Eve Online > Events & Competitions
Baz'ooka V - komiks+text
MightyBaz:
zostało jeszcze parę dni do końca miesiąca :-\
Mooneye:
Jak obiecałem tak i wrzucam. Troszku co prawda późno ale jest. ;) Obecnie na warsztacie są kolejne 2 epizody zatem będzie coś i na następne miesiące... mam przynajmniej taka nadzieję. :laugh:
Raport IV - Więzi krwi
- Ep.2 - Świt i zmierzch -
Region The Forge na stacji Ytiri Storage przy 6 księżycu planety Jita IV...
Trzeba mi było jednak więcej lecytyny pić, a nie tych wyskokowych nektarów. Wściekły na siebie kląłem wciąż pod nosem. Jak można było przeoczyć coś, co powinienem znać na wyrost. Ale to cały ja i te moje wieczne problemy z pamięcią. Ciągle jeszcze podekscytowany odkryciem podobieństw znaków z wygranego pierścienia i rodowej menażki, wpatrywałem się w identyczne godła na obu przedmiotach. Zastanawiało mnie, skąd ten dzikus Groll Narr, wszedł w posiadanie tego "sygnetu". Całe to rozmyślanie uświadomiło mi ponownie mą tępotę. No przecież, do jasnego czorta, najlepiej go o to zapytać! Niestety wszelkie próby połączenia się z transportowcem "Lutownica" spaliły na panewce. Widocznie tak popili, że już nie słyszą sygnału interkomu albo jak to na republikańskich jednostkach bywa "coś nie działa, tak jak powinno". Zatem mimo kolejnych prób statek AerP'a milczał, a ja, na to wygląda, zostanę z mymi pytaniami do rana.
Nastał świt, jeśli to można tak w ogóle nazwać, bo przecież poza sztucznym blaskiem mrugającego neonu nie budziło się w tej kajucie żadne inne światło. Ale to był mój świt, a raczej rozpoczęcie nowego dnia, zobaczymy niebawem jakiego. Nie otrzymawszy wciąż żadnej odpowiedzi, postanowiłem osobiście odszukać matarską załogę. Oby tylko ślęczeli jeszcze na tej stacji! Śluza nr 11, jak sobie przypominałem, wkraczając na obszar prowadzący do 3 doków. Ale cóż to za blokada i czego też mogą chcieć?! Momentalnie jeden dryblas zagrodził mi drogę i zatrzymał gestem dłoni.
- Zezwolenie! - wykrzyczał pachołek w niebieskim uniformie straży stacji.
- He...? - skwitowałem ze skrzywioną miną. - Na wejście do doków?
- Procedury, obywatelu, trzeba ich przestrzegać. - usłyszałem w odpowiedzi. - Pokaż papierki albo wracaj skąd przybyłeś.
- Moment zatem - sięgnąłem pod habit wyławiając kartę z kieszeni, a zaraz potem podałem przedmiot jednemu ze strażników.
Mundurowy umieścił kartę w przenośnym komputerze i skupił się na przeglądaniu danych. Zerkał tylko co chwilę na mnie i na ekran. Drugi niebieski w tym czasie nerwowo drapał za spust powtarzalnego karabinu cząsteczkowego. Trwało to zdecydowanie za długo, jeśli idzie o weryfikacje prostego pozwolenia pobytu na stacji.
- To tylko tymczasowa przepustka - wycedził gliniarz, nie podnosząc wzroku z ekranu.
- Powiedz mi lepiej coś czego nie wiem - odparłem znużony tymi wszystkimi kontrolami itd. - To co mogę przejść? Mam ważną sprawę do załatwienia.
- Nie tak szybko obywatelu. To pozwolenie nie daje uprawnień na wkroczenie do tej strefy. Naruszyłeś przepisy bezpieczeństwa, które powinieneś znać przybywając na stację - wyrecytował spokojnym głosem oficer, chyba najstarszy tu rangą. - Teraz chcę zobaczyć dokumenty.
- Jeszcze mnie będziecie legitymować, no już bez przesady!
