ci ktorzy znudzeni sa wielka polityka polecam sprobowanie sil w jakims mniejszym alliansu, ktory stosuje metody "tymczasowego zamieszkiwania" pewnych rejonow.
Idea polega na skumplowaniu sie z jakims wiekszym alliansem, wypracowaniu standow, pomieszkaniu na ich ogrodku troche (ratowanie+mining+tymczasowe posy), pomaganiu w obronie i kiedy robi sie za goraco... myk spowrotem do empire :angel:... po ewakuacji dobr czas poszukac nastepnego frajera
. Allianse ciagle upadaja, tworza sie nowe i w ten sposob mozna jakos przezyc
Moze niezbyt szlachetne ale skuteczne
(takie mendy jak my przetrwaja najdluzej
).
Co do konfliktu na poludniu... kiedys bylo na prawde fajnie, jak koalicja o siebie dbala, ASCN nie byl az tak zadufany w sobie, RA byla prawie zniszczona. Potem koalicja zaczela sie olewac, RA sie rozpanoszylo, ASCN zaczal fikac... wszyscy sa sami sobie winni.
Mysle jednak ze taki los czeka kazdy duzy allians siedzacy w 0.0 - najpierw formuje sie grupa, w euforii zajmuja jakis teren wiekszy, zawiazuja sie sojusze, wszyscy odczuwaja wielka wiez... nastaje czas pokoju i prosperity... odzywaja sie instynkty typu "isk, isk, isk i want more ISK!!" i wiezi zaczynaja odgrywac coraz mniejsza role. Nastepnie pojawia sie ktos kto wykorzystuje sytuacje i wymiata dotychczasowych mieszkancow... nie zdajac sobie sprawy ze za jakis czas ten sam los spotka i jego
.
Upadlo F-E, upadl ASCN, upadnie i BOB i D2... to tylko kwestia czasu. Jesli ktos zrobie sobie przerwe w grze na 2 lata - po powrocie nie pozna galaktyki
To taki moj skromny poglad