Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Pokaż wątki - Vic Brunner

Strony: [1]
1
Przedpokój / powracać?
« dnia: Maj 12, 2015, 16:09:27 »
Jak w temacie. Warto wracać do gry?
Nie ma zbytnio w co grać aktualnie (mmo), wiec evka łazi po głowie. Jakieś casualowe granie mnie interesuje, bezstresowe.
Dużo się zmieniło w ostatnich latach?
Jest jakiś  kilkudniowy trial dla powracających, co by zobaczyć co się pozmieniało? Bo widzę, że jest tylko oferta taniego abonementu na 3 miechy...

2
Background / "Dziura"
« dnia: Maj 15, 2011, 17:53:50 »
Mała uwaga: opowiadanko jest oparte na pewnym absurdalnym pomyśle, który mi przyszedł do głowy na jednej z popijaw w bufiastym gronie. Tak więc najlepiej absurd wyłapią osoby, które również spotkały osoby z opowiadanka rzeczywistości :)
Druga uwaga: opowiadanie zawiera pewną dozę wulgaryzmów.
Trzecia uwaga: podobieństwo postaci do osób znanych w grze celowe i zamierzone :]

Cz. 1

Różnych rzeczy się imał w swoim dość krótkim życiu Alto Saotomeo, a to rozkręcał pornobiznesik z wykorzystaniem sklonowanych nielegalnie sław w Oridon, a to zajmował sprzedażą Niezawodnych Emulatorów Wiecznej Młodości amarskim baronetom, a to handlem niewolników z Heimatar. Niestety fortuna nie dała się okiełznać, więc interesy kończyły się zupełnie inaczej niż młodzieniec sobie wymarzył: kilka sławnych gwiazd niedoceniających artystycznych walorów biznesu, niezadowolonych z faktu specyficznej promocji ich wizerunku, zgłosiło przestępstwo, w wyniku czego Alto musiał uchodzić z planety przed obławą tamtejszych służb bezpieczeństwa, zamknięty w kontenerze pełnym genepyr; Niezawodne Emulatory Wiecznej Młodości okazały się niezawodne tylko z nazwy, na dodatek powodowały pewien drobny (w mniemaniu Alto) efekt uboczny – mianowicie brak erekcji (jakby wcześniej staruchom stawał – co za różnica zatem?), tak więc paru ostro wkurzonych podstarzałych baronetów, wykazując kompletny brak zrozumienia dla rozwoju kariery młodego biznesmena, wynajęło kilku smutnych panów od brudnej roboty, by się nim zajęli i znowu musiał zmieniać klimat; a to genetycznie hodowani w specjalnych planetoidalnych „farmach” niewolnicy okazali się być pasażerami frachtowca „Hope” lecącego z Heimatar do Daras, zaginionego w dziwnych okolicznościach na trasie swej podróży. Nie byłby to jednak większy problem, gdyby przypadkiem jeden z pasażerów nie okazał się być prezesem górniczej korporacji Shocky Industries, lecącym wraz ze swoją świtą w interesach klasą Extra. Jego zniknięcie postawiło na nogi kilkadziesiąt służb, oficjalnych i prywatnych, które rozpoczęły śledztwo i poszukiwania na szeroką skalę.
Skoro fortuna biznesu nie chciała stać się dziwką Alto, postanowił zmienić fach i wykorzystać swoje organizacyjne i krasomówcze talenty w innym celu: zajął się szpiegostwem. Przemysłowym, militarnym, gospodarczym, jakimkolwiek – co tylko sobie klient zażyczył. Nie szpiegował dla idei, ale dla zer na koncie, i szło mu całkiem nieźle. Wreszcie mógł rozwinąć skrzydła tworząc dziesiątki fałszywych tożsamości, poruszając się z gracją baletnicy wśród różnych korporacji, sojuszy, kompanii i spółek, będąc raz poważnym biznesmenem, raz neopunkowym artystą, bądź setką innych masek, i czuł się w tym wszystkim jak ryba w wodzie.
Jednakże, fortuna znowu pojechała Alto od tylca, dając o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie – gdy rozpracowywał pewną piracką organizację zwaną Beach Boys, na zlecenie kilku korporacji przemysłowych, poirytowanych poważnymi finansowymi stratami, spowodowanymi przez owych piratów.

