Eve Online > Events & Competitions

Baz'ooka V - komiks+text

<< < (5/28) > >>

Mooneye:
Małe opóźnienie bo na dziczy byłem, odcięty od cywilizacji i neta. A to prolog do mej nowej sagi.


Raport IV -  Więzi krwi
- Ep.1 - Błyskotka  -
 

Konstelacja Kimotoro w regionie The Forge...
 
    Znasz największych galaktycznych nudziarzy i służbistów to znaczy, że znasz rasę Caldari. Od małego wbijane są im zasady lojalności wobec państwa oraz wykonywanej służby. Dyscyplina zakorzeniona w każdej prawie dziedzinie życia to główna z cnót prawdziwego Caldaryjczyka. Posłuszeństwo za wszelką cenę, zgodnie z ich militarnym stylem bytu. Dlatego też nie ma chyba większych sztywniaków jak właśnie wśród Caldari, a już szczególności u tych piastujących stanowiska urzędnicze.
- Jak to nie mam niezbędnych dokumentów?! - wygłosiłem do interkomu.
- Brakuje tu formularzy C52 oraz D34 oraz wszystkich z grupy T - spokojnie wyrecytował celnik stacji Ytiri Storage przy 6 księżycu planety Jita IV.
- Czyś ty baranie ocipiał?! Byłem tu z miesiąc temu i nie potrzebowałem wtedy dodatkowych świstków i zezwoleń! - wykrzyczałem wściekły - Co to za cholerne nowe procedury?!
- Owszem, przepisy uległy małym zmianom. Zatem bez wymaganych dokumentów nie zezwalam na dokowanie i przeładunek na naszej stacji. - równie spokojnie i chłodno odpowiedział urzędnik doków. - Radzę też zmienić podejście i ton, inaczej zakończymy rozmowę.
- No co za trep! - odsapnąłem, a potem włączyłem kanał wewnętrzny statku - Elza! Do sterówki i to w trymiga!
    Elza to moja zastępczyni na "Rozpustnicy", specjalistka od spraw idiotycznych, a szczególnie przepisów jej rodaków. Wyszło jak zwykle gdy się ma do czynienia z jajogłowymi urzędasami. Bez odpowiednich papierków mogliśmy sami z kwitkiem wracać. Natomiast towar trzeba było pobrać i odstawić w ciągu kolejnych 14 dni do układu oddalonego o 36 skoków. Nie było innego wyjścia, jak wszystko pozałatwiać, zatem około 4 dni w plecy poświęconych biurokratycznym bzdurom. Elza wynegocjowała  na całe szczęście tymczasową zgodę dokowania i zaczęliśmy biegać za zezwoleniami.
Tak zleciały pierwsze dwa dni z tej całej szopki, od urzędasa do pseudo kutasa, od papierka do pieprzonego stempelka. Użeranie się ze sforą otępiałych służbistów jednak nigdy nie było moją mocną stroną. I chyba świetnie o tym wiedziała moja załoga - incydent w dokach, gdy prawie już udusiłem jednego z młodszy inspektorów, był dla moich dziewczyn sygnałem, że to robota nie na moje nerwy. Na szczęście młody Caldaryjczyk okazał się na tyle wyrozumiały, że nie wniósł żadnej skargi, a mnie zaproponowano abym poszedł gdzieś się wyluzować. Zatem rozpocząłem eksploracje tego chodliwego portu handlowego, zapewne i w takim miejscu znajdę porządną spelunkę. Faktycznie, nie trzeba mi było długo szukać. Lokal "Jazgot" zapraszał gości w swoje progi. Spodziewałem się większej dziury, a tu trafiłem na przyjemny lokal z elegancką i zgrabną obsługą oraz miłą dla ucha muzyczką. Zająłem miejsce w najdalszym kącie, zamówiłem najostrzejszy koktajl i zaraz odleciałem lekko myślami, wsłuchany w rytm unoszącej się melodii.
- Nie pieprz mi tu głupot krętaczu! - dosłyszałem wtem gruby warkot, dobiegający z pobliskiego stolika. - Wyciągaj tę swoją mamonę, kości i zaczynamy.
- A odczep się parchata japo. Jeszcze nie zdążyłem zamówić napojów chłodzących, a ty już się tu wyrywasz - zadudnił równie charkotliwy głos.
- Zamknijcie jadaczki, bo wam zaraz je przyspawam moja lutownica! - odezwał się trzeci osobnik.
Znów było cicho i spokojnie, ale tylko przez moment, bo nie ma chyba takiej siły która potrafi uspokoić dzikich Matarów.
- A wal się kuzynie! Ja tu nie przyszedłem zgłębiać tajników ciszy tylko zagrać i oskubać tego gamonia z ISKów.
- Gamonia? Prędzej zasmakujesz mego scyzoryka niż zobaczysz moją kasę!
