Nie żebym popierał tego typu ustawy, bo uważam że internet jest swego rodzaju "strefą buforową" między tym co legalne a nielegalne, sacrum a profanum. W całym tym zamieszaniu natomiast wkurza mnie, że z próby przeciwdziałaniu piractwu stara się wytworzyć image walki z cenzurą czy [omgwtfbbq aka sic!] wolnością słowa. OK, rozumiem protest Wikipedii, bo generalnie odbieram protest z ich strony jako protest przeciw odpowiedzialności zbiorowej, polegającej na tym, że może się u nich znaleźć link odsyłający do materiałów w świetle tychże ustaw nielegalnych, ergo uznających wiki za współwinowajcę, co jest oczywistym bublem. Jest to wg. mnie protest ten jest całkowicie zrozumiały i mam nadzieję, że utrudnienie w odrobieniu pracy domowej jakie sprawili swoim protestem gimnazjalistom otworzy oczy co poniektórym na to jak ważną rolę odgrywa ten portal i jak łatwo można pozbawić środowisko naukowe od podstawówki wzwyż podstawowego źródła informacji.
Wszystko OK.
Natomiast zamknięcie megaupload jako zamach na wolność wyrażania opinii? Seriously? Kiedy ktokolwiek z was obejrzał jakikolwiek... Nie wiem, filmik z protestu w jednym z krajów arabskich? A nawet jeżeli to ile w tym czasie obejrzano odcinków seriali na tym samym serwisie?
Szczerze powiedziawszy jestem za piractwem. Nawet pomimo faktu, że osobiście kupuję legalne oprogramowanie. Uważam jednak, że piractwo wymusza na producentach oprogramowania alternatywne podejście do tzw. własności intelektualnej dając zaskakująco fajne efekty, takie jak system f2p. Jest fajny, bo jest darmowy. A darmo, to cena na którą mnie stać. Tylko kurna, po cholerę mieszać w to wolność słowa ja się pytam?