Stacja w G-0 słynie z fachowości służb serwisowych i porządkowych. A raczej ich braku. Zmechanizowane sprzątaczki już dawno zostały przerobione na części zamienne do vagasów i cynabali, roboty zajmujące się przeglądem szczelności hydrauliki, okablowania energetycznego, przestawiania paczek czy naprawiania urządzeń itd. podzieliły los sprzątaczek, zaś jedynych trzech żywych członków obsługujących ten cały majdan zostało kulturalnie wyproszonych ze stacji, nago, ze zwitkiem gumowych, żółtych rękawiczek wciśniętych w odbyt na pożegnanie, przez nowych rezydentów stacji z pirackiego sojuszu Cartel. Tak więc w przeciągu kilku miesięcy nowej władzy stacja zapuściła się znacznie, część systemów mechanicznych i elektronicznych przestała funkcjonować, zaś na korytarzach pojawił się wszechobecny bród i rdza.
Dolne pokłady stacji, całe 30 kondygnacji, to hangary paliwowe, magazyny, a także przetwarzalnie odpadów. Zwane przez miejscowych piratów Dziurą, albo bardziej zdrobniale Cipcią. Niestety przetwarzalnie przestały pracować z racji braku fachowej obsługi (jeszcze przez kilka dni pozwalano krążyć ciałom wokół stacji, ku uciesze gawiedzi) ilość odpadów produkowanych przez kilkuset chłopa dziennie zaczęła gwałtownie rosnąc. Ale to były dolne kondygnacje, do których mało kto zaglądał, przepompownie paliwa wciąż działały, w magazynach zalegał przestarzały, pamiętający czasy antyczne sprzęt, kompletnie zbędny nowym rezydentom, zaś śmieciami kto by się przejmował.
Zatem jak to zwykle bywa, podwyższona radiacja, toksyczne środowisko, odrobina przypadku, bądź boskiej iskry spowodowały, że narodziło się tam nowe życie. Zmutowało, wyewoluowało, przystosowało do nowych warunków. W tym samym miejscu od niecałego tygodnia przebywał również Alto. Niegdysiejszy biznesmen był w trakcie realizacji planu B, albowiem plan A – infiltracji piratów od wewnątrz - nie wypalił (został zdemaskowany), więc zszedł (dosłownie) do podziemia. Sfingował swoją ucieczkę z regionu, i zaszył w Dziurze. Zdawał sobie sprawę z fatalnego stanu maszynerii stacji i w tym upatrywał swoją szansę. Po tygodniu wytrwałych poszukiwań zlokalizował maszynownię i komputer stacji klonowej i transmitera hiperprzestrzennego, po czym trwale je uszkodził. Stacja klonowa umożliwiała przebudzenie nowych klonów „nieśmiertelnych” w razie nagłej śmierci, zaś transmiter zbierał z regionu wszystkie podprzestrzenne sygnały wysyłane w momencie śmierci, przez mikronadajniki wszczepione w tył czaszki „nieśmiertelnych” i przekazywał go do odpowiedniej stacji kontrolnej. Uszkodzenie obu urządzeń powodowało zatem, że jeśli któryś z „nieśmiertelnych” (a praktycznie wszyscy piraci Cartelu nimi byli) zginął w granicach regionu, w którym znajdował się transmiter (jedyny na region), nie „budził się” natychmiast w ciele nowego klona w docelowej stacji klonowej (najczęściej była nią klonownia znajdująca się na tej samej stacji). Na wypadek problemu z transmiterem sygnał był przechowywany w pamięci urządzenia, do czasu aż możliwe było jego ponowne wysłanie. Jednak Alto zabezpieczył się i na tę ewentualność: wprowadził do pamięci wirusa, który czyścił ją cyklicznie w odstępach sekundowych. Zatem w praktyce, umierający w okolicy „nieśmiertelny” umierał na amen.
Pozostało zatem tylko czekać na efekty. Niestety nie dane było Alto zbyt długie czekanie, bo fortuna postanowiła poddać bliższej znajomości sabotażystę z nową fauną Dziury. W tej właśnie chwili, niegdysiejszy biznesmen, aktualny szpieg, biegnie właśnie w swoim sprincie życia. I zdaje się, że przegrywa.

Alto nigdy nie należał do zbyt wysokich osób. Ba, wg standartów galaktycznych można by go nazwać niskim człowiekiem. Nigdy mu to jednak nie przeszkadzało, ludzi nabijających się z jego wzrostu traktował z wyniosłą wyższością, albowiem uznawał, że o pozycji społecznej świadczy zasobność portfela i koneksje a nie wzrost czy wygląd osoby.
Teraz jednak, po raz pierwszy w życiu, Alto żałuje, że ma tak krótkie nogi. Żałuje, że nie poddał się nanogenetycznej kuracji i nie zwiększył swojego wzrostu powiedzmy do standartowych 180cm i mieć całkiem normalne, długie nogi. Stara się przebierać nimi ile może, ale wydajności swojego organizmu nie przeskoczy. Nawet z wspomaganiem litrów adrenaliny, która aktualnie pompowana jest w jego żyły. Daje z siebie wszystko, ale najwyraźniej to wciąż zbyt mało.
