Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Wiadomości - Mooneye

Strony: [1] 2
1
Przedpokój / Odp: Tułaczy los...
« dnia: Lipiec 28, 2014, 14:57:52 »
Spoczko, poprawione... teraz chyba powinno być mniej "gałowyłupiaste"  8)

2
Proszę proszę... dobrze wiedzieć , że duch i zapał do wspólnych biesiad w narodzie nie gaśnie. ;)

Pozdrawiam i udanej zabawy życzę...  salut o7.

3
Przedpokój / Tułaczy los...
« dnia: Lipiec 28, 2014, 14:17:17 »
Moje uszanowanie i tak wedle starej tradycji zacznę od małego story... 

Na krańcach świata, wśród zmagań blasku i mroku. Pradawne cienie tańczą i szepcą zapomniane wersy. Tam ludzkie dusze krzyczą w zatraceniu, samotne i zbłąkane w swej tułaczce istnienia….     
fragment psalmów nieznanego mnicha



System Hemouner w królestwie Khanid… i to całkiem niedawno temu...


   Pył i kurz zawsze władał tym zakątkiem, królowały od niepamiętnych czasów. Popękana ziemia wypalona od żaru, jedynie muskana przez suche deszcze. Ale czego się tu spodziewać po tak małym księżycu, krążącym na orbicie jeszcze bardziej zapomnianej planety.           
Placówka wydobywcza vanadium dawno temu przeżywała swoje złote lata. Reszki kruszcu, resztki nadziei, wśród już tak nielicznych górników. Zniszczone budynki kopalni, administracji oraz bungalowy mieszkalne, dawno temu utraciły swój blask. Czas oraz klimat zdarły z nich wszelkie farby i kolory. DIRT czy Brud, tak zwała się ta skromna kolonia, a raczej to co po niej zostało...

- Powiadasz, że odlatujesz? Dlaczego Siergiej?! - spytał młody mężczyzna o szpakowatym wyglądzie i olbrzymim zagiętym nosie .
- Bo mam już dość tego syfu. Czas przestać się okłamywać Lui i pora spojrzeć prawdzie w oczy - odrzekł barczysty człowiek. Twarz miał owalną i całą brudną, a poza tym pokrytą jedynie gęstą czarną brodą. Głos miła silny i dudnił on po całym pomieszczeniu małego magazynu. - Zobacz tylko co zgromadziłem, same śmieci. I teraz tkwię wśród tego... a nie tak miało wyglądać moje życie.
- Ale te nowe pomiary są obiecujące. Zaczekaj jeszcze...  - szybko dodał krzywonosy Lui.
- Nie chrzan mi stary, to samo mówiłeś miesiąc temu. A co znaleźliśmy, znów te cholerne bez wartościowe skały. A venadoim tylko tyle aby móc wykupić paliwo i wynieść się z tej dziury   - nerwowo wręcz krzyczał Siergiej w wyrazistym akcentem. - Podjąłem decyzję, wynoszę się stąd, a Ty przestań mnie namawiać i lepiej pomóż mi przejrzeć te graty.
- Skoro tego pragniesz - burknął kompan, podrygując lekko ramionami. - Idę sprawdzić tam na  lewo. 
Inwentaryzacja do przyjemnych nie należała. Ale każda tu skrzynia nawet najdrobniejsza konserwa miała swoją wartość. Obaj mężczyźni znali ten fakt, a życie nauczyło ich szanować swój dobytek, szczególnie że los ich tylko tak skromnie obdarował szczęściem.
- Siergiej... chodźże tutaj!- wtem zadudniło.
- Czego się tak wydzierasz Lui! Zaraz mi tu łeb pęknie. Co chcesz? - wycedził barytonowy głos brodacza.             
- Jest tu coś ale nie mam siłę tego wyciągnąć. Ruszył byś tu swoja szeroką klatę i mi pomógł.
- Żadnego z Ciebie pożytku chłopie. Miętkiś w tych swoich żabojadzich łapkach, a i twoje analizy są równie do bani - rzekł Siergiej, zbliżając się pewnym krokiem do swojego rozmówcy. - Coś ty tam znalazł?
- No to - wskazała chuda dłoń podsiwiałego młokosa.
- Szto eto?! - wydukał zaskoczony Siergiej. - Pierwszy raz to widzę na oczy.
- A co ja mam powiedzieć. Przecież to twoja dziupla i śmieci. Przywalone to było pod tą stertą płutna - recytował krzywonos, chrząkajac i kaszląc. - Zakurzone to cholerstwo, zresztą jak wszytko w około. Ale czekaj, tu jest jakiś napis, mocno zamazany: SHCK Corpo... i urwane, a potem …on mod… co to jest do czorta?!
- Bladego pojęcia nie mam. Przesuń się, zaraz to wyciągnę.
Chwilę potem, po paru szarpaninach i wielu bluzgach dwóch górników podziwiało tajemniczy obiekt. Ni to skrzynia, ni to pudło, czarna tuba niczym się nie wyróżniająca.   
- Może to jakaś rakieta? - wycedził piskliwie Lui.
- Sam jesteś rakieta, jak się nażresz kantyniarskiego szajsu u tego szurniętego Matara - zaśmiał się Siergiej. - Nie bądź chłopie durak, ja się militarnych zabawek nie tykam. A poza tym tuby rakietowe wyglądają znacznie inaczej. Wiem bo mój kuzyn je produkuje. Zobacz lepiej z tamtej strony czy nie ma innych emblematów albo jakiegoś opisu towarowego.
- Tu jest jakaś klapka - odparł chudzielec.   
- No to zobacz co pod nią.
- A jak wybuchnie?! Ja tam wolałbym nie sprawdzać - wypiszczał Lui.
- Jakiś ty cykor chłopie. Jest ostrzeżenie, że zrobi bum czy coś podobnego? Nie ma to sprawdzaj!
- Dobrze... już dobrze, otwieram.
- I… ? 
- Cholera coś tu pika na ekraniku! Miałem racje, że to chyba jakaś bomba. - zakwiczał spanikowany górnik. - Jest tu też taka konsolka, mam złe przeczucia…
- Odsuń się gamoniu, te twoje przeczucia jak i wiedza techniczna dają sporo do życzenia - warknął podzłoszczony osiłek. Zaraz też zajął miejsce kolegi i zaczął osobiście sondować odkrytą skrytkę. - Przecież to nie żaden licznik baranie, tylko oscyloskop. Nie wiem co prawda co on tu za wartości podaje, ale wyglądają mi na stabilne cykle. Lui zobacz tutaj, bo ja mam za grube paluchy, sprawdź te opcje “open”.
- Ale Siergiej, wyświetlacz wygląda na uszkodzony, pokazuje tylko open w… albo open l… co wybrać?
- Pierwsze lepsze, coś się w końcu musi otworzyć.
- A jak to jednak ukryta bomba? - uparcie drążył Lui
- Ty to masz obsesje normalnie, duś i nie marudź! - odrzekł czarnobrody.
Lui Dupont zawsze był tchórzem, bał się prawe własnego cienia. Przez co może już wcześnie za młodu osiwiał. Od pewnego czasu trzymał się zdecydowanego Siergieja Bykowa, wręcz nawet potrzebował osoby która po prostu każe mu co ma robić. Tan górniczy tandem może nie był idealny ale sprawdzał się i dotychczas funkcjonował. Zatem i teraz szpakowaty Lui posłuchał swojego charyzmatycznego kolegi i wdusił “open…”, oczywiście zamykając zaraz oczy i nerwowo zaciskając zęby. Coś zasyczało ale nic nie wybuchło, co też i lekko uspokoiło młodego Galantyjczyka.
Bykowa zaś wychowały surowe warunki życia w Caldari, był Civire i bał się mało czego…. no może poza swoją matuszką. Gdy syknęło i ekspresowo otworzyła się klapa poszycia tuby, nawet powieka mu nie drgnęła.                           
Dwa ciekawe spojrzenia skupiły się na nowej niespodziance i to co zobaczyli przez niewielkie okienko wprowadzilo ich w niemałe zaskoczenie. Pierwszy zaskowyczał Ganatyjczyk.
- Przecież to człowek! Masz tu trupa w magazynie!
- Faktycznie, a dokładnie faceta. Ale czy trup? Tego nie wiemy - odparła Siergiej swym opanowanym głosem. - Chyba powoli domyślam się co to za pudło. To komora hibernacyjna ale jakim cudem znalazła się w mym dobytku. Amnezja totalna…
- To co robimy? - zapytała dalej poddanerwowany Lui. 
- Po pierwsze, gość mi na trupa nie wygląda co mogą też potwierdzać te wykresy pod klapką. To zapewne czujniki życia uśpionego pasażera - oznajmił Caldaryjczyk i zaraz kontynuował. - Po drugie jeśli to nawet zimny sztywniak, coś trzeba z tym fantem zrobić. To nie zakład pogrzebowy.
- Nooo… a może on przenosi jakąś ciężką chorobę, stąd go zamrozili?
- Ja nie wytrzymam! Ty to masz totalną paranoję, wszystko czarnowróżysz! - skwitował dosadnie czarnobrody. - W takim przypadku kapsuła miałaby odpowiednie oznakowania. I nie jakieś tam małe z boczku, ale wielkie znaki zachowania bezpieczeństwa. Widzisz tu jakieś?!
- Nooo... nie widzę - odpowiedział szeptem Lui, całkiem już skołowany od własnych myśli.
- Zatem zduś te swoje urojenia i przestań mnie denerwować. Zaraz normalnie ciebie samego zamienię z tym spioszkiem… zacznij w końcu logicznie myśleć i pomóż mi rozwiązać ten problem.
Galantyjczyk czuł się glupio i nieswojo w takich chwilach. Zazwyczaj omijał zagrożenia albo chował się przed nimi. Nigdy nie był człowiekiem czynu i zapewne takim się już nie stanie. Targał nim wstyd i zażenowanie do samego siebie. Często nienawidził tego kim był, a szczególnie w tym momencie. Wciekły i zagubiony…. nawet nie kontrolował tego co zrobił.
Tuba znów zaswierczała, znacznie dosadniej. A nawet zanuciła krótka melodię: “Awakening procedure... activated!”   
-Job Twoju mać! - krzyknął Siergiej Bykow. - Coś ty kretynie wdusił...     
       
