Żeby pustawo nie było to i swoje ostatnie wypociny dorzucam. Zatem kolejna cześć opowieści z kantyny...
Raport IV - Więzi krwi
- Ep.3 - Rozdarte szwy -
Centrum medyczne na stacji republiki w Kizama VI przy 4 moone...
- Qłarwa jego mać! - to pierwsze, co wykrzyczałem wewnętrznym głosem, zaraz po wyrwaniu z mroźnego snu. Ale i rzeczywistość okazałą się równie chłodna. Nie cierpiałem tego, zresztą chyba nikt nie przepadał za takim przebudzeniem. Jednakże zawsze chyba lepiej otworzyć oczy w przenikliwe zimnym płynie, niż mieć je na wieki zamknięte.
Kiedyś mi pewien technik próbował wytłumaczyć działanie procesu tzw "wskrzeszenia". Mimo tego nigdy nie potrafiłem zrozumieć bełkotu o przeniesieniu jaźni, odrodzeniu w nowym klonie itd. Głowa tylko od tego bolała, a ja migrenowe stany naprawdę źle znoszę. Katem oka zauważyłem stojące opodal droidki medyczne, jedna trzymała chyba syntetyczny koc. Skrzywiłem się tylko z niechęcią. Zatęskniłem za wykwalifikowaną kadrą pielęgniarek, takimi o bogatych możliwościach oddechowych i cieplnych zarazem. Ech, gdzie te kobiety z dawnych lat, teraz im też tylko kosmos w głowach. Jadnak najbardziej mi teraz brakowało mojej menażki, a szczególnie jaj ognistej zawartości. W tym właśnie momencie zreflektowałem się, że przecież już nie jestem na stacji w Jita.
Zanim mnie wyciągnęli z lodowatej puszki, osuszyli z tego kisielu i odłączyli wszelkie rurki oraz kabelki, mogłem sobie powoli w pamięci wszystko poukładać. Wciąż nie znałem motywu napaści. Faktem, że głupotą można nazwać przekonanie o nie posiadaniu żadnych wrogów. Każdy ich miał, bez wyjątku. Pokrzepiałem się naiwną nadzieją, że mam ich zdecydowanie mniej niż przyjaciół. Mimo to ktoś bardzo pragnął mojego bladego amarrskiego tyłka. Pytanie kto, niestety, pozostało bez odpowiedzi. Z kontemplacji gwałtownie wyrwała mnie droidka medyczna, wycierająca mnie z oblepionej mazi i niebezpiecznie zbliżająca się do...
- Gdzie ty mnie paskudny robocie dotykasz! - wycedziłem bełkocząc i wykonując zaraz zamach jedną nogą. Moja stopa momentalnie bardzo żałowała tego kopnięcia.
Z opuchniętym i obolałych palcem dokuśtykałem do przebieralni. Przyodziałem podaną togę, przypominającą białe prześcieradło, i ruszyłem do sali odnowy. Tam na wibracyjnym lożu znów oddaliłem swe myśli w stronę minionych wydarzeń. Pierwsze, co oczywiście poczułem, to mieszankę złości i bezradności. Niepierwszy raz już ginąłem, a liczbę moich kolejnych klonów również dawno temu przestałem liczyć. Emocje jednak były wciąż takie świeże i nawet jakbym jeszcze czuł piekący ból, promieniujący w miejscu postrzału. Ale przecież nic tam nie ma, żądnej krwi ani spalonej skóry. Zabójcza rana tliła się jedynie w moje głowie, a wściekły krzyk był już tylko gasnącym echem. "Leżaczek", jak go potocznie nazywałem, dostarczał teraz nowych odczuć. Impulsy, które generował, pobudzały zaspane jeszcze mięśnie. Łaskotki wywołane przez niskonapięciowe wyładowania prawie przypominały mi dotyk hinduskich masażystek, niestety jednak stanowiły kiepską formę zastępczą. W każdym razie, po klonowej chłodni SPA, dobre i to. Nie wiem nawet, kiedy zmrużyłem powieki i zasnąłem.