Korytarz dudni echem tupiących o metalową podłogę butów, spocony Alto ogląda się za siebie, jednakże żarówki albo się przepaliły, albo wydają ostatnie tchnienia, złośliwie mrugając bladą pomarańczą, więc widać niewiele. Jakieś ciemnopomarańczowe zarysy pęków kabli zwisających z sufitu, wibrujących basowo grubych rur biegnących wzdłuż ścian korytarza, śmieci i pojemników walających się po podłodze. Przed sobą widzi niewiele więcej. Do windy ma jeszcze jakieś 200 metrów. O ile wciąż będzie działać. Tutaj, jak już się zdążył przekonać, wszystko jest możliwe. 5 minut temu jechałeś widną? Teraz może już nie działać. Ale Alto nie ma innej możliwości. Musi się wydostać z tego miejsca, w którym ukrywał się przez ostatni tydzień realizując plan zniszczenia Cartelu. Jest spalony tam na górze, ale tam najpierw zaczną pytać, potem strzelać, więc ma szansę, niewielką ale jednak, może jego wiedza pozwoli mu się wykręcić, można się przecież dogadać.
Alto sam zbytnio nie wie co to było. Wyglądało jak czarna peleryna, z jakimiś białymi plamkami z jednej i siatką białych żyłek z drugiej strony. Ale peleryny wiszą na wieszakach a nie pełzną po rurze paliwowej w jego kierunku i nie rzucają się rozpostarte na twarz. Na szczęście Alto wykazał się znakomitym refleksem i przykucnął, więc peleryna przeleciała mu nad głową przylepiając do ściany, po czym zawinęła, jakby spięła do następnego skoku i wystrzeliła w jego kierunku znowu, lecz Alto nie czekał, dał długą parę sekund wcześniej, i odsadził pelerynę na parę metrów. Jest jednak prawie pewien, że ta podjęła pościg, pełzając błyskawicznie po ścianie i rurach. Teraz były biznesmen pędzi korytarzem do windy, sapiąc głośno a po cichu modląc do wszelakich bogów, jeśli jacyś istnieją. Tchu brakuje, płuca już rzężą, nogi coraz bardziej ciążą ku ziemi, ale duch wciąż silny, niesie to drobne ciało przed siebie, ku zbawieniu.
Kolejny zakręt, na wirażu stos jakiś gratów zagradza mu drogę. Rozpęd rzuca Alto w kierunku tychże, stara się gwałtownie zahamować, balansuje ciałem by wyminąć śmieci, ale ta niewielka bezwładność ciała przy wchodzeniu w zakręt na pełnej szybkości wystarcza by rzucić go prosto w ich objęcia. Wpada w nie rozsypując jakieś przerdzewiałe urządzenia wokoło, które głośnymi brzęknięciami o ściany i podłogę okazują swe niezadowolenie, boleśnie rozcina sobie prawe przedramię, potyka, chwilę biegnie niemalże w przyklęku, ale udaje mu się utrzymać równowagę, prostuje, i przyśpiesza. Nadzieja błyska w drobnym sercu, by po chwili zgasnąć bezlitośnie, albowiem trafia stopą w pęk walających się na podłodze kabli i przewraca jak długi szorując twarzą, brzuchem, kolanami i łokciami po metalowej powierzchni.
Czas zamiera dla Alto, tak samo jak jego struchlałe z przerażenie serce. Na kilka sekund, w których nasłuchuje nadciągającej pełzającej kostuchy. Jednakże, do jego uszu dociera inny dźwięk. Rytmiczny.
Kroki. Z przodu.
Człowiek. Tu jest człowiek!
- Ratunku! – szpieg wysila swoje struny głosowe – jakiś potwór chce mnie zeżreć!
Cienki z przerażenia głos niesie się korytarzem. Alto podnosi twarz i widzi, że w jego kierunku zmierza szczupła, zwyczajnego wzrostu sylwetka mężczyzny. Gdy się zbliża widać, że szczupła twarz jest dobrze ogolona, grzywka czarnych włosów modnie zaczesana na bok, ciało obleczone w czyściutką, lśniącą bielą koszulę, wpuszczoną w ciemne spodnie w kancik i błyszczące do glancu butach.
Biznesman pełną gębą. W Dziurze. Pełen surrealizm.
- Sokole Oko! O kurwa! Sokół! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę! – Alto będąc już na czworakach piszczy załamującym się głosem, pociąga nosem i pochlipuje.
