Autor Wątek: Baz'ooka V - komiks+text  (Przeczytany 53709 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

MightyBaz

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #70 dnia: Wrzesień 25, 2009, 07:41:28 »
zostało jeszcze parę dni do końca miesiąca :-\

Mooneye

  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 30
    • Zobacz profil
  • Imię postaci: Mooneye
  • Korporacja: Shocky Industres Ltd.
  • Sojusz: The Alternative 4
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #71 dnia: Wrzesień 25, 2009, 12:27:35 »
Jak obiecałem tak i wrzucam. Troszku co prawda późno ale jest. ;) Obecnie na warsztacie są kolejne 2 epizody zatem będzie coś i na następne miesiące... mam przynajmniej taka nadzieję.  :laugh:

Raport IV -  Więzi krwi
- Ep.2 - Świt i zmierzch -


 Region The Forge na stacji Ytiri Storage przy 6 księżycu planety Jita IV...

    Trzeba mi było jednak więcej lecytyny pić, a nie tych wyskokowych nektarów. Wściekły na siebie kląłem wciąż pod nosem. Jak można było przeoczyć coś, co powinienem znać na wyrost. Ale to cały ja i te moje wieczne problemy z pamięcią. Ciągle jeszcze podekscytowany odkryciem podobieństw znaków z wygranego pierścienia i rodowej menażki, wpatrywałem się w identyczne godła na obu przedmiotach. Zastanawiało mnie, skąd ten dzikus Groll Narr, wszedł w posiadanie tego "sygnetu". Całe to rozmyślanie uświadomiło mi ponownie mą tępotę. No przecież, do jasnego czorta, najlepiej go o to zapytać! Niestety wszelkie próby połączenia się z transportowcem "Lutownica" spaliły na panewce. Widocznie tak popili, że już nie słyszą sygnału interkomu albo jak to na republikańskich jednostkach bywa "coś nie działa, tak jak powinno". Zatem mimo kolejnych prób statek AerP'a milczał, a ja, na to wygląda, zostanę z mymi pytaniami do rana.
 
    Nastał świt, jeśli to można tak w ogóle nazwać, bo przecież poza sztucznym blaskiem mrugającego neonu nie budziło się w tej kajucie żadne inne światło. Ale to był mój świt, a raczej rozpoczęcie nowego dnia, zobaczymy niebawem jakiego. Nie otrzymawszy wciąż żadnej odpowiedzi, postanowiłem osobiście odszukać matarską załogę. Oby tylko ślęczeli jeszcze na tej stacji! Śluza nr 11, jak sobie przypominałem, wkraczając na obszar prowadzący do 3 doków. Ale cóż to za blokada i czego też mogą chcieć?! Momentalnie jeden dryblas zagrodził mi drogę i zatrzymał gestem dłoni.
- Zezwolenie! - wykrzyczał pachołek w niebieskim uniformie straży stacji.
- He...? - skwitowałem ze skrzywioną miną. - Na wejście do doków?
- Procedury, obywatelu, trzeba ich przestrzegać. - usłyszałem w odpowiedzi. - Pokaż papierki albo wracaj skąd przybyłeś.
- Moment zatem - sięgnąłem pod habit wyławiając kartę z kieszeni, a zaraz potem podałem przedmiot jednemu ze strażników.
   
Mundurowy umieścił kartę w przenośnym komputerze i skupił się na przeglądaniu danych. Zerkał tylko co chwilę na mnie i na ekran. Drugi niebieski w tym czasie nerwowo drapał za spust powtarzalnego karabinu cząsteczkowego. Trwało to zdecydowanie za długo, jeśli idzie o weryfikacje prostego pozwolenia pobytu na stacji.
- To tylko tymczasowa przepustka - wycedził gliniarz, nie podnosząc wzroku z ekranu.
- Powiedz mi lepiej coś czego nie wiem - odparłem znużony tymi wszystkimi kontrolami itd. - To co mogę przejść? Mam ważną sprawę do załatwienia.
- Nie tak szybko obywatelu. To pozwolenie nie daje uprawnień na wkroczenie do tej strefy. Naruszyłeś przepisy bezpieczeństwa, które powinieneś znać przybywając na stację - wyrecytował spokojnym głosem oficer, chyba najstarszy tu rangą. - Teraz chcę zobaczyć dokumenty.
- Jeszcze mnie będziecie legitymować, no już bez przesady!
- Rutynowa kontrola i bez dyskusji, wolisz pokazać papierki czy odwiedzić nasze ekskluzywne apartamenty zwane "karcerem"? - zagroził mi caldaryjski policjant.   
- Albo dostaniesz z kolby karabinu za pyskowanie - dodał zaraz drugi, ten mniej rozgarnięty i chyba z lekkimi problemami emocjonalnymi.
- Zamknijcie się szeregowy! Ja tu jestem od gadania, a ty jedynie od machania pepeszą.
- Taa jest... kapralu!
- No! Wiec jak będzie obywatelu? - zapytał ponownie funkcjonariusz bezpieczeństwa.
   
Tyle szopki z powodu małego spaceru, te psy już całkiem sfiksowały. Technokraci, biurokraci i oszołomy w jednym. Wiecznie zaślepieni swoimi przepisami i tonący w morzu procedur oraz spraw. Nic tu człek na taką głupotę  i ciemnotę nie poradzi. Przeszperałam ponownie moje kieszenie z nadzieją, że niebawem będę miał to wszystko już za sobą. Oddałem zaraz kolejna znalezioną kartę danych i modliłem się w duchu, żaby to była ostatnia rzecz jakiej wymagają. Kapral spokojnym ruchem odebrał  dowodzik i umieścił zaraz w swoim czytniku. Znów te nieproduktywne oczekiwanie. Trzeba im jedno przyznać - spieszno to im nie było i na pewno nikt tutaj nie pracował na akord. W tym momencie kapral oderwał wzrok od ekranu i zawołał.

- Pokażcie twarz obywatelu!
- Co proszę? - odparłem lekko zdziwiony.
- No twarz, odsłońcie ją.
- Czyli co, że mam stanąć z profilu czy jak?
- Nie.. kaptur opuście, bo nie widzę was wyraźnie.
- A to, no tak - rechocząc opuściłem kaptur habitu. - Całkiem o tym zapomniałem. Tak do tego jestem przyzwyczajony, że traktuję jak prawie własna druga skórę.
- Dobrze... dobrze tylko bez zbędnych opowieści - wygłosił spokojnie oficer, a zaraz po tym zwrócił swój wzrok na niewielki wyświetlacz i zaczął recytować -  Marr Singollo. Amarr płci męskiej. Miejsce urodzenia w systemie Saikamon III, stąd charakterystyczna skaza jaką jest nietypowa pigmentacja oczu i owło... ale zaraz, wy nie macie włosów -  kapral nagle zastopował.
- Naprawdę? Święcie jestem przekonany, że jeszcze nie dawno temu miałem i to całkiem sporo - odrzekłem ironicznie, udając pełne zdziwienie. Zaraz po tym dotknąłem dłonią mojej wypolerowanej czachy. - Faktycznie, ma pan kapralu całkowitą słuszność, straciłem je! O zgrozo... to widocznie ze stresu, iż spóźnię się na spotkanie w tych właśnie dokach, których to panowie tak bacznie strzeżecie.
- Z danych wynika jasno,że powinieneś mieć srebrzysto-białe owłosienie, którego brak - kontynuował niewzruszony mymi żarcikami funkcjonariusz. - Musimy potwierdzić te informacje.
- Panie władzo ależ oczywiście mam taki zarost, przysięgam. Tylko widzisz... obecnie jedynie w takim miejscu, którego wam na pewno nie pokaże. No chyba, że jest tu jeszcze z wami jakaś zgrabna pani policjant i to ona dokona inspekcji?

Po minach gliniarzy widać było lekkie zakłopotanie, szczególnie u starszego stopniem. Szeregowy buldog miał równie tępą minę, co zapewne w dniu swoich urodzin. Aż mi się nagle zrobiło szkoda jego matki, która musiała  pierwsza ujrzeć takie oblicze. Ja w każdym razie zawsze byłem przekonany o fakcie przyjścia na świat w wielkiej radości. Zresztą i w tej chwili szeroki  szelmowski uśmiech widniał na mej łysej i bladej amarrskiej paszczy.

- Eee... to może pomińmy ten drobny szczegół - parł dalej oficer straży i ponownie skierował spojrzenie na ekran komputera. - Zatem została nam jedynie identyfikacja na podstawie siatkówki oka oraz linii papilarnych.
- To wy jeszcze używacie tych starych metod?
- 0wszem, może i stare, ale ciągle skuteczne. Proszę położyć kciuk tutaj na czytniku oraz spojrzeć w ten wizjer skanera. To potrwa już tylko chwilkę.

Jasne... pomyślałem sobie. Tak jak te całe cholerne zatrzymanie. Totalne marnotrawstwo czasu i nerwów. Ale miałem też swoją chwilę na zabawę z tymi służbistami, więc nie było tak  tragicznie. Popiskiwanie konserwy czyli komputera psów świadczyło o tym jak męczący musi być proces analizy. Dla mnie osobiście najbardziej meczące było to czekanie. Rozumiem, co innego błogo bumelować w jakowejś kantynie, przy dobrych trunkach i czekać na miłe towarzystwo, ale tutaj? Po parunastu długich sekundach metaliczny żeński głos oświadczył - Identyfikacja potwierdzona. Wreszcie... !! 

