Autor Wątek: "Dziura"  (Przeczytany 8636 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Vic Brunner

  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 436
    • Zobacz profil
  • Korporacja: ???
  • Sojusz: eee? wut alliance?
"Dziura"
« dnia: Maj 15, 2011, 17:53:50 »
Mała uwaga: opowiadanko jest oparte na pewnym absurdalnym pomyśle, który mi przyszedł do głowy na jednej z popijaw w bufiastym gronie. Tak więc najlepiej absurd wyłapią osoby, które również spotkały osoby z opowiadanka rzeczywistości :)
Druga uwaga: opowiadanie zawiera pewną dozę wulgaryzmów.
Trzecia uwaga: podobieństwo postaci do osób znanych w grze celowe i zamierzone :]

Cz. 1

Różnych rzeczy się imał w swoim dość krótkim życiu Alto Saotomeo, a to rozkręcał pornobiznesik z wykorzystaniem sklonowanych nielegalnie sław w Oridon, a to zajmował sprzedażą Niezawodnych Emulatorów Wiecznej Młodości amarskim baronetom, a to handlem niewolników z Heimatar. Niestety fortuna nie dała się okiełznać, więc interesy kończyły się zupełnie inaczej niż młodzieniec sobie wymarzył: kilka sławnych gwiazd niedoceniających artystycznych walorów biznesu, niezadowolonych z faktu specyficznej promocji ich wizerunku, zgłosiło przestępstwo, w wyniku czego Alto musiał uchodzić z planety przed obławą tamtejszych służb bezpieczeństwa, zamknięty w kontenerze pełnym genepyr; Niezawodne Emulatory Wiecznej Młodości okazały się niezawodne tylko z nazwy, na dodatek powodowały pewien drobny (w mniemaniu Alto) efekt uboczny – mianowicie brak erekcji (jakby wcześniej staruchom stawał – co za różnica zatem?), tak więc paru ostro wkurzonych podstarzałych baronetów, wykazując kompletny brak zrozumienia dla rozwoju kariery młodego biznesmena, wynajęło kilku smutnych panów od brudnej roboty, by się nim zajęli i znowu musiał zmieniać klimat; a to genetycznie hodowani w specjalnych planetoidalnych „farmach” niewolnicy okazali się być pasażerami frachtowca „Hope” lecącego z Heimatar do Daras, zaginionego w dziwnych okolicznościach na trasie swej podróży. Nie byłby to jednak większy problem, gdyby przypadkiem jeden z pasażerów nie okazał się być prezesem górniczej korporacji Shocky Industries, lecącym wraz ze swoją świtą w interesach klasą Extra. Jego zniknięcie postawiło na nogi kilkadziesiąt służb, oficjalnych i prywatnych, które rozpoczęły śledztwo i poszukiwania na szeroką skalę.
Skoro fortuna biznesu nie chciała stać się dziwką Alto, postanowił zmienić fach i wykorzystać swoje organizacyjne i krasomówcze talenty w innym celu: zajął się szpiegostwem. Przemysłowym, militarnym, gospodarczym, jakimkolwiek – co tylko sobie klient zażyczył. Nie szpiegował dla idei, ale dla zer na koncie, i szło mu całkiem nieźle. Wreszcie mógł rozwinąć skrzydła tworząc dziesiątki fałszywych tożsamości, poruszając się z gracją baletnicy wśród różnych korporacji, sojuszy, kompanii i spółek, będąc raz poważnym biznesmenem, raz neopunkowym artystą, bądź setką innych masek, i czuł się w tym wszystkim jak ryba w wodzie.
Jednakże, fortuna znowu pojechała Alto od tylca, dając o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie – gdy rozpracowywał pewną piracką organizację zwaną Beach Boys, na zlecenie kilku korporacji przemysłowych, poirytowanych poważnymi finansowymi stratami, spowodowanymi przez owych piratów.

Stacja w G-0 słynie z fachowości służb serwisowych i porządkowych. A raczej ich braku. Zmechanizowane sprzątaczki już dawno zostały przerobione na części zamienne do vagasów i cynabali, roboty zajmujące się przeglądem szczelności hydrauliki, okablowania energetycznego, przestawiania paczek czy naprawiania urządzeń itd. podzieliły los sprzątaczek, zaś jedynych trzech żywych członków obsługujących ten cały majdan zostało kulturalnie wyproszonych ze stacji, nago, ze zwitkiem gumowych, żółtych rękawiczek wciśniętych w odbyt na pożegnanie, przez nowych rezydentów stacji z pirackiego sojuszu Cartel. Tak więc w przeciągu kilku miesięcy nowej władzy stacja zapuściła się znacznie, część systemów mechanicznych i elektronicznych przestała funkcjonować, zaś na korytarzach pojawił się wszechobecny bród i rdza.
Dolne pokłady stacji, całe 30 kondygnacji, to hangary paliwowe, magazyny, a także przetwarzalnie odpadów. Zwane przez miejscowych piratów Dziurą, albo bardziej zdrobniale Cipcią. Niestety przetwarzalnie przestały pracować z racji braku fachowej obsługi (jeszcze przez kilka dni pozwalano krążyć ciałom wokół stacji, ku uciesze gawiedzi) ilość odpadów produkowanych przez kilkuset chłopa dziennie zaczęła gwałtownie rosnąc. Ale to były dolne kondygnacje, do których mało kto zaglądał, przepompownie paliwa wciąż działały, w magazynach zalegał przestarzały, pamiętający czasy antyczne sprzęt, kompletnie zbędny nowym rezydentom, zaś śmieciami kto by się przejmował.
Zatem jak to zwykle bywa, podwyższona radiacja, toksyczne środowisko, odrobina przypadku, bądź boskiej iskry spowodowały, że narodziło się tam nowe życie. Zmutowało, wyewoluowało, przystosowało do nowych warunków. W tym samym miejscu od niecałego tygodnia przebywał również Alto. Niegdysiejszy biznesmen był w trakcie realizacji planu B, albowiem plan A – infiltracji piratów od wewnątrz - nie wypalił (został zdemaskowany), więc zszedł (dosłownie) do podziemia. Sfingował swoją ucieczkę z regionu, i zaszył w Dziurze. Zdawał sobie sprawę z fatalnego stanu maszynerii stacji i w tym upatrywał swoją szansę. Po tygodniu wytrwałych poszukiwań zlokalizował maszynownię i komputer stacji klonowej i transmitera hiperprzestrzennego, po czym trwale je uszkodził. Stacja klonowa umożliwiała przebudzenie nowych klonów „nieśmiertelnych” w razie nagłej śmierci, zaś transmiter zbierał z regionu wszystkie podprzestrzenne sygnały wysyłane w momencie śmierci, przez mikronadajniki wszczepione w tył czaszki „nieśmiertelnych” i przekazywał go do odpowiedniej stacji kontrolnej. Uszkodzenie obu urządzeń powodowało zatem, że jeśli któryś z „nieśmiertelnych” (a praktycznie wszyscy piraci Cartelu nimi byli) zginął w granicach regionu, w którym znajdował się transmiter (jedyny na region), nie „budził się” natychmiast w ciele nowego klona w docelowej stacji klonowej (najczęściej była nią klonownia znajdująca się na tej samej stacji). Na wypadek problemu z transmiterem sygnał był przechowywany w pamięci urządzenia, do czasu aż możliwe było jego ponowne wysłanie. Jednak Alto zabezpieczył się i na tę ewentualność: wprowadził do pamięci wirusa, który czyścił ją cyklicznie w odstępach sekundowych. Zatem w praktyce, umierający w okolicy „nieśmiertelny” umierał na amen.
Pozostało zatem tylko czekać na efekty. Niestety nie dane było Alto zbyt długie czekanie, bo fortuna postanowiła poddać bliższej znajomości sabotażystę z nową fauną Dziury. W tej właśnie chwili, niegdysiejszy biznesmen, aktualny szpieg, biegnie właśnie w swoim sprincie życia. I zdaje się, że przegrywa.