     Facet jednak smacznie spał. Wybudziło go w niecały kwadrans po tym geście odwagi siwowłosego Lui. Oczywiście najpierw zdezorientowany, potem wkurzony stanem sytuacji złamał nos biednego Dupont’a. Trudno mu się dziwić, wyszło na to że chrapał w tej tubie przez dobre dwa lata! Bykow musiał go w końcu uspokoić swoim lewym szybkim uciszającym ciosem. Po drugim przebudzeniu był już spokojniejszy... no i nie wyglądał na chorego, narzekał tylko na swoje migreny i ciągle  łykał ze swej dziwnej menażki. Był to Amarr, blady i jeszcze bardziej siwy niż krzywonosy Lui. Można było wręcz rzec, że to jakiś wynaturzony albinos. Nosił się tylko w starym starganym ciemnoszarym habicie, ale na mnicha to on górnikom nie pasował. Spędził na księżycu trzeciej planety Hemouner jeszcze trzy doby. Głównie przesiadując w kantynie tego dzikiego Minmatara. Chyba dobrze się tam czuł. Czwartego dnia przyleciała po niego młoda Achurianka.
Tydzień po tych tych wydarzeniach Siergiej Bykow, który dalej siedział na tym zapyziałym odludziu, otrzymał paczkę. Całkiem ciekawą: 5-litrowy kanister jakiegoś mocarnego samogonu, kartę bankowa z przyzwoitą suma ISKów oraz krótką notkę: “W sumie to dzięki, mogliście mnie przecież w ogóle nie obudzić. Mooneye”.


A zatem wzięło mnie na powrót , stąd też witam ponownie na gwiezdnych szlakach.  ;)

4
Gank Night PL / Odp: gang najt osiem?
« dnia: Grudzień 16, 2010, 12:35:06 »
Toście... chytry plan obmyślili. Świetny pomysł, a i cel szczytny. ;D Jeśli chcecie ponętną latawice ochrzcić to może : Слезы радости - czyli "Łzy radości" ... wiadomo w flaszeczkach. ;)


5
Background / Odp: KRONIKI NOWEGO EDENU -- ODRODZENIE --
« dnia: Sierpień 27, 2010, 13:43:44 »
A to widzę , że ja coś przeoczyłem. I faktycznie info o hibernacji świeci prosto w japę w nagłówku stronki. :-[ No szkoda, niepotrzebnie się zatem wyrwałem z  moimi nowinkami.   

6
Background / Odp: KRONIKI NOWEGO EDENU -- ODRODZENIE --
« dnia: Sierpień 27, 2010, 10:19:52 »
Mooneye, ty żyjesz!!?? :D


Jak widzisz , jeszcze dycham... i z piórem na KNE troszku się rozpycham. Ale już starczy tego offtopowania... trzeba się zabrać do nowego epizodu pisania.  ;)

7
Off Topic / Odp: Test poglądów politycznych
« dnia: Sierpień 27, 2010, 09:39:04 »
Wolność gospodarcza: -3
więcej od 23.6% uczestników testu
Tradycjonalizm:-18
więcej od 17.6% uczestników testu
Wolności obywatelskie:49
więcej od 86.7% uczestników testu
Najbliższa Ci ideologia to: Socjaldemokracja

Ech... prawie syn czerwonego pająka. :D

8
Background / Odp: KRONIKI NOWEGO EDENU -- ODRODZENIE --
« dnia: Sierpień 27, 2010, 09:06:41 »
Salute galaktyczni tułacze...

Zarazem aby kopnąć troszku temat,  jak i również dla informacji.  Mianowice "Raporty z Kantyny" hulaszczego inspektora, wróciły  do ramówki Kronik Nowego Edenu. Zainteresowanych zapraszam do lektury.  8)

http://kroniki.unseen.pl/

9
Inne gry / Odp: Perpetum-Online
« dnia: Maj 26, 2010, 12:02:44 »
Również dziś dostałem... a na dniach wskoczę w jakąś chodzącą puszkę.  ;) 

10
Inne gry / Odp: Star Wars Rebellion
« dnia: Maj 26, 2010, 11:58:29 »
Ta... dobre to było, tyle stuff'u dla maniaków SW i i te pierwsze bitewki 3D. Zapewne gdzieś  zakurzone CD u mnie leży, jak znajdę to się odezwę. o7

11
Ja ostatnio wróciłem do serii "Gateway" Pohl'a. Stare ale jare i jeśli ktoś nie czytał to gorąco polecam. 

12
The Yulai Times / Przepisy
« dnia: Styczeń 13, 2010, 11:25:35 »
Xart z moje strony tak jak już wspomniałem, możesz moimi dyrdymałami częstować się śmiało. Parę kolejnych tam epizodów wisi na KNE.
Na krzyżówkę nie miałem jakoś czasu, a przepisy na archaiczne wyskokowe wywary sam muszę jeszcze odgrzebać. Jedynie co mam na zachętę to jeden zapożyczony przepis od mości Patryka:

Dwa góra trzy. Powala z nóg... popłostu.

Mieszamy w szklance wszystko co mamy z alkoholi pod ręką... robimy łyk, dwa, góra trzy... powtarzamy kilka razy i wstajemy. Robimy krok, dwa, góra trzy...


Trzeba przyznać, że ma koleś talent. :D

13
Events & Competitions / Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« dnia: Styczeń 04, 2010, 10:45:44 »
niestety wpłynęło tylko jedno opowiadanie w grudniu, dlatego nie będzie konkursu za grudzień. Przykro mi.  :'(

Ogłaszam, że bazooka V zostaje zamknięta.

Buuuuu... ;( Święta tak mnie rozleniwiły, że nie dałem rady skończyć kolejnego epizodu. A teraz sobie poczeka na inną okazję. 


14
Events & Competitions / Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« dnia: Grudzień 18, 2009, 08:12:40 »
Ja może z mojej strony zdarzę coś wrzucić.  :coolsmiley:

15
Events & Competitions / Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« dnia: Listopad 30, 2009, 09:58:13 »
Żeby pustawo nie było to i swoje ostatnie wypociny dorzucam. Zatem kolejna cześć opowieści z kantyny...

Raport IV -  Więzi krwi
- Ep.3 - Rozdarte szwy -


Centrum medyczne na stacji republiki w Kizama VI przy 4 moone...

    - Qłarwa jego mać! - to pierwsze, co wykrzyczałem wewnętrznym głosem, zaraz po wyrwaniu z mroźnego snu. Ale i rzeczywistość okazałą się równie chłodna. Nie cierpiałem tego, zresztą chyba nikt nie przepadał za takim przebudzeniem. Jednakże zawsze chyba lepiej otworzyć oczy w przenikliwe zimnym płynie, niż mieć je na wieki zamknięte.   

Kiedyś mi pewien technik próbował wytłumaczyć działanie procesu tzw "wskrzeszenia". Mimo tego nigdy nie potrafiłem zrozumieć bełkotu o przeniesieniu jaźni, odrodzeniu w nowym klonie itd. Głowa tylko od tego bolała, a ja migrenowe stany naprawdę źle znoszę. Katem oka zauważyłem stojące opodal droidki medyczne, jedna trzymała chyba  syntetyczny koc. Skrzywiłem się tylko z niechęcią. Zatęskniłem za wykwalifikowaną kadrą pielęgniarek, takimi o bogatych możliwościach oddechowych i cieplnych zarazem. Ech, gdzie te kobiety z dawnych lat, teraz im też tylko kosmos w głowach. Jadnak najbardziej mi teraz brakowało mojej menażki, a szczególnie jaj ognistej zawartości. W tym właśnie momencie zreflektowałem się, że przecież już nie jestem na stacji w Jita.

    Zanim mnie wyciągnęli z lodowatej puszki, osuszyli z tego kisielu i odłączyli wszelkie rurki oraz kabelki, mogłem sobie powoli w pamięci wszystko poukładać. Wciąż nie znałem motywu napaści. Faktem, że głupotą można nazwać przekonanie o nie posiadaniu żadnych wrogów. Każdy ich miał, bez wyjątku. Pokrzepiałem się naiwną nadzieją, że mam ich zdecydowanie mniej niż przyjaciół. Mimo to ktoś bardzo pragnął mojego bladego amarrskiego tyłka. Pytanie kto, niestety, pozostało bez odpowiedzi. Z kontemplacji gwałtownie wyrwała mnie droidka medyczna, wycierająca mnie z oblepionej mazi i niebezpiecznie zbliżająca się do...
- Gdzie ty mnie paskudny robocie dotykasz! - wycedziłem bełkocząc i wykonując zaraz zamach jedną nogą. Moja stopa momentalnie bardzo żałowała tego kopnięcia.
Z opuchniętym i obolałych palcem dokuśtykałem do przebieralni. Przyodziałem podaną togę, przypominającą białe prześcieradło, i ruszyłem do sali odnowy. Tam na wibracyjnym lożu znów oddaliłem swe myśli w stronę minionych wydarzeń. Pierwsze, co oczywiście poczułem, to mieszankę złości i bezradności. Niepierwszy raz już ginąłem, a liczbę moich kolejnych klonów również dawno temu przestałem liczyć. Emocje jednak były wciąż takie świeże i nawet jakbym jeszcze czuł piekący ból, promieniujący w miejscu postrzału. Ale przecież nic tam nie ma, żądnej krwi ani spalonej skóry. Zabójcza rana tliła się jedynie w moje głowie, a wściekły krzyk był już tylko gasnącym echem. "Leżaczek", jak go potocznie nazywałem, dostarczał teraz nowych odczuć. Impulsy, które generował, pobudzały zaspane jeszcze mięśnie. Łaskotki wywołane przez niskonapięciowe wyładowania prawie przypominały mi dotyk hinduskich masażystek, niestety jednak stanowiły kiepską formę zastępczą. W każdym razie, po klonowej chłodni SPA, dobre i to. Nie wiem nawet, kiedy zmrużyłem powieki i zasnąłem.