Całe "wskrzeszenie" trwało chyba z dobry dzionek. Ładnie mnie tam podmyli, zbadali i zregenerowali, a na koniec wyprosili ze sterylnych bloków kompleksu medycznego. Do tego dali na odchodne czyściutki standardowy lśniąco-biały kombinezon. No i radź sobie świeżo upieczony klonie już sam. Stając na bruku republikańskiej stacji, biały jak bałwan zimowa porą, powoli przypominałem sobie otaczające miejsce. Trafiałem tu chyba już nie raz i przy każdej wizycie czułem podobny niepokój,czy to przez te lśniące i niewygodne gacie, czy też może ze względu na raczej nieprzyjemne spojrzenia minmatarskich mieszkańców. Takie małe Deja Vu. Sterczałem tak jeszcze przez chwile, aż w końcu zabrałem myśli. Przede wszystkim potrzebuję nowego stroju, ale żeby sobie nowe wdzianko sprawić, muszę mieć kredyty. Tak samo bez pomocy ISKów nigdy nie ruszę z tej stacji. Dziewczyny zapewne, nieświadomie ostatnich zajść, dalej załatwiają papierki przewozowe w odległym regionie The Forge. Zostałem więc sam bez forsy i bez transportu. Nic więc dziwnego, że pierwsze kroki skierowałem do pobliskiego automatu bankowego. I znów złe fatum zwietrzyło mój trop. Zawartość konta prawie pusta. Nawet nie wiem czy starczy na przelot promem do pobliskiej bazy w Shaha. Normalnie same kłody pod nogi. Jedyna nadzieja, iż namierzę kogoś z członków SHCK i mnie poratują. Trudno, trzeba zadzwonić i poczekać. Kupić mniej krzykliwe ubranie. Ale przede wszystkim muszę się napić! Stąd zaraz ruszyłem na poszukiwania odpowiedniego przybytku.
Wściekle czerwony neon "Нимфа спокойной воде" zdecydowanie wyróżniał się spośród innych świecidełek. Cyrylica i do tego animowane logo z butelką i sierpem przyciągało uwagę. Co prawda, minęło sporo cykli od czasu jak czytałem coś w archaicznym rosyjskim. To chyba "Rusałka" albo "Syrenka" i coś niezrozumiałego. Zaciekawiony cóż tu faktycznie leją, ruszyłem zdecydowanym krokiem w stronę wejścia. No i faktycznie lali... porządnie lali. Zaraz po minięciu bramy w szerokim holu przeleciało mi nad głową czyjeś zamroczone ciało. Ledwo zdarzyłem wykonać kuca na pstrokato czerwony dywan. Facet przeleciał przez otwarta furtkę i wylądował na bruku. O dziwo nic nawet nie jęknął przy upadku, tylko tak jakby dalej lekko pochrapywał. Dziwne... ale w sumie nie tylko to mogłoby kogoś zaskoczyć. Opodal dwóch miejscowych prało się po pyskach, rechocząc zaraz po każdym uderzeniu. Raz jeden, a raz drugi obrywał. Następnie gromkim śmiechem okazywał czerpiącą z tej bijatyki niezrozumiałą mi przyjemność. Matarzy! Pełno tu takich szaleńców. Gdy się nie tłukli, to hucznie biesiadowali, a przy wszystkim radośnie rycząc wniebogłosy. Taka to już ci ich tradycja i styl życia. Przynajmniej większości.
Kroczyłem dalej długim holem. Byłem szturchany w tłoku, a czasami omijałem tych co woleli już spędzać czas w pozycji leżącej. W każdym razie panował tu niezły bajzel, musiała to być populara melina. Szybko jednak przekonałem się, jak pochopnie i błędnie wszytko oceniłem. To, co zobaczyłem po przejściu korytarza zaskoczyło mnie tak, że przez dłuższą chwilę stałem jak wryty. Ujrzałem sale prawie jak z obrazka podręcznika o historii pradawnych cywilizacji. Pomieszczenie aż błyszczało od przepychu i wszelakich lśniących barw. Goście siedzieli wygodnie na antycznych tapicerowanych sofach. Popijali napoje, serwowane z dziwnych stalowych kociołków, które to stały w centrum każdego stołu. Panował tu nieskazitelny ład i spokój, a ludzie rozmawiali kulturalnie, delektując się napojem i biszkoptami dostarczanymi przez kelnerki o długich warkoczach. Na małej scenie jakiś podsiwiały staruszek o gęstej brodzie, przygrywał zaciekle na bałałajce, dodając temu miejscu wyjątkowego klimatu. Normalnie porządny lokal dla wyższych sfer. Kto by przypuszczał po tym co widziałem w korytarzu. Ale wszytko do czasu...
- Ty durak! - zaryczała pulchna niewiasta, groźnie machając nad głową jakiegoś półprzytomnego galantyjczyka. - Pić nie umiesz, to nie chlej. A nie potem udajesz śpiewaka operowego i wszczynasz awantury! Paszoł mi won!!
Zaraz też kolo niej wyrosło dwóch barczystych dryblasów. Złapali jegomościa i zaraz wybiegli z towarem, mijając mnie w przejściu. Przez moment w sali panowała idealna cisza. Kobieta skinęła tylko w stronę grajka i zaraz zabrzmiała brzdękana melodia, a chwilkę później sala wróciła do życia. Ja oczywiście stałem dalej jak otumaniony, aż do momentu, w którym poczułem na sobie czyiś wzrok.
- Maładiec, a ty szto? - zabuczał ponownie barytonowy głos, co prawda nie tak donośny jak wcześniej. - Z klonowni żeś jeszcze nie przebrany, a może ty jakowy czudak?!