Alto nigdy nie należał do zbyt wysokich osób. Ba, wg standartów galaktycznych można by go nazwać niskim człowiekiem. Nigdy mu to jednak nie przeszkadzało, ludzi nabijających się z jego wzrostu traktował z wyniosłą wyższością, albowiem uznawał, że o pozycji społecznej świadczy zasobność portfela i koneksje a nie wzrost czy wygląd osoby.
Teraz jednak, po raz pierwszy w życiu, Alto żałuje, że ma tak krótkie nogi. Żałuje, że nie poddał się nanogenetycznej kuracji i nie zwiększył swojego wzrostu powiedzmy do standartowych 180cm i mieć całkiem normalne, długie nogi. Stara się przebierać nimi ile może, ale wydajności swojego organizmu nie przeskoczy. Nawet z wspomaganiem litrów adrenaliny, która aktualnie pompowana jest w jego żyły. Daje z siebie wszystko, ale najwyraźniej to wciąż zbyt mało.
Korytarz dudni echem tupiących o metalową podłogę butów, spocony Alto ogląda się za siebie, jednakże żarówki albo się przepaliły, albo wydają ostatnie tchnienia, złośliwie mrugając bladą pomarańczą, więc widać niewiele. Jakieś ciemnopomarańczowe zarysy pęków kabli zwisających z sufitu, wibrujących basowo grubych rur biegnących wzdłuż ścian korytarza, śmieci i pojemników walających się po podłodze. Przed sobą widzi niewiele więcej. Do windy ma jeszcze jakieś 200 metrów. O ile wciąż będzie działać. Tutaj, jak już się zdążył przekonać, wszystko jest możliwe. 5 minut temu jechałeś widną? Teraz może już nie działać. Ale Alto nie ma innej możliwości. Musi się wydostać z tego miejsca, w którym ukrywał się przez ostatni tydzień realizując plan zniszczenia Cartelu. Jest spalony tam na górze, ale tam najpierw zaczną pytać, potem strzelać, więc ma szansę, niewielką ale jednak, może jego wiedza pozwoli mu się wykręcić, można się przecież dogadać.
Alto sam zbytnio nie wie co to było. Wyglądało jak czarna peleryna, z jakimiś białymi plamkami z jednej i siatką białych żyłek z drugiej strony. Ale peleryny wiszą na wieszakach a nie pełzną po rurze paliwowej w jego kierunku i nie rzucają się rozpostarte na twarz. Na szczęście Alto wykazał się znakomitym refleksem i przykucnął, więc peleryna przeleciała mu nad głową przylepiając do ściany, po czym zawinęła, jakby spięła do następnego skoku i wystrzeliła w jego kierunku znowu, lecz Alto nie czekał, dał długą parę sekund wcześniej, i odsadził pelerynę na parę metrów. Jest jednak prawie pewien, że ta podjęła pościg, pełzając błyskawicznie po ścianie i rurach. Teraz były biznesmen pędzi korytarzem do windy, sapiąc głośno a po cichu modląc do wszelakich bogów, jeśli jacyś istnieją. Tchu brakuje, płuca już rzężą, nogi coraz bardziej ciążą ku ziemi, ale duch wciąż silny, niesie to drobne ciało przed siebie, ku zbawieniu.
Kolejny zakręt, na wirażu stos jakiś gratów zagradza mu drogę. Rozpęd rzuca Alto w kierunku tychże, stara się gwałtownie zahamować, balansuje ciałem by wyminąć śmieci, ale ta niewielka bezwładność ciała przy wchodzeniu w zakręt na pełnej szybkości wystarcza by rzucić go prosto w ich objęcia. Wpada w nie rozsypując jakieś przerdzewiałe urządzenia wokoło, które głośnymi brzęknięciami o ściany i podłogę okazują swe niezadowolenie, boleśnie rozcina sobie prawe przedramię, potyka, chwilę biegnie niemalże w przyklęku, ale udaje mu się utrzymać równowagę, prostuje, i przyśpiesza. Nadzieja błyska w drobnym sercu, by po chwili zgasnąć bezlitośnie, albowiem trafia stopą w pęk walających się na podłodze kabli i przewraca jak długi szorując twarzą, brzuchem, kolanami i łokciami po metalowej powierzchni.
Czas zamiera dla Alto, tak samo jak jego struchlałe z przerażenie serce. Na kilka sekund, w których nasłuchuje nadciągającej pełzającej kostuchy. Jednakże, do jego uszu dociera inny dźwięk. Rytmiczny.
Kroki. Z przodu.
Człowiek. Tu jest człowiek!
- Ratunku! – szpieg wysila swoje struny głosowe – jakiś potwór chce mnie zeżreć!
Cienki z przerażenia głos niesie się korytarzem. Alto podnosi twarz i widzi, że w jego kierunku zmierza szczupła, zwyczajnego wzrostu sylwetka mężczyzny. Gdy się zbliża widać, że szczupła twarz jest dobrze ogolona, grzywka czarnych włosów modnie zaczesana na bok, ciało obleczone w czyściutką, lśniącą bielą koszulę, wpuszczoną w ciemne spodnie w kancik i błyszczące do glancu butach.
Biznesman pełną gębą. W Dziurze. Pełen surrealizm.
- Sokole Oko! O kurwa! Sokół! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę! – Alto będąc już na czworakach piszczy załamującym się głosem, pociąga nosem i pochlipuje.
Wstaje otrzepując spodnie, wystrzeliwując po parę wyrazów między gwałtownymi wdechami powietrza:
- Człowieku! Czarny… potwór mnie napadł tutaj!... Jakaś… płaszczka, chuj… wie co! Spadajmy stąd… bo mnie goni, kurwa! – ogląda się za siebie gwałtownie, jednakże najwyraźniej niczego nie zauważa podejrzanego bo spogląda na przybysza ponownie – Skoro tu jesteś to… winda działa, prawda? Musimy stad spieprzać Sokół, bo zaraz to przypełźnie!! Rozumiesz???!!!
- Masz rację – odpowiada spokojnie, prawie beznamiętnie Sokole Oko zatrzymując się metr od sabotażysty.
- Kurwa jasne, że mam, mówię Ci, spadajmy! Tu coś żyje!
Sokół, jako, że góruje nad Alto jakieś 20 cm, przez kilka sekund spogląda na niego w skupieniu z góry, po czym podnosi wzrok ku sufitowi korytarza.
- Masz rację, że przypełźnie… - i robi dwa kroki do tyłu.
Alto w pierwszej chwili nie pojmuje słów Sokoła, w końcu po kilku oddechach dociera do niego ich sens i gwałtownie wystrzeliwuje do przodu, niczym sprinter z bloków startowych.
Niestety o te kilka oddechów za późno. Rozpostarta peleryna czerni opada mu na głowę opatulając ją błyskawicznie niczym zaciągnięty worek, tłumiąc wszelakie słowa i krzyki.
Alto zaczyna gwałtownie rzucać się po korytarzu, próbując rękami zedrzeć to coś z twarzy, jednakże, stwór zaczyna wpełzać czarnymi nićmi na nie, rozprzestrzeniając błyskawicznie wzdłuż ramion i szyi.
Mężczyzna najwyraźniej przeżywać musi niewyobrażalne katusze, bo rzuca się po korytarzu niemiłosiernie. Kręci kółka, macha głową w parodii pogo, próbuje wyciągnąć ręce z czarnej zawiesiny, w końcu mu się to udaje. Są pokryte zieloną, syczącą i dymiącą cieczą, skóra pod nią pokrywa się błyskawicznie bąblami, czarnieje i schodzi płatami. Dwa paznokcie odpadają z palców. Musi to koszmarnie boleć, mimo to Alto ponownie próbuje zedrzeć „worek” z głowy, drapiąc paznokciami powierzchnię, zagłębiając palce w czerni. Ta natychmiast znowu wpełza mu na dłonie. Biedak zmienia strategię i uderza głową w ścianę kilka razy, Szoruje nią o ścanę. Bez skutku. Potyka o kable, przewraca, turla po ziemi.
Po jakiejś minucie heroicznej walki o życie nieruchomieje. Kilka niekontrolowanych drgnięć i tupnięć w podłogę stopami i zalega kompletna cisza. Peleryna powoli zaś kontynuuje swoją wędrówkę po ciele nieszczęsnika. W końcu spełza z głowy odkrywając nagą, pokrytą zieloną zawiesiną, dymiącą czaszkę, by kontynuować swoją podróż po reszcie ciała.
W przeciągu pięciu minut jest już po wszystkim. Obserwuje to wszystko w milczeniu Sokole Oko. Peleryna w końcu pozostawia dymiący szkielet, spełza na podłogę korytarza, zamiera, wypuszcza kilka czarnych czułków, które kołyszą się w różne strony, jakby badając otoczenie, po czym pełźnie w kierunku nieruchomego przybysza. Gdy jest jakiś metr przed mężczyzną gwałtownie się rozpościera w pionie na całej szerokości, czym wystrzeliwuje w jego kierunku. Ten się nie uchyla, więc trafia go bezpośrednio w pierś. Rozpełza leniwie po niej, potem ramionach, jednak zatrzymuje w okolicach szyi, nie oblepia dłoni, nie wędruje poza pas, białe plamki z „grzbietu” zmieniają swój kształt w regularne romby, po czym wszystko nieruchomieje.
Sokole Oko obserwuje ten spektakl podśmiewując się lekko, gdyż go to trochę łaskocze, w końcu poprawia znajdujący pod zastygłym na klatce piersiowej „sweterkiem” kołnierzyk koszuli, wygładza wyglądającą teraz jak szachownica biało-czarnych rombów ciepłą powierzchnię na piersi, ta lekko drży pod jego dotykiem, przeciąga się, wciska dłonie w kieszenie spodni i rusza w kierunku windy.
Echo niesie korytarzami wesołe pogwizdywanie.

3 dni później.