- Rutynowa kontrola i bez dyskusji, wolisz pokazać papierki czy odwiedzić nasze ekskluzywne apartamenty zwane "karcerem"? - zagroził mi caldaryjski policjant.
- Albo dostaniesz z kolby karabinu za pyskowanie - dodał zaraz drugi, ten mniej rozgarnięty i chyba z lekkimi problemami emocjonalnymi.
- Zamknijcie się szeregowy! Ja tu jestem od gadania, a ty jedynie od machania pepeszą.
- Taa jest... kapralu!
- No! Wiec jak będzie obywatelu? - zapytał ponownie funkcjonariusz bezpieczeństwa.
Tyle szopki z powodu małego spaceru, te psy już całkiem sfiksowały. Technokraci, biurokraci i oszołomy w jednym. Wiecznie zaślepieni swoimi przepisami i tonący w morzu procedur oraz spraw. Nic tu człek na taką głupotę i ciemnotę nie poradzi. Przeszperałam ponownie moje kieszenie z nadzieją, że niebawem będę miał to wszystko już za sobą. Oddałem zaraz kolejna znalezioną kartę danych i modliłem się w duchu, żaby to była ostatnia rzecz jakiej wymagają. Kapral spokojnym ruchem odebrał dowodzik i umieścił zaraz w swoim czytniku. Znów te nieproduktywne oczekiwanie. Trzeba im jedno przyznać - spieszno to im nie było i na pewno nikt tutaj nie pracował na akord. W tym momencie kapral oderwał wzrok od ekranu i zawołał.
- Pokażcie twarz obywatelu!
- Co proszę? - odparłem lekko zdziwiony.
- No twarz, odsłońcie ją.
- Czyli co, że mam stanąć z profilu czy jak?
- Nie.. kaptur opuście, bo nie widzę was wyraźnie.
- A to, no tak - rechocząc opuściłem kaptur habitu. - Całkiem o tym zapomniałem. Tak do tego jestem przyzwyczajony, że traktuję jak prawie własna druga skórę.
- Dobrze... dobrze tylko bez zbędnych opowieści - wygłosił spokojnie oficer, a zaraz po tym zwrócił swój wzrok na niewielki wyświetlacz i zaczął recytować - Marr Singollo. Amarr płci męskiej. Miejsce urodzenia w systemie Saikamon III, stąd charakterystyczna skaza jaką jest nietypowa pigmentacja oczu i owło... ale zaraz, wy nie macie włosów - kapral nagle zastopował.
- Naprawdę? Święcie jestem przekonany, że jeszcze nie dawno temu miałem i to całkiem sporo - odrzekłem ironicznie, udając pełne zdziwienie. Zaraz po tym dotknąłem dłonią mojej wypolerowanej czachy. - Faktycznie, ma pan kapralu całkowitą słuszność, straciłem je! O zgrozo... to widocznie ze stresu, iż spóźnię się na spotkanie w tych właśnie dokach, których to panowie tak bacznie strzeżecie.
- Z danych wynika jasno,że powinieneś mieć srebrzysto-białe owłosienie, którego brak - kontynuował niewzruszony mymi żarcikami funkcjonariusz. - Musimy potwierdzić te informacje.
- Panie władzo ależ oczywiście mam taki zarost, przysięgam. Tylko widzisz... obecnie jedynie w takim miejscu, którego wam na pewno nie pokaże. No chyba, że jest tu jeszcze z wami jakaś zgrabna pani policjant i to ona dokona inspekcji?
Po minach gliniarzy widać było lekkie zakłopotanie, szczególnie u starszego stopniem. Szeregowy buldog miał równie tępą minę, co zapewne w dniu swoich urodzin. Aż mi się nagle zrobiło szkoda jego matki, która musiała pierwsza ujrzeć takie oblicze. Ja w każdym razie zawsze byłem przekonany o fakcie przyjścia na świat w wielkiej radości. Zresztą i w tej chwili szeroki szelmowski uśmiech widniał na mej łysej i bladej amarrskiej paszczy.
- Eee... to może pomińmy ten drobny szczegół - parł dalej oficer straży i ponownie skierował spojrzenie na ekran komputera. - Zatem została nam jedynie identyfikacja na podstawie siatkówki oka oraz linii papilarnych.