Wstaje otrzepując spodnie, wystrzeliwując po parę wyrazów między gwałtownymi wdechami powietrza:
- Człowieku! Czarny… potwór mnie napadł tutaj!... Jakaś… płaszczka, chuj… wie co! Spadajmy stąd… bo mnie goni, kurwa! – ogląda się za siebie gwałtownie, jednakże najwyraźniej niczego nie zauważa podejrzanego bo spogląda na przybysza ponownie – Skoro tu jesteś to… winda działa, prawda? Musimy stad spieprzać Sokół, bo zaraz to przypełźnie!! Rozumiesz???!!!
- Masz rację – odpowiada spokojnie, prawie beznamiętnie Sokole Oko zatrzymując się metr od sabotażysty.
- Kurwa jasne, że mam, mówię Ci, spadajmy! Tu coś żyje!
Sokół, jako, że góruje nad Alto jakieś 20 cm, przez kilka sekund spogląda na niego w skupieniu z góry, po czym podnosi wzrok ku sufitowi korytarza.
- Masz rację, że przypełźnie… - i robi dwa kroki do tyłu.
Alto w pierwszej chwili nie pojmuje słów Sokoła, w końcu po kilku oddechach dociera do niego ich sens i gwałtownie wystrzeliwuje do przodu, niczym sprinter z bloków startowych.
Niestety o te kilka oddechów za późno. Rozpostarta peleryna czerni opada mu na głowę opatulając ją błyskawicznie niczym zaciągnięty worek, tłumiąc wszelakie słowa i krzyki.
Alto zaczyna gwałtownie rzucać się po korytarzu, próbując rękami zedrzeć to coś z twarzy, jednakże, stwór zaczyna wpełzać czarnymi nićmi na nie, rozprzestrzeniając błyskawicznie wzdłuż ramion i szyi.
Mężczyzna najwyraźniej przeżywać musi niewyobrażalne katusze, bo rzuca się po korytarzu niemiłosiernie. Kręci kółka, macha głową w parodii pogo, próbuje wyciągnąć ręce z czarnej zawiesiny, w końcu mu się to udaje. Są pokryte zieloną, syczącą i dymiącą cieczą, skóra pod nią pokrywa się błyskawicznie bąblami, czarnieje i schodzi płatami. Dwa paznokcie odpadają z palców. Musi to koszmarnie boleć, mimo to Alto ponownie próbuje zedrzeć „worek” z głowy, drapiąc paznokciami powierzchnię, zagłębiając palce w czerni. Ta natychmiast znowu wpełza mu na dłonie. Biedak zmienia strategię i uderza głową w ścianę kilka razy, Szoruje nią o ścanę. Bez skutku. Potyka o kable, przewraca, turla po ziemi.
Po jakiejś minucie heroicznej walki o życie nieruchomieje. Kilka niekontrolowanych drgnięć i tupnięć w podłogę stopami i zalega kompletna cisza. Peleryna powoli zaś kontynuuje swoją wędrówkę po ciele nieszczęsnika. W końcu spełza z głowy odkrywając nagą, pokrytą zieloną zawiesiną, dymiącą czaszkę, by kontynuować swoją podróż po reszcie ciała.
W przeciągu pięciu minut jest już po wszystkim. Obserwuje to wszystko w milczeniu Sokole Oko. Peleryna w końcu pozostawia dymiący szkielet, spełza na podłogę korytarza, zamiera, wypuszcza kilka czarnych czułków, które kołyszą się w różne strony, jakby badając otoczenie, po czym pełźnie w kierunku nieruchomego przybysza. Gdy jest jakiś metr przed mężczyzną gwałtownie się rozpościera w pionie na całej szerokości, czym wystrzeliwuje w jego kierunku. Ten się nie uchyla, więc trafia go bezpośrednio w pierś. Rozpełza leniwie po niej, potem ramionach, jednak zatrzymuje w okolicach szyi, nie oblepia dłoni, nie wędruje poza pas, białe plamki z „grzbietu” zmieniają swój kształt w regularne romby, po czym wszystko nieruchomieje.
Sokole Oko obserwuje ten spektakl podśmiewując się lekko, gdyż go to trochę łaskocze, w końcu poprawia znajdujący pod zastygłym na klatce piersiowej „sweterkiem” kołnierzyk koszuli, wygładza wyglądającą teraz jak szachownica biało-czarnych rombów ciepłą powierzchnię na piersi, ta lekko drży pod jego dotykiem, przeciąga się, wciska dłonie w kieszenie spodni i rusza w kierunku windy.
Echo niesie korytarzami wesołe pogwizdywanie.

3 dni później.