Całe "wskrzeszenie" trwało chyba z dobry dzionek. Ładnie mnie tam podmyli, zbadali i zregenerowali, a na koniec wyprosili ze sterylnych bloków kompleksu medycznego. Do tego dali na odchodne czyściutki standardowy lśniąco-biały kombinezon. No i radź sobie świeżo upieczony klonie już sam. Stając na bruku republikańskiej stacji, biały jak bałwan zimowa porą, powoli przypominałem sobie otaczające miejsce. Trafiałem tu chyba już nie raz i przy każdej wizycie czułem podobny niepokój,czy to przez te lśniące i niewygodne gacie, czy też może ze względu na raczej nieprzyjemne spojrzenia minmatarskich mieszkańców. Takie małe Deja Vu. Sterczałem tak jeszcze przez chwile, aż w końcu zabrałem myśli. Przede wszystkim potrzebuję nowego stroju, ale żeby sobie nowe wdzianko sprawić, muszę mieć kredyty. Tak samo bez pomocy ISKów nigdy nie ruszę z tej stacji. Dziewczyny zapewne, nieświadomie ostatnich zajść, dalej załatwiają papierki przewozowe w odległym regionie The Forge. Zostałem więc sam bez forsy i bez transportu. Nic więc dziwnego, że pierwsze kroki skierowałem do pobliskiego automatu bankowego. I znów złe fatum zwietrzyło mój trop. Zawartość konta prawie pusta. Nawet nie wiem czy starczy na przelot promem do pobliskiej bazy w Shaha. Normalnie same kłody pod nogi. Jedyna nadzieja, iż namierzę kogoś z członków SHCK i mnie poratują. Trudno, trzeba zadzwonić i poczekać. Kupić mniej krzykliwe ubranie. Ale przede wszystkim muszę się napić! Stąd zaraz ruszyłem na poszukiwania odpowiedniego przybytku.

Wściekle czerwony neon "Нимфа спокойной воде" zdecydowanie wyróżniał się spośród innych świecidełek. Cyrylica i do tego animowane logo z butelką i sierpem przyciągało uwagę. Co prawda, minęło sporo cykli od czasu jak czytałem coś w archaicznym rosyjskim. To chyba "Rusałka" albo "Syrenka" i coś niezrozumiałego. Zaciekawiony cóż tu faktycznie leją, ruszyłem zdecydowanym krokiem w stronę wejścia. No i faktycznie lali... porządnie lali. Zaraz po minięciu bramy w szerokim holu przeleciało mi nad głową czyjeś zamroczone ciało. Ledwo zdarzyłem wykonać kuca na pstrokato czerwony dywan. Facet przeleciał przez otwarta furtkę i wylądował na bruku. O dziwo nic nawet nie jęknął  przy upadku, tylko tak jakby dalej lekko pochrapywał. Dziwne... ale w sumie nie tylko to mogłoby kogoś zaskoczyć. Opodal dwóch miejscowych prało się po pyskach, rechocząc zaraz po każdym uderzeniu. Raz jeden, a raz drugi obrywał. Następnie gromkim śmiechem okazywał czerpiącą z tej bijatyki niezrozumiałą mi przyjemność. Matarzy! Pełno tu takich szaleńców. Gdy się nie tłukli, to hucznie biesiadowali, a przy wszystkim radośnie rycząc wniebogłosy. Taka to już ci ich tradycja i styl życia. Przynajmniej większości.

Kroczyłem dalej długim holem. Byłem szturchany w tłoku, a czasami omijałem tych co woleli już spędzać czas w pozycji leżącej. W każdym razie panował tu niezły bajzel, musiała to być populara melina. Szybko jednak przekonałem się, jak pochopnie i błędnie wszytko oceniłem. To, co zobaczyłem po przejściu korytarza zaskoczyło mnie tak, że przez dłuższą chwilę stałem jak wryty. Ujrzałem sale prawie jak z obrazka podręcznika o historii pradawnych cywilizacji. Pomieszczenie aż błyszczało od przepychu i wszelakich lśniących barw. Goście siedzieli wygodnie na antycznych tapicerowanych sofach. Popijali napoje, serwowane z dziwnych stalowych kociołków, które to stały w centrum każdego stołu. Panował tu nieskazitelny ład i spokój, a ludzie rozmawiali kulturalnie, delektując się napojem i biszkoptami dostarczanymi przez kelnerki o długich warkoczach. Na małej scenie jakiś podsiwiały staruszek o gęstej brodzie, przygrywał zaciekle na bałałajce, dodając temu miejscu wyjątkowego klimatu. Normalnie porządny lokal dla wyższych sfer. Kto by przypuszczał po tym co widziałem w korytarzu. Ale wszytko do czasu...

- Ty durak! - zaryczała pulchna niewiasta, groźnie machając nad głową jakiegoś półprzytomnego galantyjczyka. - Pić nie umiesz, to nie chlej. A nie potem udajesz śpiewaka operowego i wszczynasz awantury! Paszoł mi won!!
Zaraz też kolo niej wyrosło dwóch barczystych dryblasów. Złapali jegomościa i zaraz wybiegli z towarem, mijając mnie w przejściu. Przez moment w sali panowała idealna cisza. Kobieta skinęła tylko w stronę grajka i zaraz zabrzmiała brzdękana melodia, a chwilkę później sala wróciła do życia. Ja oczywiście stałem dalej jak otumaniony, aż do momentu, w którym poczułem na sobie czyiś wzrok.
- Maładiec, a ty szto? - zabuczał ponownie barytonowy głos, co prawda nie tak donośny jak wcześniej. - Z klonowni żeś jeszcze nie przebrany, a może ty jakowy czudak?!   
Kobieta nie tylko mówiła z zabawnym troszku akcentem, ale jej strój mógłby również za taki uchodzić. Cała otulana lekko prześwitująca beżową toga, a we włosach miała wpięty wianek z podsuszonych kwiatów. Może też i była troszku przy kości, ale jej tusza nie wzbudzała śmiechu. Przede mną stała prawie dwumetrowa krasawica, co zapewne pstryknięciem palców posłała by mnie na drugi kraniec  sali. Normalnie kawał baby.
- Jeśli karta bankowa twa pełna, zapraszam do mej "Nimfy spokojnej wody". Jeśli nie to poszed precz!

Zaproszenie było szybkie, zwięzłe i na temat. A za darmo to wiadomo co zazwyczaj można dostać. Całe szczęście miałem troszku kredytów i zaraz spocząłem przy małym stoliku z tym stalowym kotłem w środku. Zwali to "samowar", buczało to i piszczało przeokropnie. Zaraz jedna z kelnerek zaczęła coś tam kręcić i za chwile podali mi z tego herbaty. Mówili, że z prądem. Całkiem niezła, szczególnie z tym dodatkiem. Biszkopty równie smakowite. Zresztą to była pierwsza rzecz jaąk dziś miałem w ustach, no poza rurami i ta odżywczą mazią, w której trzymają klony. Zatem konsumowałem pierwszy posiłek na nowej drodze życia. Nie powiem, zaczęło się smakowicie. Zamówiłem jeszcze później wódeczki "pomsty Rasputina" ze śledzikiem i byłem już prawie cały w skowronkach.
 
Później nadałem z lokalnego terminala komunikat do dziewczyn oraz do biura Shocky. Zobaczymy, któż zjawi się pierwszy. Na razie pozostało czekanie i zbieranie sił w tej baśniowej herbaciarni. Na nudę i brak towarzystwa nie miałem co narzekać, gdyż zaraz gościłem przy stole samą szefową i główną nimfę. Ludmiła, bo tak miała na imię, okazała się bardzo wścibską osobą. Zasypywała mnie wręcz: czy mi smakuje podawany wywar i jak oceniam jego aromat, czy aby biszkopty nie są zbyt mało kremowe, co sądzę o wystroju... itd. itp. W końcu jednak skierowała swą ciekawość w inną stronę.
- A ty malczik, szto ty takowyj albino ? - zapytała, kręcąc kuprem w zajmowanej 2-miejscowej sofie, a jej głos trzeszczał jak mebel, na którym siedziała.
- Ja już taki od urodzenia - odrzekłem, wypijając kolejny łyk wywaru.
Pytała i pytała, już powoli zaczynało mnie to męczyć. Najbardziej ją jednak nakręcił mój kombinezon, nie mogła się wręcz nadziwić, jak można nosić tak niegustowną szatę. Przecież to standardowe gacie medyczne, a nie salonowy frak. Glamour to ja w tym wdzianku wcale nie byłem, a ta mi jeszcze to wytykała. Zresztą Ludmiła w tej swojej todze i wianuszku nie wyglądała lepiej. Z nimfą miała tyle wspólnego, co ja z mitycznym herosem. Śmiechu to wszystko warte. Siedziałem jednak, z poważną miną tolerując mojego gościa. W końcu ją to znudzi, a rozdrażnić właścicielkę chyba było łatwo. Kobita z temperamentem, wolałem nie ryzykować i posiedzieć tu dłużej. Nie jak ci, których uczono tu latać.
Straciłem rachubę czasu i nie wiem ile mi zajęło osuszenie blaszaka, tego całego "samowaja". Oczywiście z prądem i czułem się teraz bardzo naładowany. Aż mnie nosiło, żeby zrobić coś wielkiego, niepowtarzalnego, chciałem śpiewać, recytować wiersze i... zaliczyłem wtedy pierwszy odlot w mojej nowej karierze klona.

    Ze snu wyrwał mnie nagły wstrząs, a kolejny poczułem za moment w mojej głowie. Oddał bym teraz królestwo za szklankę wody i aspirynę. Ale gdzie ja jestem? Oczy miałem zlepione i ledwo rozpoznawałem otoczenie. Ale na pewno nie w przytulnym barokowym wnętrzu "Nimfy spokojnej wody". Tego byłem pewien. Znów poczułem kolejną falę wibracji. Obawiałem się najgorszego: iż niestety nieświadomie opuściłem stacje. Cholera, znów mnie porwali? Wtedy usłyszałem czyjeś kroki i kobiecy głos.
- W końcu raczyłeś się obudzić.
- Ktoś ty? - zapytałem, mrużąc jeszcze oczy.
- Ta, co ci ratuje hulaszcze dupsko... znowuż! - odparła zdecydowanie. - Nie wypłacisz mi się za to wszystko, Moon. Zbankrutujesz... zobaczysz.
Wtedy ją poznałem. Akuma Sudo. Odsapnąłem z ulgą i ległem na posłaniu. Znów jestem wśród swoich...