- To wy jeszcze używacie tych starych metod?
- 0wszem, może i stare, ale ciągle skuteczne. Proszę położyć kciuk tutaj na czytniku oraz spojrzeć w ten wizjer skanera. To potrwa już tylko chwilkę.
Jasne... pomyślałem sobie. Tak jak te całe cholerne zatrzymanie. Totalne marnotrawstwo czasu i nerwów. Ale miałem też swoją chwilę na zabawę z tymi służbistami, więc nie było tak tragicznie. Popiskiwanie konserwy czyli komputera psów świadczyło o tym jak męczący musi być proces analizy. Dla mnie osobiście najbardziej meczące było to czekanie. Rozumiem, co innego błogo bumelować w jakowejś kantynie, przy dobrych trunkach i czekać na miłe towarzystwo, ale tutaj? Po parunastu długich sekundach metaliczny żeński głos oświadczył - Identyfikacja potwierdzona. Wreszcie... !!
- No to mamy to załatwione - kontynuował kapral - Teraz tylko mandacik za naruszenie przepisów i ...
- Mandacik?! Ile?
- Owszem. Okrągłe 300 ISK - odparł funkcjonariusz i zaraz oddając moje dokumenty.
- Niech będzie - westchnąłem z lekka i ponownie sięgnąłem do kieszeni habitu. - Zatem mogę iść dalej?
- Tylko wtedy jak zapłacisz kolejne 1200 ISK. - oświadczył kapral swoim spokojnym głosem. Widząc chyba moje zdziwienie szybko dodał: - To opłata za pozwolenie wkroczenia do doków. Będziecie mieli obywatelu cały dzień na załatwienie swoich spraw.
Klnąc pod nosem, dokonałem niezbędnych wpłat. Już nie miałem siły. Musiałem jak najszybciej czegoś się napić, a przede wszystkim odnaleźć tych matarskich hulaków. Zatem w drogę, ale zaraz przede mną coś wyrosło, coś dużego trzymającego cząsteczkowy karabin w łapach.
- Szefie ja skądś znam tę jadaczkę - wtrącił matołowaty szeregowy.
- Ooo to jestem jeszcze sławny? A to dopiero coś nowego i jak miło.
- Stul pysk amarrska łajzo - wywarczał niesympatyczny caldaryjski szczekacz, celując momentalnie do mnie ze swojej broni. - Jestem pewien, że go znam.
- 0puść te broń synu bo zaraz ta lufa trafi do mrocznego tunelu znajdującego się tuż przy twym siedzisku - wycedziłem najspokojniej jak tylko potrafiłem.
- Szeregowy Burk, odstawcie natychmiast karabin! - wykrzyczał oficer straży. - Meldować mi się tu! Obywatelu, wybaczcie to zamieszanie. Jesteście wolni!
Bardzo nie lubie jak ktoś do mnie mierzy z broni, zazwyczaj odpłacam sę w równie nieprzyjemny sposób. Wcześniej czy później wyrównam rachunki z tym matołem. Zresztą kątem oka widziałem, jak dostawał musztrę od swojego przełożonego. Taka samowolka na służbie, będzie z tego dyscyplinarka jak nic i wcale mi nie było go żal. Pokonałem jeszcze kawałek drogi i dotarłem w końcu do miejsca docelowego. Doki, jak to w dokach, zawsze w nich gwarno i tłoczno. Ale tutaj przechodziło to wszelkie oczekiwania, wyglądało to jak jedno wielkie zapracowane mrowisko. Chyba im coś nawalały filtry, bo w powietrzu wyczuwalna była kwaśna mieszanka spalin, smarów oraz ludzkiego potu. Podrapawszy się po nosie ruszyłem zgodnie z kierunkowskazami, śluza 11 około 300 metrów na lewo. Więc jeszcze mały spacerek korytarzem i faktycznie znalazłem statek. Tylko, do czorta, nie tego co trzeba! Po Matarach jedynie zostały puste flaszki, które właśnie zbierał droid cieć.
c.d.n
Mooneye:
Ech musiałem opowiadanko podzielić bo jak zwykle zbytnio się rozpisałem i nie zmieściłem w limicie znaków. :buck2:
Raport IV - Więzi krwi
- Ep.2 - Świt i zmierzch -
Region The Forge na stacji Ytiri Storage przy 6 księżycu planety Jita IV... c.d.