Kwatera Narad urządzona jest surowo, wręcz ascetycznie. Nie dlatego jednak, że w spartańskich wygodach gustuje szefostwo Cartelu, lecz dlatego, że po prostu doskwiera mu zwyczajny brak mamony na bardziej ekstrawagancki wystrój. Zresztą nawet gdy się czasem większy zastrzyk gotówki pojawia, to i tak wszystko idzie w konserwację, zakup części i amunicji do okrętów bojowych. Wokół szerokiego, prostokątnego stołu, na niewygodnych, rdzewiejących metalowych krzesłach siedzi kilkanaście osób - ścisłe szefostwo i oficerowie Beach Boys i Pink Bunnies – pirackich ugrupowań wchodzących w skład organizacji Cartel. Na stole wala się trochę „odrdzewiaczy” i innych alkoholi, paczki papierosów, popielniczki i trochę kostek syntetycznej papki zwanej zgodnie z etykietką opakowania Skondensowanymi Proteinami o Smaku Wieprzowiny, bądź Niebiańskim Kurczakiem Po Matarsku z Przyprawami, a przez piratów Gównem. Wszystko spowite jest całunem siwego papierosowego dymu, albowiem wentylacja przestała działać już jakiś czas temu. Nikomu to jednak zbytnio nie przeszkadza i większość pali w najlepsze.
Jeden z siedzących – anorektycznie zbudowany mężczyzna - stuka głośno palcami prawej ręki w stojącą przed nim butelkę przerywając „pierdolenie o niczym”, spogląda surowym spojrzeniem po całym gremium, czeka aż się wszyscy uspokoją, po czym zaczyna:
- Panowie mamy pewien mały problem. Cztery dni temu centralne AI zasygnalizowało uszkodzenie stacji klonowej. Zważywszy na fakt, że nadużywano jej wykorzystanie w ostatnich tygodniach (patrz BUFON 7), nie byłoby to niczym nadzwyczajnym. Jednakże, tego samego dnia przestał działać transmiter hiperprzestrzenny. Co to dla nas wszystkich oznacza nie muszę nikomu chyba tłumaczyć.
- Aha.. - odzywa się ubrany w szarą kamizelkę bojową z uciętymi rękawami, groźnie wyglądający pirat, wypuszczając z ust kłęby gryzącego dymu - jesteśmy w czarnej dupie Venz. Znaczy się musimy uważać, bo jak kto zdechnie, to się obudzi dopiero jak transmiter się uruchomi… albo i nie…
- Dzięki, że to przetłumaczyłeś na ludzki język Nip – kontynuuje Venzon – Oba urządzenia znajdują się w Dziurze. Posłałem tam dwóch naszych chłopaków – Czaczarosa i Jacka, ponieważ byli obeznani w miarę z elektroniką i mechaniką, by to sprawdzili i naprawili. Jednak nie wrócili… - tu zawiesza głos - To było trzy dni temu.
- Ktoś sprawdził co się stało?
- Tak – Nipild sięga do górnej kieszeni kamizelki i wyjmuje małego czipa. Wkłada go do wbudowanego w pulpit stołu czytnika i wpisuje jakąś komendę. Jasne światło ekranu rozświetla całą powierzchnię pulpitu obrazem zapisanym na czipie, zgromadzeni nachylają się nad nim by lepiej wszystko widzieć, a Nipild kontynuuje – Osobiście pofatygowałem swoją dupę na kondygnację nr.13, czyli tam gdzie znajdują się oba urządzenia. Oto zarejestrowany obraz z małej kamery, którą miałem wbudowaną w okulary…
Film pokazuje skąpany w głębokich cieniach, zawalony różnorakimi śmieciami korytarz. Jedynym źródłem światła jest promień latarki zamontowanej na lufie automatycznego pistoletu trzymanego w rękach operatora kamery. Promień błąka po ścianach i podłodze przez kilka sekund, po czym nieruchomieje. Oświetla dwie metalowe beczki, jedna z nich jest przewrócona, jej ciemna, odbijająca światło latarki zawartość rozlana jest na podłodze. Pomiędzy nimi zaś, głęboko wciśnięty, leży skurczony ludzki szkielet. Błyszczą bielą kości. Kamerzysta przykuca obok, rozgląda, znajduje jakiś pręt, sięga nim za szkielet i wyciąga lepką od jakiejś zielonej, kruszącej się zawiesiny, czerwoną bejsbolówkę z napisem „CC”. Chwilę potem promień latarki ślizga się po szkielecie odkrywając więcej owego kruszącego, zeschłego śluzu pokrywającego większość kości trupa.
- Czapeczka niewątpliwie należy do Czaczarosa – omawia film Nipild – Znalazłem go kilkanaście kroków od windy. Oprócz tej czapeczki nic więcej. Coś go kurwa zeżarło.. razem z kombinezonem i butami.
- Kurwa mać… - odzywa się jeden z oficerów - jakiś monitoring tam mamy? Kamery? Czujki podczerwieni?
- Pochujałeś? Nikt tam praktycznie nie zagląda, serwismanów wyjebaliśmy przypomnę, w próżnię, bo to było kurewsko zabawne. Więc nic tam od jakiegoś czasu już nie działa. Kurwa mać! – Roninek wychyla duszkiem „odrdzewiacza” i rzuca nim z całej siły o ścianę. Butelka rozpryskuje się na dziesiątki drobnych kawałków – Kurwa.. coś nam zżarło dwóch ludzi! Dwóch kurwa!
- Trzech – poprawia spokojnie Nipild zapalając kolejnego papierosa. Chwilę później przesuwa film do przodu – Cipcia to niezły labirynt. Korytarzy, pomieszczeń i komór wypełnionych syfem, śmieciami, kablami, rurami, starą rdzewiejącą maszynerią i innym niepotrzebnym chujstwem. Toksycznymi odpadami też, a jakże. Wiele ścian przeżartych przez rdzę bądź toksyny, podłogi zresztą też, więc trzeba kurewsko uważać jak się kroki stawia, co by przypadkiem nie znaleźć się pięterko niżej. Albo i parę… Drugie ciało leżało kilka przecznic i zakrętów dalej - obraz tym razem pokazuje szkielet, który siedzi przy ścianie jednego z ramion skrzyżowania. Jest podobnie jak poprzedni, oblepiony zeschłym śluzem. Obok kości prawej dłoni leży lutownica. Jakieś dwa metry dalej otwarta skrzynka z narzędziami, które rozsypały się wachlarzem wokoło – Zapewne to Jacek. Najwyraźniej próbował się bronić. Ale jak widać niezbyt mu to wyszło… co najdziwniejsze.. – Nipild zawiesza głos, obraz przybliża się do czaszki ofiary jakby kamerzysta nachylił nad nią. Promień światła tańczy po oczodołach, policzkach i szczęce, w końcu zatrzymuje oświetlając głębokie czarne bruzdy wyryte w kości policzków i czoła. Jest ich kilka. Kamerzysta podnosi lutownicę i przykłada jej końcówkę do bruzdy. Pasują niemalże idealnie. – Nie wiem dlaczego, ale kurwa Jacek przypalał sobie twarz lutownicą i to kurewsko mocno. Co do chuja mogło to spowodować? Co? – Nipild traci spokój, dłoń z papierosem drży.
- A co z trzecim ciałem? – pyta cicho Mikker, szef PBN – kto to był? Wiemy?
Nipild milczy chwile gasząc papierosa i odpalając nowego.
- Trzeciego znalazłem piętro niżej. Nie miałem ochoty zbytnio nic więcej oglądać, tym bardziej kurwa szukać tego co zeżarło chłopaków, ale niestety w drodze powrotnej do jedynej, kurwa mać działającej windy, spierdoliłem się niżej, bo w pewnym miejscu podłoga przeżarta najwyraźniej jakimś toksycznym gównem, nie wytrzymała. Okulary pękły jak jebnąłem o glebę, więc nie mam obrazu, ale nic tam oprócz szkieletu, oblepionego tym samym szajsem co poprzednie, nie znalazłem.
- Czyli nie wiemy który to – odzywa się podpierająca łokciami o blat stołu, atrakcyjną, aczkolwiek o wyniosłych, amarskich rysach twarz, rudowłosa Rashla, jedna z dwóch kobiet wśród pirackiej braci.
- Nie – odzywa się Venzon - Ustalenie tego będzie dość trudne, tym bardziej, że, chłopaki czasem znikają na długie tygodnie ze stacji. Na dodatek nikt nie monitoruje wycieczek do Dziury, różne osoby mogły tam chodzić i nawet nie mamy tego jak sprawdzić…
Wszyscy milczą przetrawiając te słowa. Roofi obserwuje ze znudzeniem wijące się nad głowami siedzących kłęby dymu, próbując w tej abstrakcji odnaleźć jakieś interesujące kształty. Niezbyt go ta cała rozmowa obchodzi bo praktycznie jest na emeryturze. Swoje już zrobił, latać już nie lata, w zasadzie, to sam nie wie co tu robi. W końcu przenosi wzrok na Venzona.
- Czyli co – przerywa ciszę basowym, znudzonym głosem – Możliwe, że to któryś z naszych chłopaków zabawia się w jakiś mroczny sposób? Morduje innych? Rozpuszcza ich w kwasie? Rzyga na nich jakimiś sokami żołądkowymi?
Venzon odpowiada wzrokiem, wytrzymuje go dość długo, w końcu jednak przenosi go na resztę gremium.
- Wątpię, ale niestety niczego nie możemy wykluczyć – wzdycha ponuro – Zapewne coś tam się urodziło, jakiś syf zmutował i grasuje. Jeden chuj, Ale nie mamy wyjścia, musimy to sprawdzić – znaleźć i zajebać. Musimy jak najszybciej naprawić transmiter i stację klonowania. Bo bez tego nikt nie poleci w przestrzeń ryzykować życia. Partycypacja we flotach nam spadnie praktycznie do zera.
- Gówno tam mutant – stwierdza autorytarnie zwaliste, wielkie chłopisko jakim jest Kombat, pirat, słynny ze zmodyfikowanych kokpitów, by pomieścić w miarę komfortowo jego genetycznie napompowaną masę mięśniową – pewnie Króliczki przyjęły jakiegoś pojeba, bo jak wiadomo biorą do korpa wszystko co się rusza, bez jakiejkolwiek weryfikacji…
Na te słowa podrywa się Sneer, potężnie zbudowany łysol w lotniczej kurtce. Może nie jest tak wielki jak Kombat, ale masą niewiele mu ustępuje.
- U was zaś kurwa weryfikacja pełną gębą, nie? Alto tego przykładem…
- A w ryj ci ostatnio nikt nie dał? – Kombat również wstaje sięgając do pasa po całkiem sporej wielkości nóż. Wygląda w jego dłoniach jak mała zabaweczka, ale i tak robi na obecnych wrażenie. Wbija go mocno w blat stołu. Ten pokrywa się siatką pęknięć wokoło, monitor migocze i gaśnie – Bo ci mogę go przefasonować parę razy.
- Jasne… a kto ci rączki rozbuja? Venzon?
Obaj mierzą się wściekłymi spojrzeniami nad stołem, w końcu Kombat wyrywa nóż z blatu i rusza wokół niego do Sneera, jednakże zagradza mu drogę Mikker. Mierzy w twarz Kombata całkiem sporej wielkości rewolwerem, który błyskawicznie pojawia się w jego dłoni dzięki specjalnym magnesom umiejscowionym na kolbie i wszytych podskórnie w poduszki dłoni.
- Siad – krótki rozkaz wypowiedziany autorytarnym tonem zatrzymuje Kombata - Ty zresztą też Sneer, potem możecie się pozabijać, ale teraz waruj jeden z drugim…
Kombat patrzy na Mikkera, potem na rewolwer, znowu na Mikkera, potem Sneera, w końcu na swój nóż, po czym znowu na rewolwer. Ma półtora metra do szefa Królików, mimo swej masy jest szybki, ale ocenia, że nie zdąży. Wraca burcząc pod nosem na swoje miejsce. Pozostali też siadają.