16
Events & Competitions / Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« dnia: Październik 23, 2009, 15:05:41 »
Fantazje to Ty chłopie masz i fabuła faktycznie ciekawa. Warsztatu czepiać się zamierzam, bo sam w tym jestem niczym "cienkopis".  Czekam w każdym razie na ciąg dalszy. O0

P.S. A co do Jonasza, pracujesz coś jeszcze na kontynuacja ?

17
Events & Competitions / Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« dnia: Październik 19, 2009, 10:11:12 »
Ja na razie odkładam pióro i pasuje. No chyba, że mnie jaka wena za żopę złapie i czas będzie sprzyjający, to może coś wrzucę.

18
Events & Competitions / Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« dnia: Październik 09, 2009, 09:53:58 »
coż, straciłem zapał, gdy dowiedziałem się, że opublikowane w nawet niewilekiej części opki są dyskwalifikowane przez wydawców...

Oj... szkoda. :/

19
Events & Competitions / Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« dnia: Październik 09, 2009, 08:24:07 »
Bazz, a gdzie ciąg dalszy przygód Jonasza? Opowiadanie ciekawe i warte kontynuacji.

20
Background / Odp: KRONIKI NOWEGO EDENU -- ODRODZENIE --
« dnia: Wrzesień 30, 2009, 12:37:32 »
Bump and pump itd.... żeby KNE znów nie uciekły z pamięci ludzkiej.

Dokładam się również do prośby Grag'a o skromnego linka na Centrali do Kronik. Jak dobrze pamiętam kiedyś był taki i miło będzie znów podobny ujrzeć.

Pozdrawiam i sayonara  ;D   

21
Events & Competitions / Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« dnia: Wrzesień 30, 2009, 12:27:39 »

edit: zapodałem info na jednym takim portalu, związanym ze znanym periodykiem sf. Może uda się kogos namówic na rasowego szorta. Zatem strzeżcie się, może zawodowcy do nas zawitają, hyhy

Zatem czekamy... z naładowaną "flaszką i pepeszą".  :laugh:

No napisałem to opowiadanko w niedziele ale wyszło 16k znaków i dumam co z tym właśnie zrobić  :-X

Yogos, no to na co jeszcze czekasz, skurczygnacie jeden !! Zapodawaj swoje rymy...   :knuppel2:

22
Events & Competitions / Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« dnia: Wrzesień 25, 2009, 12:33:50 »
Ech musiałem opowiadanko podzielić bo jak zwykle zbytnio się rozpisałem i nie zmieściłem w limicie znaków. :buck2:

Raport IV -  Więzi krwi
- Ep.2 - Świt i zmierzch -


 Region The Forge na stacji Ytiri Storage przy 6 księżycu planety Jita IV...  c.d.


Szlak by to! Wszystko szło nie tak jak powinno. Ostatnio coś brakowało mi szczęścia, a tego dnia już wyjątkowo. Najgorzej, że całkowicie osuszyłem moja menażkę i coraz dotkliwiej czułem te specyficzne ćmienie pod kopułą. Nie miałem totalnie ochoty wracać na pokład "Rozpustnicy". Elza zanudziłaby mnie raportami o postępujących pracach papierkowych, a i reszta bab zapewne dołożyłaby swoje pięć groszy. Niespieszno mi więc było na pokład mego transportowca.

Zaraz opodal znalazłem odpowiednią melinkę. Śmierdziało tu tak samo jak w dokach, może przez to, że sama klientela to głównie jej pracownicy. Ale co tam, nie raz odwiedzałem paskudniejsze miejsca. O dziwo, palone piwko mieli całkiem przyzwoite. Zamówiłem zatem u kelnerki dodatkowo niewielki parolitrowy dzban i usadowiłem się w miejscu najmniej obleganym i zarazem cuchnącym. Smętna muza skrzecząca z automatu, świetnie komponowała z świdrującym bólem w mej głowie. Jakieś pasztety podkreślające groteskowo atuty kobiecego ciała, liczyło na desperacki podryw. Jedna nawet próbowała tego ze mną. Faktycznie musiała być bardzo potrzebująca. Ja tam nie byłem! Napitek natomiast z dzbanu znikał i czas tak sobie powoli umykał. Zerknąwszy na palec, a dokładnie na srebrny pierścień jaki dziś nosiłem, zacząłem zastanawiać się czy zdołam jeszcze rozwikłać jego tajemnicę. Czy odkryję jego historię, a przede wszystkim, jak klejnot mego rodu znalazł swego matarskiego pana? Miałem tyle pytań, a jak na razie żadnych odpowiedzi.

Moje rozmyślenia przerwał nagły przypływ chłodu. Nie raz już to czułem i nigdy nie potrafiłem wyjaśnić. Ale wiele razy ratowało mi to mój blady tyłek. Instynkt czy jak to też zwał... ktoś mnie tu obserwował. Obrzuciłem dokładnym spojrzeniem okolice sali i nie zauważyłem niczego szczególnego. Jedynie przelotne ciekawskie zerknięcia gości, co chyba pierwszy raz widzą mnicha w takiej spelunie. Może to jacyś byli potomkowie niewolników, chcący dokonać zemsty za krzywdy ich ludu. Zresztą mało kto lubił Amarrow, a nawet sami za sobą nie przepadaliśmy. Wtem znów przeszły po mnie ciarki i wtedy go zobaczyłem. Znad oddalonego stołu skupiała na mnie swój wzrok para achuryjskich oczu. Nie były jednak same, dwie kolejne pary umiejętnie skrywały swą wścibskość. Trwało to zdecydowanie ułamek sekundy, zaraz też wrócili do swoich spraw i kufli. Może to tylko moje chore przywidzenia i fobie. Postanowiłem jednak uważać na tych cwaniaczków. Miałem nad nimi znaczna przewagę, gdyż twarz skrywałem pod kapturem habitu. Ciężko będzie im odkryć, iż wiem o ich zainteresowaniu skromnym inspektorem.

Popijając z kufla palonego piwa, złapałem ponownie mych nowych fanów na podglądaniu. Nie było już co do tego wątpliwości, że to miłość od pierwszego wejrzenia. Achuryjczyk robił widocznie za informatora. Sprawdzał mnie co jakiś czas i zaraz po tym informował swoich kolegów. W sumie jego jedynie najdokładniej widziałem. Jeden z sąsiadów obrócony bym plecami, inny zaś siedział ukryty w cieniu i widziałem tylko cześć jego tułowia. Wtedy właśnie nastąpiło poruszenie przy stole i na moment zobaczyłem wcześniej zasłoniętą twarz. Był to nikt inny jak chłopek roztropek, grożący mi jeszcze niedawno swoim karabinem. Trzeba mu przyznać, że był nad wyraz uparty. Chyba nie dawało mu to spokoju skąd to mnie może pamiętać, lub właśnie sobie przypomniał. Tylko po co takie podchody, że nie wpadną do mnie z swoimi giwerami, czy odznakami i np. nie zechce zaaresztować. Coś mi podpowiadało, iż to nie była oficjalna misja funkcjonariuszy bezpieczeństwa. Całe szczęście amatorzy, ale może zbyt wcześnie oraz zbyt pochopnie oceniam sytuację. Zresztą zaraz zobaczymy,jak sprawy przyjmą obrót.

Wstałem od stołu i podszedłem do baru. Zagaiłem stającego tam starego Galantyjczyka.
- Gdzie tu macie toalety mości karczmarzu? - zapytałem donośnym głosem.
- Rolety? Nie... nie, ja już dawno nie sprzedaję rolet ochronnych chłopcze. Toż to ci stare czasy - wysapał troszku przy tym sepleniąc.
No też mi los. Jeszcze mi tu głuchego i zgrzybiałego karczmarza brakuje. Ale może to właśnie to, czego potrzebowałem najbardziej. Ostrożnie sprawdziłem, co robi mój fanklubu. Chłopcy byli lekko poruszeni moim posunięciem. Trzeba szybko grać dalej.
- Kible dziadku, gdzie tu wychodek?!! - wykrzyczałem tak, że pogłos zapewne poszedł po większej części sali.
- Eee... tym też się nie zajmuję - odparł staruszek.
Zaraz koło baru śmignęła niezbyt atrakcyjna kelnerka. Złapałem ja zaraz i szepnąłem do ucha.
- Złotko, gdzie tu macie tylne wyjście?
- Korytarz na lewo od WC'tu - powiedziała piskliwym głosem, wskazując kierunek.

To było wszystko czego szukałem. Co prawda po tych wypitych paru kuflach piwa, chętnie skoczyłbym za potrzebą. Ale to nie czas ku temu i nie miałem ochoty zostać przydybanym na klozecie. Szybko minąłem drzwi prowadzące do toalet i pobiegłem w stronę wyjścia ewakuacyjnego. Zaplecze było ciemne i jeszcze bardziej cuchnące niż sam lokal. Jadnak nie pora żeby szeroko opisywać uroki niepowtarzalnego krajobrazu. Trzeba brać nogi za pas. Wybrałem słabo oświetlony korytarz z zamazanym szyldem i ruszyłem pędem. Po dobrym kilometrze dobiegłem do rozwidlenia i sporej wielkości pomieszczenia. Była to chyba jakaś stara stacja przeładunkowa. Obecnie już nie obsadzona i z minimalnym zasilaniem. Panował tu półmrok i śmiałbym nawet ocenić, że wcale nie taki lekki. W ucieczce ciemności czasami służą, ale nie wtedy jak możesz przywalić głową w jakiś niewidoczny fragment otoczenia. Zatem nie mam co narzucać tempa i kroki muszę stawiać powoli. Pytanie teraz, gdzie dalej.
       
