Eve Online > Background

Zbiór krótkich opowiadań ze świata Nowego Edenu

(1/3) > >>

lukez1:
Witam wszystkich,
będę zamieszczał w tym topicu opowiadania, które napisałem o świecie EVE. Część z Was może pamiętać już kilka z nich, publikowałem je pod nickiem Feece Trinthakiss. Teraz chciałbym podzielić się z Wami innymi, które właśnie zaczynam pisać.

Pozdrawiam i życzę przyjemnej lektury  :)

lukez1:
Tytuł: Przysięga.

- Przysięgam, zawsze służyć dobru Federacji. Walczyć o wolność wszędzie tam, gdzie jest ona zagrożona. Być sprawiedliwy
i szlachetny w życiu osobistym i podczas służby w barwach Federacji. Być odpowiedzialny za powierzone mi zadania i z najwyższym poświeceniem dążyć do ich realizacji. Zawsze słuchać rozkazów przełożonych i w sytuacji krytycznej, ufać ich doświadczeniu. Przysięgam, zawsze stawać w obronie słabszych i bezbronnych...
- Dobrze, wystarczy już... To się musi skończyć. - siedzący w wygodnym, skórzanym fotelu człowiek palił cygaro. Wyłączył transmisje zaprzysiężenia nowych oficerów Marynarki Federalnej. Siedział w swoim gabinecie, na 43 pietrze biura, siedziby CreoDron Inc. Na biurku, przy którym siedział, panował idealny porządek. Oficjalne dokumenty federalne, zdjęcia rodziny - wszystko było cześcią idealnej harmonii.
Siedział zamyślony.
Spojrzał na zegarek - 16:52. Powoli wstał, przeszedł się po gabinecie. Podszedł do dużej przeszklonej ściany, która pełniła rolę
okna. Westchnął ciężko obserwując miasto. Zmarszczył brwi, nabrał dymu w usta i delikatnie go wypuścił na gładką tafle szkła.
Z zamyślenia obudził go sygnał wiadomości: 'Panie dyrektorze, przypominam panu o dzisiejszym spotkaniu'. Spojrzał na zegarek - 16:58. Poprawił garnitur, usiadł wygodnie w fotelu. Położył dłoń na czytniku, skaner rozpoczął proces weryfikacji. Kliknięcie, zielone światełko - jesteś zalogowany. Wkrótce potem, na przeciwległej ścianie pojawił się ekran, żaluzje automatycznie odcięły światło od gabinetu.
Na ekranie pojawił się obraz. Był to blady mężczyzna po trzydziestce, miał widoczną bliznę poniżej oka ciągnącą się przez cały
policzek, w kierunku szyi. Był to oryginalny przykład linii Intaki. Ubrany w klasyczny garnitur, prezentował się bardzo
profesjonalnie. Wstrzemięźliwa mimika nie zdradzała żadnych emocji. W prawym górnym rogu, był mniejszy ekran - na nim zaś niezidentyfikowana kobieta. Jej twarz była ozdobiona białym tribalowym tatuażem, a rzadkie dredy spięte z tyłu w kucyk. Była bardzo ożywiona, jakby ciężko jej było opanować emocje.
Rozpoczął Intaki:
- Nigel, Yinne. Poprosiłem Was o to spotkanie, bo jestem bardzo niezadowolony z ostatnich wyników naszej wspólnej pracy.
