RPG MODE ON - plik konkursowy nr 3 - nie wiem gdzie to wpisac wiec tutaj
black market
Znowu trafiłem do tej ohydnej stacji pełnej dziwek, gejów i ich alfonsów. Świat okrutny w swojej wymowie, ciągle zmieniający oblicze fortuny. Lądowanie na autopilocie jest jak szybka toaleta przed następnym razem...nawet nie wiesz kiedy i jest po wszystkim.
Otworzyłem oczy, opary czy tez kłęby pary waliły prostu w stojący nieopodal statek klasy crusader. Lubię interceptory, są jak niewinne dziewice, można na nie popatrzeć na scanerze, ale trudno je złapać i poczuć.
Koniec rozmyślań, trzeba ruszyć dupę i zalać ten koszmarnie nudny dzień w imię nieżyjącego Imperatora. Cóż i tak miałem szczęście, jako niewolnik mogłem liczyć tylko na słowną chłostę mojego Pana i władcy. Nie trafiłem na złego człowieka, tylko na Amarra. Lepsze to niż praca w kopalni w głębokiej przestrzeni. Pieprzone amarskie bydlaki, wiedzą jak utrzymać takich jak ja w ryzach. Nie mam żadnej szansy na ucieczkę, wystarczy wysłać w eter sygnał, i koniec. Niewolnik nie może mieć klona...tylko jego Pan ma do niego dostęp. Nah..co za życie...chyba pójdę w końcu i zerżnę znowu tą Joan Arc, świetne dupsko, wie co i jak, jedyna mi bliska osoba, która zawsze jest dla mnie miła.
Ale muszę jeszcze skończyć misje , którą zlecił mi mój Pan, dostarczenie przesyłki do doku 43 na stacji. Kiedy niosłem ją, już widziałem oczami wyobraźni jak idziemy w bój z Joan Arc.
Dochodząc do nr 43, nagle ujrzałem jak niewysoki galleantyjczyk poufale poklepuje jakiegoś kolesia w kombinezonie CONCORDu. Zwolniłem kroku, coś wisiało w powietrzu...znałem to uczucie...nagle błysk oślepił mnie na moment. Po chwili, kiedy oczy przyzwyczaiły sie do otoczenia...zamarłem...mój odbiorca przesyłki i ten mundurowy, leżeli jeden na drugim jak w gejowskim dramacie. O..nie , uderzenie gorąca pozbawiło mnie czucia w nogach...upadłem jak worek zgniłych owoców morza. Kątem oka widziałem swoje stopy, leżące daleko ode mnie...Przechyliłem głowę, czując że zaraz zwrócę swemu Panu jego dzisiejszy poczęstunek. Dwóch drabów, Khanidów, podeszło do mnie mamrocząc między sobą o jakiś boosterach. Jeden z nich pieszczotliwie machnął blasterem po moim ramieniu. Przesyłka poturlała sie w stronę drugiego draba, razem z moją dłonią. Ten drugi rozdziawił usta i sepleniąc do mnie - i co kurduplu, czarny rynek to nie dla amarkow - rechot zrównał sie z błyskiem blastera...
ciąg dalszy nie nastąpi ze względu na niedostepnośc klona