"Sekcja 7 - Arboretum" świecił oddalony neon przy windzie towarowej. Wyglądało na to, że jest dalej aktywna. Inna droga to magazyny sekcji 3. Ostatnią ścieżką przybyłem przed chwilą, czyli korytarz prowadzący do doków również jest 3 sekcji. Tunel do magazynów był całkowicie zaciemniony, zatem droga przypuszczalnie zamknięta. W tym wypadku logicznym wyborem została winda i wizyta w parku. Szedłem powoli i ostrożnie, jeszcze około stu kroków dzieliło mnie od szybu windy. Nagły rozbłysk zaraz parę metrów od lewej pozycji przyciągnął mą uwagę. Czyżby jakiś dogorywający układ wybuchł przy przeciążeniu? Zaraz po tym kolejna eksplozja, teraz na prawo, rozjaśniła na moment pomieszczenie. To nie mogło być spięcie! Tym razem słyszałem wcześniejsze lekkie syczenie. Może to.... o cholera, pomyślałem wykonując natychmiastowy uskok za pobliską skrzynię. Momentalnie po skoku, niebieska smuga trafiła opodal miejsca w którym jeszcze niedawno temu sterczałem.
- Nie chowaj się robaczku! Wyjdź, to pogadamy - zadudnił głos znany mi już wcześniej... głos szeregowego Burk'a.  - Mamy mały interesik do ciebie.
- Od kiedy to straż stacji zachowuje sie niczym banda zbójów?! - krzyknąłem, jeszcze delikatnie dysząc.
- Nie jesteśmy obecnie na służbie - odparł inny głos. - Mamy ci przekazać, że pewna osoba bardzo za tobą tęskni i nie może się doczekać ponownego spotkania.
 
Wszystko jasne, łowcy głów. Że też akurat mnie takie szczęście musiało spotkać. Jedyną pozytywna rzeczą w tym całym bajzlu było, iż wcale nie pragną mojej śmierci. Ktoś mnie wolał żywego, dlatego strzelali z wiązki ogłuszającej. Jednak fakt ten wcale mnie zbytnio nie cieszył. Musze jakoś doczłapać do windy i to jak najszybciej. Problem w tym, że w tym panującym półmroku własny tyłek łatwo zgubić. Co gorsza nie widziałem moich prześladowców, a pogłos ich słów dudnił po całej hali. Ciężko więc ich namierzyć w takich warunkach.
- Jak będzie? Wyleziesz w końcu z tej dziury? - zabuczał głębokim barytonem kolejny osobnik. - Dla twojego dobra lepiej będzie byśmy nie musieli osobiście tam przyłazić.
Trudno, trzeba zaryzykować. Obmacałem habit i wyłowiłem niewielki żeński pistolet kieszonkowy. Nie będę tłumaczył skąd miałem go w posiadaniu, bo to troszku długa historia i zresztą nie czas ku temu.
- Możecie mnie cmoknąć w żopę! - odkrzaczałem.
Na reakcję oczywiście nie musiałem zbyt długo czekać. Była wręcz natychmiastowa. Dwie błękitne smugi zalśniły w mroku. Jedna minęła mnie w sporej odległości, a druga trafiła pobliską barykadę. Więcej mi nie było trzeba. Wymierzyłem w kierunku z którego oddano przed chwilą te dwa strzały i odpowiedziałem ogniem. Może ten mały pistolecik wyglądał niepozornie, ale jego siła już niejednego zaskoczyła, a w szczególności te eksplodujące mini pociski. Cztery salwy z tego piekielnego mikro działa, a po nich zaraz huk wybuchów oraz ledwo słyszalny przewlekły skowyt, pełen gniewu, strachu i bólu.

Jeśli miałem szczęście, kontratak ostudził moich prześladowców, przynajmniej na krótka chwile. Całkiem możliwe, że nawet któregoś wyłączył z dalszych działań. To była moja szansa. Korzystając z wywołanego zamieszania skoczyłem pędem w stronę windy towarowej. Przede mną jeszcze spory dystans do pokonania. Eksplozje i fajerwerki na moment rozjaśniły teren, przez co zauważyłem, że na drodze nie ma prawie większych przeszkód. Biegłem niczym napalony ogier goniący za gołą zgrabną dzierlatką lub też samczyk wypłoszony przez szpetną nimfomankę.

Neon "Sekcja 7 Arboretum" z każdym krokiem świecił coraz jaśniej. Wtem przypadkowo przydepnąłem w biegu koniuszek habitu. Momentalnie utraciłem równowagę i poleciałem niechybnie na spotkanie z stalową podłogą.
- By to szlak! - kląłem siarczyście, zaraz po wygrzmoceniu.
Czasami nie znosiłem tej mnisiej szaty, ale i tak zdecydowanie było to lepsze okrycie niż jakiś ciasny w kroczu kombinezon. Jednakże w tej chwili chciałem go wręcz zedrzeć z siebie.
Sprint w takim odzieniu zawsze stanowił nie lada wyzwanie. Wtedy nadleciały kolejne salwy. Z ich trajektorii łatwo było wywnioskować, że gdybym nie upadł dostał bym niebieskimi piorunami prosto w zad! Znów nie doceniłem mojego amuletu szczęścia. Kochałem ten habit. Powstałem czym prędzej i ruszyłem z kopyta. Półmetek miałem już za mną, jak i cała resztę chybionych strzałów i przekleństw myśliwych. Tankowałem ich chyba moja prędkością, gdyż żadna smuga nie zdołała mnie trafić. Taktyka na "podwiniętą kiecę" sprawdziła się w najlepsze. Gnając i podtrzymując oburącz dolne fałdy mego okrycia uzyskałem niespotykane przyśpieszenie. Co prawda troszku mnie przewiało od pasa w dół, ale za to już prawie osiągnąłem metę.
Wbiegłem na rampę windy dysząc i wypluwając płuca. Wcisnąłem przycisk przywołania i uskoczyłem za pobliska zasłonę. Nie było dużego wyboru i jedynie mały kontener posłużył za tymczasową ochronę.

Do zgrzytu zjeżdżającej windy zaczęły akompaniować kolejne wystrzały. Raz niebieskie syczące smugi, a innym czerwone dudniące eksplozje. Dzięki mojej małej rusznicy przeciwnicy trzymali na razie bezpieczny dystans. Niestety nic nie trwa wiecznie, a już w szczególności nie mam w tym mały pistoleciku takiej amunicji. Miałem może jeszcze pocisków na parę salw. Liczyłem, że do tego czasu winda zjedzie, a ja jakoś czmychnę do niej i znajdę tam upragniony azyl.

Tak też zaraz się stało. Huk stopującej windy, a zaraz po tym szum otwieranych drzwi. Teraz tylko postawić wszytko na jedną kartę, czy tam na jeden udany skok. Byle tylko nie oberwać i opuścić w końcu te paskudne miejsce. Oddałem ostatni strzał i ruszyłem gwałtownie. Było cicho i czas jakby nagle zwolnił swój bieg.
- Co jest do cholery? -  zadałem sam sobie pytanie, wbiegając do przyciemnionego szybu. - Czemu nie strzelają?!             
Zaskoczony obrotem wydarzeń i zarazem podekscytowany z udanej ucieczki, przebijałem nerwowo wzrokiem mrok komory. Gdzieś tu musi być panel windy. Po momencie ujrzałem światło przycisków i .... kolejne... szmaragdowe błyśniecie rozrywające ciemności. Wtedy go zobaczyłem, a pierwsze co poczułem to swąd, swad spalonego mięsa. Potem swędzenie, które zaczęło momentalnie palić. Dotknąłem promieniujące miejsce i stwierdziłem natychmiast, iż ktoś bezczelnie zrobił mi dziurę w umiłowanej szacie. Byłem równie zdziwiony jak i wściekły. Byłem... już prawie nieprzytomny. Wszystko trwało tak wolno, a wszelkie dźwięki zaczynały gasnąć...   
- Coś ty zrobił?! - zabełkotał znikomy głos Burka, caldaryjskiego renegata.
- O cholera nie przestawiłem na ogłuszanie! - dotarł do mnie ledwie już słyszalny okrzyk typka z windy.
- Ty kretynie! Miał być nietknięty, teraz mamy przez ciebie przejebane, idioto.

    Kto miał ten miał, a mnie mało obchodziło to ich ględzenie i zbyt późne żale. Zbliżała się już ciemność i powoli otulała swym płaszczem. Podłoga stawała się coraz zimniejsza, a wszytko zaczynało wirować w dziwnym tańcu. Mój świat najpierw ogarnęła mgła, potem głusza i na na koniec całkowita pustka. Nadchodził niechybny zmierzch dzisiejszego dnia. Nawet nie było już czasu na ostatniego łyczka z... - nosz qłarwa jego mać!

23
Events & Competitions / Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« dnia: Wrzesień 25, 2009, 12:27:35 »
Jak obiecałem tak i wrzucam. Troszku co prawda późno ale jest. ;) Obecnie na warsztacie są kolejne 2 epizody zatem będzie coś i na następne miesiące... mam przynajmniej taka nadzieję.  :laugh:

Raport IV -  Więzi krwi
- Ep.2 - Świt i zmierzch -


 Region The Forge na stacji Ytiri Storage przy 6 księżycu planety Jita IV...

    Trzeba mi było jednak więcej lecytyny pić, a nie tych wyskokowych nektarów. Wściekły na siebie kląłem wciąż pod nosem. Jak można było przeoczyć coś, co powinienem znać na wyrost. Ale to cały ja i te moje wieczne problemy z pamięcią. Ciągle jeszcze podekscytowany odkryciem podobieństw znaków z wygranego pierścienia i rodowej menażki, wpatrywałem się w identyczne godła na obu przedmiotach. Zastanawiało mnie, skąd ten dzikus Groll Narr, wszedł w posiadanie tego "sygnetu". Całe to rozmyślanie uświadomiło mi ponownie mą tępotę. No przecież, do jasnego czorta, najlepiej go o to zapytać! Niestety wszelkie próby połączenia się z transportowcem "Lutownica" spaliły na panewce. Widocznie tak popili, że już nie słyszą sygnału interkomu albo jak to na republikańskich jednostkach bywa "coś nie działa, tak jak powinno". Zatem mimo kolejnych prób statek AerP'a milczał, a ja, na to wygląda, zostanę z mymi pytaniami do rana.
 