Moi mocodawcy są wielce niepocieszeni, że interesy idą tak słabo. Być może, nie wszyscy spośród tutaj obecnych zdają sobie sprawę z powagi sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy - Intaki uśmiechnął się kącikami ust. Nie pokazał po sobie zdenerwowania, wręcz przeciwnie: mówił bardzo otwarcie i uprzejmie. Po krótkiej pauzie, kontynuował - Umowa pomiędzy nami, o ile dobrze pamiętam, zobowiązywała Ciebie, drogi przyjacielu: drony, które dostarczasz swoim rodakom do walki z Syndykatem będą nie-najlepszej jakości. Tymczasem, z ostatnich doniesień jakie otrzymałem od moich zaufanych ludzi wynika, że sprawują się świetnie i dostarczają naszym pilotom nie lada rozrywki w przestrzeni. Czy mógłbyś mi wytłumaczyć co się dzieje ? Czy pieniądze, które ostatnio wpłynęły na Twoje ukryte konto nie zgadzały się w sumie, na jaką się umówiliśmy ? Czy to może tylko przypadek a piloci zostali zaskoczeni ?
- Posłuchaj teraz mnie, przyjacielu. Robiłem co moglem dla Ciebie przez długi czas. Traktowałem Twoich mocodawców jak tylko mogłem najlepiej. Tak się umówiliśmy, a ja wywiązywałem się ze swojej działki. Kosztowało to życie bardzo wielu moich rodaków. Nie jestem sentymentalnym człowiekiem, ale nasza umowa w to momencie zostaje anulowana. Nie potrzebuję już Twoich pieniędzy, ani protekcji Twoich mocodawców. Proszę nie kontaktować się już ze mną na tym kanale. Najlepiej, proszę już nie kontaktować się ze mną wcale.
- Skąd ten oficjalny ton, mój drogi przyjacielu ? Pamiętaj, z kim rozmawiasz. My jesteśmy tu po to, żeby Tobie i wszystkim twoim
kolegom po fachu żyło się lepiej - Intaki puścił oko, wydawał się lekko rozbawiony - Yinne, skomentujesz może to w jakiś sposób ?
W tym momencie mały ekran z górnego rogu zamienił się miejscami z dotychczasowym i tajemnicza kobieta zajmowała cały ekran. Dokładnie się jej przyjrzał, nie znal jej. To była murzynka, kontrastujący biały tribal pokrywał całą jej twarz. Miała kilka kolczyków w lewym uchu oraz kościany naszyjnik, bardzo ścisło spięty wokół szyi:
- Zostaliśmy zaatakowani w przestrzeni Verge Vendor przez oddział tamtejszej marynarki, kilku osobom udało się uciec. Walczyłam już z drone'shipami, ale pierwszy raz było tak ciężko. To nie były zwykle drony, technologia musiała zostać ulepszona...
- A czego się spodziewałaś, piracie ? Tym się tutaj zajmujemy, produkcją i ulepszaniem naszej technologii. Nie mam zamiaru dłużej ciągnąć tej dyskusji, skończyłem ! - dyrektor, był wzburzony. Odłączył się od konferencji i przerwał połączenie. Już miał odłożyć pilot, ale po sekundzie zawahania, jeszcze włączył całodobowe wiadomości:
"... relacji z zaprzysiężenia nowych oficerów. To zawsze wielki dzień dla Federalnej Marynarki oraz całej Federacji. Dziękujemy za uwagę. Scope - wiadomości. Torra Brown"
Westchnął głęboko otwierając szafkę. Wyjął na biurko karafkę i mała szklankę. Nalał sobie trochę na dno. Wziął ją do reki i
cicho wzniósł toast:
- Na zdrowie, panowie ! Na zdrowie...