Szlak by to! Wszystko szło nie tak jak powinno. Ostatnio coś brakowało mi szczęścia, a tego dnia już wyjątkowo. Najgorzej, że całkowicie osuszyłem moja menażkę i coraz dotkliwiej czułem te specyficzne ćmienie pod kopułą. Nie miałem totalnie ochoty wracać na pokład "Rozpustnicy". Elza zanudziłaby mnie raportami o postępujących pracach papierkowych, a i reszta bab zapewne dołożyłaby swoje pięć groszy. Niespieszno mi więc było na pokład mego transportowca.
Zaraz opodal znalazłem odpowiednią melinkę. Śmierdziało tu tak samo jak w dokach, może przez to, że sama klientela to głównie jej pracownicy. Ale co tam, nie raz odwiedzałem paskudniejsze miejsca. O dziwo, palone piwko mieli całkiem przyzwoite. Zamówiłem zatem u kelnerki dodatkowo niewielki parolitrowy dzban i usadowiłem się w miejscu najmniej obleganym i zarazem cuchnącym. Smętna muza skrzecząca z automatu, świetnie komponowała z świdrującym bólem w mej głowie. Jakieś pasztety podkreślające groteskowo atuty kobiecego ciała, liczyło na desperacki podryw. Jedna nawet próbowała tego ze mną. Faktycznie musiała być bardzo potrzebująca. Ja tam nie byłem! Napitek natomiast z dzbanu znikał i czas tak sobie powoli umykał. Zerknąwszy na palec, a dokładnie na srebrny pierścień jaki dziś nosiłem, zacząłem zastanawiać się czy zdołam jeszcze rozwikłać jego tajemnicę. Czy odkryję jego historię, a przede wszystkim, jak klejnot mego rodu znalazł swego matarskiego pana? Miałem tyle pytań, a jak na razie żadnych odpowiedzi.
Moje rozmyślenia przerwał nagły przypływ chłodu. Nie raz już to czułem i nigdy nie potrafiłem wyjaśnić. Ale wiele razy ratowało mi to mój blady tyłek. Instynkt czy jak to też zwał... ktoś mnie tu obserwował. Obrzuciłem dokładnym spojrzeniem okolice sali i nie zauważyłem niczego szczególnego. Jedynie przelotne ciekawskie zerknięcia gości, co chyba pierwszy raz widzą mnicha w takiej spelunie. Może to jacyś byli potomkowie niewolników, chcący dokonać zemsty za krzywdy ich ludu. Zresztą mało kto lubił Amarrow, a nawet sami za sobą nie przepadaliśmy. Wtem znów przeszły po mnie ciarki i wtedy go zobaczyłem. Znad oddalonego stołu skupiała na mnie swój wzrok para achuryjskich oczu. Nie były jednak same, dwie kolejne pary umiejętnie skrywały swą wścibskość. Trwało to zdecydowanie ułamek sekundy, zaraz też wrócili do swoich spraw i kufli. Może to tylko moje chore przywidzenia i fobie. Postanowiłem jednak uważać na tych cwaniaczków. Miałem nad nimi znaczna przewagę, gdyż twarz skrywałem pod kapturem habitu. Ciężko będzie im odkryć, iż wiem o ich zainteresowaniu skromnym inspektorem.