- Skończyliście już miziać się po pytkach? – pyta retorycznie Nipild – to wróćmy do tematu. Mamy kurwa mały problem tutaj, na dole uszkodzonych parę gratów, na dodatek parę trupów i coś z tym trzeba zrobić, a nie napierdalać wzajemnie…
- Ta…. ktoś musi zaryzykować – odzywa się milczący do tej pory Ireul Taar – zejść na dół i to coś zajebać. Co może być dosć trudne… Czacza i Jacek w kaszę dmuchać sobie nie dawali, ale tam na dole nic im to nie pomogło…
- Dlatego wyślemy tam oddział ochotników.
- Co.. chcesz wtajemniczać wszystkich w to co się dzieje? Nie dość, że panikę spowodujesz, chłopaki zaczną z regionu spierdalać by klonownie zmieniać i nie ryzykować śmiertelnego zejścia, to poinformujesz ewentualnego mordercę, że możemy być na jego tropie? – kontynuuje Ireul – Niestety panowie, ale musimy to załatwić we własnym zakresie. Ktoś z nas musi pobrudzić sobie rączki, ewentualnie wziąć ze sobą paru zaufanych ludzi.
Znowu nastaje cisza, przerywana niekiedy przełykaniem alkoholu, odstawianiem butelek na blat czy zaciąganiem się papierosa. Jedni patrzą na drugich z oczekiwaniem, testując swoją i cudzą odwagę. Jednakże fakt, że nie wiedzą z czym mają do czynienia i to, że nie są chwilowo już „nieśmiertelni” powoduje, że przegrywają tę walkę ze sobą, cisza się przedłuża – każdy liczy na to, że ktoś inny się zgłosi, niestety nikt tego nie czyni… i tak po minucie niezręcznego pochrząkiwania zirytowany kobiecy głos przecina całun gęstej, zawisłej w pokoju ciszy:
- Czy jest tu jakiś mężczyzna? Bo najwyraźniej pomyliłam spotkania. Pizdy macie nie jaja - rudowłosa dziewczyna wstaje odsuwając gwałtownie krzesło, zawadzając szerokim biodrem sąsiada. Poprawia wiszący bicz u pasa – jak wszyscy faceci… banda żałosnych onanistów - cedzi z głęboką pogardą. Aby zrozumieć jej źródło trzeba się cofnąć kilka lat wstecz, do czasów wczesnej młodości dziewczyny, której kariera mogła potoczyć się zgoła inaczej, gdyby nie pewno wydarzenie, które wykuło jej psyche w ten sposób i spowodowało, że znalazła się na marginesie społecznym. Rashla, a dokładnie Ra’ Shla Ehever, drugie dziecko hrabiego O’risa Ehever, potentata prasowego na Tosh-Murkon Prime o majątku liczonym w bilionach isk, wychowywana była w duchu amarskiej wyższości nad innymi rasami. Autohipnotyczne seanse indoktrynacji, którym poddawana była od 3ciego roku życia, wpoiły w nią przekonanie o jedynym słusznym modelu świata, którym rządzi rasa Amarr, a pozostałe istnieją po to by służyć i wykonywać polecenia. Jej młodość to lata bajecznej zabawy przeplatanej z seansami i lekcjami przygotowującymi ją do roli członkini zarządu korporacji ojca, jako wsparcie dla jej starszego o 5 lat brata Na’risa, którego ojciec wyznaczył na swego następcę. Na’ris dla małej dziewczynki szybko staje się ucieleśnieniem cech prawdziwego bohatera i mężczyzny. Jest jej obrońcą i towarzyszem zabaw. Jej Starszym Bratem, w którym podkochuje się dziecięcą miłością, gdyż imponuje jej jego spokój, opanowanie, inteligencja i uroda połączona z opiekuńczością i wyrozumiałością dla jej fochów. Niestety wiek dojrzewania zmienia radykalnie chłonny umysł chłopaka, który znacznie oddala się od swej młodszej siostry, koncentrując na korzystaniu z uroków bogactwa i młodości – a jak wiemy ta mieszanka często bywa destrukcyjna.
Ra’ Shla już jako młoda dziewczynka przejawiała cechy nieprzeciętnej urody – w szczególności jej naturalne rude włosy robiły wrażenie, rzadkość wśród Amarskich rodów. A gdy wkroczyła w wiek dojrzewania jej uroda gwałtownie rozkwita. Nie uchodzi to uwadze Na’risa, który ponownie zaczyna zwracać na siostrę większą uwagę. Dziewczynka zresztą jest z tego faktu niezmiernie zadowolona, bo znowu może mieć ubóśtwianego brata blisko siebie. W 15te urodziny dziewczynki Na’ris po zakończeniu przyjęcia, podaje jej narkotyki, po czym wykorzystuje seksualnie. Ta odzyskuje świadomość w trakcie trwania aktu i wstrząśnięta wydłubuje paznokciami oczy chłopaka, po czym dźga go kilkanaście razy dziecięcymi nożyczkami w szyję i brzuch. Jej umysł mimo traumatycznego szoku, wyćwiczony wieloletnimi autohipnotycznymi treningami, analizuje chłodno sytuację. Jej brat zapewne budzi się właśnie w rodzinnej stacji klonowej, w pełni świadomy jej czynów. Jest już wiceprezesem firmy ojca, więc ma pełną gamę możliwości by dokonać zemsty, które są codziennością wśród amarskiej arystokracji. Może się znęcać nad nią latami, mordując na wszelakie sposoby jej kolejne klony, bądź spowodować, że zostanie Wyłączona. Tak więc ucieka z domu, kradnąc rodową biżuterię i rozpoczyna nowe życie tam, gdzie jest najmniejsze prawdopodobieństwo, że brat ją dopadnie – w regionach pozbawionych dozoru CONCORDu.
To wydarzenie powoduje, że jej wykuty przez lata autosugestii i hipnozy umysł skierował swoją pogardę do innych ras, na wszystkich mężczyzn, którzy utożsamiają się jej od tej pory z bratem. Długo musi pracować nad sobą aby pozbyć się morderczych odruchów w stosunku do płci przeciwnej, ale wstręt i głęboka pogarda pozostaje do dziś.
- Spadam, wezmę kilku swoich pachołków, wytropimy gnidę i rozwalimy…
- Usiądź… nie rzucaj się.. – Roninek wskazuje dziewczynie krzesło – Jeszcze komuś krzywdę przypadkiem zrobisz. Zastanawiamy się jak się do tego zabrać.
- To jak już ustalicie dajcie mi znać – Rashla kręcąc zgrabnym tyłkiem wychodzi z pomieszczenia, zostawiając za sobą przyjemny zapach perfum, który przytłumia smród potu i papierosowego dymu. Ale tylko na chwilę.
- Ech… w gorącej wodzie kąpana – wzdycha Nipild - Samopas nie można jej zostawić, bo gotowa cała stację rozpierdolić. Będę miał na nią oko tam na dole. Ktoś musi jej tyłka pilnować..
- Ja go mogę popilnować – rechocze Roninek, ale zgromiony ciężkim spojrzeniem Roofiego milknie.
- Też pójdę… - cichym głosem obwieszcza siedzący najbliżej drzwi oficer, ma splecione ramiona na piersi i buja się na tylnych nóżkach krzesła – Bywałem tam czasem to może się przydam.
- Ty??? Na dole? Sweterka nie bałeś się ufajdać?
- Czasem się zdarzyło Coldim… ale tylko czasem, trzeba wiedzieć gdzie nogi stawiać.
- Doświadczenie taktyczne naszego fleet commandera może się tam przydać – odzywa się Venzon – fajnie zatem, że idziesz Sokół… - kiwa głową w podzięce - czyli mamy trójkę: Rashla, Nip i Sokole Oko. Ktoś więcej? Może Króliki chcecie mieć w grupie swojego człowieka?
- Dacie radę sami… - warczy przez zęby Sneer – w końcu to wy wiecznie muskuły prężycie, onanizujecie nad swoją zajebistością, to się macie okazję wykazać…
- Spokój – Venzon natychmiast przerywa ewentualną kontrę Kombata widząc jak ten się zbiera w sobie do tego – Żeby nie było potem, że coś robimy za waszymi plecami…
- Wyślemy jednego zaufanego człowieka z waszą grupą – decyduje Mikker.
Ireul Taar jako jeden z najstarszych członków pirackiej braci, darzony jest głębokim szacunkiem i poważaniem. Wycofał się już z aktywnego uczestnictwa w wesołym życiu pirata kilka lat wcześniej, by zająć poważniejszymi sprawami, jednakże wciąż służy swoją radą i doświadczeniem młodszym kolegom. Niewiele osób zdaje sobie sprawę z faktu, ze Ireul Taar prowadzi skomplikowane interesy w wielu częściach galaktyki jednocześnie, wykorzystując do tego kilka swoich aktywnych klonów. Jest to wysoce nielegalne i gdyby ten fakt został wykryty nałożono by na niego natychmiast karę Wyłączenia, jednakże, Ireul nie przejmuje się tym zbytnio. Wychodzi z założenia, że bez ryzyka życie nie ma wartości. Odwiesił już na kołku swoją firmową broń – piłę marki XT-2000 napędzaną paliwem rakietowym, jeden z jego klonów nawet ustatkował, co sobie bardzo chwali. W nowej roli małżonka i rodzica czuje się znakomicie, jednakże sentyment do przeszłości wciąż jest silny. Na dodatek ma świadomość, że nawet jeśli zginie tutaj tym klonem, to wciąż będą żyły pozostałe, więc w sumie niewiele ryzykuje. W przeciwieństwie do pozostałych.
- Ech, kurwa… licz i mnie – wzrusza ramionami – rdzą mi już zaszła moja maleńka, przyda się jej trochę ruchu, naoliwić ją trzeba i rozruszać… przypomnieć stare dobre czasy… zresztą, może być zabawnie..
- Czyli piątka razem z Królikiem. Dobra, wystarczy ludzi z kadry, nie możemy ryzykować tego, by w jakiejś głupiej akcji zginęła nam większość dyrekcji…
- To nas kurwa podbudowałeś – parska Nipild po czym dmucha Venzonowi dymem prosto w twarz. Wzbudza tym gwałtowny kaszel u kolegi – dobierzemy sobie jeszcze z jednego, dwóch ze starej kadry, któryś powinien znać się na elektronice, nie? Trza naprawić ten bajzel i zgnieść insekta… niekoniecznie w tej kolejności hehehe…
- Świetnie.. to chyba tyle na razie – pokasłując kończy rozmowę Venzon i podnosi swoje chude ciało z krzesła – Powodzenia panowie. Gdy wyruszycie będę nadzorował stąd akcję i będziemy w stałym kontakcie.
Kwatera Narad w kilka chwil praktycznie pustoszeje. Papierosowe kłęby dymu tańczą w powietrzu, wykonując niemożliwe do powtórzenia układy. Świadkiem tego spektaklu jest ciągle siedzący najbliżej wyjścia oficer. Sięga po leżącą paczkę papierosów na stole, zapala jednego i zaciąga się głęboko. Delektuje nim jakiś czas, zaś jego lewa ręka bezwolnie, aczkolwiek pieszczotliwie i delikatnie gładzi czarny rękaw swetra prawego ramienia. Gdyby ktoś później przeglądał zarejestrowany obraz z kamer znajdujących się w pomieszczeniu, zauważyłby, że mężczyzna uśmiecha się szeroko. W końcu, po kilku minutach, Sokole Oko gasi peta w popielniczce, powstaje, wygładza dłońmi swój upstrzony czarno-białą szachownicą sweter, poprawia kołnierzyk koszuli pod spodem i wychodzi.
Moderatorzy na drzewo!! :D