- No to mamy to załatwione - kontynuował kapral - Teraz tylko mandacik za naruszenie przepisów i ...
- Mandacik?! Ile?
- Owszem. Okrągłe 300 ISK - odparł funkcjonariusz i zaraz oddając moje dokumenty.
- Niech będzie - westchnąłem z lekka i ponownie sięgnąłem do kieszeni habitu. - Zatem mogę iść dalej? 
- Tylko wtedy jak zapłacisz kolejne 1200 ISK. - oświadczył kapral swoim spokojnym głosem. Widząc chyba moje zdziwienie szybko dodał: - To opłata za pozwolenie wkroczenia do doków. Będziecie mieli obywatelu cały dzień na załatwienie swoich spraw.

Klnąc pod nosem, dokonałem niezbędnych wpłat. Już nie miałem siły. Musiałem jak najszybciej czegoś się napić, a przede wszystkim odnaleźć tych matarskich hulaków. Zatem w drogę, ale zaraz przede mną coś wyrosło, coś dużego trzymającego cząsteczkowy karabin w łapach.
- Szefie ja skądś znam tę jadaczkę - wtrącił matołowaty szeregowy.
- Ooo to jestem jeszcze sławny? A to dopiero coś nowego i jak miło.
- Stul pysk amarrska łajzo - wywarczał niesympatyczny caldaryjski szczekacz, celując momentalnie do mnie ze swojej broni. - Jestem pewien, że go znam.
- 0puść te broń synu bo zaraz ta lufa trafi do mrocznego tunelu znajdującego się tuż przy twym siedzisku - wycedziłem najspokojniej jak tylko potrafiłem.
- Szeregowy Burk, odstawcie natychmiast karabin! - wykrzyczał oficer straży. - Meldować mi się tu! Obywatelu, wybaczcie to zamieszanie. Jesteście wolni!

Bardzo nie lubie jak ktoś do mnie mierzy z broni, zazwyczaj odpłacam sę w równie nieprzyjemny sposób. Wcześniej czy później wyrównam rachunki z tym matołem. Zresztą kątem oka widziałem, jak dostawał musztrę od swojego przełożonego. Taka samowolka na służbie, będzie z tego dyscyplinarka jak nic i wcale mi nie było go żal. Pokonałem jeszcze kawałek drogi i dotarłem w końcu do miejsca docelowego. Doki, jak to w dokach, zawsze w nich gwarno i tłoczno. Ale tutaj przechodziło to wszelkie oczekiwania, wyglądało to jak jedno wielkie zapracowane mrowisko. Chyba im coś nawalały filtry, bo w powietrzu wyczuwalna była kwaśna mieszanka spalin, smarów oraz ludzkiego potu. Podrapawszy się po nosie ruszyłem zgodnie z kierunkowskazami, śluza 11 około 300 metrów na lewo. Więc jeszcze mały spacerek korytarzem i faktycznie znalazłem statek. Tylko, do czorta, nie tego co trzeba! Po Matarach jedynie zostały puste flaszki, które właśnie zbierał droid cieć.

c.d.n
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 25, 2009, 14:52:55 wysłana przez Mooneye »

Mooneye

  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 30
    • Zobacz profil
  • Imię postaci: Mooneye
  • Korporacja: Shocky Industres Ltd.
  • Sojusz: The Alternative 4
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #72 dnia: Wrzesień 25, 2009, 12:33:50 »
Ech musiałem opowiadanko podzielić bo jak zwykle zbytnio się rozpisałem i nie zmieściłem w limicie znaków. :buck2:

Raport IV -  Więzi krwi
- Ep.2 - Świt i zmierzch -


 Region The Forge na stacji Ytiri Storage przy 6 księżycu planety Jita IV...  c.d.


Szlak by to! Wszystko szło nie tak jak powinno. Ostatnio coś brakowało mi szczęścia, a tego dnia już wyjątkowo. Najgorzej, że całkowicie osuszyłem moja menażkę i coraz dotkliwiej czułem te specyficzne ćmienie pod kopułą. Nie miałem totalnie ochoty wracać na pokład "Rozpustnicy". Elza zanudziłaby mnie raportami o postępujących pracach papierkowych, a i reszta bab zapewne dołożyłaby swoje pięć groszy. Niespieszno mi więc było na pokład mego transportowca.

Zaraz opodal znalazłem odpowiednią melinkę. Śmierdziało tu tak samo jak w dokach, może przez to, że sama klientela to głównie jej pracownicy. Ale co tam, nie raz odwiedzałem paskudniejsze miejsca. O dziwo, palone piwko mieli całkiem przyzwoite. Zamówiłem zatem u kelnerki dodatkowo niewielki parolitrowy dzban i usadowiłem się w miejscu najmniej obleganym i zarazem cuchnącym. Smętna muza skrzecząca z automatu, świetnie komponowała z świdrującym bólem w mej głowie. Jakieś pasztety podkreślające groteskowo atuty kobiecego ciała, liczyło na desperacki podryw. Jedna nawet próbowała tego ze mną. Faktycznie musiała być bardzo potrzebująca. Ja tam nie byłem! Napitek natomiast z dzbanu znikał i czas tak sobie powoli umykał. Zerknąwszy na palec, a dokładnie na srebrny pierścień jaki dziś nosiłem, zacząłem zastanawiać się czy zdołam jeszcze rozwikłać jego tajemnicę. Czy odkryję jego historię, a przede wszystkim, jak klejnot mego rodu znalazł swego matarskiego pana? Miałem tyle pytań, a jak na razie żadnych odpowiedzi.

Moje rozmyślenia przerwał nagły przypływ chłodu. Nie raz już to czułem i nigdy nie potrafiłem wyjaśnić. Ale wiele razy ratowało mi to mój blady tyłek. Instynkt czy jak to też zwał... ktoś mnie tu obserwował. Obrzuciłem dokładnym spojrzeniem okolice sali i nie zauważyłem niczego szczególnego. Jedynie przelotne ciekawskie zerknięcia gości, co chyba pierwszy raz widzą mnicha w takiej spelunie. Może to jacyś byli potomkowie niewolników, chcący dokonać zemsty za krzywdy ich ludu. Zresztą mało kto lubił Amarrow, a nawet sami za sobą nie przepadaliśmy. Wtem znów przeszły po mnie ciarki i wtedy go zobaczyłem. Znad oddalonego stołu skupiała na mnie swój wzrok para achuryjskich oczu. Nie były jednak same, dwie kolejne pary umiejętnie skrywały swą wścibskość. Trwało to zdecydowanie ułamek sekundy, zaraz też wrócili do swoich spraw i kufli. Może to tylko moje chore przywidzenia i fobie. Postanowiłem jednak uważać na tych cwaniaczków. Miałem nad nimi znaczna przewagę, gdyż twarz skrywałem pod kapturem habitu. Ciężko będzie im odkryć, iż wiem o ich zainteresowaniu skromnym inspektorem.

Popijając z kufla palonego piwa, złapałem ponownie mych nowych fanów na podglądaniu. Nie było już co do tego wątpliwości, że to miłość od pierwszego wejrzenia. Achuryjczyk robił widocznie za informatora. Sprawdzał mnie co jakiś czas i zaraz po tym informował swoich kolegów. W sumie jego jedynie najdokładniej widziałem. Jeden z sąsiadów obrócony bym plecami, inny zaś siedział ukryty w cieniu i widziałem tylko cześć jego tułowia. Wtedy właśnie nastąpiło poruszenie przy stole i na moment zobaczyłem wcześniej zasłoniętą twarz. Był to nikt inny jak chłopek roztropek, grożący mi jeszcze niedawno swoim karabinem. Trzeba mu przyznać, że był nad wyraz uparty. Chyba nie dawało mu to spokoju skąd to mnie może pamiętać, lub właśnie sobie przypomniał. Tylko po co takie podchody, że nie wpadną do mnie z swoimi giwerami, czy odznakami i np. nie zechce zaaresztować. Coś mi podpowiadało, iż to nie była oficjalna misja funkcjonariuszy bezpieczeństwa. Całe szczęście amatorzy, ale może zbyt wcześnie oraz zbyt pochopnie oceniam sytuację. Zresztą zaraz zobaczymy,jak sprawy przyjmą obrót.

Wstałem od stołu i podszedłem do baru. Zagaiłem stającego tam starego Galantyjczyka.
- Gdzie tu macie toalety mości karczmarzu? - zapytałem donośnym głosem.
- Rolety? Nie... nie, ja już dawno nie sprzedaję rolet ochronnych chłopcze. Toż to ci stare czasy - wysapał troszku przy tym sepleniąc.
No też mi los. Jeszcze mi tu głuchego i zgrzybiałego karczmarza brakuje. Ale może to właśnie to, czego potrzebowałem najbardziej. Ostrożnie sprawdziłem, co robi mój fanklubu. Chłopcy byli lekko poruszeni moim posunięciem. Trzeba szybko grać dalej.
- Kible dziadku, gdzie tu wychodek?!! - wykrzyczałem tak, że pogłos zapewne poszedł po większej części sali.
- Eee... tym też się nie zajmuję - odparł staruszek.
Zaraz koło baru śmignęła niezbyt atrakcyjna kelnerka. Złapałem ja zaraz i szepnąłem do ucha.
- Złotko, gdzie tu macie tylne wyjście?
- Korytarz na lewo od WC'tu - powiedziała piskliwym głosem, wskazując kierunek.