Kwatera Narad urządzona jest surowo, wręcz ascetycznie. Nie dlatego jednak, że w spartańskich wygodach gustuje szefostwo Cartelu, lecz dlatego, że po prostu doskwiera mu zwyczajny brak mamony na bardziej ekstrawagancki wystrój. Zresztą nawet gdy się czasem większy zastrzyk gotówki pojawia, to i tak wszystko idzie w konserwację, zakup części i amunicji do okrętów bojowych. Wokół szerokiego, prostokątnego stołu, na niewygodnych, rdzewiejących metalowych krzesłach siedzi kilkanaście osób - ścisłe szefostwo i oficerowie Beach Boys i Pink Bunnies – pirackich ugrupowań wchodzących w skład organizacji Cartel. Na stole wala się trochę „odrdzewiaczy” i innych alkoholi, paczki papierosów, popielniczki i trochę kostek syntetycznej papki zwanej zgodnie z etykietką opakowania Skondensowanymi Proteinami o Smaku Wieprzowiny, bądź Niebiańskim Kurczakiem Po Matarsku z Przyprawami, a przez piratów Gównem. Wszystko spowite jest całunem siwego papierosowego dymu, albowiem wentylacja przestała działać już jakiś czas temu. Nikomu to jednak zbytnio nie przeszkadza i większość pali w najlepsze.
Jeden z siedzących – anorektycznie zbudowany mężczyzna - stuka głośno palcami prawej ręki w stojącą przed nim butelkę przerywając „pierdolenie o niczym”, spogląda surowym spojrzeniem po całym gremium, czeka aż się wszyscy uspokoją, po czym zaczyna:
- Panowie mamy pewien mały problem. Cztery dni temu centralne AI zasygnalizowało uszkodzenie stacji klonowej. Zważywszy na fakt, że nadużywano jej wykorzystanie w ostatnich tygodniach (patrz BUFON 7), nie byłoby to niczym nadzwyczajnym. Jednakże, tego samego dnia przestał działać transmiter hiperprzestrzenny. Co to dla nas wszystkich oznacza nie muszę nikomu chyba tłumaczyć.
- Aha.. - odzywa się ubrany w szarą kamizelkę bojową z uciętymi rękawami, groźnie wyglądający pirat, wypuszczając z ust kłęby gryzącego dymu - jesteśmy w czarnej dupie Venz. Znaczy się musimy uważać, bo jak kto zdechnie, to się obudzi dopiero jak transmiter się uruchomi… albo i nie…
- Dzięki, że to przetłumaczyłeś na ludzki język Nip – kontynuuje Venzon – Oba urządzenia znajdują się w Dziurze. Posłałem tam dwóch naszych chłopaków – Czaczarosa i Jacka, ponieważ byli obeznani w miarę z elektroniką i mechaniką, by to sprawdzili i naprawili. Jednak nie wrócili… - tu zawiesza głos - To było trzy dni temu.
- Ktoś sprawdził co się stało?
- Tak – Nipild sięga do górnej kieszeni kamizelki i wyjmuje małego czipa. Wkłada go do wbudowanego w pulpit stołu czytnika i wpisuje jakąś komendę. Jasne światło ekranu rozświetla całą powierzchnię pulpitu obrazem zapisanym na czipie, zgromadzeni nachylają się nad nim by lepiej wszystko widzieć, a Nipild kontynuuje – Osobiście pofatygowałem swoją dupę na kondygnację nr.13, czyli tam gdzie znajdują się oba urządzenia. Oto zarejestrowany obraz z małej kamery, którą miałem wbudowaną w okulary…
Film pokazuje skąpany w głębokich cieniach, zawalony różnorakimi śmieciami korytarz. Jedynym źródłem światła jest promień latarki zamontowanej na lufie automatycznego pistoletu trzymanego w rękach operatora kamery. Promień błąka po ścianach i podłodze przez kilka sekund, po czym nieruchomieje. Oświetla dwie metalowe beczki, jedna z nich jest przewrócona, jej ciemna, odbijająca światło latarki zawartość rozlana jest na podłodze. Pomiędzy nimi zaś, głęboko wciśnięty, leży skurczony ludzki szkielet. Błyszczą bielą kości. Kamerzysta przykuca obok, rozgląda, znajduje jakiś pręt, sięga nim za szkielet i wyciąga lepką od jakiejś zielonej, kruszącej się zawiesiny, czerwoną bejsbolówkę z napisem „CC”. Chwilę potem promień latarki ślizga się po szkielecie odkrywając więcej owego kruszącego, zeschłego śluzu pokrywającego większość kości trupa.
- Czapeczka niewątpliwie należy do Czaczarosa – omawia film Nipild – Znalazłem go kilkanaście kroków od windy. Oprócz tej czapeczki nic więcej. Coś go kurwa zeżarło.. razem z kombinezonem i butami.