I tak trwała ta dysputa, a na spokojne spędzenie czasu w tym zakątku nie było już co liczyć. Dopiłem swoje i ruszyłem w stronę wyjścia.
- Ty, patrz, jakiś plugawy Amarr chowa się za ta brudną szmatką, dosłyszałem ironiczny komentarz gdy mijałem stolik mych sąsiadów. Nie było sensu na to reagować, po prostu najlepiej zignorować i iść dalej.
- Zamknij się Groll! - wycharczał kolejny. - Moon! To ty, stary zgredzie?
Przystanąłem i odwróciłem swój wzrok w stronę pytającej osoby, ale za nic nie mogłem jej rozpoznać.
- Może, a kto pyta?
- Ty znasz tego plugawca AerP? - wyrwał nagle jeden z osobników.
- AerP? - wysapałem zdziwiony.
- Taa! - wyryczał wstający osobnik - To ja i jak najbardziej znam tego paskudnika!
Wielkie było moje zdziwienie, ale jeszcze większe chyba pozostałej dwójki Matarów. Siedzieli z tak rozdziawionymi paszczami, pełnymi zaskoczenia i pogardy zarazem, czy to do mnie czy też do swego kompana, że aż wzbudzali śmiech. Stojący Minmatar zaraz chwycił mnie i zaciągnął do stolika, a następnie wręcz wcisnął na jedno z siedzisk.
- To jest Mooneye, jeden z mych dawnych korporacyjnych towarzyszy - oznajmił radośnie swym rodakom. - Mimo, że to parchaty Amarr, to bardziej on mi bratem niż wy szumowiny jedne! - następnie wybuchł gromkim śmiechem i klepnął mnie w ramie tak, że straciłem w nim czucie na jakiś czas.
- A co Tobie się stało? - zapytałem gdy  już odzyskałem dech w piersi. - Po jakimś liftingu buźki czy może bitce jesteś, bo paszcze masz tak opuchniętą, że za nic bym ciebie nie poznał.
- Wszystkiego po trochu - znów zadudnił po sali ten specyficzny śmiechu - Z domu wracamy, a tam zawsze coś się przytrafia. Tatuaże sobie nowe porobiłem, a potem wlałem artyście bo spartolił robotę i krzywe kreski porobił.
- Dobra... dobra, nie ściemniaj kuzynie - wyparował nagle siedzący obok osobnik o skromnym wzroście przynajmniej dwóch metrów z hakiem i o twarzy w kształcie żelazka. - Przyznaj się lepiej, że to on ci wlał, boś mu siostrę zbałamucił.   
- To już nieistotne szczegóły. Było minęło, a buźkę znów będę miał śliczną jak kiedyś.
- Ale ty nigdy nie miałeś zbyt urodziwej paszczy - znów wtrącił się olbrzym, rechocząc przy tym donośnie.
- Cichaj skurczybyku bo zaraz tobie przyprawię "lutownicą" nienaturalny uśmiech - zaraz po tym sięgnął po swój wielofunkcyjny ciężki blaster.
Zadyma wisiała już w powietrzu, a tym dzikusom na prawdę nie trzeba wielu powodów do wszczęcia rozróby. Szkoda by było tego dość urokliwego przybytku i naprawdę nie potrzebowałem więcej kłopotów, szczególnie wśród lokalnych władz.
- Panowie proponuję napić się czegoś, bo nam tu paszcze powysychają - odrzekłem czym prędzej i gestem zawołałem jedną z kelnerek.
- Racja - odezwał się Aerp. - W końcu po to głównie tu przyszliśmy. No i gdzie też moje maniery. Poznaj Moon moich pomocników. Ten wygadany łysol to Venox Kane, mój dalszy kuzyn od strony.... a cholera sam już nie pamiętam. Natomiast ten kędzierzawy ponurak to Groll Narr.
- Miło mi - odparłem i wyciągnąłem rękę na przywitanie. 
- A mi wcale nie jest miło - wycharczał złowrogo Groll.
Łypał tylko groźnie oczyma i dał do odczucia swoją niechęć i pogardę do mej osoby. Nie miałem o to żalu, bo nie pierwszy raz i zapewne nie ostatni spotkam się z takim przyjęciem. Pewne zwady nigdy nie znikną i niechęci rasowe ciągle dzielą wiele narodów.
- Te, pacanie, odpuść sobie - wtrącił się Venox Kane. - Skoro to kompan AerP'a to musi być swój człek. Przecież i u Ciebie na tej ognistej planetce żyją amarrscy uchodźcy i renegaci. Nie bądź taki popielec, choć co prawda wyglądasz jakbyś faktycznie przedawkował z tym opalaniem.
- Właśnie - dodał zaraz rozbawiany AerP. - Nie bądź taki nabzdyczony Groll, bo jeszcze pękniesz od tych złych emocji. Może faktycznie za dużo żeś ostatnio na słoneczku przebywał. Ale znając twoją planetę to też wcale się tobie nie dziwie.