To było wszystko czego szukałem. Co prawda po tych wypitych paru kuflach piwa, chętnie skoczyłbym za potrzebą. Ale to nie czas ku temu i nie miałem ochoty zostać przydybanym na klozecie. Szybko minąłem drzwi prowadzące do toalet i pobiegłem w stronę wyjścia ewakuacyjnego. Zaplecze było ciemne i jeszcze bardziej cuchnące niż sam lokal. Jadnak nie pora żeby szeroko opisywać uroki niepowtarzalnego krajobrazu. Trzeba brać nogi za pas. Wybrałem słabo oświetlony korytarz z zamazanym szyldem i ruszyłem pędem. Po dobrym kilometrze dobiegłem do rozwidlenia i sporej wielkości pomieszczenia. Była to chyba jakaś stara stacja przeładunkowa. Obecnie już nie obsadzona i z minimalnym zasilaniem. Panował tu półmrok i śmiałbym nawet ocenić, że wcale nie taki lekki. W ucieczce ciemności czasami służą, ale nie wtedy jak możesz przywalić głową w jakiś niewidoczny fragment otoczenia. Zatem nie mam co narzucać tempa i kroki muszę stawiać powoli. Pytanie teraz, gdzie dalej.
       
"Sekcja 7 - Arboretum" świecił oddalony neon przy windzie towarowej. Wyglądało na to, że jest dalej aktywna. Inna droga to magazyny sekcji 3. Ostatnią ścieżką przybyłem przed chwilą, czyli korytarz prowadzący do doków również jest 3 sekcji. Tunel do magazynów był całkowicie zaciemniony, zatem droga przypuszczalnie zamknięta. W tym wypadku logicznym wyborem została winda i wizyta w parku. Szedłem powoli i ostrożnie, jeszcze około stu kroków dzieliło mnie od szybu windy. Nagły rozbłysk zaraz parę metrów od lewej pozycji przyciągnął mą uwagę. Czyżby jakiś dogorywający układ wybuchł przy przeciążeniu? Zaraz po tym kolejna eksplozja, teraz na prawo, rozjaśniła na moment pomieszczenie. To nie mogło być spięcie! Tym razem słyszałem wcześniejsze lekkie syczenie. Może to.... o cholera, pomyślałem wykonując natychmiastowy uskok za pobliską skrzynię. Momentalnie po skoku, niebieska smuga trafiła opodal miejsca w którym jeszcze niedawno temu sterczałem.
- Nie chowaj się robaczku! Wyjdź, to pogadamy - zadudnił głos znany mi już wcześniej... głos szeregowego Burk'a.  - Mamy mały interesik do ciebie.
- Od kiedy to straż stacji zachowuje sie niczym banda zbójów?! - krzyknąłem, jeszcze delikatnie dysząc.
- Nie jesteśmy obecnie na służbie - odparł inny głos. - Mamy ci przekazać, że pewna osoba bardzo za tobą tęskni i nie może się doczekać ponownego spotkania.
 
Wszystko jasne, łowcy głów. Że też akurat mnie takie szczęście musiało spotkać. Jedyną pozytywna rzeczą w tym całym bajzlu było, iż wcale nie pragną mojej śmierci. Ktoś mnie wolał żywego, dlatego strzelali z wiązki ogłuszającej. Jednak fakt ten wcale mnie zbytnio nie cieszył. Musze jakoś doczłapać do windy i to jak najszybciej. Problem w tym, że w tym panującym półmroku własny tyłek łatwo zgubić. Co gorsza nie widziałem moich prześladowców, a pogłos ich słów dudnił po całej hali. Ciężko więc ich namierzyć w takich warunkach.
- Jak będzie? Wyleziesz w końcu z tej dziury? - zabuczał głębokim barytonem kolejny osobnik. - Dla twojego dobra lepiej będzie byśmy nie musieli osobiście tam przyłazić.
Trudno, trzeba zaryzykować. Obmacałem habit i wyłowiłem niewielki żeński pistolet kieszonkowy. Nie będę tłumaczył skąd miałem go w posiadaniu, bo to troszku długa historia i zresztą nie czas ku temu.
- Możecie mnie cmoknąć w żopę! - odkrzaczałem.
Na reakcję oczywiście nie musiałem zbyt długo czekać. Była wręcz natychmiastowa. Dwie błękitne smugi zalśniły w mroku. Jedna minęła mnie w sporej odległości, a druga trafiła pobliską barykadę. Więcej mi nie było trzeba. Wymierzyłem w kierunku z którego oddano przed chwilą te dwa strzały i odpowiedziałem ogniem. Może ten mały pistolecik wyglądał niepozornie, ale jego siła już niejednego zaskoczyła, a w szczególności te eksplodujące mini pociski. Cztery salwy z tego piekielnego mikro działa, a po nich zaraz huk wybuchów oraz ledwo słyszalny przewlekły skowyt, pełen gniewu, strachu i bólu.

Jeśli miałem szczęście, kontratak ostudził moich prześladowców, przynajmniej na krótka chwile. Całkiem możliwe, że nawet któregoś wyłączył z dalszych działań. To była moja szansa. Korzystając z wywołanego zamieszania skoczyłem pędem w stronę windy towarowej. Przede mną jeszcze spory dystans do pokonania. Eksplozje i fajerwerki na moment rozjaśniły teren, przez co zauważyłem, że na drodze nie ma prawie większych przeszkód. Biegłem niczym napalony ogier goniący za gołą zgrabną dzierlatką lub też samczyk wypłoszony przez szpetną nimfomankę.

Neon "Sekcja 7 Arboretum" z każdym krokiem świecił coraz jaśniej. Wtem przypadkowo przydepnąłem w biegu koniuszek habitu. Momentalnie utraciłem równowagę i poleciałem niechybnie na spotkanie z stalową podłogą.
- By to szlak! - kląłem siarczyście, zaraz po wygrzmoceniu.
Czasami nie znosiłem tej mnisiej szaty, ale i tak zdecydowanie było to lepsze okrycie niż jakiś ciasny w kroczu kombinezon. Jednakże w tej chwili chciałem go wręcz zedrzeć z siebie.
Sprint w takim odzieniu zawsze stanowił nie lada wyzwanie. Wtedy nadleciały kolejne salwy. Z ich trajektorii łatwo było wywnioskować, że gdybym nie upadł dostał bym niebieskimi piorunami prosto w zad! Znów nie doceniłem mojego amuletu szczęścia. Kochałem ten habit. Powstałem czym prędzej i ruszyłem z kopyta. Półmetek miałem już za mną, jak i cała resztę chybionych strzałów i przekleństw myśliwych. Tankowałem ich chyba moja prędkością, gdyż żadna smuga nie zdołała mnie trafić. Taktyka na "podwiniętą kiecę" sprawdziła się w najlepsze. Gnając i podtrzymując oburącz dolne fałdy mego okrycia uzyskałem niespotykane przyśpieszenie. Co prawda troszku mnie przewiało od pasa w dół, ale za to już prawie osiągnąłem metę.
Wbiegłem na rampę windy dysząc i wypluwając płuca. Wcisnąłem przycisk przywołania i uskoczyłem za pobliska zasłonę. Nie było dużego wyboru i jedynie mały kontener posłużył za tymczasową ochronę.

Do zgrzytu zjeżdżającej windy zaczęły akompaniować kolejne wystrzały. Raz niebieskie syczące smugi, a innym czerwone dudniące eksplozje. Dzięki mojej małej rusznicy przeciwnicy trzymali na razie bezpieczny dystans. Niestety nic nie trwa wiecznie, a już w szczególności nie mam w tym mały pistoleciku takiej amunicji. Miałem może jeszcze pocisków na parę salw. Liczyłem, że do tego czasu winda zjedzie, a ja jakoś czmychnę do niej i znajdę tam upragniony azyl.

Tak też zaraz się stało. Huk stopującej windy, a zaraz po tym szum otwieranych drzwi. Teraz tylko postawić wszytko na jedną kartę, czy tam na jeden udany skok. Byle tylko nie oberwać i opuścić w końcu te paskudne miejsce. Oddałem ostatni strzał i ruszyłem gwałtownie. Było cicho i czas jakby nagle zwolnił swój bieg.
- Co jest do cholery? -  zadałem sam sobie pytanie, wbiegając do przyciemnionego szybu. - Czemu nie strzelają?!             
Zaskoczony obrotem wydarzeń i zarazem podekscytowany z udanej ucieczki, przebijałem nerwowo wzrokiem mrok komory. Gdzieś tu musi być panel windy. Po momencie ujrzałem światło przycisków i .... kolejne... szmaragdowe błyśniecie rozrywające ciemności. Wtedy go zobaczyłem, a pierwsze co poczułem to swąd, swad spalonego mięsa. Potem swędzenie, które zaczęło momentalnie palić. Dotknąłem promieniujące miejsce i stwierdziłem natychmiast, iż ktoś bezczelnie zrobił mi dziurę w umiłowanej szacie. Byłem równie zdziwiony jak i wściekły. Byłem... już prawie nieprzytomny. Wszystko trwało tak wolno, a wszelkie dźwięki zaczynały gasnąć...   
- Coś ty zrobił?! - zabełkotał znikomy głos Burka, caldaryjskiego renegata.
- O cholera nie przestawiłem na ogłuszanie! - dotarł do mnie ledwie już słyszalny okrzyk typka z windy.
- Ty kretynie! Miał być nietknięty, teraz mamy przez ciebie przejebane, idioto.