Vic Brunner

  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 436
    • Zobacz profil
  • Korporacja: ???
  • Sojusz: eee? wut alliance?
Odp: "Dziura"
« Odpowiedź #1 dnia: Maj 15, 2011, 17:55:07 »
Cz. 2

To czego pragnął w swoim dość krótkim życiu Cort najbardziej, to „napierdalać kolesi z gallupa”. Marzenie to niestety stało na kursie kolizyjnym z planami jego ojca, właściciela sieci Entropicznych Pralni „Balbinka” na planecie Jita, który wymarzył sobie syna w garniturze wysokiej rangi dyrektora ważnej korporacji o jakiejś wdzięcznej nazwie jak np. Wschodniopołudniowa Kompania Neowiktoriańska Panasyfix czy Koncern Trzeciej Multiświadomości Sp.z.o.o.w.c (im dłuższa i mniej zrozumiała nazwa tym większy szacunek na rynku). Dlatego, gdy tylko osiągnął dojrzałość, czyli lat 16, uciekł z domu, planety i zgłosił na ochotnika do Synoidów Otchłani – kompanii najemniczej walczącej tu i tam, gdziekolwiek tylko nieźle płacono, a że galaktyka pełna była większych czy mniejszych konfliktów, to na brak zajęcia Synoidzi nie narzekali.
Tak Cort rozpoczął karierę najemnika. Najpierw przeszedł szereg treningów autohipnotycznych, w których wtłoczono mu schematy wszelakich narzędzi do zabijania i przykłady ich użycia, począwszy od zwykłego grzebienia, na bombach próżniowych skończywszy, kilkaset traktatów wojennych, podstawy kilkunastu sztuk walki, po czym z lasującym od wiedzy mózgiem posłano do sal treningowych, gdzie spędził kolejnych kilkaset godzin na szlifowaniu swoich umiejętności zabijania bliźniego w różnorakich warunkach i konfiguracjach. Niestety nie dane mu było sprawdzić ich w warunkach bojowych.
Na pewnej mocno zakrapianej imprezie, w koszarach kompanii znajdujących się na małej planetoidzie okrążającej równie mało interesującą planetę, poderwał niezłą dziunię, laskę „imprezy”, na której widok ślinili się wszyscy, ale nikomu odwagi nie starczyło, o dziwo, by do niej zagadać. Oprócz Corta oczywiście. Dziunia, parę kielichów później, w pobliskim kibelku, pokazała zachwyconemu młodzieńcowi parę sztuczek i nowych zastosowań dla kilku narzędzi mordu. W trakcie gdy chłopak podziwiał poszerzony zakres zastosowań granatu typu flashbang, prezentację przerwała grupa osiłków z dowódcą kompanii na czele, który to chwilę później okazał się być narzeczonym dziuni. W kilka minut młodzieniec przeszedł ekspresowy „survivalowy trening w warunkach bojowych”, w efekcie którego z ciężko uszkodzoną głową, wstrząsem mózgu, licznymi uszkodzeniami narządów wewnętrznych i połamanymi kończynami wylądował w punkcie medycznym. Tam jako tako poskładano go do kupy. Niestety niski stopień wojskowy, a co za tym idzie psie ubezpieczenie, uniemożliwił mu pełny powrót do zdrowia. Przy okazji mściwy dowódca wydalił go z kompanii, tak więc kulejący, z nawrotami bólu głowy, były już najemnik, rozpoczął karierę wyrzutka społecznego. Jakiś czas później trafił do pirackiej braci Pink Bunnies, jako pilot, licząc na to, że uda mu się zebrać wystarczającą ilość kredytów na pełną Rewitalizację, chociaż marzenia o „napierdalaniu kolesi z gallupa” pozostały w nim silne.
Kiedy szefostwo Króliczków po cichu zaczęło rozpytywać o specjalistę od „walk w ekstremalnych warunkach takich jak tunele korytarzy i śmietnisko”, Cort zgłasza się od razu, w końcu jako jedyny ma jako takie podstawy, teoria walk w takich warunkach jest mu znana – wpojono mu ją w końcu jako jedną z wielu podczas seansów autohipnozy. O tym, że po ciężkim pobiciu i wstrząsie mózgu, większość owych informacji zapomniał, a urywki pozostałych pomieszały się tworząc wielki galimatias informacyjny, oczywiście nie wspomina, po co zaprzątać głowę szefostwu nieistotnymi szczegółami. Grunt, że „doświadczenie bojowe” ma.
Po wtajemniczeniu w szczegóły, zabiera swój wypasiony sprzęt „komandosa” – kombinezon bojowy, kevlarową kamizelkę, maskę gazową, gogle z noktowizorem, pas z zasobnikami, ładownicę na 3 magazynki do autoguna „Gallupa”, mnóstwo amunicji, pakiet medyczny i sporo innego sprzętu wojskowego przydatnego w ekstremalnych warunkach takich jak „wąskie tunele i śmietnisko”. Na szelkach bojowych umieszcza granaty różnego asortymentu i swojego ukochanego antycznego laspitsola „Makarov” zatkniętego w magnetycznej kaburze, twarz pokrywa kamuflażem i usatysfakcjonowany rusza na miejsce zbiórki – windę towarową.
Podczas drogi ogarnia go zniecierpliwienie. Wynika ono z rosnącej ciekawości z kim przyjdzie mu pracować. Szefostwo nie wdawało się w szczegóły, mówili o kilku specach z BUFU, Cort zatem niecierpliwi się by wymienić się doświadczeniem bojowym, podpatrzeć parę sztuczek u fachowców. Świadomość, że wreszcie weźmie udział w prawdziwej akcji u boku specjalistów powoduje, że podnosi mu się ciśnienie, adrenalina zaczyna buzować we krwi i niemalże niesie go parę centymetrów nad ziemią prosto pod drzwi windy. Gdy wyłania się zza ostatniego zakrętu, z trudem stłumionym bananem na twarzy (by nie wyjść na nuba), jego oczom ukazują się czekający przy wrotach spece z BUFU.
Pierwsze co przykuwa jego uwagę to wysoka, wyszminkowana, rudowłosa dziewoja, w obcisłych, lśniących czernią lateksach i butach na wysokim obcasie. Na krągłych biodrach, luźno zwisa przekrzywiony pas z przytroczoną kaburą pistoletu. W dłoni dzierży zwinięty pejcz. Rozpoznaje w dominie Rashlę, „amarska dziwkę” jak ją w Króliczkach nazywają.
Obok niej stoi niższy, aczkolwiek najszerszy w barach z całej ekipy łysy osobnik, z białymi, sterczącymi żelem, kępkami włosów, postarzałą twarzą i kwaśnym uśmiechem. Ubrany w luźną kurtkę pilotkę i ciemne skórzane spodnie, dzierży w dłoniach lasguna. Zza pleców wystaje mu koniec masywnego żółtego pudła z czarną rączką, które z bliższej odległości rozpoznaje jako piłę motorową. Po niej domyśla się, że to weteran BUFU Ireul Taar, rzadko widywany ostatnio na stacji.
Przy ścianie przysiadł chuderlawy osobnik w brudnoszarym, umazanym smarem kombinezonie i niebieskiej czapeczce z daszkiem. Ćma sobie papierosa i sprawdza coś na małym mierniku. Obok wyciągniętych na podłodze nóg stoi metalowa skrzyneczka – zapewne mechanik.
Czwarty z menażerii to oparty o ścianę, znany Cortowi bardzo dobrze Nipild Ziomek. Automatyczny shotgun zwisa luźno przewieszony przez lewe ramię, w ustach zmięty, wygasły już pet nadający mu wizerunek „twardziela”. Jako jedyny z towarzystwa ma bojowe szelki i pas z zasobnikami.
Nipild coś właśnie mówi do ostatniego z paczki, indywiduum ubranego dość absurdalnie – buty wojskowe i bojówki mocno kontrastują z upstrzonym biało-czarnymi rombami sweterkiem, spod którego wystają mankiety i kołnierz białej koszuli. Twarz zdradza bardziej akwizytora niż żołnierza czy pilota, chociaż to pozór tylko, bo w człowieku młodzieniec rozpoznaje Sokole Oko. Nie ma przy sobie żądnej broni, chociaż obok oparty o ścianę jest „Gallup”, ta sama wersja, którą niesie Cort.
Niedoszły komandos z nadzieją wypatruje sprzętu bojowego leżącego gdzieś z boku, lecz go nie zauważa, najwyraźniej go nie ma. Nagle dociera do niego, że zadanie może okazać się znacznie trudniejsze niż mu się wydawało, bo oprócz tego, że będzie musiał walczyć w nieznanym wrogiem, to zapewne przy okazji będzie musiał niańczyć całą paczkę fajtłap, kompletnie nie mających pojęcia z czym się mogą zetknąć i jak zachować, i świadomość tego zapiera mu dech w piersiach tak mocno, że musi przystanąć by wziąć kilka głębokich oddechów. W końcu uspokoiwszy się rusza miarowym, wojskowym krokiem w kierunku pozostałych.
Fachowcy pełną gębą. Kurwa ich mać.

- … a ja do niej: „jasne mała, wskakuj pod stół”. Gały jej wyszły na wierzch z oburzenia, więc mówię: „hej! Nie zapakowałem cię jeszcze a ty już gałami trzeszczysz?” Hahahaha! Czaicie? Jeszcze-trzeszczysz? Niezły wiersz mi wyszedł, nie?... nie? – siedzący przy ścianie, niedbale ogolony młodzieniec w brudnym kombinezonie spogląda na reakcje swoich towarzyszy. Ci jednak nie wykazują się zbytnim zrozumieniem dla sztuki najwyraźniej, skoro na ich twarzach pojawia się tylko irytacja.
- Oszczędź nam tego pierdolenia – cedzi powoli Ireul - Rzygam już do słuchania tych bredni chłopie. To nie spotkanko towarzyskie, więc rusz tę chudą dupę. Królik idzie i trzeba się brać do roboty.
- O! W końcu… - mechanik podrywa się na nogi, przeciąga się, zrzuca niedopałek peta na podłogę i podnosi skrzyneczkę. Wyjmuje z górnej kieszeni kombinezonu paczkę fajek, potrząsa nimi i wyciąga ustami jednego. Próbuje odpalić go zapalniczką, ale nie daje rady. Jednocześnie obserwuje nadchodzącego osobnika. Sylwetka i wyposażenie mówią, że to żołnierz, wymalowana śmiesznie czarnym kamuflażem przystojna młodzieńcza twarz zaś, że niezbyt chyba doświadczony. Jednak i tak patrząc na niego Yasieq czuje się jak biedak z sąsiedztwa. Zerkając na towarzyszy stwierdza, że nie tylko on. Największe zainteresowanie przybyły wzbudza w Rashli, która mruży oczy, machinalnie eksponuje piersi wypychając je do przodu co znaczy, ze niewątpliwie królik zrobił na niej wrażenie. Chociaż kto tam wie co to oznacza, stwierdza mechanik szukając w licznych kieszeniach kombinezonu innej zapalniczki.. Pierwszy wyciąga rękę do nowoprzybyłego.
- Masz ogień?
Pochmurna twarz Corta wystarcza mu za odpowiedź, więc zmienia temat.
- Yasieq, mechanik i elektryk w jednym… na ciebie chłopie wypadło, co? – wyciąga dalej rękę w kierunku przybysza.
Uścisk Cort ma mocny. Żołnierski.
- Cort. Sam się zgłosiłem.
- Ee? Lubisz grzebać w śmieciach?
- Ktoś musi to zrobić - wzrusza ramionami Cort - Przyda się moje wojskowe doświadczenie, bo jak widać jest z tym problem na tej stacji… - wymownie przeciąga wzrokiem po ciele Rashli i zatrzymuje wzrok na szpilkach. – Zamierzasz w tym biegać podczas akcji?
Dziewczyna wzrusza ramionami. Wydyma usta.
- A masz z tym jakiś problem?
- Mam…. Będziesz nas opóźniać. Już wyobrażam sobie jak drobisz tymi bucikami spieprzając przed jakimś robalem ...
- To jaki jest plan – przerywa Yasieq widząc nadciągającą burzę na twarzy dziewczyny – Wchodzimy, szukamy stwora, rozjebujemy go i wychodzimy?
- Żeby to było takie proste – wzdycha ciężko milczący do tej pory Nipild – dobra ruszmy się w końcu…

Wszyscy gromadzą się przed windą Czarne, metalowe wrota, które widziały już lepsze dni, mają rozmiar 3 na 3 metry, w sam raz by zmieścił się w nich towarowy Walker. Yasieq uderza w duży, czerwony przycisk po prawej, przyzywając windę. Zza wrót słychać jakiś stukot, po czym nic się nie dzieje. Po przedłużającej się chwili, gdy winda nie nadjeżdża, Yasieq wali w przycisk raz jeszcze, spodem pięści. Narastający stukot i drżenie wrót mówią, że winda protestując ruszyła do góry.
Po kilku minutach oczekiwania wrota rozsuwają się, ukazując duże, przystosowane do przewożenia sporej ilości towarów pomieszczenie.
Chwilę później dwie warstwy wrót (metalowe i siatka ochronna) zamykają się z hukiem i zgrzytając winda rusza na dół. Drży i trzeszczy głośno.
- No to w drogę… - mruczy Yasieq i dodaje głośniej przekrzykując windę – ma ktoś ogień?
Pozostali milczą, przeglądają wyposażenie, w końcu Sokole Oko podaje pudełko staroświeckich zapałek mechanikowi.
- Trzymaj. To co najpierw?
- Trzeba najpierw naprawić transmiter i komputer stacji klonowej, o ile to możliwe – odkrzykuje Nipild – Jak się nam to uda, to cokolwiek tam się czai, może pocałować nas w dupę. Możemy przychodzić tu w nieskończoność, ginąc raz za razem, odradzać w klonowni i wracać, aż dorwiemy gada…
- Czyli 13 poziom…
Windę wypełniają kłęby dymu z papierosa mechanika. Najwyraźniej wentylacja przestała funkcjonować. Rashla próbuje rozwiać dym machając ręką wokoło niej, ale niewiele to daje. W końcu wyrywa fajka zaskoczonemu mechanikowi i rozgniata go pod obcasem buta.
- Ubranie mi zaśmierdzisz.
Yasieq wzrusza ramionami. Wszyscy znowu chwilę milczą obserwując ściany.
- Wiecie, gdy jeszcze robiłem na frachtowcu „Sprytny”, któregoś dnia wpadliśmy z kumplami na przepustkach do nocnego klubu w stolicy Amarr. Dupencje, niewolnice pierwsza klasa, szczególnie jedna, brunetka z sześcioma rękami, niczym jakaś starożytna bogini Kali. Sześć zgrabnych rąk zakończonych sześcioma zręcznymi dłońmi… czujecie klimat obsługiwać sześć…
- Zamknij się Yasieq...
Winda w końcu zatrzymuje się z ciężkim zgrzytem, otwiera swoje mechaniczne usta ukazując ciemne trzewia stacji.
- Włączcie latarki – komenderuje Cort włączając swoją zamontowaną pod lufą „Gallupa”. Gdy widzi jak pozostali wyciągają je z kieszeni, kręci zażenowany głową, wyciąga z zasobnika przy pasie czarną taśmę i rzuca Nipildowi – Przymocujcie je do broni, będzie wam wygodniej.
Gdy wykonują polecenie dodaje:
- Ponieważ wychodzi na to, że jako jedyny mam tu jakieś doświadczenie, to przejmuję dowodzenie. Wykonujcie rozkazy bez zbędnego pierdolenia a zwiększymy swoje szanse na przeżycie. Nie wiemy co tam może nas spotkać, więc oczy szeroko dookoła głowy, broń odbezpieczona i gotowa do strzału. Poruszamy się w szyku bojowym – Nipild i amarska dzi… Rashla z przodu, elektryk z Sokołem 2 metry za nimi, Ire i ja, kolejne 2 metry dalej, zamykamy pochód. Komunikacja sygnalizacyjna…co, kurwa, nie wiecie co to jest? Eh.. dobra.. srać na to... chyba nie spodziewamy się tu jakiejś wrogiej grupy uderzeniowej… w razie utraty pozostałych z pola widzenia, kontakt radiowy, częstotliwość 122.3500. Sprawdźmy radia… Ok. Jakieś pytania? Nie ma to ruchy, ruchy!
- Chwila. Sprawdzę czy mamy kontakt radiowy z Venzonem i resztą szefostwa… - Nipild zakłada na lewe ucho słuchawkę z cienkim, krótkim pałąkiem mikrofonu i mówi:
- Venzik, tu Nip, słychać nas dobrze? Venzik, tu Nip, czy mnie słychać?
- Taa… trochę przerywa ale daje radę…
- Ok., będziemy komunikować się co 5 minut.
- Dobra… powodzenia!