Popijając z kufla palonego piwa, złapałem ponownie mych nowych fanów na podglądaniu. Nie było już co do tego wątpliwości, że to miłość od pierwszego wejrzenia. Achuryjczyk robił widocznie za informatora. Sprawdzał mnie co jakiś czas i zaraz po tym informował swoich kolegów. W sumie jego jedynie najdokładniej widziałem. Jeden z sąsiadów obrócony bym plecami, inny zaś siedział ukryty w cieniu i widziałem tylko cześć jego tułowia. Wtedy właśnie nastąpiło poruszenie przy stole i na moment zobaczyłem wcześniej zasłoniętą twarz. Był to nikt inny jak chłopek roztropek, grożący mi jeszcze niedawno swoim karabinem. Trzeba mu przyznać, że był nad wyraz uparty. Chyba nie dawało mu to spokoju skąd to mnie może pamiętać, lub właśnie sobie przypomniał. Tylko po co takie podchody, że nie wpadną do mnie z swoimi giwerami, czy odznakami i np. nie zechce zaaresztować. Coś mi podpowiadało, iż to nie była oficjalna misja funkcjonariuszy bezpieczeństwa. Całe szczęście amatorzy, ale może zbyt wcześnie oraz zbyt pochopnie oceniam sytuację. Zresztą zaraz zobaczymy,jak sprawy przyjmą obrót.
Wstałem od stołu i podszedłem do baru. Zagaiłem stającego tam starego Galantyjczyka.
- Gdzie tu macie toalety mości karczmarzu? - zapytałem donośnym głosem.
- Rolety? Nie... nie, ja już dawno nie sprzedaję rolet ochronnych chłopcze. Toż to ci stare czasy - wysapał troszku przy tym sepleniąc.
No też mi los. Jeszcze mi tu głuchego i zgrzybiałego karczmarza brakuje. Ale może to właśnie to, czego potrzebowałem najbardziej. Ostrożnie sprawdziłem, co robi mój fanklubu. Chłopcy byli lekko poruszeni moim posunięciem. Trzeba szybko grać dalej.
- Kible dziadku, gdzie tu wychodek?!! - wykrzyczałem tak, że pogłos zapewne poszedł po większej części sali.
- Eee... tym też się nie zajmuję - odparł staruszek.
Zaraz koło baru śmignęła niezbyt atrakcyjna kelnerka. Złapałem ja zaraz i szepnąłem do ucha.
- Złotko, gdzie tu macie tylne wyjście?
- Korytarz na lewo od WC'tu - powiedziała piskliwym głosem, wskazując kierunek.
To było wszystko czego szukałem. Co prawda po tych wypitych paru kuflach piwa, chętnie skoczyłbym za potrzebą. Ale to nie czas ku temu i nie miałem ochoty zostać przydybanym na klozecie. Szybko minąłem drzwi prowadzące do toalet i pobiegłem w stronę wyjścia ewakuacyjnego. Zaplecze było ciemne i jeszcze bardziej cuchnące niż sam lokal. Jadnak nie pora żeby szeroko opisywać uroki niepowtarzalnego krajobrazu. Trzeba brać nogi za pas. Wybrałem słabo oświetlony korytarz z zamazanym szyldem i ruszyłem pędem. Po dobrym kilometrze dobiegłem do rozwidlenia i sporej wielkości pomieszczenia. Była to chyba jakaś stara stacja przeładunkowa. Obecnie już nie obsadzona i z minimalnym zasilaniem. Panował tu półmrok i śmiałbym nawet ocenić, że wcale nie taki lekki. W ucieczce ciemności czasami służą, ale nie wtedy jak możesz przywalić głową w jakiś niewidoczny fragment otoczenia. Zatem nie mam co narzucać tempa i kroki muszę stawiać powoli. Pytanie teraz, gdzie dalej.
"Sekcja 7 - Arboretum" świecił oddalony neon przy windzie towarowej. Wyglądało na to, że jest dalej aktywna. Inna droga to magazyny sekcji 3. Ostatnią ścieżką przybyłem przed chwilą, czyli korytarz prowadzący do doków również jest 3 sekcji. Tunel do magazynów był całkowicie zaciemniony, zatem droga przypuszczalnie zamknięta. W tym wypadku logicznym wyborem została winda i wizyta w parku. Szedłem powoli i ostrożnie, jeszcze około stu kroków dzieliło mnie od szybu windy. Nagły rozbłysk zaraz parę metrów od lewej pozycji przyciągnął mą uwagę. Czyżby jakiś dogorywający układ wybuchł przy przeciążeniu? Zaraz po tym kolejna eksplozja, teraz na prawo, rozjaśniła na moment pomieszczenie. To nie mogło być spięcie! Tym razem słyszałem wcześniejsze lekkie syczenie. Może to.... o cholera, pomyślałem wykonując natychmiastowy uskok za pobliską skrzynię. Momentalnie po skoku, niebieska smuga trafiła opodal miejsca w którym jeszcze niedawno temu sterczałem.