    Kto miał ten miał, a mnie mało obchodziło to ich ględzenie i zbyt późne żale. Zbliżała się już ciemność i powoli otulała swym płaszczem. Podłoga stawała się coraz zimniejsza, a wszytko zaczynało wirować w dziwnym tańcu. Mój świat najpierw ogarnęła mgła, potem głusza i na na koniec całkowita pustka. Nadchodził niechybny zmierzch dzisiejszego dnia. Nawet nie było już czasu na ostatniego łyczka z... - nosz qłarwa jego mać!
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 25, 2009, 15:10:33 wysłana przez Mooneye »

MightyBaz

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #73 dnia: Wrzesień 25, 2009, 12:43:17 »
o zesz ty, dałeś czadu, ktoś jeszcze?

Yogos

  • Starszy Moderator
  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 1 773
    • Zobacz profil
  • Imię postaci: Yogos
  • Korporacja: GBT
  • Sojusz: c0ven
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #74 dnia: Wrzesień 25, 2009, 12:49:25 »
Baz daj mi czas do niedzeli wieczora.
Jak tak czytam Moona to mnie weena naszła i też coś skrobne.

MightyBaz

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #75 dnia: Wrzesień 25, 2009, 13:34:28 »
cieszę się jak dziecko, bo poziom warszatatowy nam rośnie.
Yogos, dawaj masz czas do środy , do 24.00 :knuppel2:

Yogos

  • Starszy Moderator
  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 1 773
    • Zobacz profil
  • Imię postaci: Yogos
  • Korporacja: GBT
  • Sojusz: c0ven
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #76 dnia: Wrzesień 25, 2009, 14:43:09 »
 o7

MightyBaz

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #77 dnia: Wrzesień 29, 2009, 07:39:09 »
ostatnia szansa - jeszcze jeden dzień do końca miesiąca. A, potem tylko ankieta  :'(

hakatu

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #78 dnia: Wrzesień 29, 2009, 13:11:37 »
Potem kolejny miesiąc i kolejne opowiadania, felietony i komiksy.... ;]

MightyBaz

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #79 dnia: Wrzesień 29, 2009, 13:15:21 »
yep, ale wygraniec jest tylko jeden, dla którego nagroda jest 100m isk i BC

Yogos

  • Starszy Moderator
  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 1 773
    • Zobacz profil
  • Imię postaci: Yogos
  • Korporacja: GBT
  • Sojusz: c0ven
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #80 dnia: Wrzesień 29, 2009, 13:52:38 »
No napisałem to opowiadanko w niedziele ale wyszło 16k znaków i dumam co z tym właśnie zrobić  :-X

Doom

  • Wielki Inkwizytor
  • Administrator
  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 7 328
    • Zobacz profil
  • Imię postaci: Mandoleran
  • Korporacja: ULF
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #81 dnia: Wrzesień 29, 2009, 14:01:54 »
Podziel na części i wrzucaj jedną co miesiąc ;)

W bitwie nie liczy się ten kto ma pierwsze słowo. Liczy się ten kto ma ostatnie.

MightyBaz

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #82 dnia: Wrzesień 29, 2009, 14:03:01 »
gratulacje, nie tnij, dawaj na forum. Jak bedzie nudne, wtedy nikt nie da ci punktu. Więc się nie zamartwiaj ilościa znaków, tylko jakością,  :diabeł:


edit: zapodałem info na jednym takim portalu, związanym ze znanym periodykiem sf. Może uda się kogos namówic na rasowego szorta. Zatem strzeżcie się, może zawodowcy do nas zawitają, hyhy
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 29, 2009, 14:25:33 wysłana przez Mighty Baz »

Mooneye

  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 30
    • Zobacz profil
  • Imię postaci: Mooneye
  • Korporacja: Shocky Industres Ltd.
  • Sojusz: The Alternative 4
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #83 dnia: Wrzesień 30, 2009, 12:27:39 »

edit: zapodałem info na jednym takim portalu, związanym ze znanym periodykiem sf. Może uda się kogos namówic na rasowego szorta. Zatem strzeżcie się, może zawodowcy do nas zawitają, hyhy

Zatem czekamy... z naładowaną "flaszką i pepeszą".  :laugh:

No napisałem to opowiadanko w niedziele ale wyszło 16k znaków i dumam co z tym właśnie zrobić  :-X

Yogos, no to na co jeszcze czekasz, skurczygnacie jeden !! Zapodawaj swoje rymy...   :knuppel2:

Yogos

  • Starszy Moderator
  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 1 773
    • Zobacz profil
  • Imię postaci: Yogos
  • Korporacja: GBT
  • Sojusz: c0ven
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #84 dnia: Wrzesień 30, 2009, 20:47:59 »
Moje opowiadanko będzie na następny miesiąc, nie mam czasu posiedzieć teraz blee

MightyBaz

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #85 dnia: Październik 01, 2009, 10:23:45 »
popołudniu wrzucam ankiete z opkami

MightyBaz

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #86 dnia: Październik 07, 2009, 13:57:10 »
przypominam o konkursie.

btw wrzucam, by nie było zbyt pusto, kawałek opka, który napisałem półroku temu. Miłej lektury, uwagi reż będą mile widziane, :coolsmiley:


Jonasza Duch Święty


- Do pieca, szybko! – krzyknął Jonasz w stronę nadchodzącego ministranta, który sunął wolnym krokiem do paleniska, pchając przed sobą wózek z przezroczystymi kulkami, datkami od wiernych.
- Żar boży zaraz zgaśnie i zamkną kotłownię! – Jonasz udawał przerażenie, chciał koniecznie nabrać nowego. Ale chłopak nie zwracał na niego uwagi. Zgodnie z otrzymaną wcześniej instrukcją, zatrzymał się przed kotłem, po kolei wsuwał każdą kulkę do otworów wystających rur, które otaczały zbiornik paleniska gęstą pajęczyną. Kulki, zwane pokutnikami, wpadały do środka kotła i rozjarzały się jasnym światłem.
Nowy ministrant obojętnie obserwował jak kocioł, wykonany z różnych, nieznanych metali i kryształów, powoli wypełniał się Duchem Świętym. Nawet nie spojrzał na umocowany kryształowy kwiat na szczycie zbiornika, który rozchylił swój kielich i wypuścił światło w kolorze zorzy polarnej. Nie obchodziło go, co się dalej stanie. Nie zainteresował się nawet, gdy wychodzące promienie przeniknęły przez sufit, po czym eksplodowały nad miastem niczym świąteczne fajerwerki, opadając wolno i majestatycznie na siedziby parafian. Z otępienia wyrwał go docierający z wieży kościoła donośny dźwięk syreny, obwieszczając wszystkim mieszkańcom ponowne przyjście Pana.
Chłopcy uklękli, przeżegnali się i wymówili szeptem słowa modlitwy: A, oto Ty, Panie Boże Wszechmogący, w Dwójcy Jedyny, Jesteś z nami grzesznymi przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. Amen.
- No, to mamy spokój do końca mszy. – Jonasz rzucił w stronę kolegi radosne spojrzenie. Duchowy ogień buchał jak należy. Ojciec Mateusz będzie zadowolony, zdążyli zebrać ofiary przed końcem kazania. Puste pokutniki umieścili w wiklinowych koszach, które wystawili przed głównym wejściem do świątyni. Po nabożeństwie, wierni wezmą je i jak zwykle, napełnią Duchem Świętym, by za tydzień złożyć następną ofiarę.
Jonasz zawsze, gdy tylko spoglądał na piękne, misternie ozdobione urządzenie do zbierania Ducha Świętego - zwane oficjalnie Machiną - przypominał sobie opowieść o tajemniczych konstruktorach maszyny, o zakonie Mystersów, których ludzie przezywali Aniołami. Nosili zazwyczaj zwiewne, białe habity ze złotym szkaplerzem, przepasanym lśniącym pasem. Ponoć na co dzień obcowali z Bogiem, doznając ciągłych objawień łaski Pańskiej. Z niedostępnych dla przeciętnych ludzi komandorii zakonu, rozsianych po całym świecie, dostarczali mannę oraz nieznane maszynerie.
- Ty, młody, jak masz na imię? – zapytał Jonasz, bardziej z nudów niż z ciekawości.
- Maryjan.
- Umiesz grać w różańce?
- No umiem, dzisiaj już cztery razy grałem. – bąknął ministrant.
- E tam, ja tak mogę cały dzień. Od dwóch lat jestem w lidze parafialnej. Nasza drużyna wygrała miedzianego Mojżesza. – Pochwalił się Jonasz. Oczami wyobraźni zobaczył wiwatujące tłumy na jego cześć. Z całego serca pragnął znaleźć się na arenie i wygrać Święte Igrzyska Dewotów. Zasady gry były proste. Dwie drużyny po dwunastu graczy starały się zmagazynować jak najwięcej Ducha Świętego w swoich kulach, które stały na przeciwległych końcach boiska. Każdy z zawodników musiał zebrać Ducha Świętego od pozostałych graczy za pośrednictwem różańca, zbudowanego z malutkich kuleczek, złączonych w jeden łańcuch, nie większy od długości ludzkiego ramienia. Wygrywała ta drużyna, która zabrała najwięcej Ducha Świętego przeciwnikom. Duch Święty mógł być przekazywany między zawodnikami lub tracony, ale tylko do momentu, gdy nie został umieszczony w zbiorczych kulach drużyn.
- O, tam stoi. – Jonasz niedbale wskazał palcem nagrodę, małą figurkę, stojącą w szklanej gablocie obok wielu innych.
- Nawet raz udzieliłem wywiadu dla „Chóru Bożego”. - Wspomnienia stanęły jak żywe, gdy wiadomistrz stanął przed drzwiami ich domu i wyrecytował głośno nowinę o jego sportowych osiągnięciach. Rodzice byli wniebowzięci, a sąsiedzi zawistnie spoglądali w ich stronę, zazdroszcząc tak udanego syna.
- Zobaczysz, jeszcze zostanę zawodowcem w ekstraklasie. – Powiedział. Dumnie wypiął pierś, zerkając na stojącego obok chłopaka. Teraz dopiero dokładnie zlustrował nowego ministranta. Drobny, lekko zgarbiony o wygłodniałym spojrzeniu, ubrany w regulaminowe ubranie z parafialnego magazynu. Długie, przetłuszczone włosy spadały do ramion. Dobrze się prezentował, wzbudzał poczucie winy i litość. Idealny kandydat do zbierania mszalnej ofiary. Przez chwilę poczuł zazdrość, że teraz on, jego następca, będzie zbierał Ducha Świętego od wiernych.
Ale Jonasz miał świadomość, że czas jego niewinności minął bezpowrotnie. Jutro skończy szesnaście lat i wyniesie się raz na zawsze z rodzinnego miasta. Rozpocznie naukę w Seminarium Pamięci Bożej i stanie się szafarzem boskich przekazów, recytującym Księgę Tysiąclecia, opowiadając wszem i wobec o historii świata. Matka nawet się ucieszyła, że tak doskonale wypadł na testach. Zawsze powtarzała, że lepsze stabilne zajęcie niż ciągłe bieganie z różańcem po boisku.
- Pochwalony! – krzyknęli chłopcy jednogłośnie na widok wchodzącego ojca Mateusza, przełożonego opactwa Zakonu Jedności Ducha w Korytarze.
- Na wieki wieków! – odpowiedział opat i od razu pokraśniał na twarzy.
- O, widzę! Dobrze się sprawiliście. – Spojrzał na kocioł, wypełniony po brzegi Duchem Świętym.
- Jonaszu, jutro twój wielki dzień, jedziesz po dalsze nauki.
- Wasza Miłość, nie wiem jak spłacę dług!
- Nie długi nasze, a uczynki prowadzą nas do życia wiecznego!
- Gdyby nie wasza pomoc, pewnie do końca życia…
- Dobrze już, dobrze! No, chodź! – przytulił Jonasza i po przyjacielsku poklepał po plecach. Polubił tego chłopca o niebieskich oczach i blond włosach, pełnego życia i zawsze skorego do pomocy. Ale w głębi ducha przeczuwał, że Jonaszowi nie będzie dane recytowanie świętych wersetów.
- Możecie już zmykać. No, już was nie ma! – kapłan uśmiechnął się do nich dobrodusznie.
- Jonaszu, poczekaj!
- Pamiętaj czego cię nauczyłem i nie ufaj nikomu.

***

Jonasz skierował się prosto do domu. Mieszkał w najgorszej dzielnicy – na Żerowisku, położonym na wysokiej skarpie, tuż przy granicy miasta, Korytharu. W czasie kościelnych nabożeństw jej mieszkańcy nie odczuwali zanadto obecności Boga. Działanie Machiny nie obejmowało tak wielkiego obszaru. Miasto rozwijało się gwałtownie ostatnimi czasy, zaś peryferia podupadły w wierze i stawały się schronieniem dla degeneratów, ściganych przez lokalne siły porządkowe - katechetów.
Drzwi otworzyła jego młodsza, jedenastoletnia siostra, na jej twarzy malowała się złość.
- Co się stało, Jożefino?
- Pan Bóg jest naszym najwyższym sędzią! – powiedziała stanowczym głosem wyuczoną formułkę.
- Na wieki wieków. – Odparł odruchowo. Wiedział już, że niczego się nie wskóra. Zastał rodziców siedzących na drewnianych zydlach przy topornym, okrągłym stole w głównej izbie.
- Jonasz, zawołaj siostrę na naszą ostatnią wieczerzę. – Powiedział ojciec. Wyglądał na zmęczonego. Ostatnią? Czy znowu stracił pracę? Jonasz przestraszył się nie na żarty. Zajęcie ojca polegało na zbieraniu Ducha Świętego. Jako licencjonowany żebrak chodził po ludziach, zbierając jałmużnę. Niewiele zarabiał na urzędowym wikcie, manny nie starczało do końca miesiąca. Gdyby nie hojność opata, zostaliby dawno zlicytowani, by później trafić na miastową loterię i jako służebnicy spełniać wolę swoich nowych opiekunów.
Dzisiaj, Jonasz nie widział ojca ani matki w kościele. Nie wyglądali na obłożnie chorych. Matka ubrana w odświętną, wełnianą sukienkę siedziała nieruchomo wpatrzona w przeciwległą ścianę. Ojciec wyjął spod pazuchy mannę, przypominającą muszlę wielkości dziecięcej dłoni, przez chwilę nerwowo przekładał ją z ręki do reki. Następnie wsadził palce w dwa płytkie otwory i mocno nacisnął. Górna część muszli odskoczyła, ukazując proszek w kolorze mąki.
- Jożefina, na obiad! – krzyknął przed siebie. Siostra prawie natychmiast dołączyła do nich jakby tylko czekała na sygnał i ostentacyjnie usiadła przy stole. Ojciec rozpoczął posiłek.
- Panie Boże Wszechmogący, chleba naszego powszedniego, racz dać nam Panie, niech manna z nieba zaspokoi głód nasz i wiedzie nas przez życie wieczne. Amen. – Przeżegnał się, dotykając czoła i ust otwartym kciukiem. W końcu podzielił mannę na dwie nierówne części.
- Ojcze, przecież jest nas czworo! – zdziwił się Jonasz.
Wtem niespodziewanie ktoś załomotał do drzwi frontowych.
- Otwierać! W imię Jedynego!
Nim ktokolwiek zdążył zareagować, do domu wpadli uzbrojeni katecheci. Iskrzące się pałki dyndały im u pasa. Jeden z nich, ubrany w skórzany, czarny płaszcz, pewnie ich dowódca, spojrzał surowo na Jożefinę.
- To ty zgłosiłaś dokonanie grzechu nieczystości rodziców?
- Taak. – Powiedziała, spuszczając nisko głowę. Włosy zakryły jej twarz, ukrywając strach przed samą sobą.
- Chwała tobie dziewico! – dowódca podszedł do niej i pogłaskał po głowie.
Po chwili, obezwładnionych rodziców wyprowadzono na zewnątrz. W obecności przypadkowych gapiów i ciekawskich sąsiadów odczytano wyrok: natychmiastowa kanonizacja. Jonasz nie mógł się otrząsnąć z szoku. O, Boże. Jak rodzice mogli TO zrobić? Słowo – kopulacja - nie mogła przejść mu przez gardło. Za naruszenie Przykazań groziła najwyższa kara. Złamali fundamentalne prawo Niepokalanego Poczęcia. Nie dziwił się już siostrze, teraz dzieciaki będą ją pokazywać palcami i krzyczeć: „ Prawie dziewica! Prawie dziewica!” Na szczęście, jutro wyjeżdża do Seminarium. Sąsiedzi z czasem zapomną o całym zajściu - rozmyślał intensywnie, jednocześnie zerkając spode łba na bitą i katowaną na ulicy parę ludzi.
Kanonizacja przebiegała bardzo sprawnie. Ofiary powleczono do najbliższej „grzesznicy”, przypominającej kształtem odwrócony trójkąt o rozmiarach dorosłego człowieka. Charakterystyczne anielskie ornamenty wyryte na metalowych częściach „grzesznicy” sugerowały podobieństwo do działania Machiny.
Pierwszą przymocowano matkę. W tym czasie zgromadzony tłum podjął słowa pożegnalnej modlitwy. Co bardziej wytrawne i czerstwe dziewice zawodziły głośniej niż pozostali jakby podkreślając należne im miejsce w społecznej hierarchii.
- Grzeszni, którzy trzymają się grzesznego żywota, opuszczają swojego Miłościwego na zawsze, lecz złożą ofiarę z głośnym dziękczynieniem. U Pana jest wybawienie! Amen.
Gdy ten w skórzanym płaszczu coś przełączał, znienacka z trójkąta wyskoczyły błękitne iskry, skacząc w demonicznym tańcu-nie-tańcu nad zwiotczałym ciałem matki. Zgromadzona publiczność natychmiast ucichła, gdy do niedawna jeszcze całkiem młoda kobieta w zawrotnym tempie czerniała, marszczyła się na ich oczach, stając się wysuszoną mumią. Na koniec buchnął błękitny ogień i po zwłokach nie został nawet ślad.
Jonasz odwrócił wzrok, nie chciał oglądać kanonizacji ojca. Chłopiec delikatnie złapał Jożefinę za rękę, niezgrabnie próbując pogłaskać jej dłoń. Gniewnie prychnęła i pobiegła do domu. Głośno, być może za głośno jak na małą dziewczynkę, trzasnęła drzwiami. Po zakończonej egzekucji katecheci odmaszerowali, zaś zgromadzeni ludzie powoli rozchodzili się do swoich codziennych zajęć. Uświadomił sobie, że ich dom na pewno pójdzie do licytacji, a jego siostra trafi na miastową loterię. Zastanawiał się, czy Jożefina będzie miała tyle szczęście co on.