Korytarz poziomu 13 wita ich ponuro wyglądającymi stosami rdzewiejących rur biegnących wzdłuż ścian, przecinającymi tu i ówdzie drogę pękami kabli, walającymi się stosami nie oznakowanych skrzyń i rupieci. Metalowa podłoga skrzypi i dudni pod butami, rdza osypuje się ze ścian, a ciemność wylotowych korytarzy odchodzących w lewo czy prawo wysysa światło latarek. Idą jednak pewnie, Nipild zna drogę i prowadzi grupę.
Cort nie bez przyjemności zauważa, że zaczyna tracić koncentrację. Wybijają go z rytmu i hipnotyzują, miło kołyszące się, odziane w lateks, pośladki dziewczyny idącej kilka metrów z przodu. Nieliczne światła cudownie prześlizgują się zaś po ich krzywiznach, i Cort czuje niemalże tę pieszczotę. Wyobraża sobie, że to jego dłonie muskają delikatnie te dwie boskie krągłości. Światło jego latarki coraz częsciej koncentruje się na owych krągłościach…
- Czy ty czasem nie gapisz się na mój tyłek ?
- Eeee? Co? – Corta jednak trudno wyprowadzić z równowagi bo po chwili dodaje – Ciężko skupić się na czymś innym po prawdzie, kompletnie usypia percepcję hehe – szczerzy zęby.
- Pozwolisz może, że ci ją wyostrzę… – Rashla rozwija bicz i strzela z niego. Rzemień ze świstem oplata się wokół lewego przedramienia chłopaka. Jednakże w głowie byłego najemnika, niczym z magicznego pudełka, wysypuje się potok informacji na temat budowy bicza, akcji i kontrakcji z nim związanych. Potrzeba ułamku sekundy by ciało po przetworzeniu informacji zareagowało. Najemnik szerzej rozstawia nogi, zgina, napina i usztywnia lewe ramię, sięga błyskawicznie prawą ręką po rzemień, łapie go jakieś 30 centymetrów dalej i gwałtownie pociąga. Trwa to mgnienie oka. Zaskoczona dziewczyna, która gotowała się właśnie do szarpnięcia biczem i przewrócenia mężczyzny, sama nagle traci równowagę, potyka się i przewraca w kierunku Corta wzbudzając kłęby rdzawego pyłu. Cort błyskawicznie skraca dystans, pochyla nad amarką i zabiera bicz.
- No piękna… chyba rączka ci się omskła… - z satysfakcją obserwuje wykrzywioną z upokorzenia i wściekłości twarz dziewczyny – trzewiczki ci nie służą jak widać… może w normalnych butach utrzymałabyś równowagę... Następnym razem, zastanów się mocno nim się tą zabaweczką na mnie ponownie zamachniesz. Bo nie skończy się na zwykłym przewróceniu – dodaje chłodno i przytracza bicz do pasa.
- Następnym razem rozwalę ci łeb – cichy głos i napierający nacisk zimnej lufy strzelby na bok głowy, mówi mu, że to Nipild postanowił się włączyć do dyskusji. – Oddaj bicz.
- Chyba go zatrzymam. Pewniej się z nim czuje gdy ta dziwka nie wymachuje nim na lewo i prawo, gotowa przypadkiem krzywdę zrobić komukolwiek.
- Sram na to. Oddaj…bicz…dziewczynie – Nip powoli cedzi słowa i napiera bronią na czaszkę Corta – albo nie będzie co zbierać z twojej gęby…
Cort rozkłada ręcę w goście poddania.
- Dobra, dobra… niech będzie - rzuca bicz przed podnoszącą się na klęczki dziewczyną.
- Już jesteś martwy skurwysynu – cedzi Rashla.
- Uważaj jak chodzisz! – w odpowiedzi prowokacyjnie szczerzy zęby Cort – i bacz w którym kierunku tym machasz….
- Już skończyliście się migdalić? – wtrąca Ireul – bo czas ucieka, nie chcę całej nocy tu spędzić oglądając te wasze tańce godowe… mamy robotę do wykonania.
- Ta sytuacja przypomniała mi pewną anegdotkę z Taisy. To było gdy zajmowałem się wespół z kumplem małym handelkiem izotopami. Któregoś wieczora, po frachcie postanowiliśmy się zrelaksować w takiej małej, polecanej przez znajomka knajpie… Bramka przed wejściem, coś tam buc smarka na nasz widok, ale trochę kredytów zamyka mu gębę… w drzwiach zderzam się z zajebistym lachonem, a dokładnie z jeszcze bardziej zajebistymi sterczącymi zderzakami, które aż się proszą…
- Zamknij się Yasieq.

Prowadzący Nipild nagle przystaje, kuca i omiata latarką podłogę.
- Tu się spierdoliłem niżej…. – w podłodze pełnej rdzawych plam zieje szeroka dziura, zagradzając kompletnie przejście. Gromadzą się przy niej, jeden tylko Cort kręcąc z niezadowoleniem głową z powodu oczywistej nieostrożności stara się obserwować otoczenie.
Gruba na około metr warstwa metalowej konstrukcji przetkanej rurami i kablami rozdzielająca kondygnację, poddana toksycznym oparom i substancjom, zapadła się na odcinku jakiś 3 metrów. Gromada drobnych, białych grzybów obrasta resztki sterczących w dziurze drutów. Smugi światła latarek omiatają kawałki sufitu/podłogi walające się parę metrów niżej.
- Heh… farta miałeś chłopie, że nic ci się nie stało… - Yasieq spluwa do środka.
- Duża ta wyrwa – stwierdza sceptycznie Rashla.
- No duża… - krzywi się Nipild – myślałem, że da radę przejść tędy wciąż, ale bez skakania się nie obejdzie.
- Nie ryzykujmy niepotrzebnych kontuzji, niektórzy mogą mieć problem z rozbiegiem – Cort wymownie patrzy na buty Rashli, ta rzuca mu pioruny oczami, wydyma usta by odpowiedzieć, ale uprzedza ją Yasiq
- Może da radę obejść korytarz?
- Może da. Sprawdźmy…
Zawracają i skręcają w pierwszy boczny korytarz. Kluczą kilka minut między stosami skrzyń i rdzewiejących beczek, których zawartość atakuje ostrym, drażniącym nozdrza i podniebienie zapachem. Podłoga pokryta jest ciemnymi plamami cieczy – niektóre z beczek przerdzewiały tak bardzo, że ich zawartość wycieka na podłogę tworząc lepkie, oleiste plamy. Nie przeszkadza to grupkom długich jak palec karaluchom, które biegają po wszystkim umykając przed światłem latarek i butami przybyszy.
Cort, zamykając pochód, bacznie obserwuje ściany i sufit, czasem zerka do tyłu sprawdzając czy z ciemności za nimi też coś się nie wyłoni. Percepcję ma trochę przytępioną, bo gogle maski gazowej, którą nałożył kilka chwil wcześniej zaczynają parować. Przeklina brak swojego doświadczenia w duchu, bo nie sprawdził tego przed misją. W instrukcji obsługi jak byk napisane było, że maska zaopatrzona jest w system filtrujący, który winien natychmiast odprowadzać parę na zewnątrz, ale jak widać to były tylko banialuki. Tak więc próbuje regulować poziom zaparowania spowolnionym oddechem, niestety niewiele to daje. Kiedy skroplona para uniemożliwia mu jako taką widoczność zrywa maskę z głowy. Jego nozdrza atakuje natychmiast zupa kwaśnych, toksycznych zapachów, które koniecznie chcą pójść w tango z jego zawartością żołądka, ale przynajmniej widoczność się poprawia.
Nipild właśnie pomaga swojej towarzyszce przejść przez stos odpadów, Milczący Ireul zatopiony jest we własnych myślach, co nie przeszkadza mu w lawirowaniu między śmieciami. Sokole Oko idzie ostrożnie wyraźnie nie chce ubrudzić swojego sweterka. Specjalista od elektromechaniki Yasieq zaś właśnie wkłada papierosa do ust i sięga do kieszeni po zapałki. Do Corta dociera po kilku chwilach dopiero fakt, że Yasieq stoi sobie radośnie w jakiejś brudnej, błyszczącej ferią barw tęczy, oleistej plamie. Najwyraźniej mechanik tego nie zauważył, albo kompletnie zignorował, bo krzesa zapałkę o draskę, główka siarki raźno rozjarza się płomieniem, który w rozszerzających się coraz bardziej z przerażenia oczach Corta, osiąga rozmiary błysku atomowego, zresztą wkrótce zapewne nie będzie to tylko imaginacja przewrażliwionego umysłu, gdy zawartość tych wszystkich beczek zajmie się ogniem i pierdolnie, początkując reakcję łańcuchową. Wyobraźnia podsuwa obrazy jak plątaniną rur, którym przepływa paliwo biegną fale płomieni, jak każdy poziom eksploduje tonami toksycznych i promieniotwórczych odpadów i substancji, jak w końcu całą stację szlag trafia, gdy te 30 poziomów zmagazynowanego paliwa, odpadów i różnego rodzaju materiałów eksploduje z powodu jednej małej zapałki.
- Kuuuuu… - Cort krzyczy i błyskawicznie rzuca w kierunku Yaśqa. Świat w oczach Corta spowalnia, Jest tylko on i olbrzymia zapałka. Mechanik zaciąga się po raz pierwszy i odrzuca zapałkę, ta zaś wciąż się paląc, leci w kierunku podłoża. Prosto w ramiona oleistej plamy. Wyostrzone zmysły najemnika obliczają tor jej lotu i Cort wykonuje klasycznego siatkarskiego szczupaka, szoruje brzuchem po zasyfionej podłodze, wjeżdża w breję, zachlapując twarz, łykając palące gardło krople. Wyciąga ręce jak najdalej przed siebie by pochwycić zapałkę próbując myślą zatrzymać ją w powietrzu.
Jego zdolności telekinetyczne zawodzą go jednak.
Zapałka płonąc radośnie mija jego wyciągnięte do granic możliwości palce o długość dłoni i ląduje w oleju.
Przerażony umysł Corta zalewają flasze obrazów z jego krótkiego życia.
Z głośnym mlaskaniem ciało Corta dojeżdża do zapałki. Nakrywa ją dłonią czując jeszcze jej żar płomienia.
Wie jednak, że jest już za późno.
Jedno uderzenie serca. Drugiej uderzenie serca. Bogowie zlitujcie się... Trzecie…
Nic się nie dzieje.
– …rrrrwwaaaaaaaa!!! – dokańcza gardło na wydechu. Cort stwierdza, że leży wyciągnięty jak struna w kałuży oleju tuż przed butami mechanika, który patrzy na niego ze zdziwieniem zaciągając się fajkiem. Inni przystanęli również i też przyglądają z zainteresowaniem tej scenie.
- Jebany chuju! Mogłeś nas wszystkich wysadzić kretynie! – Cort wrzeszczy gwałtownie podrywając się z cuchnącej breji, która teraz oblepia jego twarz, ręce i całe ubranie. Czuje jak olej ścieka mu po nogach do butów, podkoszulek lepi już od wewnątrz, gardło gryzie coś palącego a lewą rękę paraliżuje ból. Wyrywa mechanikowi papierosa z ust i gasi go na kombinezonie mechanika. Po chwili łapie go za ubranie, pod brodą i w akompaniamencie odrywanych guzików przyciąga do siebie – oczu kurwa nie masz? - wrzeszczy.
Yasieq unosi brwi do góry.
- Isogen się nie pali – odpowiada spokojnie.
- Co?
- Isogen się nie pali – powtarza Ysieq, krzywiąc się, gdyż czuje nieprzyjemny, śmierdzący olejem oddech Corta na swojej twarzy. – Każdy kto liznął podstawy chemii wie, że isogen, zmieszany nawet z łatwopalnymi substancjami, od zwykłego ognia się nie zapali. Potrzebuje dopiero temperatury rzędu 1000 stopni. Tak więc od byle zapałki ogniem się nie zajmie…
- Że co? – oszołomiony Cort puszcza mechanika i cofa krok do tyłu. Ociera twarz z breji – Ale, skąd…. po zapachu poznałeś, że to isogen?
Yasieq podchodzi do pobliskich metalowych beczek, przerdzewiałych na tyle, że ich wyciekająca zawartość utworzyła plamę, po której szorował najemnik, i stuka w jedną z nich butem.
- Umiem czytać…. – mówi z pobłażaniem.
Cort z zażenowaniem zauważa, że na ścianach beczek, mimo brunatnego zabarwienia od rdzy, nadal wyraźnie widoczny jest napis „Liquid Isogen”, jego wzór chemiczny i mało czytelna nazwa jakiejś firmy. Każda ze stojących tu beczek ma podobne napisy. Bezradnie patrzy na nie, modląc, by znalazł wśród nich jakąś inną, która mogłaby obalić pewność mechanika, ale nie znajduje.
- No no.. niezły pokaz wyszkolenia – komentuje Rashla. Jej oczy błyszczą złośliwością – trening taplania się w syfie opanowałeś do perfekcji.
- Nie do końca… – Ireul wskazuje na lewą rękę Corta. Ten spogląda na na nią i pojmuje skąd ten narastający ból. Rękaw kurtki rozszarpany jest wzdłuż przedramienia. Umazany olejem przemieszanym z krwią, która zaczyna skapywać wzdłuż dłoni na podłogę. Na odsłoniętej skórze zieje, poszarpana, długa na jakieś 10 centymetrów, brudna dziura. Z jej środka sika małą fontanną krew. Najwyraźniej szorując po podłodze musiał zawadzić o coś ostrego.
Twarz Corta blednie i nagle oczy uciekają do środka oczodołów. Jego ciało osuwa na ziemię.
- O kurde… - drapie się po głowie Yasieq – kto by się spodziewał, że nasz wojak mdleje na widok krwi?