    Nastał świt, jeśli to można tak w ogóle nazwać, bo przecież poza sztucznym blaskiem mrugającego neonu nie budziło się w tej kajucie żadne inne światło. Ale to był mój świt, a raczej rozpoczęcie nowego dnia, zobaczymy niebawem jakiego. Nie otrzymawszy wciąż żadnej odpowiedzi, postanowiłem osobiście odszukać matarską załogę. Oby tylko ślęczeli jeszcze na tej stacji! Śluza nr 11, jak sobie przypominałem, wkraczając na obszar prowadzący do 3 doków. Ale cóż to za blokada i czego też mogą chcieć?! Momentalnie jeden dryblas zagrodził mi drogę i zatrzymał gestem dłoni.
- Zezwolenie! - wykrzyczał pachołek w niebieskim uniformie straży stacji.
- He...? - skwitowałem ze skrzywioną miną. - Na wejście do doków?
- Procedury, obywatelu, trzeba ich przestrzegać. - usłyszałem w odpowiedzi. - Pokaż papierki albo wracaj skąd przybyłeś.
- Moment zatem - sięgnąłem pod habit wyławiając kartę z kieszeni, a zaraz potem podałem przedmiot jednemu ze strażników.
   
Mundurowy umieścił kartę w przenośnym komputerze i skupił się na przeglądaniu danych. Zerkał tylko co chwilę na mnie i na ekran. Drugi niebieski w tym czasie nerwowo drapał za spust powtarzalnego karabinu cząsteczkowego. Trwało to zdecydowanie za długo, jeśli idzie o weryfikacje prostego pozwolenia pobytu na stacji.
- To tylko tymczasowa przepustka - wycedził gliniarz, nie podnosząc wzroku z ekranu.
- Powiedz mi lepiej coś czego nie wiem - odparłem znużony tymi wszystkimi kontrolami itd. - To co mogę przejść? Mam ważną sprawę do załatwienia.
- Nie tak szybko obywatelu. To pozwolenie nie daje uprawnień na wkroczenie do tej strefy. Naruszyłeś przepisy bezpieczeństwa, które powinieneś znać przybywając na stację - wyrecytował spokojnym głosem oficer, chyba najstarszy tu rangą. - Teraz chcę zobaczyć dokumenty.
- Jeszcze mnie będziecie legitymować, no już bez przesady!
- Rutynowa kontrola i bez dyskusji, wolisz pokazać papierki czy odwiedzić nasze ekskluzywne apartamenty zwane "karcerem"? - zagroził mi caldaryjski policjant.   
- Albo dostaniesz z kolby karabinu za pyskowanie - dodał zaraz drugi, ten mniej rozgarnięty i chyba z lekkimi problemami emocjonalnymi.
- Zamknijcie się szeregowy! Ja tu jestem od gadania, a ty jedynie od machania pepeszą.
- Taa jest... kapralu!
- No! Wiec jak będzie obywatelu? - zapytał ponownie funkcjonariusz bezpieczeństwa.
   
Tyle szopki z powodu małego spaceru, te psy już całkiem sfiksowały. Technokraci, biurokraci i oszołomy w jednym. Wiecznie zaślepieni swoimi przepisami i tonący w morzu procedur oraz spraw. Nic tu człek na taką głupotę  i ciemnotę nie poradzi. Przeszperałam ponownie moje kieszenie z nadzieją, że niebawem będę miał to wszystko już za sobą. Oddałem zaraz kolejna znalezioną kartę danych i modliłem się w duchu, żaby to była ostatnia rzecz jakiej wymagają. Kapral spokojnym ruchem odebrał  dowodzik i umieścił zaraz w swoim czytniku. Znów te nieproduktywne oczekiwanie. Trzeba im jedno przyznać - spieszno to im nie było i na pewno nikt tutaj nie pracował na akord. W tym momencie kapral oderwał wzrok od ekranu i zawołał.

- Pokażcie twarz obywatelu!
- Co proszę? - odparłem lekko zdziwiony.
- No twarz, odsłońcie ją.
- Czyli co, że mam stanąć z profilu czy jak?
- Nie.. kaptur opuście, bo nie widzę was wyraźnie.
- A to, no tak - rechocząc opuściłem kaptur habitu. - Całkiem o tym zapomniałem. Tak do tego jestem przyzwyczajony, że traktuję jak prawie własna druga skórę.
- Dobrze... dobrze tylko bez zbędnych opowieści - wygłosił spokojnie oficer, a zaraz po tym zwrócił swój wzrok na niewielki wyświetlacz i zaczął recytować -  Marr Singollo. Amarr płci męskiej. Miejsce urodzenia w systemie Saikamon III, stąd charakterystyczna skaza jaką jest nietypowa pigmentacja oczu i owło... ale zaraz, wy nie macie włosów -  kapral nagle zastopował.
- Naprawdę? Święcie jestem przekonany, że jeszcze nie dawno temu miałem i to całkiem sporo - odrzekłem ironicznie, udając pełne zdziwienie. Zaraz po tym dotknąłem dłonią mojej wypolerowanej czachy. - Faktycznie, ma pan kapralu całkowitą słuszność, straciłem je! O zgrozo... to widocznie ze stresu, iż spóźnię się na spotkanie w tych właśnie dokach, których to panowie tak bacznie strzeżecie.
- Z danych wynika jasno,że powinieneś mieć srebrzysto-białe owłosienie, którego brak - kontynuował niewzruszony mymi żarcikami funkcjonariusz. - Musimy potwierdzić te informacje.
- Panie władzo ależ oczywiście mam taki zarost, przysięgam. Tylko widzisz... obecnie jedynie w takim miejscu, którego wam na pewno nie pokaże. No chyba, że jest tu jeszcze z wami jakaś zgrabna pani policjant i to ona dokona inspekcji?

Po minach gliniarzy widać było lekkie zakłopotanie, szczególnie u starszego stopniem. Szeregowy buldog miał równie tępą minę, co zapewne w dniu swoich urodzin. Aż mi się nagle zrobiło szkoda jego matki, która musiała  pierwsza ujrzeć takie oblicze. Ja w każdym razie zawsze byłem przekonany o fakcie przyjścia na świat w wielkiej radości. Zresztą i w tej chwili szeroki  szelmowski uśmiech widniał na mej łysej i bladej amarrskiej paszczy.

- Eee... to może pomińmy ten drobny szczegół - parł dalej oficer straży i ponownie skierował spojrzenie na ekran komputera. - Zatem została nam jedynie identyfikacja na podstawie siatkówki oka oraz linii papilarnych.
- To wy jeszcze używacie tych starych metod?
- 0wszem, może i stare, ale ciągle skuteczne. Proszę położyć kciuk tutaj na czytniku oraz spojrzeć w ten wizjer skanera. To potrwa już tylko chwilkę.

Jasne... pomyślałem sobie. Tak jak te całe cholerne zatrzymanie. Totalne marnotrawstwo czasu i nerwów. Ale miałem też swoją chwilę na zabawę z tymi służbistami, więc nie było tak  tragicznie. Popiskiwanie konserwy czyli komputera psów świadczyło o tym jak męczący musi być proces analizy. Dla mnie osobiście najbardziej meczące było to czekanie. Rozumiem, co innego błogo bumelować w jakowejś kantynie, przy dobrych trunkach i czekać na miłe towarzystwo, ale tutaj? Po parunastu długich sekundach metaliczny żeński głos oświadczył - Identyfikacja potwierdzona. Wreszcie... !! 

- No to mamy to załatwione - kontynuował kapral - Teraz tylko mandacik za naruszenie przepisów i ...
- Mandacik?! Ile?
- Owszem. Okrągłe 300 ISK - odparł funkcjonariusz i zaraz oddając moje dokumenty.
- Niech będzie - westchnąłem z lekka i ponownie sięgnąłem do kieszeni habitu. - Zatem mogę iść dalej? 
- Tylko wtedy jak zapłacisz kolejne 1200 ISK. - oświadczył kapral swoim spokojnym głosem. Widząc chyba moje zdziwienie szybko dodał: - To opłata za pozwolenie wkroczenia do doków. Będziecie mieli obywatelu cały dzień na załatwienie swoich spraw.

Klnąc pod nosem, dokonałem niezbędnych wpłat. Już nie miałem siły. Musiałem jak najszybciej czegoś się napić, a przede wszystkim odnaleźć tych matarskich hulaków. Zatem w drogę, ale zaraz przede mną coś wyrosło, coś dużego trzymającego cząsteczkowy karabin w łapach.
- Szefie ja skądś znam tę jadaczkę - wtrącił matołowaty szeregowy.
- Ooo to jestem jeszcze sławny? A to dopiero coś nowego i jak miło.
- Stul pysk amarrska łajzo - wywarczał niesympatyczny caldaryjski szczekacz, celując momentalnie do mnie ze swojej broni. - Jestem pewien, że go znam.
- 0puść te broń synu bo zaraz ta lufa trafi do mrocznego tunelu znajdującego się tuż przy twym siedzisku - wycedziłem najspokojniej jak tylko potrafiłem.
- Szeregowy Burk, odstawcie natychmiast karabin! - wykrzyczał oficer straży. - Meldować mi się tu! Obywatelu, wybaczcie to zamieszanie. Jesteście wolni!

