Genetyka to nie jest budowanie z klocków. DNA nie opisuje jak ma być zbudowane ucho, tylko jakie powstają białka. Od białek do ucha droga długa i bajecznie złożona. Możemy zrobić mysz z ludzkim hormonem, ale nie możemy zrobić człowieka z elfimi uszami bez ryzykowania setek ubocznych efektów w jego organiźmie. Przypadkowe zmiany genetyczne i uboczne efekty zgrubnych manipulacji są zaś prawie zawsze szkodliwe, bardzo rzadko pozytywne. Dlatego ludzie od promieniowania raczej umierają na raka niż zaczynają lewitować, czytać w myślach i rzucać samochodami. Sprawdzonym sposobem jest krzyżowanie. Manipulując genami możemy próbować skrzyżować więcej niż dwie osoby i liczyć na dobre efekty bo z grubsza wiemy gdzie wątroba a gdzie mózg i możemy dobierać kawałki sportowców i uczonych licząc na załapanie najkorzystniejszej kombinacji. I możemy usuwać wady. Geny dające ryzyko wodogłowia czy podatność na uzależnienia łatwiej zidentyfikować i zamienić na bezpieczny standard, niż znaleźć potencjał genialnego kompozytora i sobie wkleić w dziecko. Choćby dlatego, że bycie genialnym kompozytorem to nie kwestia posiadania masy jakiegoś jednego białka, a bycie podatnym na niektóre choroby uwarunkowane genetycznie - owszem, czasem.
Główną metodą szlifowania aryjskości ludziom w próbówkach jest zwyczajna selekcja. Zapładnia się dziesiątki komórek jajowych i embriony z wadami od których chcemy się uchronić, idą do zlewki. Jest to główna przyczyna oporu religii, które bronią godności i praw takiego embriona. Tak czy siak, raczej dalej tak będzie przez dziesięciolecia, bo się sprawdza.
Jak dla mnie, prowadzi to do bardzo fajnej konstrukcji społecznej. Skoro 20 osób zostaje rodzicami, dlaczego miałyby nie zamieszkać razem i zająć się wychowaniem stada dzieci?
Już teraz zaczyna się tendencja (tymczasem moda) wśród elit na rozmnażanie - sukces i piątka dzieci to jak sukces do kwadratu, oto prawdziwa miara bycia nadczłowiekiem. No i kończy się model stabilnej monogamicznej rodziny, bo kończą się jego ekonomiczne podstawy.
Jak dla mnie bomba. Kilku, kilkunasto osobowe plemiona alfa, takie troche przedszkola a trochę elitarne kluby, nowoczesne wychowanie, doskonałe finanse, urozmaicone życie seksualne i społeczne w domu, wesoła sielanka dla górnych 0.2% społeczeństwa.
Ale czy kultura pójdzie w tym kierunku czy raczej zostanie przy samotnych matkach jedną nogą w biurze, które dodatkowych rodziców znają z dokumentacji w banku nasienia, będzie dotyczyło najbogatszych. Nie opłaca się raczej robić modyfikowanych genetycznie super sprzątaczy ulic i ultra użędników niskiego szczebla. Raczej będzie podział na nadludzkie elfołaki i resztę, której nie stać na modyfikacje. Zależnie od organizacji społeczeństwa, ta reszta będzie żyć z socjalu, zdechnie na ulicy, będzie walczyć o miejsca na szczycie lub zrobi rewolucję i cofnie cywilizację do poziomu, do którego jest dostosowana. Elfołaki zaś będą piękne, zdrowe, długowieczne i co się jeszcze tylko da dodać.
Czy to zabija ewolucję? Na dłuższą metę ewolucja wybierze skuteczniejszy sposób. Jeśli elfołaki zaczną się staczać, naturalnie mnożąca się masa je zniszczy. Jeśli będą się stale rozwijać, ich metoda ostatecznie zepchnie dobór naturalny na margines i ukoronuje dobór planowany.
Póki istnieją różne spółeczności, o różnych kulturach, nie jest beznadziejnie. Jeśli wykrzaczy się cywilizacja zachodnia, cała Azja już czeka na swoją kolej. Jeśli cała bardziej cywilizowana ludzkość stoczy się przez zepsucie sobie doboru naturalnego, zastąpią nas pasterze lam z Peru.
Jeśli ludzie w społeczności A używający metody X do poprawiania swoich genów będą poprawiać się lepiej i sensowniej niż ludzie ze społeczności B używający metody Y, to mają większą szansę istnieć i rozwijać się kiedy społeczność B pójdzie do piachu.