Z objęć Morfeusza wyrywa go czyjś głos.
- Heh. .straciliśmy kontakt z Venzikiem.
- Dlaczego?
- Nie wiem, pewnie spowodowane jest to nagromadzeniem tych wszystkich izotopów tutaj, najwyraźniej niektóre z nich dobrze ekranują.. o widzę, że nasz twardziel się obudził – Cort widzi pochylającego się nad nim Yaśqa z dymiącym papierosem w ustach – jak tam się czujesz Cort?
- E… długo… spałem?
- Jakieś 20 minut byłeś nieprzytomny. Ire opatrzył ci ramię…
Cort stwierdza, że siedzi przy ścianie, lewe przedramię obandażowane fachowym opatrunkiem promienieje wciąż bólem, ale bandaż jest biały i czysty, żadnych plam krwi, więc oddycha z ulga.
- Sorry.. pierwszy raz mi się to zdarzyło..
- Każdemu się czasem zdarzy – wzrusza ramionami Ire - możesz wstać? Dasz radę iść dalej czy cię mamy odstawić do windy?
- Nie, spoko – Cort podnosi się na nogi, robi kilka kroków, czuje, że trochę głowie mu się kręci ale to minie – dam radę, idziemy… - wie, że byłby wstyd na całą stację gdyby odpuścił. Dałby pretekst wszystkim Beach Boysom do naśmiewania się z niego i Królików.
- Miałam niewolnice z mocniejszą głową – kwaśno wtrąca Rashla – na pewno go bierzemy? Będzie dodatkowym problemem gdy w środku walki nagle postanowi zemdleć, bo zobaczył kroplę krwi na swoim tyłku…
- Jest najlepiej wyszkolony z nas wszystkich…- wtrąca Sokole Oko
- Może iść, niech idzie – decyduje weteran BUFU. Podnosi z ziemi futerał z piłą motorową i przerzuca na plecy – W drogę, nie chcę spędzić tutaj całego dnia.

