szyny w podłodze zagracono kupką elektronicznych podzespołów, na które cieknie strużkami jakaś ciecz z wentylatorów z sufitu, tworząc kałuże wokoło.
Nipild wyciąga dataslate – cienki, poręczny monitor wielkości ksiązki, i sprawdza w nim schemat kondygnacji. Schematy są stare, niezbyt aktualne, ale najwyraźniej satysfakcjonujące, bo po chwili pewnie kieruje się do miejsca, w którym w ścianę wbudowano małą konsolę, z ekranem i kilkunastoma przyciskami. Obok niej ktoś rozdarł cienką metalową ścianę na powierzchni około metra. Wnętrze ukazuje plątaninę podzespołów i kabli, aktualnie jednak w dużym stopniu stopionych i pociętych – ktoś najwyraźniej zadał sobie sporo trudu by mocno uszkodzić urządzenie.
- No to jesteśmy na miejscu. Konsola kontrolna transmitera i stacji klonowej. Ktoś bardzo chciał nas wyresetować – Nipild wskazuje głową dziurę w ścianie.
- Ta.. sabotowano podzespoły urządzeń – stwierdza Yasieq zaglądając do środka wyrwy z zapaloną małą latarką o wąskim punkcie skupienia światła – chujowo to wygląda na pierwszy rzut oka… ale zobaczę co się da zrobić..
Rozkłada na podłodze swoją skrzyneczkę, wyciąga z niej mierniki, izolatory, śrubokręty i inne małe urządzenia z elektronicznymi licznikami, których przeznaczenia pozostali nawet nie próbują się domyśleć.
- Lepiej skoncentrujcie się na obserwowaniu otoczenia – Cort przerywa pozostałym skupioną obserwację działań elektryka – nie chcemy by coś nas zaskoczyło tutaj, nie?
Tak więc rozchodzą się wszyscy na kilka kroków wokoło i zaczynają omiatać pomieszczenie latarkami podpiętymi pod lufy broni.
- Kto to mógł zrobić? – zastanawia się głośno Rashla.
- Chuj wie, wrogów mamy sporo…
- Musiał mieć albo niezłe oprogramowanie łamiące zabezpieczenia, albo znać kody dostępu – mruczy nad konsolą Yasieq, który właśnie odkręcił jej płytkę czołową i podpina kablami do małego urządzenia ze swojej skrzyneczki – Spójrzmy.. zasilanie odcięte, ale to nie problem.. wystarczy tylko podłączyć parę kabelków… właśnie tak…
Prostuje się usatysfakcjonowany znad konsoli, której monitor rozjarza się zielonym blaskiem.
- Już? – dziwi się Sokole Oko.
- Nie tam.. dopiero podłączyłem do zewnętrznego zasilacza. Spróbuję zalogować się do systemu i sprawdzić jak bardzo został uszkodzony, może znajdę ślady naszego sabotażysty?… Mam ze sobą kopię programu, którą można nadinstalować na system, problemem tylko fizyczne uszkodzenia podzespołów, podmienię je prowizorkami, tak by mógł system funkcjonować, ale aby kompletnie uruchomić transmiter i doprowadzić do pełnej funkcjonalności będę potrzebował dużo czasu… hmm.. bardzo dużo czasu.. i obawiam się, że będziemy potrzebować mikroukładów, których nie mamy na stacji. Trzeba będzie je sprowadzić.. a to potrwa…
- No to chujnia..
- Aż tak tragicznie nie jest… jak uruchomię system transmitera, to może uda się zdobyć zapisane kopie naszych sygnatur, więc nawet jak coś poważnego się nam stanie, to w przyszłości z tej kopii będzie można spokojnie się klonować…
- Dobra zajmij się tym.. poczekamy nawet i kilka godzin jak będzie trzeba – komenderuje Nipild.
- Spoczko… heh… niezłe zabezpieczenie – zalogowanie się do systemu musi być potwierdzone kodem DNA, pobranym z próbki skóry. Mam nadzieję, że Venzik nie zapomniał nadać mi upoważnienia… no zobaczmy…voila! Wszedłem.. hmm… niezły burdel… system sformatowany, ale może da się i tak coś odzyskać. Wiecie, przypomniało mi to pewną anegdotkę, kiedy jeszcze jako młokos, z mlekiem pod nosem, zaokrętowałem się na „Ducha Bucefała” jako pomocnik głównego mechanika, zresztą, mojego ojca… Lecieliśmy frachtem po low secach w Syndicate, siedziałem ze starym sobie w maszynowni grzejąc się przytulnym ciepłem bijącym od strumieni silników fazowych, gdy nagle jak nie pierdolnie… syreny wyją, wszyscy wrzeszczą…jeden wielki burdel. Jakiś piracina od siedmiu boleści, wyszedł niedaleko nas z kamuflażu i odpalił salwę rakiet w burtę biednego „Bucefała”. Miał takiego farta, że trafił prosto w mostek, zabijając kapitana i całą wahtę na mostku. W mgnieniu oka silniki zdechły i statek znieruchomiał. No to jesteśmy w niezłej dupie myślę, jak słyszymy komunikaty o tym, że mostek wyparował, trzeba zacząć modlitwy do duchów przodków, tym bardziej, że wtedy jeszcze nie stać nas było na klonowanie. Ojciec jednak nie stracił głowy…
Yasieq nagle znika w czerownej chmurze.