- Kurwa mać… - odzywa się jeden z oficerów - jakiś monitoring tam mamy? Kamery? Czujki podczerwieni?
- Pochujałeś? Nikt tam praktycznie nie zagląda, serwismanów wyjebaliśmy przypomnę, w próżnię, bo to było kurewsko zabawne. Więc nic tam od jakiegoś czasu już nie działa. Kurwa mać! – Roninek wychyla duszkiem „odrdzewiacza” i rzuca nim z całej siły o ścianę. Butelka rozpryskuje się na dziesiątki drobnych kawałków – Kurwa.. coś nam zżarło dwóch ludzi! Dwóch kurwa!
- Trzech – poprawia spokojnie Nipild zapalając kolejnego papierosa. Chwilę później przesuwa film do przodu – Cipcia to niezły labirynt. Korytarzy, pomieszczeń i komór wypełnionych syfem, śmieciami, kablami, rurami, starą rdzewiejącą maszynerią i innym niepotrzebnym chujstwem. Toksycznymi odpadami też, a jakże. Wiele ścian przeżartych przez rdzę bądź toksyny, podłogi zresztą też, więc trzeba kurewsko uważać jak się kroki stawia, co by przypadkiem nie znaleźć się pięterko niżej. Albo i parę… Drugie ciało leżało kilka przecznic i zakrętów dalej - obraz tym razem pokazuje szkielet, który siedzi przy ścianie jednego z ramion skrzyżowania. Jest podobnie jak poprzedni, oblepiony zeschłym śluzem. Obok kości prawej dłoni leży lutownica. Jakieś dwa metry dalej otwarta skrzynka z narzędziami, które rozsypały się wachlarzem wokoło – Zapewne to Jacek. Najwyraźniej próbował się bronić. Ale jak widać niezbyt mu to wyszło… co najdziwniejsze.. – Nipild zawiesza głos, obraz przybliża się do czaszki ofiary jakby kamerzysta nachylił nad nią. Promień światła tańczy po oczodołach, policzkach i szczęce, w końcu zatrzymuje oświetlając głębokie czarne bruzdy wyryte w kości policzków i czoła. Jest ich kilka. Kamerzysta podnosi lutownicę i przykłada jej końcówkę do bruzdy. Pasują niemalże idealnie. – Nie wiem dlaczego, ale kurwa Jacek przypalał sobie twarz lutownicą i to kurewsko mocno. Co do chuja mogło to spowodować? Co? – Nipild traci spokój, dłoń z papierosem drży.
- A co z trzecim ciałem? – pyta cicho Mikker, szef PBN – kto to był? Wiemy?
Nipild milczy chwile gasząc papierosa i odpalając nowego.
- Trzeciego znalazłem piętro niżej. Nie miałem ochoty zbytnio nic więcej oglądać, tym bardziej kurwa szukać tego co zeżarło chłopaków, ale niestety w drodze powrotnej do jedynej, kurwa mać działającej windy, spierdoliłem się niżej, bo w pewnym miejscu podłoga przeżarta najwyraźniej jakimś toksycznym gównem, nie wytrzymała. Okulary pękły jak jebnąłem o glebę, więc nie mam obrazu, ale nic tam oprócz szkieletu, oblepionego tym samym szajsem co poprzednie, nie znalazłem.
- Czyli nie wiemy który to – odzywa się podpierająca łokciami o blat stołu, atrakcyjną, aczkolwiek o wyniosłych, amarskich rysach twarz, rudowłosa Rashla, jedna z dwóch kobiet wśród pirackiej braci.
- Nie – odzywa się Venzon - Ustalenie tego będzie dość trudne, tym bardziej, że, chłopaki czasem znikają na długie tygodnie ze stacji. Na dodatek nikt nie monitoruje wycieczek do Dziury, różne osoby mogły tam chodzić i nawet nie mamy tego jak sprawdzić…
Wszyscy milczą przetrawiając te słowa. Roofi obserwuje ze znudzeniem wijące się nad głowami siedzących kłęby dymu, próbując w tej abstrakcji odnaleźć jakieś interesujące kształty. Niezbyt go ta cała rozmowa obchodzi bo praktycznie jest na emeryturze. Swoje już zrobił, latać już nie lata, w zasadzie, to sam nie wie co tu robi. W końcu przenosi wzrok na Venzona.
- Czyli co – przerywa ciszę basowym, znudzonym głosem – Możliwe, że to któryś z naszych chłopaków zabawia się w jakiś mroczny sposób? Morduje innych? Rozpuszcza ich w kwasie? Rzyga na nich jakimiś sokami żołądkowymi?
Venzon odpowiada wzrokiem, wytrzymuje go dość długo, w końcu jednak przenosi go na resztę gremium.