- Nie chowaj się robaczku! Wyjdź, to pogadamy - zadudnił głos znany mi już wcześniej... głos szeregowego Burk'a. - Mamy mały interesik do ciebie.
- Od kiedy to straż stacji zachowuje sie niczym banda zbójów?! - krzyknąłem, jeszcze delikatnie dysząc.
- Nie jesteśmy obecnie na służbie - odparł inny głos. - Mamy ci przekazać, że pewna osoba bardzo za tobą tęskni i nie może się doczekać ponownego spotkania.
Wszystko jasne, łowcy głów. Że też akurat mnie takie szczęście musiało spotkać. Jedyną pozytywna rzeczą w tym całym bajzlu było, iż wcale nie pragną mojej śmierci. Ktoś mnie wolał żywego, dlatego strzelali z wiązki ogłuszającej. Jednak fakt ten wcale mnie zbytnio nie cieszył. Musze jakoś doczłapać do windy i to jak najszybciej. Problem w tym, że w tym panującym półmroku własny tyłek łatwo zgubić. Co gorsza nie widziałem moich prześladowców, a pogłos ich słów dudnił po całej hali. Ciężko więc ich namierzyć w takich warunkach.
- Jak będzie? Wyleziesz w końcu z tej dziury? - zabuczał głębokim barytonem kolejny osobnik. - Dla twojego dobra lepiej będzie byśmy nie musieli osobiście tam przyłazić.
Trudno, trzeba zaryzykować. Obmacałem habit i wyłowiłem niewielki żeński pistolet kieszonkowy. Nie będę tłumaczył skąd miałem go w posiadaniu, bo to troszku długa historia i zresztą nie czas ku temu.
- Możecie mnie cmoknąć w żopę! - odkrzaczałem.
Na reakcję oczywiście nie musiałem zbyt długo czekać. Była wręcz natychmiastowa. Dwie błękitne smugi zalśniły w mroku. Jedna minęła mnie w sporej odległości, a druga trafiła pobliską barykadę. Więcej mi nie było trzeba. Wymierzyłem w kierunku z którego oddano przed chwilą te dwa strzały i odpowiedziałem ogniem. Może ten mały pistolecik wyglądał niepozornie, ale jego siła już niejednego zaskoczyła, a w szczególności te eksplodujące mini pociski. Cztery salwy z tego piekielnego mikro działa, a po nich zaraz huk wybuchów oraz ledwo słyszalny przewlekły skowyt, pełen gniewu, strachu i bólu.
Jeśli miałem szczęście, kontratak ostudził moich prześladowców, przynajmniej na krótka chwile. Całkiem możliwe, że nawet któregoś wyłączył z dalszych działań. To była moja szansa. Korzystając z wywołanego zamieszania skoczyłem pędem w stronę windy towarowej. Przede mną jeszcze spory dystans do pokonania. Eksplozje i fajerwerki na moment rozjaśniły teren, przez co zauważyłem, że na drodze nie ma prawie większych przeszkód. Biegłem niczym napalony ogier goniący za gołą zgrabną dzierlatką lub też samczyk wypłoszony przez szpetną nimfomankę.
Neon "Sekcja 7 Arboretum" z każdym krokiem świecił coraz jaśniej. Wtem przypadkowo przydepnąłem w biegu koniuszek habitu. Momentalnie utraciłem równowagę i poleciałem niechybnie na spotkanie z stalową podłogą.
- By to szlak! - kląłem siarczyście, zaraz po wygrzmoceniu.
Czasami nie znosiłem tej mnisiej szaty, ale i tak zdecydowanie było to lepsze okrycie niż jakiś ciasny w kroczu kombinezon. Jednakże w tej chwili chciałem go wręcz zedrzeć z siebie.