    Chyba nie ma nic bardziej specyficznego niż ryczący śmiech obywateli Republiki. Sam ten dźwięk powodował u mnie gęsią skórkę. Z wieloma przedstawicielami tej rasy już pracowałem, ale nigdy nie mogłem się do tego przyzwyczaić. Podobno jak lekko ogłuchniesz, to już to tak nie przeszkadza. Słyszałem nawet pewną plotkę, że wielu Minmatarów ma właśnie problemy ze słuchem. Śmiech ten również zaskoczył przybyłą właśnie młodą kelnereczkę. Biedula prawie upadła wraz z naszym zamówieniem. W każdym razie uraczeni smakowitymi trunkami kontynuowaliśmy biesiadę. Musze przyznać, że zawsze cieszyłem się z takiego towarzystwa. Dobrze wypić, dobrze się zabawić i spędzić wesoło czas to chyba republikańska ideologia. Takie właśnie podejście było bardzo bliskie mojemu. Siedzieliśmy zatem, piliśmy i paliliśmy, a  przede wszystkim graliśmy w kości. W sumie to nie miałem innego wyjścia. Wystarczyło, że ściskając raz jeszcze me ramie AerP dał do zrozumienia abym również przystał do gry. No i jak tu odmówić przyjacielowi. Trzech Matarów i jeden Amarr, kogoś całkiem z zewnątrz mogła zaskoczyć taka kompania.
- Mam parę piątek... i  jeszcze jedną parę piątek, no i malusią piąteczkę do tego! - oświadczył Venox, chwaląc się przy tym swoim platynowym uzębieniem.
- Ty mendo! - zripostował ciemnoskóry Groll Narr. - Oszukujesz bo nikt nie może mieć takiego fuksa i to tyle razy pod rząd!
- Ośmieliłeś nazwać mnie kanciarzem?! - wykrztusił Kane łapiąc swego sąsiada i podnosząc go do góry na wysokość przynajmniej metra.
- Owszem - wycharczał dyndający Matarczyk.
- To ja Ci powiem żeś nie tylko ciemny na skórze ale i na umyśle!
- Spokój i to obaj! - wrzasnął AerP. - Siadać na zadach bo inaczej zaraz je wam odstrzelę.