15 minut później docierają do skrzyżowania wyglądającego jak złączka rur – z bąblowatego pomieszczenia wychodzą korytarze w czterech kierunkach. Sam bąbel jest na tyle duży, że pomieściłby kilka całkiem dużych kontenerów. W Z huczącego dużymi wirnikami sufitu, spływa słabe, żółte światło z nielicznych żarówek, które reagują zapaleniem się na wejście ludzi do środka. Niestety jest ich zbyt mało by rozjaśnić całe pomieszczenie, więc większość bąbla wciąż czai się w mroku. Zbiegają się tutaj dziesiątki rur tworząc węzły, które wiją się po podłodze i ścianach, biegną wzdłuż szyn przecinających pomieszczenie w poprzek, niknąc wraz z nimi w ciemnych korytarzach.
Bąbel wypełniony jest wysokimi czasem na dwa metry stosami elektronicznych urządzeń, w tym starymi, zapomnianymi robotami dokonującymi swojego żywota pod ścianami. Szyny w podłodze zagracono kupką elektronicznych podzespołów, na które cieknie strużkami jakaś ciecz z wentylatorów z sufitu, tworząc kałuże wokoło.
Nipild wyciąga dataslate – cienki, poręczny monitor wielkości ksiązki, i sprawdza w nim schemat kondygnacji. Schematy są stare, niezbyt aktualne, ale najwyraźniej satysfakcjonujące, bo po chwili pewnie kieruje się do miejsca, w którym w ścianę wbudowano małą konsolę, z ekranem i kilkunastoma przyciskami. Obok niej ktoś rozdarł cienką metalową ścianę na powierzchni około metra. Wnętrze ukazuje plątaninę podzespołów i kabli, aktualnie jednak w dużym stopniu stopionych i pociętych – ktoś najwyraźniej zadał sobie sporo trudu by mocno uszkodzić urządzenie.
- No to jesteśmy na miejscu. Konsola kontrolna transmitera i stacji klonowej. Ktoś bardzo chciał nas wyresetować – Nipild wskazuje głową dziurę w ścianie.
- Ta.. sabotowano podzespoły urządzeń – stwierdza Yasieq zaglądając do środka wyrwy z zapaloną małą latarką o wąskim punkcie skupienia światła – chujowo to wygląda na pierwszy rzut oka… ale zobaczę co się da zrobić..
Rozkłada na podłodze swoją skrzyneczkę, wyciąga z niej mierniki, izolatory, śrubokręty i inne małe urządzenia z elektronicznymi licznikami, których przeznaczenia pozostali nawet nie próbują się domyśleć.
- Lepiej skoncentrujcie się na obserwowaniu otoczenia – Cort przerywa pozostałym skupioną obserwację działań elektryka – nie chcemy by coś nas zaskoczyło tutaj, nie?
Tak więc rozchodzą się wszyscy na kilka kroków wokoło i zaczynają omiatać pomieszczenie latarkami podpiętymi pod lufy broni.
- Kto to mógł zrobić? – zastanawia się głośno Rashla.
- Chuj wie, wrogów mamy sporo…
- Musiał mieć albo niezłe oprogramowanie łamiące zabezpieczenia, albo znać kody dostępu – mruczy nad konsolą Yasieq, który właśnie odkręcił jej płytkę czołową i podpina kablami do małego urządzenia ze swojej skrzyneczki – Spójrzmy.. zasilanie odcięte, ale to nie problem.. wystarczy tylko podłączyć parę kabelków… właśnie tak…
Prostuje się usatysfakcjonowany znad konsoli, której monitor rozjarza się zielonym blaskiem.
- Już? – dziwi się Sokole Oko.
- Nie tam.. dopiero podłączyłem do zewnętrznego zasilacza. Spróbuję zalogować się do systemu i sprawdzić jak bardzo został uszkodzony, może znajdę ślady naszego sabotażysty?… Mam ze sobą kopię programu, którą można nadinstalować na system, problemem tylko fizyczne uszkodzenia podzespołów, podmienię je prowizorkami, tak by mógł system funkcjonować, ale aby kompletnie uruchomić transmiter i doprowadzić do pełnej funkcjonalności będę potrzebował dużo czasu… hmm.. bardzo dużo czasu.. i obawiam się, że będziemy potrzebować mikroukładów, których nie mamy na stacji. Trzeba będzie je sprowadzić.. a to potrwa…
- No to chujnia..
- Aż tak tragicznie nie jest… jak uruchomię system transmitera, to może uda się zdobyć zapisane kopie naszych sygnatur, więc nawet jak coś poważnego się nam stanie, to w przyszłości z tej kopii będzie można spokojnie się klonować…
- Dobra zajmij się tym.. poczekamy nawet i kilka godzin jak będzie trzeba – komenderuje Nipild.
- Spoczko… heh… niezłe zabezpieczenie – zalogowanie się do systemu musi być potwierdzone kodem DNA, pobranym z próbki skóry. Mam nadzieję, że Venzik nie zapomniał nadać mi upoważnienia… no zobaczmy…voila! Wszedłem.. hmm… niezły burdel… system sformatowany, ale może da się i tak coś odzyskać. Wiecie, przypomniało mi to pewną anegdotkę, kiedy jeszcze jako młokos, z mlekiem pod nosem, zaokrętowałem się na „Ducha Bucefała” jako pomocnik głównego mechanika, zresztą, mojego ojca… Lecieliśmy frachtem po low secach w Syndicate, siedziałem ze starym sobie w maszynowni grzejąc się przytulnym ciepłem bijącym od strumieni silników fazowych, gdy nagle jak nie pierdolnie… syreny wyją, wszyscy wrzeszczą…jeden wielki burdel. Jakiś piracina od siedmiu boleści, wyszedł niedaleko nas z kamuflażu i odpalił salwę rakiet w burtę biednego „Bucefała”. Miał takiego farta, że trafił prosto w mostek, zabijając kapitana i całą wahtę na mostku. W mgnieniu oka silniki zdechły i statek znieruchomiał. No to jesteśmy w niezłej dupie myślę, jak słyszymy komunikaty o tym, że mostek wyparował, trzeba zacząć modlitwy do duchów przodków, tym bardziej, że wtedy jeszcze nie stać nas było na klonowanie. Ojciec jednak nie stracił głowy…
Yasieq nagle znika w czerownej chmurze.
Kawałki ciała, wnętrzności i litry krwi rozpryskują się z dużą siłą na wszystkie strony, pokrywając pobliskie otoczenie.
Ireul wzdryga się schlapany posoką i zamiera z zaskoczenia.
Sokole Oko stojący najdalej, oniemiały, z otwartymi szeroko ustami, wpatruje się w dymiące krwawe resztki butów – tego co pozostało po mechaniku.
Nipild odwrócony plecami nawet nie drgnął nieświadomy całego zdarzenia, mimo, że fontanna krwi spryskuje jego plecy.
Rashla spryskana na twarzy czerwoną posoką, czuje jej rdzawy posmak w ustach. Kątem oka widzi, że coś przylepiło się do lewego policzka, ale nagłe przerażenie paraliżuje jej ruchy. Sparaliżowana obserwuje jak fioletowe , gąbczaste, śliskie kawałki czegoś odlepiają się jej od policzka i spadają na ramię. Po chwili dociera do niej, że to kawałki mózgu. Świadomość tego przełamuje paraliż. Zaczyna wrzeszczeć wysokim przejmującym tonem.
Najszybciej reaguje Cort. Szybkim ruchem zsuwa gogle z termowizjerem na oczy, podrywa „Gallupa” w dłoniach i otwiera ogień. Terkocząca seria pocisków smugowych omiata najbliższe skupienie ciemności.
- Zaatakowano nas! Walcie do cieni! Coś się tam czai! Kryć się!
Sokół nie wie czy najpierw się kryć, czy strzelać, więc czyni obie rzeczy naraz. Naciska spust rzucając w kierunku wiązki rur biegnących po podłodze nieopodal. „Gallup” odpowiada pustym szczękiem. Zapomniał odbezpieczyć broń. Ręce mu jednak za bardzo się trzęsą, więc koncentruje się całkowicie nad znalezieniem schronienia. Skacze za rury.
Ireul po otarciu rękawem twarzy z krwi podrywa lasguna i zaczyna biec schylony do najbliższej osłony oddając kilka strzałów w skupiska ciemności. Błękitne promienie przecinają ją w kilku miejscach.
Cort pruje ogniem ciągłym od skupiska do skupiska wrzeszcząć: "gdzie oni są?". Powietrze staje się gęste od świszczących kul.
Nipild usłyszawszy terkot broni automatycznej, przeciągły wrzask dziewczyny, nagłą kanonadę kul rykoszetujących od ścian i krzyki towarzyszy, odwraca się by zobaczyć co się dzieje, jednocześnie podrywając strzelbę do strzału. Umysł Corta rejestruje, że Nip popełnia klasyczny błąd nie wyszkolonego żołnierza - zamiast odruchowo paść na ziemię, zaczyna się rozglądać.
Sokole wreszcie odbezpiecza broń i wychylając z zza osłony rur puszcza długą serię w najbliższe skupisko ciemności.
Automatyczna strzelba Nipilda dudni dum-dum-dum-dum. Odrzut rzuca bronią na lewo i prawo. Trafione kawałki elektroniki i rur fruwają wokoło. Nagle lewa noga załamuje się pod nim gwałtownie i pada z okrzykiem bólu na podłogę wypuszczając strzelbę.
Rashla trzyma się za włosy i wrzeszczy.
Ireul ryczy do coś do niej, ale Cort nie słyszy co, dziewczyna najwyraźniej też. W końcu po braku reakcji biegnie do niej pochylony, rzuca na nią i obala na ziemię, wypuszczając uprzednio lasguna. Zatyka jej twarz zakrwawionym rękawem. Dziewczyna się rzuca pod nim, próbuje drapać paznokciami twarz, ale Ire broni się drugą ręką.
Cort rozkłada się płasko na podłodze, tam gdzie stał, praktycznie we wnętrznościach i kawałkach ubrań Yaśqa i przechodzi na ogień krótki, puszczając 3pociskowe serie w najbliższe skupiska ciemności. Wypatruje dużych skupisk ciepła w podczerwieni ale nic nie widzi. Przełącza na notkowizję. To samo. O co tu kurwa chodzi?
Duże wiatraki wentylatorów wyją potępieńczo.
Sokole Oko wrzeszczy: - Widzicie cos?! Trafiliśmy coś?!
- Nipild dostał! – Ire próbuje przekrzyczeć wrzaski Rashli, jednocześnie starając się unikać jej paznokci, które zostawiły już kilka krwawiących bruzd na jego policzkach. W końcu zirytowany wali ją z dyńki, ręce ma zajęte zatykaniem jej ust i odciąganiem paznokci od swej twarzy. Na brak reakcji poprawia. Amarka natychmiast nieruchomieje.
Cort mimo, że nic jeszcze nie zauważył, wymienia magazynek i kontynuuje ostrzał na ślepo. Ciemności jednak milczą, przyjmując ze spokojem serie pocisków. W końcu wrzeszczy:
- Wstrzymać ogień! Wstrzymać ogień! Wstrzymaj ten cholerny ogień Sokół!!! – powtarza trzy razy gdyż słyszy wciąż terkot „Gallupa” kolegi.
Wreszcie słychać tylko jęki wijącego na podłodze Nipilda.
Mijają sekundy i nic się nie dzieje, Cort postanawia zaryzykować i podnosi na nogi ostrożnie omiatając lufą broni otoczenie. Podchodzi powoli do Nipilda, który trzyma się za lewe udo i jęczy.
- O kurwa.. o kurwa…
Spodnie z zewnętrznej strony ud, tuż pod kieszenią, przesiąkły już krwią. Nip blady z bólu łypie z wściekłością na byłego najemnika.
- Rykoszet kurwa! Pojebańcu dostałem rykoszetem!
- Niemożliwe… Ktoś do nas strzelał…
- Gówno tam! Widzisz tu kogoś? Kurwa mać, miał nas na widelcu i uciekł? Dostałem ry-ko-sze-tem! O kurwa.. ale ból.
- Daj, spojrzę na to – pojawia się Ireul klękając obok kolegi. Wygląda upiornie. Całe ubranie lepi się od krwi mechanika.
- Ktoś musiał tu być.. coś zabiło Yaśqa… też rykoszet? – głos Corta drży. Nie tak sobie wyobrażał chrzest bojowy. Wszyscy zachlapani są krwią, z Yaśqa zostały tylko buty, Nipild dostał zapewne od friendly fire, amarska dziwka oszalała.. a oni bezładnie walili do cieni… kurwa. Kurwa. Kurwa. I do tego tyle krwi… tyle krwi… – To co zabiło Yaśqa? JEGO ANEGDOTY? – krzyczy czując, że zaczyna odlatywać. Robi krok do tyłu by utrzymać równowagę, ale but trafia na rzorzucone wnętrzności. Cort traci przyczepność i wykłada na ziemi.
Nipild patrzy ponuro na Królika ale nie odpowiada. Zamyka oczy i zaciska zęby z bólu gdy Ire rozcina spodnie nożem.
Cort mdleje.
Sokole Oko czuje jak jego symbiont pobudzony kawałkami mięsa i kroplami krwi, które na nim wylądowały, poruszył się leniwie...

Alto Saotomeo po uszkodzeniu transmitera i stacji klonowej zdawał sobie sprawę, iż mieszkańcy stacji zapewne szybko zorientują się, że urządzenia zostały uszkodzone i spróbują je naprawić. Dlatego by ich opóźnić, zostawił dla siłujących się z naprawą mechaników kilka niespodzianek.
Konsola z której Yasieq próbował odzyskać dane z systemu, miała wbudowane zabezpieczenie – potrzebowała kodu DNA użytkownika. Jeśli zgadzał się z kodem którejś z osób z dostępem do stacji – umożliwiała pracę. W innym przypadku potrzebne było zewnętrzne obejście urządzenia.
W dolnym lewym rogu konsoli widniało wgłębienie w kształcie kciuka. Gdy użytkownik dociskal do wgłębienia palec, mikroskopijna igła pobierała próbkę skóry. W momencie gdy Yasieq przystawił kciuk do płytki, igła pobrała próbkę, ale zwróciła coś w zamian. Mianowicie Alto umieścił na igle gromadę żywego nanowirusa, który mógł przetrwać w uśpieniu około 20 dni. Przechodził w stan aktywny gdy doszło do zetknięcia z obiektem o odpowiedniej temperaturze (między 35,6-37,6 stopni C). Nanowirus w zetknięciu ze skórą mechanika, reaktywował swe funkcje i osiadł na skórze.
Potrzebował około pół minuty by wniknąć do krwioobiegu, rozpoczynając swoją reprodukcję.
Tam zaś zaczyna tworzyć łańcuchy chemiczne z różnych pierwiastków, których większość z tablicy Mendelejewa znajduje się w ludzkim organizmie.
Przez następne kilka minut wirus buduje we krwi setki mikrobomb, które eksplodują jednocześnie chwilę później, rozsadzając bezgłośnie, od wewnątrz, ciało nieszczęśnika.

C.D.N (albo i nie) ;)
« Ostatnia zmiana: Maj 15, 2011, 18:21:48 wysłana przez Vic Brunner »
Moderatorzy na drzewo!! :D

ManganMan

  • Embrace the Cheeki Breeki.
  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 911
  • I weź ty człowieku dziel czas między PC a komem...
    • Zobacz profil
    • ManganMan on DeviantArt
  • Imię postaci: Rei Mangan
  • Korporacja: Pator Tech School
Odp: "Dziura"
« Odpowiedź #2 dnia: Maj 15, 2011, 21:41:07 »
!¡!  0¤0 !¡!
Dawaj jeszcze, już się w tym wręcz utopiłem :P


Cytuj
Eve to jest "drugie życie" :) - SokoleOko
co to qrwa, latający fragment gejta? - Karas o Xian Yue

https://evewho.com/character/2116034681

Vic Brunner

  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 436
    • Zobacz profil
  • Korporacja: ???
  • Sojusz: eee? wut alliance?
Odp: "Dziura"
« Odpowiedź #3 dnia: Maj 16, 2011, 11:08:09 »
a dzięki...  :]
Moderatorzy na drzewo!! :D

KristofPL

  • Gość
Odp: "Dziura"
« Odpowiedź #4 dnia: Maj 25, 2011, 12:27:35 »
Faktycznie, genialna powiesc;] ja chce jeszcze!:D

Ptysiu

  • Użyszkodnik
  • Wiadomości: 733
    • Zobacz profil
  • Imię postaci: Ptysiu
  • Korporacja: The Eye Of Chaos
Odp: "Dziura"
« Odpowiedź #5 dnia: Maj 25, 2011, 14:23:49 »
Padłem po pierwszym akapicie :). Genialne :).
"Twoja stara jest tak gruba, że zamyka stałkę jednym jumpem." - Trol Anonim

Trial:

https://secure.eveonline.com/trial/?invc=80cbb5d1-2816-4276-8507-098de6f39fda&action=buddy