***

Jonasz obudził się wczesnym rankiem. W domu nikogo nie zastał. Spakował swój niewielki dobytek i ruszył w stronę magistratu. Nie przeszedł nawet paru kroków, gdy usłyszał znajome, rozbrzmiewające coraz donośniej syki i świsty.
A, to dzisiaj mają stawiać nowy budynek. – Przemknęło mu przez głowę. Pomimo, że parę razy był świadkiem narodzin domu, zatrzymał się, aby ponownie obejrzeć robotników w akcji. Tuż za rogiem wyłoniła się chałupnica wielka jak dom, w towarzystwie chałupcerzy, za którymi podążała niewielka grupka dzieciaków, biegając wokół nich i przedrzeźniając ‘mowę’ chałupnicy. Jeden z chałupcerzy siedział wysoko na grzbiecie zwierzęcia. Zręcznie manipulował uzdą, przymocowaną do wystających czułek jak rasowy woźnica. Z daleko chałupnica wyglądała jak wielki ślimak unoszący się nad powierzchnią ulicy, wyrzucający tumany kurzu i piachu spod ciężkiego cielska. Liczne otwory gębowe zasysały powietrze do wystających z boków zwierzęcia wielkich komór, by gwałtownym skurczem mięśni wypchnąć sprężone powietrze spod siebie i dzięki temu poruszać się do przodu. Olbrzymie komory pęczniały i wiotczały rytmicznie w takt przeraźliwych sapań i świstów. Wreszcie orszak budowlańców zatrzymał się przy rozpadającej ruderze. Ponaglane zwierzę jak żywy taran naparło na zmurszały budynek. Pomału pękał i rozpadał się na drobne części. Woźnica precyzyjnie ustawił chałupnicę w tym samym miejscu, gdzie do niedawna stał dom i zeskoczył na ziemię. Pozostali chałupcerze sprawnie rozstawiali rusztowanie. W krótkim czasie zwierzę zostało spętane i unieruchomione. Jeden z mężczyzn wyjął długą na kilka łokci żerdź zakończoną szpikulcem i ukłuł chałupnicę w okolicy jednego z otworów gębowych. Zwierzę natychmiast napełniło wszystkie komory, chcąc jak najszybciej uciec z placu budowy. Wtedy padł ostateczny cios. Trucizna ze szpikulca gwałtownie paraliżowała mięśnie. Chałupnica zastygła w bezruchu.
Jonasz wiedział co stanie się później. Po kilku dniach, gdy skóra ubitej chałupnicy stwardnieje, przybędzie następna ekipa, wypatroszy ją, wpuszczając do wnętrza żerniki - małe stworzonka, które uwielbiają padlinę. Na koniec, chałupnica zostanie odkażona, wybielona od środka, zamontują okna i drzwi, by ostatecznie oddać lokal do zamieszkania.
Jonasz miał nadzieję, że zdąży pożegnać się z Jożefiną zanim loteria się zakończy. Ruszył pędem. Z daleka dostrzegł tłum ludzi. Mężczyźni i kobiety w różnym wieku, ubrani mniej lub bardziej zamożnie przekrzykiwali się i gestykulowali zawzięcie. Wzmagający się harmider na targowisku budził miasto do życia. Manna przechodziła z rąk do rąk jak przystało na oficjalny środek płatniczy. Nikomu nie przeszkadzały unoszące się w około tumany kurzu i zalegający brud na rozłożonych straganach. Niektórzy handlarze już zwijali majdany, szykując się do drogi, a spóźnialscy nadal próbowali negocjować, szarpiąc i przepychając się wzajemnie, mając nadzieję na ostatnie promocje lub upusty.
Dawno temu ktoś umieścił na rynku przy magistracie cztery słupy. Poczerniałe, ozdobione topornymi płaskorzeźbami, wykonanymi przez lokalnych rzemieślników, tworzyły kwadrat o boku kilkunastu kroków, oznaczając teren dla uczestników miastowej loterii.
Gdy Jonasz przedarł się przez bazar, na wyznaczonym miejscu stała już duża grupa ludzi, gadających z ożywieniem między sobą i pokazujących palcami stojącą na podwyższeniu Jożefinę i małego chłopca, którego nie znał. Obok nich stał ubrany w szarą sutannę, przepasaną zieloną szarfą urzędnik magistratu – Lotermistrz. Musiał wcześniej zakończyć mowę dziękczynną, bo nachylił się nad zieloną skrzynią - loterynką, do której zainteresowani wrzucali wcześniej fanty rodowe. Sapiąc z wysiłku i mamrocząc coś pod nosem, pogrzebał w skrzyni niczym rybak chwytający rybę z sieci. W końcu na twarzy wykwitł grymas zadowolenia. Oczom zebranych ukazał się niewielki przedmiot. Podniósł go do góry i krzyknął:
- Opiekunem Jożefiny stanie się...- Urzędnik zawiesił głos – Klan Błękitnych Bąblarzy!
Z otaczającego tłumu wysunął się niewysoki mężczyzna. W ręku trzymał wyrzeźbiony znak rodu – niebieskiego bąblota. Urzędnik niedbałym ruchem wskazał Jożefinie nowego opiekuna. Tłum zafalował, część osób odchodziła wyraźnie niezadowolona, bo znowu stracili wpisowe, dla nich loteria zakończyła się niepowodzeniem.


cdn niżej...
 

MightyBaz

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #87 dnia: Październik 07, 2009, 13:57:47 »

Jonasz pomachał siostrze na pożegnanie, ale nie zwróciła na niego uwagi. Zeskoczyła z rampy i podeszła do nieznajomego mężczyzny. „Każdy kroczy swoją drogą ku wiecznemu zbawieniu.”, przypomniał sobie słowa opata. Chłopak ucieszył się, że siostra, od dzisiaj służebnica, trafiła do klanu pilotów. Zadarł głowę do góry. Akurat po niebie płynęły dwa bąbloty. Wielkie, majestatyczne stworzenia, które nigdy nie dotykały ziemi. Bez wątpienia są najwspanialszymi zwierzętami jakie ujarzmił człowiek. Każdy, kto widział je w locie, musi przyznać, że są przepiękne. Do ich półprzezroczystych ciał w kształcie połączonych ze sobą różnej wielkości gigantycznych bąbli podwieszane są gondole, w których przewożone są towary i podróżują pasażerowie.
Nic tu po mnie. - Jonasz westchnął i skierował się do magistratu, gdzie miał czekać na niego przewodnik. Magistrat był najokazalszym budynkiem w mieście. Wielopiętrowa budowla skonstruowana ze specjalnie hodowanych chałupnic górowała przepychem nad resztą miasta. Tylko niektórzy bogacze mogli sobie pozwolić podobne rezydencje. Szkielet budynku zrobiony z kilkunastu muszli, pełnił funkcje ochronne i podporowe zarazem. Dach magistratu zwieńczono poskręcaną w kształcie spirali muszlą w perłowo-złotym kolorze, iskrzyła się z daleka, stając się jednym z punktów odniesienia w Korytharze.
Przed wejściem stało trzech katechetów. Groźnie miny nie wróżyły nic dobrego.
- Czego tu szukasz! – warknął jeden z nich. Jonasz potulnie okazał przepustkę. Strażnik zerknął na miedziany krążek z pieczęcią Seminarium. Zmarszczył czoło, pokiwał głową i rzekł niewyraźnie tym razem jakby miał polipy w nosie.
- O, hołdownik Księgi, zwą cię Jonasz?
- Tak panie!
- Czekaj!
Po dłuższej chwili z budynku wyłonił się wysoki mężczyzna w średnim wieku. Na skromnym, szarym habicie z czarnym szkaplerzem, przepasanym parcianym pasem widniały brudne plamy. Mężczyzna wyglądał na umęczonego podróżą. Podszedł do Jonasza i oparł dłoń na jego ramieniu. Teraz dopiero Jonasz dostrzegł na jego krótko ostrzyżonej głowie świeżo gojące się rany, świadczące o zbyt długim przebywaniu poza działaniem Machiny. Twarz mocno zniszczona, pokryta licznymi, ropnymi guzami robiła upiorne wrażenie.
- Witaj Jonaszu, ojciec Mateusz dużo mi opowiadał o twoich talentach. Jestem ojciec Myrmidon.
- Niech będzie pochwalony. – Chłopak spuścił oczy.
- Opat zgodził się, bym towarzyszył ci w podróży.- Kapłan przyglądał się chłopcu z nieukrywaną ciekawością. Zastanawiał się, co takiego w nim jest, że opat poświecił tyle czasu na jego edukację.
- Chodź, musimy się spieszyć, do Grzęzawiska mamy kawał drogi! – złapał chłopca za rękę i ruszyli przed siebie.