- Wątpię, ale niestety niczego nie możemy wykluczyć – wzdycha ponuro – Zapewne coś tam się urodziło, jakiś syf zmutował i grasuje. Jeden chuj, Ale nie mamy wyjścia, musimy to sprawdzić – znaleźć i zajebać. Musimy jak najszybciej naprawić transmiter i stację klonowania. Bo bez tego nikt nie poleci w przestrzeń ryzykować życia. Partycypacja we flotach nam spadnie praktycznie do zera.
- Gówno tam mutant – stwierdza autorytarnie zwaliste, wielkie chłopisko jakim jest Kombat, pirat, słynny ze zmodyfikowanych kokpitów, by pomieścić w miarę komfortowo jego genetycznie napompowaną masę mięśniową – pewnie Króliczki przyjęły jakiegoś pojeba, bo jak wiadomo biorą do korpa wszystko co się rusza, bez jakiejkolwiek weryfikacji…
Na te słowa podrywa się Sneer, potężnie zbudowany łysol w lotniczej kurtce. Może nie jest tak wielki jak Kombat, ale masą niewiele mu ustępuje.
- U was zaś kurwa weryfikacja pełną gębą, nie? Alto tego przykładem…
- A w ryj ci ostatnio nikt nie dał? – Kombat również wstaje sięgając do pasa po całkiem sporej wielkości nóż. Wygląda w jego dłoniach jak mała zabaweczka, ale i tak robi na obecnych wrażenie. Wbija go mocno w blat stołu. Ten pokrywa się siatką pęknięć wokoło, monitor migocze i gaśnie – Bo ci mogę go przefasonować parę razy.
- Jasne… a kto ci rączki rozbuja? Venzon?
Obaj mierzą się wściekłymi spojrzeniami nad stołem, w końcu Kombat wyrywa nóż z blatu i rusza wokół niego do Sneera, jednakże zagradza mu drogę Mikker. Mierzy w twarz Kombata całkiem sporej wielkości rewolwerem, który błyskawicznie pojawia się w jego dłoni dzięki specjalnym magnesom umiejscowionym na kolbie i wszytych podskórnie w poduszki dłoni.
- Siad – krótki rozkaz wypowiedziany autorytarnym tonem zatrzymuje Kombata - Ty zresztą też Sneer, potem możecie się pozabijać, ale teraz waruj jeden z drugim…
Kombat patrzy na Mikkera, potem na rewolwer, znowu na Mikkera, potem Sneera, w końcu na swój nóż, po czym znowu na rewolwer. Ma półtora metra do szefa Królików, mimo swej masy jest szybki, ale ocenia, że nie zdąży. Wraca burcząc pod nosem na swoje miejsce. Pozostali też siadają.
- Skończyliście już miziać się po pytkach? – pyta retorycznie Nipild – to wróćmy do tematu. Mamy kurwa mały problem tutaj, na dole uszkodzonych parę gratów, na dodatek parę trupów i coś z tym trzeba zrobić, a nie napierdalać wzajemnie…
- Ta…. ktoś musi zaryzykować – odzywa się milczący do tej pory Ireul Taar – zejść na dół i to coś zajebać. Co może być dosć trudne… Czacza i Jacek w kaszę dmuchać sobie nie dawali, ale tam na dole nic im to nie pomogło…
- Dlatego wyślemy tam oddział ochotników.
- Co.. chcesz wtajemniczać wszystkich w to co się dzieje? Nie dość, że panikę spowodujesz, chłopaki zaczną z regionu spierdalać by klonownie zmieniać i nie ryzykować śmiertelnego zejścia, to poinformujesz ewentualnego mordercę, że możemy być na jego tropie? – kontynuuje Ireul – Niestety panowie, ale musimy to załatwić we własnym zakresie. Ktoś z nas musi pobrudzić sobie rączki, ewentualnie wziąć ze sobą paru zaufanych ludzi.