Bardzo nie lubie jak ktoś do mnie mierzy z broni, zazwyczaj odpłacam sę w równie nieprzyjemny sposób. Wcześniej czy później wyrównam rachunki z tym matołem. Zresztą kątem oka widziałem, jak dostawał musztrę od swojego przełożonego. Taka samowolka na służbie, będzie z tego dyscyplinarka jak nic i wcale mi nie było go żal. Pokonałem jeszcze kawałek drogi i dotarłem w końcu do miejsca docelowego. Doki, jak to w dokach, zawsze w nich gwarno i tłoczno. Ale tutaj przechodziło to wszelkie oczekiwania, wyglądało to jak jedno wielkie zapracowane mrowisko. Chyba im coś nawalały filtry, bo w powietrzu wyczuwalna była kwaśna mieszanka spalin, smarów oraz ludzkiego potu. Podrapawszy się po nosie ruszyłem zgodnie z kierunkowskazami, śluza 11 około 300 metrów na lewo. Więc jeszcze mały spacerek korytarzem i faktycznie znalazłem statek. Tylko, do czorta, nie tego co trzeba! Po Matarach jedynie zostały puste flaszki, które właśnie zbierał droid cieć.

c.d.n

24
Centrala - uwagi i propozycje / Odp: Filtr przekleństw
« dnia: Wrzesień 24, 2009, 14:45:27 »
Xart wsio gra, mięso widać ale jest za to mniej krwawo.  >:D

25
Events & Competitions / Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« dnia: Wrzesień 24, 2009, 13:40:19 »
no własnie xart, Zostałem ocenzurowany nie da się czytać, jak to zmienić?

btw, opowiadanko jest na całkiem niezłym poziomie warsztatowym. No może nasi poprzedni autorzy "dokopią" nowemu, tzn. napisza coś co powali nas na kolana?  :knuppel2:

Oczywiście będzie ankieta, o ile będzie więcej niz jedno dzieło  :'(


Będzie Bazz, jutro coś powinienem wrzucić. Sprawdzam jeszcze tylko czy nie przegiąłem z miechem i aby nic nie świeciło potem w karmazynowym odcieniu oraz z hasełkiem "zostałeś o..."   :laugh:


26
Zloty i zlociki / Odp: Jesienny ZLOT 2009 wawka
« dnia: Wrzesień 23, 2009, 09:20:23 »
Ja tam bym się z Wami chętnie napił i inspekcji karczmy dokonał ale mam zbyt daleko... niestety :'(

27
Events & Competitions / Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« dnia: Wrzesień 11, 2009, 14:37:53 »
Powinienem dać radę. Niech tylko to cholerne winobranie się w końcu skończy, bo od tego ciągle mi w głowie szumi i moja muza wiecznie na kacu. ;)

28
Background / Odp: KRONIKI NOWEGO EDENU -- ODRODZENIE --
« dnia: Sierpień 14, 2009, 07:26:20 »
MOONEYE ! MOONEYE ! MOONEYE ! MOONEYE ! MOONEYE ! MOONEYE ! MOONEYE ! MOONEYE ! MOONEYE ! MOONEYE ! MOONEYE ! MOONEYE ! MOONEYE ! MOONEYE ! MOONEYE ! MOONEYE ! MOONEYE ! MOONEYE ! MOONEYE !

aaaaaaaaaaaaaaAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA  O0 O0 O0

* Yogos tak jestem fanem :)
np. za to:
http://kroniki.unseen.pl/news.php?readmore=45

 :D Ech stare czasy, głupoty w głowie szumiały i na papier swe bzdurki przelewały. ;) A Ty Yogi, szelmo jedna również umieścił byś coś swojego. Teksty zawsze miałeś porządne i zwariowane zarazem jak dusza Twa.  :laugh:

Wracając natomiast do KNE to Gregu odwalił kawał konkretnej roboty i wielka flacha bimbru  za to mu się należy. Good work dude!  O0

29
Events & Competitions / Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« dnia: Sierpień 06, 2009, 10:53:55 »
Jak ep. 2  dopieszczę... to i niebawem go umieszczę :coolsmiley:

30
Przedpokój / Odp: Witam wszystkich
« dnia: Sierpień 04, 2009, 08:48:20 »
No Ty to masz chłopie refleks. :D Miło w każdym razie dowiedzieć się, że stary tułacz Dragontis wciąż na szlaku. SiJu in space amigo. o7

Pozdrawiam i sayonara  ;D

31
Background / Odp: KRONIKI NOWEGO EDENU -- ODRODZENIE --
« dnia: Lipiec 23, 2009, 09:13:08 »
Greg mnie tam nie musisz zbytnio namawiać do pomocy, przecież wiesz jak jest. Dobrze, że w końcu coś ruszyło i można będzie działać.  :coolsmiley:

P.S. Tylko  proponuje zmień amigo w formularzu rejestracyjnym tło albo czcionkę bo są tak mroczne, że jeszcze jakiś potencjalnych chętnych odstraszą.  ;)

32
Events & Competitions / Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« dnia: Lipiec 22, 2009, 10:26:01 »
No Baz, rzęs się widzie rozkręcił. ;D I fajnie bo opowiadanie jest z jajem i tak trzymać chłopie.  O0

33
Events & Competitions / Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« dnia: Lipiec 16, 2009, 20:20:11 »
To ja glosuje na Gregoriusa, żeby już coś było. ;)

P.S. Baz coś się tak pośpieszył, nie zdążyłem choliba tych Twoich tekstów przeczytać.  :knuppel2:

34
Events & Competitions / Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« dnia: Lipiec 16, 2009, 19:30:28 »
Małe opóźnienie bo na dziczy byłem, odcięty od cywilizacji i neta. A to prolog do mej nowej sagi.


Raport IV -  Więzi krwi
- Ep.1 - Błyskotka  -
 

Konstelacja Kimotoro w regionie The Forge...
 
    Znasz największych galaktycznych nudziarzy i służbistów to znaczy, że znasz rasę Caldari. Od małego wbijane są im zasady lojalności wobec państwa oraz wykonywanej służby. Dyscyplina zakorzeniona w każdej prawie dziedzinie życia to główna z cnót prawdziwego Caldaryjczyka. Posłuszeństwo za wszelką cenę, zgodnie z ich militarnym stylem bytu. Dlatego też nie ma chyba większych sztywniaków jak właśnie wśród Caldari, a już szczególności u tych piastujących stanowiska urzędnicze.
- Jak to nie mam niezbędnych dokumentów?! - wygłosiłem do interkomu.
- Brakuje tu formularzy C52 oraz D34 oraz wszystkich z grupy T - spokojnie wyrecytował celnik stacji Ytiri Storage przy 6 księżycu planety Jita IV.
- Czyś ty baranie ocipiał?! Byłem tu z miesiąc temu i nie potrzebowałem wtedy dodatkowych świstków i zezwoleń! - wykrzyczałem wściekły - Co to za cholerne nowe procedury?!
- Owszem, przepisy uległy małym zmianom. Zatem bez wymaganych dokumentów nie zezwalam na dokowanie i przeładunek na naszej stacji. - równie spokojnie i chłodno odpowiedział urzędnik doków. - Radzę też zmienić podejście i ton, inaczej zakończymy rozmowę.
- No co za trep! - odsapnąłem, a potem włączyłem kanał wewnętrzny statku - Elza! Do sterówki i to w trymiga!
    Elza to moja zastępczyni na "Rozpustnicy", specjalistka od spraw idiotycznych, a szczególnie przepisów jej rodaków. Wyszło jak zwykle gdy się ma do czynienia z jajogłowymi urzędasami. Bez odpowiednich papierków mogliśmy sami z kwitkiem wracać. Natomiast towar trzeba było pobrać i odstawić w ciągu kolejnych 14 dni do układu oddalonego o 36 skoków. Nie było innego wyjścia, jak wszystko pozałatwiać, zatem około 4 dni w plecy poświęconych biurokratycznym bzdurom. Elza wynegocjowała  na całe szczęście tymczasową zgodę dokowania i zaczęliśmy biegać za zezwoleniami.
Tak zleciały pierwsze dwa dni z tej całej szopki, od urzędasa do pseudo kutasa, od papierka do pieprzonego stempelka. Użeranie się ze sforą otępiałych służbistów jednak nigdy nie było moją mocną stroną. I chyba świetnie o tym wiedziała moja załoga - incydent w dokach, gdy prawie już udusiłem jednego z młodszy inspektorów, był dla moich dziewczyn sygnałem, że to robota nie na moje nerwy. Na szczęście młody Caldaryjczyk okazał się na tyle wyrozumiały, że nie wniósł żadnej skargi, a mnie zaproponowano abym poszedł gdzieś się wyluzować. Zatem rozpocząłem eksploracje tego chodliwego portu handlowego, zapewne i w takim miejscu znajdę porządną spelunkę. Faktycznie, nie trzeba mi było długo szukać. Lokal "Jazgot" zapraszał gości w swoje progi. Spodziewałem się większej dziury, a tu trafiłem na przyjemny lokal z elegancką i zgrabną obsługą oraz miłą dla ucha muzyczką. Zająłem miejsce w najdalszym kącie, zamówiłem najostrzejszy koktajl i zaraz odleciałem lekko myślami, wsłuchany w rytm unoszącej się melodii.
- Nie pieprz mi tu głupot krętaczu! - dosłyszałem wtem gruby warkot, dobiegający z pobliskiego stolika. - Wyciągaj tę swoją mamonę, kości i zaczynamy.
- A odczep się parchata japo. Jeszcze nie zdążyłem zamówić napojów chłodzących, a ty już się tu wyrywasz - zadudnił równie charkotliwy głos.
- Zamknijcie jadaczki, bo wam zaraz je przyspawam moja lutownica! - odezwał się trzeci osobnik.
Znów było cicho i spokojnie, ale tylko przez moment, bo nie ma chyba takiej siły która potrafi uspokoić dzikich Matarów.
- A wal się kuzynie! Ja tu nie przyszedłem zgłębiać tajników ciszy tylko zagrać i oskubać tego gamonia z ISKów.
- Gamonia? Prędzej zasmakujesz mego scyzoryka niż zobaczysz moją kasę!
I tak trwała ta dysputa, a na spokojne spędzenie czasu w tym zakątku nie było już co liczyć. Dopiłem swoje i ruszyłem w stronę wyjścia.
- Ty, patrz, jakiś plugawy Amarr chowa się za ta brudną szmatką, dosłyszałem ironiczny komentarz gdy mijałem stolik mych sąsiadów. Nie było sensu na to reagować, po prostu najlepiej zignorować i iść dalej.
- Zamknij się Groll! - wycharczał kolejny. - Moon! To ty, stary zgredzie?
Przystanąłem i odwróciłem swój wzrok w stronę pytającej osoby, ale za nic nie mogłem jej rozpoznać.
- Może, a kto pyta?
- Ty znasz tego plugawca AerP? - wyrwał nagle jeden z osobników.
- AerP? - wysapałem zdziwiony.
- Taa! - wyryczał wstający osobnik - To ja i jak najbardziej znam tego paskudnika!
Wielkie było moje zdziwienie, ale jeszcze większe chyba pozostałej dwójki Matarów. Siedzieli z tak rozdziawionymi paszczami, pełnymi zaskoczenia i pogardy zarazem, czy to do mnie czy też do swego kompana, że aż wzbudzali śmiech. Stojący Minmatar zaraz chwycił mnie i zaciągnął do stolika, a następnie wręcz wcisnął na jedno z siedzisk.
- To jest Mooneye, jeden z mych dawnych korporacyjnych towarzyszy - oznajmił radośnie swym rodakom. - Mimo, że to parchaty Amarr, to bardziej on mi bratem niż wy szumowiny jedne! - następnie wybuchł gromkim śmiechem i klepnął mnie w ramie tak, że straciłem w nim czucie na jakiś czas.
- A co Tobie się stało? - zapytałem gdy  już odzyskałem dech w piersi. - Po jakimś liftingu buźki czy może bitce jesteś, bo paszcze masz tak opuchniętą, że za nic bym ciebie nie poznał.
- Wszystkiego po trochu - znów zadudnił po sali ten specyficzny śmiechu - Z domu wracamy, a tam zawsze coś się przytrafia. Tatuaże sobie nowe porobiłem, a potem wlałem artyście bo spartolił robotę i krzywe kreski porobił.
- Dobra... dobra, nie ściemniaj kuzynie - wyparował nagle siedzący obok osobnik o skromnym wzroście przynajmniej dwóch metrów z hakiem i o twarzy w kształcie żelazka. - Przyznaj się lepiej, że to on ci wlał, boś mu siostrę zbałamucił.   
- To już nieistotne szczegóły. Było minęło, a buźkę znów będę miał śliczną jak kiedyś.
- Ale ty nigdy nie miałeś zbyt urodziwej paszczy - znów wtrącił się olbrzym, rechocząc przy tym donośnie.
- Cichaj skurczybyku bo zaraz tobie przyprawię "lutownicą" nienaturalny uśmiech - zaraz po tym sięgnął po swój wielofunkcyjny ciężki blaster.
Zadyma wisiała już w powietrzu, a tym dzikusom na prawdę nie trzeba wielu powodów do wszczęcia rozróby. Szkoda by było tego dość urokliwego przybytku i naprawdę nie potrzebowałem więcej kłopotów, szczególnie wśród lokalnych władz.
- Panowie proponuję napić się czegoś, bo nam tu paszcze powysychają - odrzekłem czym prędzej i gestem zawołałem jedną z kelnerek.
- Racja - odezwał się Aerp. - W końcu po to głównie tu przyszliśmy. No i gdzie też moje maniery. Poznaj Moon moich pomocników. Ten wygadany łysol to Venox Kane, mój dalszy kuzyn od strony.... a cholera sam już nie pamiętam. Natomiast ten kędzierzawy ponurak to Groll Narr.
- Miło mi - odparłem i wyciągnąłem rękę na przywitanie. 
- A mi wcale nie jest miło - wycharczał złowrogo Groll.
Łypał tylko groźnie oczyma i dał do odczucia swoją niechęć i pogardę do mej osoby. Nie miałem o to żalu, bo nie pierwszy raz i zapewne nie ostatni spotkam się z takim przyjęciem. Pewne zwady nigdy nie znikną i niechęci rasowe ciągle dzielą wiele narodów.
- Te, pacanie, odpuść sobie - wtrącił się Venox Kane. - Skoro to kompan AerP'a to musi być swój człek. Przecież i u Ciebie na tej ognistej planetce żyją amarrscy uchodźcy i renegaci. Nie bądź taki popielec, choć co prawda wyglądasz jakbyś faktycznie przedawkował z tym opalaniem.
- Właśnie - dodał zaraz rozbawiany AerP. - Nie bądź taki nabzdyczony Groll, bo jeszcze pękniesz od tych złych emocji. Może faktycznie za dużo żeś ostatnio na słoneczku przebywał. Ale znając twoją planetę to też wcale się tobie nie dziwie.