Kobieta nie tylko mówiła z zabawnym troszku akcentem, ale jej strój mógłby również za taki uchodzić. Cała otulana lekko prześwitująca beżową toga, a we włosach miała wpięty wianek z podsuszonych kwiatów. Może też i była troszku przy kości, ale jej tusza nie wzbudzała śmiechu. Przede mną stała prawie dwumetrowa krasawica, co zapewne pstryknięciem palców posłała by mnie na drugi kraniec sali. Normalnie kawał baby.
- Jeśli karta bankowa twa pełna, zapraszam do mej "Nimfy spokojnej wody". Jeśli nie to poszed precz!
Zaproszenie było szybkie, zwięzłe i na temat. A za darmo to wiadomo co zazwyczaj można dostać. Całe szczęście miałem troszku kredytów i zaraz spocząłem przy małym stoliku z tym stalowym kotłem w środku. Zwali to "samowar", buczało to i piszczało przeokropnie. Zaraz jedna z kelnerek zaczęła coś tam kręcić i za chwile podali mi z tego herbaty. Mówili, że z prądem. Całkiem niezła, szczególnie z tym dodatkiem. Biszkopty równie smakowite. Zresztą to była pierwsza rzecz jaąk dziś miałem w ustach, no poza rurami i ta odżywczą mazią, w której trzymają klony. Zatem konsumowałem pierwszy posiłek na nowej drodze życia. Nie powiem, zaczęło się smakowicie. Zamówiłem jeszcze później wódeczki "pomsty Rasputina" ze śledzikiem i byłem już prawie cały w skowronkach.
Później nadałem z lokalnego terminala komunikat do dziewczyn oraz do biura Shocky. Zobaczymy, któż zjawi się pierwszy. Na razie pozostało czekanie i zbieranie sił w tej baśniowej herbaciarni. Na nudę i brak towarzystwa nie miałem co narzekać, gdyż zaraz gościłem przy stole samą szefową i główną nimfę. Ludmiła, bo tak miała na imię, okazała się bardzo wścibską osobą. Zasypywała mnie wręcz: czy mi smakuje podawany wywar i jak oceniam jego aromat, czy aby biszkopty nie są zbyt mało kremowe, co sądzę o wystroju... itd. itp. W końcu jednak skierowała swą ciekawość w inną stronę.
- A ty malczik, szto ty takowyj albino ? - zapytała, kręcąc kuprem w zajmowanej 2-miejscowej sofie, a jej głos trzeszczał jak mebel, na którym siedziała.
- Ja już taki od urodzenia - odrzekłem, wypijając kolejny łyk wywaru.
Pytała i pytała, już powoli zaczynało mnie to męczyć. Najbardziej ją jednak nakręcił mój kombinezon, nie mogła się wręcz nadziwić, jak można nosić tak niegustowną szatę. Przecież to standardowe gacie medyczne, a nie salonowy frak. Glamour to ja w tym wdzianku wcale nie byłem, a ta mi jeszcze to wytykała. Zresztą Ludmiła w tej swojej todze i wianuszku nie wyglądała lepiej. Z nimfą miała tyle wspólnego, co ja z mitycznym herosem. Śmiechu to wszystko warte. Siedziałem jednak, z poważną miną tolerując mojego gościa. W końcu ją to znudzi, a rozdrażnić właścicielkę chyba było łatwo. Kobita z temperamentem, wolałem nie ryzykować i posiedzieć tu dłużej. Nie jak ci, których uczono tu latać.
Straciłem rachubę czasu i nie wiem ile mi zajęło osuszenie blaszaka, tego całego "samowaja". Oczywiście z prądem i czułem się teraz bardzo naładowany. Aż mnie nosiło, żeby zrobić coś wielkiego, niepowtarzalnego, chciałem śpiewać, recytować wiersze i... zaliczyłem wtedy pierwszy odlot w mojej nowej karierze klona.
Ze snu wyrwał mnie nagły wstrząs, a kolejny poczułem za moment w mojej głowie. Oddał bym teraz królestwo za szklankę wody i aspirynę. Ale gdzie ja jestem? Oczy miałem zlepione i ledwo rozpoznawałem otoczenie. Ale na pewno nie w przytulnym barokowym wnętrzu "Nimfy spokojnej wody". Tego byłem pewien. Znów poczułem kolejną falę wibracji. Obawiałem się najgorszego: iż niestety nieświadomie opuściłem stacje. Cholera, znów mnie porwali? Wtedy usłyszałem czyjeś kroki i kobiecy głos.
- W końcu raczyłeś się obudzić.
- Ktoś ty? - zapytałem, mrużąc jeszcze oczy.
- Ta, co ci ratuje hulaszcze dupsko... znowuż! - odparła zdecydowanie. - Nie wypłacisz mi się za to wszystko, Moon. Zbankrutujesz... zobaczysz.
Wtedy ją poznałem. Akuma Sudo. Odsapnąłem z ulgą i ległem na posłaniu. Znów jestem wśród swoich...