Sprint w takim odzieniu zawsze stanowił nie lada wyzwanie. Wtedy nadleciały kolejne salwy. Z ich trajektorii łatwo było wywnioskować, że gdybym nie upadł dostał bym niebieskimi piorunami prosto w zad! Znów nie doceniłem mojego amuletu szczęścia. Kochałem ten habit. Powstałem czym prędzej i ruszyłem z kopyta. Półmetek miałem już za mną, jak i cała resztę chybionych strzałów i przekleństw myśliwych. Tankowałem ich chyba moja prędkością, gdyż żadna smuga nie zdołała mnie trafić. Taktyka na "podwiniętą kiecę" sprawdziła się w najlepsze. Gnając i podtrzymując oburącz dolne fałdy mego okrycia uzyskałem niespotykane przyśpieszenie. Co prawda troszku mnie przewiało od pasa w dół, ale za to już prawie osiągnąłem metę.
Wbiegłem na rampę windy dysząc i wypluwając płuca. Wcisnąłem przycisk przywołania i uskoczyłem za pobliska zasłonę. Nie było dużego wyboru i jedynie mały kontener posłużył za tymczasową ochronę.
Do zgrzytu zjeżdżającej windy zaczęły akompaniować kolejne wystrzały. Raz niebieskie syczące smugi, a innym czerwone dudniące eksplozje. Dzięki mojej małej rusznicy przeciwnicy trzymali na razie bezpieczny dystans. Niestety nic nie trwa wiecznie, a już w szczególności nie mam w tym mały pistoleciku takiej amunicji. Miałem może jeszcze pocisków na parę salw. Liczyłem, że do tego czasu winda zjedzie, a ja jakoś czmychnę do niej i znajdę tam upragniony azyl.
Tak też zaraz się stało. Huk stopującej windy, a zaraz po tym szum otwieranych drzwi. Teraz tylko postawić wszytko na jedną kartę, czy tam na jeden udany skok. Byle tylko nie oberwać i opuścić w końcu te paskudne miejsce. Oddałem ostatni strzał i ruszyłem gwałtownie. Było cicho i czas jakby nagle zwolnił swój bieg.
- Co jest do cholery? - zadałem sam sobie pytanie, wbiegając do przyciemnionego szybu. - Czemu nie strzelają?!
Zaskoczony obrotem wydarzeń i zarazem podekscytowany z udanej ucieczki, przebijałem nerwowo wzrokiem mrok komory. Gdzieś tu musi być panel windy. Po momencie ujrzałem światło przycisków i .... kolejne... szmaragdowe błyśniecie rozrywające ciemności. Wtedy go zobaczyłem, a pierwsze co poczułem to swąd, swad spalonego mięsa. Potem swędzenie, które zaczęło momentalnie palić. Dotknąłem promieniujące miejsce i stwierdziłem natychmiast, iż ktoś bezczelnie zrobił mi dziurę w umiłowanej szacie. Byłem równie zdziwiony jak i wściekły. Byłem... już prawie nieprzytomny. Wszystko trwało tak wolno, a wszelkie dźwięki zaczynały gasnąć...
- Coś ty zrobił?! - zabełkotał znikomy głos Burka, caldaryjskiego renegata.
- O cholera nie przestawiłem na ogłuszanie! - dotarł do mnie ledwie już słyszalny okrzyk typka z windy.
- Ty kretynie! Miał być nietknięty, teraz mamy przez ciebie przejebane, idioto.
Kto miał ten miał, a mnie mało obchodziło to ich ględzenie i zbyt późne żale. Zbliżała się już ciemność i powoli otulała swym płaszczem. Podłoga stawała się coraz zimniejsza, a wszytko zaczynało wirować w dziwnym tańcu. Mój świat najpierw ogarnęła mgła, potem głusza i na na koniec całkowita pustka. Nadchodził niechybny zmierzch dzisiejszego dnia. Nawet nie było już czasu na ostatniego łyczka z... - nosz qłarwa jego mać!
MightyBaz:
o zesz ty, dałeś czadu, ktoś jeszcze?
Yogos:
Baz daj mi czas do niedzeli wieczora.
Jak tak czytam Moona to mnie weena naszła i też coś skrobne.
Nawigacja
[#] Następna strona
Idź do wersji pełnej