    Chyba nie ma nic bardziej specyficznego niż ryczący śmiech obywateli Republiki. Sam ten dźwięk powodował u mnie gęsią skórkę. Z wieloma przedstawicielami tej rasy już pracowałem, ale nigdy nie mogłem się do tego przyzwyczaić. Podobno jak lekko ogłuchniesz, to już to tak nie przeszkadza. Słyszałem nawet pewną plotkę, że wielu Minmatarów ma właśnie problemy ze słuchem. Śmiech ten również zaskoczył przybyłą właśnie młodą kelnereczkę. Biedula prawie upadła wraz z naszym zamówieniem. W każdym razie uraczeni smakowitymi trunkami kontynuowaliśmy biesiadę. Musze przyznać, że zawsze cieszyłem się z takiego towarzystwa. Dobrze wypić, dobrze się zabawić i spędzić wesoło czas to chyba republikańska ideologia. Takie właśnie podejście było bardzo bliskie mojemu. Siedzieliśmy zatem, piliśmy i paliliśmy, a  przede wszystkim graliśmy w kości. W sumie to nie miałem innego wyjścia. Wystarczyło, że ściskając raz jeszcze me ramie AerP dał do zrozumienia abym również przystał do gry. No i jak tu odmówić przyjacielowi. Trzech Matarów i jeden Amarr, kogoś całkiem z zewnątrz mogła zaskoczyć taka kompania.
- Mam parę piątek... i  jeszcze jedną parę piątek, no i malusią piąteczkę do tego! - oświadczył Venox, chwaląc się przy tym swoim platynowym uzębieniem.
- Ty mendo! - zripostował ciemnoskóry Groll Narr. - Oszukujesz bo nikt nie może mieć takiego fuksa i to tyle razy pod rząd!
- Ośmieliłeś nazwać mnie kanciarzem?! - wykrztusił Kane łapiąc swego sąsiada i podnosząc go do góry na wysokość przynajmniej metra.
- Owszem - wycharczał dyndający Matarczyk.
- To ja Ci powiem żeś nie tylko ciemny na skórze ale i na umyśle!
- Spokój i to obaj! - wrzasnął AerP. - Siadać na zadach bo inaczej zaraz je wam odstrzelę.

    Mój dawny towarzysz z Shocky Industries był obecnie kapitanem jednostki na której służyli Groll Narr i Venox Kane, zatem nie było mowy o jakimkolwiek sprzeciwie. Słowo szefa jest zawsze ostateczne i bezapelacyjne. Kuzyn AerP'a miał albo niewyobrażalne dziś szczęście albo faktycznie kantował jak to mu zarzucono. Moim jednak zdaniem to Groll miał dziś wielkiego pecha, bo nie wygrał żadnego z rzutów. Po kolejnym zestawie napojów orzeźwiających przystąpiliśmy do ponownej rozgrywki. Pechowiec był już całkiem spłukany z ISKów, ale pozwoliliśmy mu zastawić jakiś tam tandetny srebrny pierścień, no i kości znów poszły w ruch. Tym razem los okazał się łaskawy dla jednego zakapiora w kapturze. Zgarnąłem zatem dobrych kilka setek i te małe świecidełko, co rozzłościło wcześniejszego właściciela. Walnął szklanka niedopitego drinka o podłogę i odszedł od stołu. I w sumie tak też gra oraz biesiada dobiegały końca. Rozmawiałem jeszcze chwile z pozostałą dwójka i po dopiciu koktajli rozeszliśmy się w swoje strony.

    Gdy dotarłem do "Rozpustnicy" cała załoga była już na pokładzie. Z krótkiego raportu Elzy dowiedziałem się jednak o znikomych postępach. Wciąż brakowało jeszcze paru formularzy, a zatem jutrzejszy dzień zapowiadał się jako kolejny taniec na papierkowym balu. Trzeba było wypocząć, więc zaraz skierowałem swe kroki do kajuty i po przekroczeniu progu rzuciłem się na hamak. Nie mogłem coś jednak zasnąć, bo jakieś dziadostwo uwierało piekielnie w mój bok. Przeszperawszy kieszenie habitu i poza oczywiście menażką natrafiłem jeszcze na dzisiejsze łupy. Paręnaście elektronicznych kart płatniczych, no ten i pierścień wygrany od Groll'a. Postanowiłem bardziej przyjrzeć się tej zdobyczy. Niby prosta jubilerska robota i wyglądało to bardziej na sygnet rodowy. Żadnych kamieni szlachetnych tylko godło widoczne w centralnej części. Jakieś chyba zwierze, jakiś pies czy coś. Miałem dziwne wrażenie, że już gdzieś widziałem podobne ale nie mogłem zbytnio tego skojarzyć. Zresztą nieważne, odstawiłem zaraz wszystkie rupiecie i wygodnie ułożyłem się do snu.

    Sen miałem nerwowy, a przebudzenie gwałtowne. W głowie wciąż wirowały mi dziwne obrazy z mej przeszłości, śnił mi się ojciec i ktoś jeszcze inny, ale całkiem obcy. Nie znałem tej kobiety. W śnie też spotkałem mego pradziada, twórcę słynnego rodowego bimbru. Po nim właśnie była ta stara menażka, jedyna zachowana pamiątka po przodku. Ale zaraz... przecież tam...
- Na wszystkie duchy...! - zaryczałem i nerwowo zacząłem szukać wzrokiem starego naczynia. Znalazłszy je, chwyciłem gorączkowo i zacząłem obracać przyglądając się detalom. To co ujrzałem wprawiło mnie w ogromne zdumienie. Klnąc pod nosem kalałem sam siebie myślami, że jak mogłem być tak głupi i nierozgarnięty. Przecież znałem każdy fragmencik mego rodzinnego artefaktu, a nie pamiętałem o najważniejszej szczególe?! Dureń... normalnie dureń nad durniami. Czym prędzej odszukałem jeszcze jeden mały przedmiot, aby upewnić się w mym przekonaniu...
 
    Bez dwóch zdań - godło na pierścieniu było identyczne z godłem na największym skarbie jaki był w moim posiadaniu, czyli piersiówce Isila Singollo, mego zacnego przodka.

 
c.d.n. chyba

35
Events & Competitions / Odp: Baz'ooka V - komiks+text
« dnia: Lipiec 12, 2009, 18:07:48 »
No !  ;D Greg szelmo jedna, coś mnie bujał ostatnio, że weny nie masz do pisania. Ale dobrze, iż to jednak bujda i miło znów Twoje teksy poczytać. Tylko nie zaprzestawaj na tym bo będzie tak jak wspomniał Tomash i blastery pójdą w ruch :diabeł:

Co do opinii jestem na O0, mam tylko dylemat czy mam swoje wypociny teraz wrzucać czy poczekać na nowy miesiąc.  :P

Strony: [1] 2