***

Grzęzawisko było wielkim portem morskim, jednym z wielu ogniw w strumieniu transportowym, umożliwiającym połączenia żeglugowe pomiędzy wyspami znanego świata. Swoją nazwę zawdzięczał bardzo wysokim odpływom i przypływom morza, powodującym regularnie powtarzające się opadanie i podnoszenie poziomu wody w zatoce aż do skalnego urwiska.
Na widok portu Jonasz stanął jak wryty. Puszyste pianą fale uderzały o falochrony, strzelając w górę fontannami wody. Gdzie niegdzie ciemnozielona trawa porastająca część nadbrzeża uginała się pod silnymi podmuchami wiatru, falując niczym morska woda, aż zdawało się, że to cały świat tańczy w tej muzyce z wiatrem.
Nigdy wcześniej nie miał okazji zobaczyć prawdziwego portu na własne oczy. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to długie, okalające zatokę rampy, przy których unosiły się bąbloty. Do nisko opuszczonych gondoli służebnicy portowi znosili skrzynie z towarami. W oddali zobaczył stojące na redzie ogromne komornice, pękate stworzenia w kształcie gigantycznych cygar z wystającymi ponad linię wodną usztywnionymi pęcherzami pławnymi, w których przewożono wszelakie dobro. Wokół ich cielsk kręciła się cała masa jednoosobowych łodzików, w muszlach których zwożono towary na brzeg.
Gdy Jonasz i jego towarzysz schodzili na nadbrzeże, słońca stało już w zenicie. Ojciec Myrmidon przeczesywał wzrokiem wychodzący z nadbrzeża cypel, przy którym kołysały się pasażerskie żeglownie – jedne z oswojonych stworzeń, które w pełni wykorzystywały siłę nośną wiatru. Cztery, charakterystyczne kończyny wychodzące z ich grzbietu, teraz złożone wzdłuż tułowia ruszały się niecierpliwie, by na sygnał sternika gwałtownie wystrzelić w niebo i rozpostrzeć żylaste błony między długimi, wyrastającymi palcami, i w końcu napełnić się podmuchami wiatru. Na tylnej części korpusu zwierzęcia znajdowała się słabo rozwinięta błona pławna, służąca za ster i współpracująca z ogonem w czasie poruszania się w wodzie. Pozostała część grzbietu zarosła miękkim pancerzem ze zrogowaciałych łusek, ułożonych warstwa po warstwie, tworzących płaską piramidę, w której wyżłobiono obszerne kabiny.
- Nie ma juz wolnych miejsc, spóźniliście się, za chwilę odpływamy! – krzyknął tubalnym głosem kapitan żeglowni na widok nadchodzących przybyszów. Ale ojciec Myrmidon nie przejął się zbytnio groźbą kapitana.
- A od kiedy to słudzy Księgi nie mają wstępu na twój pokład, drogi Galleniuszu?
- O, proszę o wybaczenie ojcze Myrmidonie, nie poznałem was z daleka. – Odrzekł skruszonym głosem, nerwowo wpatrując się w blizny na twarzy zakonnika.
- Tylko dajcie mi chwilę.– Galleniusz wspiął się na pokład żeglowni i zniknął im z pola widzenia.
- I co Jonaszu, jesteś gotowy na podróż w nieznane?

lukez

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #88 dnia: Październik 07, 2009, 14:33:30 »
witam wszystkich,
podobają mi się te opowiadanka :) nie wiem czy dam radę konkurować z tutejszymi weteranami, ale chciałbym zgłosić swoją chęć wzięcia udziału w październikowej Baz'ooce...

do kiedy można coś wysłać ?

Aenyeweddien

  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 421
    • Zobacz profil
  • Imię postaci: Aenyeweddien
  • Korporacja: Unseen Academy
  • Sojusz: The Unseen Company
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #89 dnia: Październik 07, 2009, 14:41:11 »
Rewelka...

Gdzie teraz publikujesz bo chcialabym i inne poczytac

Feece wysylasz do konca miesiaca... a opowiadania Baza sa poza konkursem
Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem

Beware I am witch

Alterego Kirh'aard; nezma

lukez

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #90 dnia: Październik 07, 2009, 14:47:11 »
rozumiem,
dzięki :)

ps
napisałem dopiero 3 teskty (próbne), ale jeżeli ktoś to będzie czytał, to na tym się nie skończy :)

hakatu

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #91 dnia: Październik 07, 2009, 16:18:13 »
Moje na ten miesiąc. Nic nie pisałem, bo nie mam na razie kiedy. Jakiś starszy szorcik. Mam już kilka pomysłów, więc w przyszłym miesiącu może coś aktualnego będzie ;)

Samotny wojownik

   Ciężkie, drewniane drzwi oddzielały gwarne i ciepłe wnętrze od jesiennej szarugi. Powietrze przesycone było zapachem gotowanej kapusty i smażonego mięsa. Przybysz w szarym płaszczu rozejrzał się po sali w poszukiwaniu wolnego miejsca. Znalazłszy takowe, rozsiadł się za stołem. Zamówiwszy u karczmarza dzban piwa i miskę gulaszu przyjrzał się osobom siedzącym wokół niego. Kilku najemników, jakiś urzędnik i paru czeladników. Posiliwszy się, rozsiadł się wygodniej i odpoczywając popijał z dzbana. Wtem usłyszał jak grupka młodzieży prosi jakiegoś starca, aby opowiedział im historię. Starzec wkrótce uległ i zasiadłszy przed ogniem w otoczeniu słuchaczy powoli nabił fajkę. Przybysz zaciekawiony przysunął się bliżej. Każda gawęda zawsze miała w sobie coś prawdziwego. Poza tym, miał czas. Zamówiwszy kolejny dzban piwa, obserwował jak staruszek odpala fajkę od drzazgi, a następnie zaciąga się kilka razy. Wypuściwszy kłąb dymu, zapatrzył się chwilę w ogień, po czym rozpoczął.