lukez1:
Tytuł: Rafineria

- Carlos, Gem. Idziecie od prawej, zabezpieczyć wyjście od północy. Reszta za mną... Wolność i poświęcenie bracia, za Republikę ! - szeptem wydal rozkazy porucznik Dibbs, dowódca szturmowego oddziału Plemiennych Sil Wyzwoleńczych.
Byli usytuowani u podnóża kamienistego wzgórza, na którym znajdowała się khanidzka rafineria. Była ona używana oraz nazywana przez okolicznych górników jako 'punkt skupu'.
Minęło już 5 godzin, od momentu gdy zrzucono komandosów w te wyludnione tereny. Rejon należał do bardzo niegościnnych. Brakowało wody, nie było ziemi uprawnej. Pobliska rafineria polegała na regularnych dostawach, które utrzymywały w ciągłości prace zapomnianych przez świat inżynierów. Z uwagi na pobliska stację, znajdującą się w przestrzeni, w pobliżu rafinerii nie wyrosło żadne większe skupisko ludzi.
Porucznik Dibbs, schował mapę do podręcznego etui. Spojrzał po swoich ludziach, skinął głową. Dwójka oddaliła się szybko od reszty grupy, dostali rozkaz - mieli zająć pozycje. Wiedzieli, ze od ich dokładności i karności zależy życie ich towarzyszy broni i braci.
Reszta grupy czekała, dowódca milczał. Podniósł rękę i dał sygnał do 'wymarszu'. Poruszali się prawie bezszelestnie, skuleni z głowami nisko. Mieli odbezpieczone karabiny, na wypadek spotkania z wrogiem. Czujni, zdyscyplinowani, bezlitośnie skuteczni. Gdy dobiegli do miejsca, gdzie już z daleka było widać rafinerię zatrzymali się. Dowódca wskazał ludziom, żeby się rozproszyli. Do porozumiewania używali gestów i znaków, nigdy własnego głosu - nie mogli sobie pozwolić, by ich wykryto. Najważniejsze było wykonanie misji, przeżycie i zdanie raportu. Tu, na planecie w przestrzeni Wroga nie było miejsca na współczucie, nikt nie mógł przerwać misji niezależnie od statusu i roli w społeczeństwie: cywil był traktowany jak wojownik, jeżeli przeszkadza w wykonaniu zadania - zlikwidować. Skradali się z niesamowitą szybkością pod 'pozycje przeciwnika' zasłaniani przez większe kamienie i głazy.
Zatrzymali się jakieś 500 metrów od ogrodzenia, obserwowali wyładunek 'świeżych' minerałów przeznaczonych do przetworzenia. Kilka lunet obserwowało pracujących oraz przeczesywała okoliczny teren.
- Poruczniku, może ich rozwalimy ? Mniej amarrskich śmieci w przestrzeni - niecierpliwił się jeden z podkomendnych
- Ani mi się waż, Jyloke. Nie będziemy tu robić jatki... - porucznik zgasił zapal swojego żołnierza
Obserwowali jakiś czas sytuacje.
Niebo było prawie bezchmurne, rozgrzane kamienie oddawały ciepło ludziom leżącym na nich, bądź kucającym za nimi. Mijały minuty, które dłużyły się w tym skwarze.
- Skończyli. Zaraz pewnie odlecą...