    Mój dawny towarzysz z Shocky Industries był obecnie kapitanem jednostki na której służyli Groll Narr i Venox Kane, zatem nie było mowy o jakimkolwiek sprzeciwie. Słowo szefa jest zawsze ostateczne i bezapelacyjne. Kuzyn AerP'a miał albo niewyobrażalne dziś szczęście albo faktycznie kantował jak to mu zarzucono. Moim jednak zdaniem to Groll miał dziś wielkiego pecha, bo nie wygrał żadnego z rzutów. Po kolejnym zestawie napojów orzeźwiających przystąpiliśmy do ponownej rozgrywki. Pechowiec był już całkiem spłukany z ISKów, ale pozwoliliśmy mu zastawić jakiś tam tandetny srebrny pierścień, no i kości znów poszły w ruch. Tym razem los okazał się łaskawy dla jednego zakapiora w kapturze. Zgarnąłem zatem dobrych kilka setek i te małe świecidełko, co rozzłościło wcześniejszego właściciela. Walnął szklanka niedopitego drinka o podłogę i odszedł od stołu. I w sumie tak też gra oraz biesiada dobiegały końca. Rozmawiałem jeszcze chwile z pozostałą dwójka i po dopiciu koktajli rozeszliśmy się w swoje strony.

    Gdy dotarłem do "Rozpustnicy" cała załoga była już na pokładzie. Z krótkiego raportu Elzy dowiedziałem się jednak o znikomych postępach. Wciąż brakowało jeszcze paru formularzy, a zatem jutrzejszy dzień zapowiadał się jako kolejny taniec na papierkowym balu. Trzeba było wypocząć, więc zaraz skierowałem swe kroki do kajuty i po przekroczeniu progu rzuciłem się na hamak. Nie mogłem coś jednak zasnąć, bo jakieś dziadostwo uwierało piekielnie w mój bok. Przeszperawszy kieszenie habitu i poza oczywiście menażką natrafiłem jeszcze na dzisiejsze łupy. Paręnaście elektronicznych kart płatniczych, no ten i pierścień wygrany od Groll'a. Postanowiłem bardziej przyjrzeć się tej zdobyczy. Niby prosta jubilerska robota i wyglądało to bardziej na sygnet rodowy. Żadnych kamieni szlachetnych tylko godło widoczne w centralnej części. Jakieś chyba zwierze, jakiś pies czy coś. Miałem dziwne wrażenie, że już gdzieś widziałem podobne ale nie mogłem zbytnio tego skojarzyć. Zresztą nieważne, odstawiłem zaraz wszystkie rupiecie i wygodnie ułożyłem się do snu.

    Sen miałem nerwowy, a przebudzenie gwałtowne. W głowie wciąż wirowały mi dziwne obrazy z mej przeszłości, śnił mi się ojciec i ktoś jeszcze inny, ale całkiem obcy. Nie znałem tej kobiety. W śnie też spotkałem mego pradziada, twórcę słynnego rodowego bimbru. Po nim właśnie była ta stara menażka, jedyna zachowana pamiątka po przodku. Ale zaraz... przecież tam...
- Na wszystkie duchy...! - zaryczałem i nerwowo zacząłem szukać wzrokiem starego naczynia. Znalazłszy je, chwyciłem gorączkowo i zacząłem obracać przyglądając się detalom. To co ujrzałem wprawiło mnie w ogromne zdumienie. Klnąc pod nosem kalałem sam siebie myślami, że jak mogłem być tak głupi i nierozgarnięty. Przecież znałem każdy fragmencik mego rodzinnego artefaktu, a nie pamiętałem o najważniejszej szczególe?! Dureń... normalnie dureń nad durniami. Czym prędzej odszukałem jeszcze jeden mały przedmiot, aby upewnić się w mym przekonaniu...
 
    Bez dwóch zdań - godło na pierścieniu było identyczne z godłem na największym skarbie jaki był w moim posiadaniu, czyli piersiówce Isila Singollo, mego zacnego przodka.
 
c.d.n. chyba

MightyBaz:
no, no, to mamy dwóch pretendentów do nagrody - kto pierwszy odda głos?

Swoje teksty usunąłem, żeby nie scrollować niepotrzebnie między uczestnikami konkursu

Mooneye:
To ja glosuje na Gregoriusa, żeby już coś było. ;)

P.S. Baz coś się tak pośpieszył, nie zdążyłem choliba tych Twoich tekstów przeczytać.  :knuppel2:

MightyBaz:
to jak, który tekst jest wg was godny nagrody?

Aenyeweddien:
Baz a nie lepiej poczekac do 1 - moze sie jeszcze cos pojawi ;)

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

[*] Poprzednia strona

Idź do wersji pełnej