   - Gdy byłem jeszcze młody, wielokrotnie podróżowałem. Nie tylko po naszym królestwie, ale także po ziemiach sąsiednich. W trakcie jednej z tych podróży, zmęczony wielogodzinnym marszem, zatrzymałem się na popas. Rozbiwszy obozowisko nad urwiskiem nieopodal strumienia, zająłem się przygotowywaniem strawy. Zjadłszy, siadłem pod drzewem i zacząłem ostrzyć swój miecz. Czynność ta uspokajała mnie i dawała zajęcie dłoniom. Pozwalała pomyśleć. Wtem, u podnóża urwiska dostrzegłem wędrowca. Odziany był w szary płaszcz z kapturem. Wyprostowany, dumnym krokiem szedł przed siebie. Sprawiał wrażenie osoby pewnie zdążającej do celu swej podróży. Do dzisiaj nie wiem kim był, ani gdzie szedł. Gdy dotarł do zagajnika, który był kawałek dalej, został otoczony przez pięciu zbrojnych, którzy musieli się w nim ukrywać. - Starzec na chwilę zamilkł i upił kilka łyków z podanego mu kufla. - Wędrowiec stał pomiędzy nimi, a do mnie dobiegły słowa – Oddawaj sakiewkę i broń, a nic ci się nie stanie. - Siedząc tam, mogłem się im dokładnie przyjrzeć. Wysocy, silni, wprawieni w zbrodniczym rzemiośle. Może dałbym wtedy radę dwóm, trzem. Ale nie pięciu. - Gawędziarz długo patrzył w ogień. Wspominał. Gdy znów się odezwał, każdy był ciekaw, co też przydarzyło się tajemniczej postaci. - Wędrowiec powoli odwrócił się w stronę trójki rzezimieszków, zostawiając dwóch pozostałych po swych bokach. Przez chwilę widziałem jego oczy. Stalowe, przenikliwe. Nigdy ich nie zapomnę. Nie wiem czy coś wtedy mówił, czy nie. Nie słyszałem. Stał tak z opuszczoną głową. Nagle ujrzałem jak jeden z trójki pada na ziemię trzymając bełt tkwiący w jego szyi. Wędrowiec stał z wyciągniętą ręką w której trzymał małą kuszę. Nie zauważyłem kiedy, ani jak ją wyjął. Nie zauważył jej też żaden ze zbójów. Wtedy dobiegły do mnie słowa - Samotny kruk wzbił się nad wzgórze. Rozpostarłszy skrzydła powoli szybował. - Wędrowiec szybkim ruchem rozpostarł ramiona, a jego płaszcz załopotał jakby był właśnie skrzydłami ptaka. Powolnemu opuszczaniu rąk, towarzyszył upadek dwójki zbirów, którzy stali po jego bokach. Wyglądało to tak, jakby ciągnął ich jakąś tajemniczą siłą. Wtedy znów usłyszałem słowa – Kruk wiedział, że musi wrócić do gniazda. Leciał więc bez względu na pogodę. Wiele ptaków próbowało go zatrzymać, wielu ludzi – złapać. - Kruk, gdyż tak zacząłem go nazywać, odstawił prawą stopę do tyłu i upuścił ramiona wzdłuż ciała. Wtedy jeden z dwójki ocalałych rabusiów rzucił się na niego z uniesionym mieczem. Szary wojownik zręcznie uniknął ataku odsuwając się lekko w lewo. Rabuś upadł na kolana, po czym przewrócił na bok. Kruk stał w prawej dłoni trzymając długie, zakrzywione ostrze, które powoli pokrywało się szkarłatem ściekającej po nim krwi. W tym momencie ostatni ocalały rozbójnik zaatakował. Wędrowiec znów wykonał lekki ruch. Jego ciało przesunęło się zaledwie o kilka centymetrów.   Rabuś, który znalazł się za jego plecami, chwilę stał z opuszczoną bronię, po czym wypuścił ją z dłoni. Ugięły się pod nim nogi. Od padającego do przodu ciała oddzieliła się odcięta przez szarego wojownik głowa i potoczyła kilka metrów po trawie. Kruk przez chwilę stał pośród trupów, po czym odwrócił się i wznowił przerwany marsz. Gdy zniknął za kolejnym wzniesieniem, ostrożnie poszedłem obejrzeć pobojowisko. Pierwszemu zabitemu z tchawicy wystawały lotki stalowego bełtu. Obu trupom po bokach wbito długi sztylet w prawe oko. - Staruszek pykał przez chwilę z fajki wspominając. Wędrowiec musiał nimi rzucić w momencie gdy podniósł ramiona, uświadomili sobie słuchacze kręcąc z niedowierzeniem głowami. - Pozostała dwójka, która podjęła walkę zginęła jeszcze bardziej brutalnie. - Podjął przerwaną opowieść gawędziarz. Pierwszy miał rozciętą tętnicę na szyi, a drugiemu odrąbano głowę. Przepełniony trwogą, prędko spakowałem obozowisko i odszedłem w stronę przeciwną do szarego wędrowcy. Wiele lat później pytałem ludzi, czy nie widzieli kogoś podobnego, jednak nikt nie wiedział o kim mówię. Kilka lat temu jednak, spotkałem pewnego barda, który opowiedział mi historię o czterech odzianych w szare płaszcze wojownikach, którzy zwyciężyli armię pewnego władyki. Pamiętajcie więc młodzi przyjaciele, nie zatrzymujcie wędrowca, gdy ten chce wrócić do domu. - Zakończył swą gawędę mężczyzna. Słuchacze powoli się rozeszli dyskutując o opowieści. Przybysz podszedł to starca gdy ten wstawał. Ich oczy spotkały się.
   - Kruk. - Mężczyzna cofnął się o kilka kroków z przerażeniem na twarzy.
   - Cichaj.... - Odpowiedział przybysz. - Interesującą historię dziś opowiedziałeś, a w moich stronach, gawędziarzowi płaci się za opowieść. - Co mówiąc podał osłupiałemu starcowi małą sakiewkę. Chwilę stali w milczeniu patrząc na siebie, po czym przybysz narzucił szary kaptur i nachylił się nad mężczyzną. - Może cię ucieszy wiadomość, że Kruk powrócił do gniazda i rad będzie, jeśli jego historii nie będzie się opowiadać. - Wyszeptał prawie niesłyszalnie, po czym odwrócił się i wyszedł z karczmy. Oniemiały gawędziarz stał jeszcze przez chwilę patrząc na zamknięte drzwi. Dobrze pamiętał stalowe oczy. Zacisnąwszy dłoń na sakiewce siadł ponownie na stołku i zapatrzył się w ogień.
« Ostatnia zmiana: Październik 17, 2009, 12:18:40 wysłana przez hakatu »

MightyBaz

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #92 dnia: Październik 08, 2009, 14:00:41 »
Rewelka...

Gdzie teraz publikujesz bo chcialabym i inne poczytac

a opowiadania Baza sa poza konkursem
O0 dzięki

Mooneye

  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 30
    • Zobacz profil
  • Imię postaci: Mooneye
  • Korporacja: Shocky Industres Ltd.
  • Sojusz: The Alternative 4
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #93 dnia: Październik 09, 2009, 08:24:07 »
Bazz, a gdzie ciąg dalszy przygód Jonasza? Opowiadanie ciekawe i warte kontynuacji.

MightyBaz

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #94 dnia: Październik 09, 2009, 08:50:47 »
coż, straciłem zapał, gdy dowiedziałem się, że opublikowane w nawet niewilekiej części opki są dyskwalifikowane przez wydawców...

Mooneye

  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 30
    • Zobacz profil
  • Imię postaci: Mooneye
  • Korporacja: Shocky Industres Ltd.
  • Sojusz: The Alternative 4
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #95 dnia: Październik 09, 2009, 09:53:58 »
coż, straciłem zapał, gdy dowiedziałem się, że opublikowane w nawet niewilekiej części opki są dyskwalifikowane przez wydawców...

Oj... szkoda. :/

hakatu

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #96 dnia: Październik 18, 2009, 15:41:28 »
Zgodnie z mailem ingame od Bazza,

Kasa przelana na konto - Sabasthin. Proszę o wystawienie kontraktu na Harbiego na tą samą postać.

Dziękuję wszystkim, którzy głosowali na moje opowiadanie. Mam nadzieję, że kolejne również przypadną wam do gustu :)

Gregorius

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #97 dnia: Październik 18, 2009, 22:50:32 »
* Gregorius czeka ;-))

Graty!

I ofc. zapraszam do publikowania równoczesnie na Kronikach Nowego Edenu ^_^.

MightyBaz

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #98 dnia: Październik 19, 2009, 08:17:44 »
na razie wpadło tylko jedno opowiadanko, czekamy cierpliwie na pozostałych...Doom, Yogos, Albi, Mooneye, Gregorius i xarthias...o kims zapomniałem?  :diabeł:

Xarthias

  • Użyszkodnik
  • *
  • Wiadomości: 6 512
  • Spamin' the World
    • Zobacz profil
  • Imię postaci: Xarthias
  • Korporacja: GoonWaffe
  • Sojusz: Goonswarm Federation
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #99 dnia: Październik 19, 2009, 08:23:54 »
Na mnie nie licz, kompletny brak czasu... Praca, studia, druga praca...
Aaa, i prośba - kolejne Bazooki miesięczne pakuj w nowe wątki - łatwiej będzie to śledzić i na to trafić. Np. Bazooka - Listopad, Bazooka - Grudzień, itp.
Przedwieczny.

Aenyeweddien

  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 421
    • Zobacz profil
  • Imię postaci: Aenyeweddien
  • Korporacja: Unseen Academy
  • Sojusz: The Unseen Company
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #100 dnia: Październik 19, 2009, 08:41:15 »
No juz dawno proponowalam osobny dzial na Bazooke...

Np w zeszlym miesiacu przegapilam opowiadania Mando i zobaczylam je dopiero przy glosowaniu :(
Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem

Beware I am witch

Alterego Kirh'aard; nezma

MightyBaz

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #101 dnia: Październik 19, 2009, 09:15:43 »
Na mnie nie licz, kompletny brak czasu... Praca, studia, druga praca...
Aaa, i prośba - kolejne Bazooki miesięczne pakuj w nowe wątki - łatwiej będzie to śledzić i na to trafić. Np. Bazooka - Listopad, Bazooka - Grudzień, itp.

tak własnie jest wklejane, ten watek jest ogolny - spamy, pomysły, opinie, felietony, eseje, madrzenie się i td  :knuppel2:

Mooneye

  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 30
    • Zobacz profil
  • Imię postaci: Mooneye
  • Korporacja: Shocky Industres Ltd.
  • Sojusz: The Alternative 4
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #102 dnia: Październik 19, 2009, 10:11:12 »
Ja na razie odkładam pióro i pasuje. No chyba, że mnie jaka wena za żopę złapie i czas będzie sprzyjający, to może coś wrzucę.

Doom

  • Wielki Inkwizytor
  • Administrator
  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 7 328
    • Zobacz profil
  • Imię postaci: Mandoleran
  • Korporacja: ULF
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #103 dnia: Październik 19, 2009, 12:13:26 »
No juz dawno proponowalam osobny dzial na Bazooke...

Np w zeszlym miesiacu przegapilam opowiadania Mando i zobaczylam je dopiero przy glosowaniu :(
Bo tylko tam było :2funny:
Nie wiem czy coś napiszę w tym miechu, a z tego co mam raczej nic mi nie podchodzi na taki konkursik

W bitwie nie liczy się ten kto ma pierwsze słowo. Liczy się ten kto ma ostatnie.

Gregorius

  • Gość
Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« Odpowiedź #104 dnia: Październik 19, 2009, 12:15:12 »
* Gregorius czeka :P

Odezwie się, jak opadnie pył bitewny i wreszcie wybiorę swoją ścieżkę życia (czyt. nie w tym miechu :D)