- Przygotować się do szturmu. Wchodzimy i zajmujemy budynek, zabić wszystkich stawiających opór bądź stwarzających zagrożenie. Nie ryzykować nie potrzebnie i nie grac bohaterów. Zrobimy to książkowo i bez żadnych niespodzianek... Rozumiemy się ?
- Tak, jest ! - po cichu odpowiedzieli chórkiem
- Na mój sygnał...
Jeden z amarrczykow wyraźnie dowodził rozładunkiem. Rozkazy które wydawał, były wypełniane natychmiast i bez dyskusji. Po chwili, transportowiec odleciał. 'Mrówki' dalej się krzątały: wózki widłowe jeździły to w jedna, to w druga stronę.
- Naprzód, powoli... - padł rozkaz
Grupa szturmowa zaczęła się podkradać do ogrodzenia. Smukła dziewczyna, uklęknęła przy siatce i zaczęła bardzo szybko przecinać druciki ogrodzenia. Jej koledzy, z wycelowanymi w kierunku rafinerii karabinami, osłaniali grupę.
Weszli do środka.
- Przejąć rafinerię, już...
Podczołgiwali się bardzo szybko. 'Mrówki' zajęte swoimi zajęciami nie zauważyły nic szczególnego, pracowały w innej części rafinerii. Wozili przywieziona rudę, na skład - obok silosów z przetworzonymi minerałami. Sześć osób wbiegło do środka. Dwie zostały zabezpieczyć plac. Josh podbiegł do jednej z 'mrówek', uderzył kolbą amarrczyka w głowę.
Ofiara wypadła z łazika na kamienisty grunt, krew zabryzgała spocony mundur.
Jeden z amarrczykow chciał wyjąć pistolet, ale w tym momencie upadł martwy, zabity snajperska kula.
Tymczasem w środku, żołnierze zabezpieczali sala po sali, hala po hali. Do tej pory zabito tylko jednego człowieka. Poruszali się ku centralce: wielkiej sali kontroli. Wewnątrz było bardzo głośno, maszyneria pracowała cały czas. Śmierdziało różnymi chemikaliami i mieszankami gazowymi. Reakcje chemiczne zabarwiały powietrze. Żołnierze śpieszyli się: nie wiedzieli co im tu grozi, ale na wszelki wypadek kolejno zakładali maski, żeby ograniczyć inhalacje ubocznych oparów.
Sala kontrolna.
- Stój ! - dwa karabiny były wycelowane w wysokiego amarrczyka, przestraszył się. Podniósł obie ręce do góry i odwrócił się powoli w kierunku żołnierzy. Amarrczyk był młody, ale starał się opanować przerażenie, które wzbudzały w nim dwa wycelowane w niego karabiny.
Patrzył na szturmowców z obawą, ale jednocześnie z pogardą. Odraza, jaka w nim wzbudzali wygrywała nawet ze strachem o życie.
- Brać go... - padł rozkaz wchodzącego do pomieszczenia porucznika
Obezwładnili go i związali. Nie stawiał oporu.
- Nie ujdzie wam to na sucho. Skończycie w kopalni razem z reszta bydła z waszej rasy... - nie dokończył, został ogłuszony
- Zakładajcie ładunki, chłopaki. Uwolnić wszystkich matarów, zabieramy ich z nami. Opuszczamy teren za 10 minut. Carlos i Gem niech zostaną na stanowiskach, będą osłaniać odwrót !
- Co jeżeli zaalarmowali kogoś ?
- Zabierajcie nieśmiertelniki. Będzie więcej bonusu do wypłaty...