Kawałki ciała, wnętrzności i litry krwi rozpryskują się z dużą siłą na wszystkie strony, pokrywając pobliskie otoczenie.
Ireul wzdryga się schlapany posoką i zamiera z zaskoczenia.
Sokole Oko stojący najdalej, oniemiały, z otwartymi szeroko ustami, wpatruje się w dymiące krwawe resztki butów – tego co pozostało po mechaniku.
Nipild odwrócony plecami nawet nie drgnął nieświadomy całego zdarzenia, mimo, że fontanna krwi spryskuje jego plecy.
Rashla spryskana na twarzy czerwoną posoką, czuje jej rdzawy posmak w ustach. Kątem oka widzi, że coś przylepiło się do lewego policzka, ale nagłe przerażenie paraliżuje jej ruchy. Sparaliżowana obserwuje jak fioletowe , gąbczaste, śliskie kawałki czegoś odlepiają się jej od policzka i spadają na ramię. Po chwili dociera do niej, że to kawałki mózgu. Świadomość tego przełamuje paraliż. Zaczyna wrzeszczeć wysokim przejmującym tonem.
Najszybciej reaguje Cort. Szybkim ruchem zsuwa gogle z termowizjerem na oczy, podrywa „Gallupa” w dłoniach i otwiera ogień. Terkocząca seria pocisków smugowych omiata najbliższe skupienie ciemności.
- Zaatakowano nas! Walcie do cieni! Coś się tam czai! Kryć się!
Sokół nie wie czy najpierw się kryć, czy strzelać, więc czyni obie rzeczy naraz. Naciska spust rzucając w kierunku wiązki rur biegnących po podłodze nieopodal. „Gallup” odpowiada pustym szczękiem. Zapomniał odbezpieczyć broń. Ręce mu jednak za bardzo się trzęsą, więc koncentruje się całkowicie nad znalezieniem schronienia. Skacze za rury.
Ireul po otarciu rękawem twarzy z krwi podrywa lasguna i zaczyna biec schylony do najbliższej osłony oddając kilka strzałów w skupiska ciemności. Błękitne promienie przecinają ją w kilku miejscach.
Cort pruje ogniem ciągłym od skupiska do skupiska wrzeszcząć: "gdzie oni są?". Powietrze staje się gęste od świszczących kul.
Nipild usłyszawszy terkot broni automatycznej, przeciągły wrzask dziewczyny, nagłą kanonadę kul rykoszetujących od ścian i krzyki towarzyszy, odwraca się by zobaczyć co się dzieje, jednocześnie podrywając strzelbę do strzału. Umysł Corta rejestruje, że Nip popełnia klasyczny błąd nie wyszkolonego żołnierza - zamiast odruchowo paść na ziemię, zaczyna się rozglądać.
Sokole wreszcie odbezpiecza broń i wychylając z zza osłony rur puszcza długą serię w najbliższe skupisko ciemności.
Automatyczna strzelba Nipilda dudni dum-dum-dum-dum. Odrzut rzuca bronią na lewo i prawo. Trafione kawałki elektroniki i rur fruwają wokoło. Nagle lewa noga załamuje się pod nim gwałtownie i pada z okrzykiem bólu na podłogę wypuszczając strzelbę.
Rashla trzyma się za włosy i wrzeszczy.
Ireul ryczy do coś do niej, ale Cort nie słyszy co, dziewczyna najwyraźniej też. W końcu po braku reakcji biegnie do niej pochylony, rzuca na nią i obala na ziemię, wypuszczając uprzednio lasguna. Zatyka jej twarz zakrwawionym rękawem. Dziewczyna się rzuca pod nim, próbuje drapać paznokciami twarz, ale Ire broni się drugą ręką.
Cort rozkłada się płasko na podłodze, tam gdzie stał, praktycznie we wnętrznościach i kawałkach ubrań Yaśqa i przechodzi na ogień krótki, puszczając 3pociskowe serie w najbliższe skupiska ciemności. Wypatruje dużych skupisk ciepła w podczerwieni ale nic nie widzi. Przełącza na notkowizję. To samo. O co tu kurwa chodzi?
Duże wiatraki wentylatorów wyją potępieńczo.
Sokole Oko wrzeszczy: - Widzicie cos?! Trafiliśmy coś?!