--------------------------------------------------

30 minut później głucha eksplozja przerwała ciszy marsz Plemiennych.
- Zabierz te łapska, brudasie - oburzał się wzięty do niewoli amarrczyk

lukez1:
Tytuł: Pomocna dłoń

- Przesuwam się wgłąb paska, Garrett możesz podlecieć bliżej tym indykiem ?
- Już, już... zaraz muszę wracać na stację bo jestem już prawie full.
- Dobra, ale wracaj szybko. Będę wyrzucał veldspar w przestrzeń... Jak przylecisz, to pozbierasz.
- Zabieram tylko to co wykopałeeeś... O, i już. Jestem gotowy. Spadam, będę za dwie godziny. Nie zaśnij tu, księżniczko !
- Spokojnie, leć bezpiecznie !

----------------

Inusse Hitch był górnikiem od wielu lat, wiódł spokojne życie na peryferiach Republiki. Ciężko pracował całymi tygodniami, chciał się wreszcie czegoś dorobić w życiu. Był synem dumnego niewolnika, który walczył o wyzwolenie ludności minmatarskiej spod jarzma Amarru. Daleko mu było do odważnego i brawurowego ojca, zwłaszcza teraz: gdy jego ukochana - Yoris wyznała mu ostatnio, że jest w ciąży... Innuse całymi dniami pracował, żeby opłacić rachunki oraz wykupić się z obowiązkowej służby we Flocie Republiki.
- No co znowu ? Drony, do jasnej cholery ! - w kierunku paska zaczęła się zbliżać chmura oszalałych dron, którym popsuły się systemy kontrolne AI. Były zostawione w przestrzeni, prawdopodobnie po jakiejś walce. Teraz latają po systemie i atakują przypadkowe cele.
- No to się zabawimy... Do wszystkich pobliskich pilotów, ławica rogue-dron zbliża się do paska pierwszego przy księżycu ósmym ! Jestem tu sam, czy ktoś mógłby mi przyjść z pomocą ? Wytrzymam 6-9 minut, próbuję nawiązać kontakt... Moje koordynaty to 31-46-812.12.1, jeszcze raz proszę o pomoc !
Wyłączył radio, sprawdził poziom tarczy i pancerza. Może wystarczy, musi wystarczyć... Sprawdził ładownie: 2 średnie drony i kilka małych. Rogue-dron'y zbliżyły się. Zaczęły orbitować wokół retriever'a. Po chwili otworzyły ogień. Inusse poczuł lekkie kołysanie, tarcza tłumiła wszelkie obrażenia zadawane przez drony. Gdy drony na pokładzie barki zostały przygotowane, retriever zdążył już zamknąć bierne celowniki na kilku dronach. Inusse wpisał szybko hasło bezpieczeństwa do użycia bojowych dron i w momencie naciśnięcia Akceptacji obrońcy wylecieli z luków. Rozgorzała walka.
- Czy ktoś mnie słyszy ? Haaalo ! - odpowiedziała mu tylko cisza
Był sam na placu boju.
Inusse kontrolował poziom pancerza swoich małych 'wojowników', okazało się że niektóre drony nie atakowały w jego barkę, tylko w obrońców. Zdalnie kierował je do ładowni, by w ich miejsce wystrzelić 'świeże oddziały'. Był kilkukrotnie w takiej sytuacji, ale nigdy osamotniony. W przerwach ponawiał prośbę o pomoc:
- Pasek pierwszy, przy księżycu ósmym... - udało mu się zestrzelić dwie rogue-drony, ale tarcza była już prawie wyczerpana. Musiał coś zrobić, czuł że nie da rady
- Czy nikt mnie nie słyszy ?
- Ja Ciebie słyszę... Herman Jinx. Jesteśmy najemnikami, z kim mam przyjemność ?
- Inusse Hitch, górnik. Potrzebuję pomocy, jest tu cała ławica rogue-dron... Nawiązałem kontakt, ale nie dotrzymam im kroku. Jest ich za dużo.
- Rozumiem. Prześlij koordynaty, lecimy.
- Upload'uje. Każda minuta się liczy, chłopaki.
Inusse zatrząsł się nagle w fotelu. Tarcza została zneutralizowana, drony teraz starały się przebić pancerz. Stracił już cztery małe drony, przy czy strącił trzy nieprzyjacielskie. Bilans wychodził mu, bądź co bądź, niezbyt opłacalnie. Zobaczył nagle na radarze cztery nowe punkty. Najemnicy wyszli z warpa i od razu zaczęli zamykać celowniki na dronach. Były to trzy fregaty i krążownik, do walczących dron przyłączyły się następne, 'przyjacielskie drony'. Walka rozgorzała na nowo, blastery bezlitośnie niszczyły rogue-drony, w przestrzeni pojawiły się także wiązki laserowe. Drony, ustępowały naporowi najemników. Gdy wykańczali już ostatnie drony, Herman rozpoczął:
- Nie tuzinkowe miejsce na kopanie, pełno niebezpieczeństw wokoło.
- Tak, bywa tu niebezpiecznie... ale zwykle nie jestem tu sam.
- A co się tym razem stało, że zastaliśmy Cię tu samego, przyjacielu.
- Mój wspólnik pojechał zawieźć rudę do stacji, zaraz powinien wrócić.
- Aha, razem kopiecie ?
- Tak, dziękuję Wam ! Jak mogę się odwdzięczyć ?
- Milion ISK mogłoby załatwić sprawę...
- Eee ???
- Tak się właśnie spodziewałem. Chłopaki !
Retriever momentalnie został zamknięty przez celowniki fregat. Z jednej z nich poleciał posisk EM, który spalił wszystkie podzespoły elektroniczne, nie ukryte za pancerzem. Inusse panicznie próbował wejść w warp, ale systemy były de-aktywowane.
- Poczekamy teraz na kolegę...