- Nipild dostał! – Ire próbuje przekrzyczeć wrzaski Rashli, jednocześnie starając się unikać jej paznokci, które zostawiły już kilka krwawiących bruzd na jego policzkach. W końcu zirytowany wali ją z dyńki, ręce ma zajęte zatykaniem jej ust i odciąganiem paznokci od swej twarzy. Na brak reakcji poprawia. Amarka natychmiast nieruchomieje.
Cort mimo, że nic jeszcze nie zauważył, wymienia magazynek i kontynuuje ostrzał na ślepo. Ciemności jednak milczą, przyjmując ze spokojem serie pocisków. W końcu wrzeszczy:
- Wstrzymać ogień! Wstrzymać ogień! Wstrzymaj ten cholerny ogień Sokół!!! – powtarza trzy razy gdyż słyszy wciąż terkot „Gallupa” kolegi.
Wreszcie słychać tylko jęki wijącego na podłodze Nipilda.
Mijają sekundy i nic się nie dzieje, Cort postanawia zaryzykować i podnosi na nogi ostrożnie omiatając lufą broni otoczenie. Podchodzi powoli do Nipilda, który trzyma się za lewe udo i jęczy.
- O kurwa.. o kurwa…
Spodnie z zewnętrznej strony ud, tuż pod kieszenią, przesiąkły już krwią. Nip blady z bólu łypie z wściekłością na byłego najemnika.
- Rykoszet kurwa! Pojebańcu dostałem rykoszetem!
- Niemożliwe… Ktoś do nas strzelał…
- Gówno tam! Widzisz tu kogoś? Kurwa mać, miał nas na widelcu i uciekł? Dostałem ry-ko-sze-tem! O kurwa.. ale ból.
- Daj, spojrzę na to – pojawia się Ireul klękając obok kolegi. Wygląda upiornie. Całe ubranie lepi się od krwi mechanika.
- Ktoś musiał tu być.. coś zabiło Yaśqa… też rykoszet? – głos Corta drży. Nie tak sobie wyobrażał chrzest bojowy. Wszyscy zachlapani są krwią, z Yaśqa zostały tylko buty, Nipild dostał zapewne od friendly fire, amarska dziwka oszalała.. a oni bezładnie walili do cieni… kurwa. Kurwa. Kurwa. I do tego tyle krwi… tyle krwi… – To co zabiło Yaśqa? JEGO ANEGDOTY? – krzyczy czując, że zaczyna odlatywać. Robi krok do tyłu by utrzymać równowagę, ale but trafia na rzorzucone wnętrzności. Cort traci przyczepność i wykłada na ziemi.
Nipild patrzy ponuro na Królika ale nie odpowiada. Zamyka oczy i zaciska zęby z bólu gdy Ire rozcina spodnie nożem.
Cort mdleje.
Sokole Oko czuje jak jego symbiont pobudzony kawałkami mięsa i kroplami krwi, które na nim wylądowały, poruszył się leniwie...
Alto Saotomeo po uszkodzeniu transmitera i stacji klonowej zdawał sobie sprawę, iż mieszkańcy stacji zapewne szybko zorientują się, że urządzenia zostały uszkodzone i spróbują je naprawić. Dlatego by ich opóźnić, zostawił dla siłujących się z naprawą mechaników kilka niespodzianek.
Konsola z której Yasieq próbował odzyskać dane z systemu, miała wbudowane zabezpieczenie – potrzebowała kodu DNA użytkownika. Jeśli zgadzał się z kodem którejś z osób z dostępem do stacji – umożliwiała pracę. W innym przypadku potrzebne było zewnętrzne obejście urządzenia.
W dolnym lewym rogu konsoli widniało wgłębienie w kształcie kciuka. Gdy użytkownik dociskal do wgłębienia palec, mikroskopijna igła pobierała próbkę skóry. W momencie gdy Yasieq przystawił kciuk do płytki, igła pobrała próbkę, ale zwróciła coś w zamian. Mianowicie Alto umieścił na igle gromadę żywego nanowirusa, który mógł przetrwać w uśpieniu około 20 dni. Przechodził w stan aktywny gdy doszło do zetknięcia z obiektem o odpowiedniej temperaturze (między 35,6-37,6 stopni C). Nanowirus w zetknięciu ze skórą mechanika, reaktywował swe funkcje i osiadł na skórze.
Potrzebował około pół minuty by wniknąć do krwioobiegu, rozpoczynając swoją reprodukcję.
Tam zaś zaczyna tworzyć łańcuchy chemiczne z różnych pierwiastków, których większość z tablicy Mendelejewa znajduje się w ludzkim organizmie.
Przez następne kilka minut wirus buduje we krwi setki mikrobomb, które eksplodują jednocześnie chwilę później, rozsadzając bezgłośnie, od wewnątrz, ciało nieszczęśnika.
C.D.N (albo i nie)