lukez1:
Tytuł: Billy Ujah

Bezkresy przestrzeni gwiezdnej, zawsze go pociągały. Czuł się wolny, nieskępowany... żywy. Planety bywały urokliwe, godzinami potrafił obserwować wodospady, lubił także surowe szczyty wysokich gór. Czuł tę dzikość, czuł się w swoim żywiole. Matka - Natura była wspaniała, obdarowała nas takim pięknem, o które musimy walczyć... - często rozmyślał sobie lecąc samemu w przestrzeni. Nie uciekał przed towarzystwem, ale w głębi serca czuł, że towarzystwo kogokolwiek odziera go z intymności, zwłaszcza gdy rozmyślał. Czuł kojącą ciszę, zimnej przestrzeni. Tutaj w deep-space, nie często spotykał kogokolwiek. Z rzadka zdarzali się kadeci z Centrum Nauk Zaawansowanych, uczyli się skanować i rozpoznawać rodzaje anomalii. Ooo, tego wcześniej nie widziałem - pomyślał sobie, spostrzegłszy niewielkie zabarwienie mapki ze skanera pokładowego. Cholera, późno już... Nie wyrobię się, jeżeli będę chciał to jeszcze przepatrzeć. To może przynajmniej zapiszę koordynaty... O tak, gotowe. Słodziutko ! Teraz trzeba wracać, bo mi jaja urwą w Akademii. Spóźniony, wszedł na stołówkę. Akurat wszyscy już kończyli jeść. Nienawidził tej pływającej w misce brei, ale jedno musiał przyznać - dawało kopa.
- Dziękuję, ładnie pani dzisiaj wygląda, chyba była pani u fryzjera - puścił oko kucharce i poszedł do stolika zabierając swoją porcję
- Billy, jesteś nie możliwy - zaśmiała się kucharka
Po kolacji musiał jeszcze zrobić kilka notatek ze swoich dzisiejszych badań. Spisał wszystko, co zaobserwował przy okazji ostatnich eksploracji, oprócz jednego... Tego, co siedziało mu w głowie przez cały czas. Co to za plamy, do jasnej cholery ? Sprawdzę to następnym razem, poproszę o przydział blisko piątego księżyca. Po zrobieniu wszystkich niezbędnych notatek, poszedł jeszcze na drinka do 'Quinnies', pobliskiej spelunki. Najlepszej na całej stacji jak utrzymywał właściciel. Mijając przypadkowych ludzi, w drodze do pubu, rozmyślał o swoim życiu, czy dobrze zrobił idąc do Akademii ? Nagle...
- Przepraszam najmocniej, nie chciałem... - Billy nie wiedział co się stało w pierwszej chwili, lecz urocza dziewczyna, która na niego wpadła nie dała mu dokończyć
- Niee, to moja wina. Jestem taką niezdarą - wryło go w tym miejscu, jak to się stało, że wcześniej jej nie zauważyłem ? Co to za bóstwo, cudo ?
- Eeee, no tak. Przepraszam. Mam na imię Billy... - spróbował szybko coś sklecić, ale wyglądał jak rażony piorunem
- Natasha, miło mi - uśmiechnęła się do niego. Miała urocze dołeczki, nieśmiałe spojrzenie zza okularów, krótkie włosy spięte w kucyk. Ubrana w nienaganny żakiet i białą bluzeczkę
- Czy mogę Ci zaproponować drinka w ramach przeprosin ? - rzucił szybko, gdy spostrzegł że dziewczyna się gdzieś śpieszy - Może chociaż numer, daj mi nadzieję... aniołku.
Sięgnęła do torebki, wyjęła wizytówkę. Podała mu z uśmiechem:
- Do zobaczenia - dostrzegł, jak delikatnie puściła mu oko, a może poprostu chciał to dostrzec.
Odeszła szybkim krokiem i zginęła mu w tłumie przechodniów. Co za dziewczyna... Rozmarzył się, ale momentalnie oprzytomniał. No tak, idę do 'Quinnies'. Czekają już tam pewnie na mnie. Ruszaj dupsko i do boju ! Przyśpieszył kroku, chociaż o tej godzinie ciężko było się przecisnąć gdziekolwiek. Deptak był pełny turystów i mieszkańców, każdy chciał się rozerwać po ciężkim dniu pracy. Śmiejący się studenci, zakochane pary, rodziny z dziećmi na spacerach, zmęczeni pracownicy wracający z pracy i samotni; szukający odrobiny szczęścia. Tak wyglądało codzienne życie na stacji. Dla każdego życie toczyło się w innych realiach, w innych ramach. Ale i każdemu oferowało inne możliwości. Wszystko jest dla ludzi, ale wymaga to od nas większej odpowiedzialności za nasze czyny... zamyślił się kolejny raz Billy Ujah - kadet Akademii Marynarki Federacji.

Wsunął rękę do kieszeni. Wizytówka... Aaaa, Natasha:
'Natasha O'Neil - Bank of Luminaire'. Jest telefon, zakręcę się pod koniec tygodnia... Cholera, no zabiją mnie. Znowu jestem spóźniony !

-----------------

- Na zdrowie drogie panie, na zdrowie panowie ! - Harry 'la Miche, niebieskooki kadet Akademii wznosił kolejny toast przy stoliku 'niebiesko-srebrnych'.
Billy był nieobecny, jakoś dzisiaj nie miał ochoty na imprezowanie. Nie uciekał przed towarzystwem, ale w głębi serca czuł, że towarzystwo kogokolwiek odziera go z intymności, zwłaszcza gdy rozmyślał...

(c.d.n)

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

Idź do wersji pełnej