Znowu nastaje cisza, przerywana niekiedy przełykaniem alkoholu, odstawianiem butelek na blat czy zaciąganiem się papierosa. Jedni patrzą na drugich z oczekiwaniem, testując swoją i cudzą odwagę. Jednakże fakt, że nie wiedzą z czym mają do czynienia i to, że nie są chwilowo już „nieśmiertelni” powoduje, że przegrywają tę walkę ze sobą, cisza się przedłuża – każdy liczy na to, że ktoś inny się zgłosi, niestety nikt tego nie czyni… i tak po minucie niezręcznego pochrząkiwania zirytowany kobiecy głos przecina całun gęstej, zawisłej w pokoju ciszy:
- Czy jest tu jakiś mężczyzna? Bo najwyraźniej pomyliłam spotkania. Pizdy macie nie jaja - rudowłosa dziewczyna wstaje odsuwając gwałtownie krzesło, zawadzając szerokim biodrem sąsiada. Poprawia wiszący bicz u pasa – jak wszyscy faceci… banda żałosnych onanistów - cedzi z głęboką pogardą. Aby zrozumieć jej źródło trzeba się cofnąć kilka lat wstecz, do czasów wczesnej młodości dziewczyny, której kariera mogła potoczyć się zgoła inaczej, gdyby nie pewno wydarzenie, które wykuło jej psyche w ten sposób i spowodowało, że znalazła się na marginesie społecznym. Rashla, a dokładnie Ra’ Shla Ehever, drugie dziecko hrabiego O’risa Ehever, potentata prasowego na Tosh-Murkon Prime o majątku liczonym w bilionach isk, wychowywana była w duchu amarskiej wyższości nad innymi rasami. Autohipnotyczne seanse indoktrynacji, którym poddawana była od 3ciego roku życia, wpoiły w nią przekonanie o jedynym słusznym modelu świata, którym rządzi rasa Amarr, a pozostałe istnieją po to by służyć i wykonywać polecenia. Jej młodość to lata bajecznej zabawy przeplatanej z seansami i lekcjami przygotowującymi ją do roli członkini zarządu korporacji ojca, jako wsparcie dla jej starszego o 5 lat brata Na’risa, którego ojciec wyznaczył na swego następcę. Na’ris dla małej dziewczynki szybko staje się ucieleśnieniem cech prawdziwego bohatera i mężczyzny. Jest jej obrońcą i towarzyszem zabaw. Jej Starszym Bratem, w którym podkochuje się dziecięcą miłością, gdyż imponuje jej jego spokój, opanowanie, inteligencja i uroda połączona z opiekuńczością i wyrozumiałością dla jej fochów. Niestety wiek dojrzewania zmienia radykalnie chłonny umysł chłopaka, który znacznie oddala się od swej młodszej siostry, koncentrując na korzystaniu z uroków bogactwa i młodości – a jak wiemy ta mieszanka często bywa destrukcyjna.
Ra’ Shla już jako młoda dziewczynka przejawiała cechy nieprzeciętnej urody – w szczególności jej naturalne rude włosy robiły wrażenie, rzadkość wśród Amarskich rodów. A gdy wkroczyła w wiek dojrzewania jej uroda gwałtownie rozkwita. Nie uchodzi to uwadze Na’risa, który ponownie zaczyna zwracać na siostrę większą uwagę. Dziewczynka zresztą jest z tego faktu niezmiernie zadowolona, bo znowu może mieć ubóśtwianego brata blisko siebie. W 15te urodziny dziewczynki Na’ris po zakończeniu przyjęcia, podaje jej narkotyki, po czym wykorzystuje seksualnie. Ta odzyskuje świadomość w trakcie trwania aktu i wstrząśnięta wydłubuje paznokciami oczy chłopaka, po czym dźga go kilkanaście razy dziecięcymi nożyczkami w szyję i brzuch. Jej umysł mimo traumatycznego szoku, wyćwiczony wieloletnimi autohipnotycznymi treningami, analizuje chłodno sytuację. Jej brat zapewne budzi się właśnie w rodzinnej stacji klonowej, w pełni świadomy jej czynów. Jest już wiceprezesem firmy ojca, więc ma pełną gamę możliwości by dokonać zemsty, które są codziennością wśród amarskiej arystokracji. Może się znęcać nad nią latami, mordując na wszelakie sposoby jej kolejne klony, bądź spowodować, że zostanie Wyłączona. Tak więc ucieka z domu, kradnąc rodową biżuterię i rozpoczyna nowe życie tam, gdzie jest najmniejsze prawdopodobieństwo, że brat ją dopadnie – w regionach pozbawionych dozoru CONCORDu.
To wydarzenie powoduje, że jej wykuty przez lata autosugestii i hipnozy umysł skierował swoją pogardę do innych ras, na wszystkich mężczyzn, którzy utożsamiają się jej od tej pory z bratem. Długo musi pracować nad sobą aby pozbyć się morderczych odruchów w stosunku do płci przeciwnej, ale wstręt i głęboka pogarda pozostaje do dziś.
- Spadam, wezmę kilku swoich pachołków, wytropimy gnidę i rozwalimy…
- Usiądź… nie rzucaj się.. – Roninek wskazuje dziewczynie krzesło – Jeszcze komuś krzywdę przypadkiem zrobisz. Zastanawiamy się jak się do tego zabrać.
- To jak już ustalicie dajcie mi znać – Rashla kręcąc zgrabnym tyłkiem wychodzi z pomieszczenia, zostawiając za sobą przyjemny zapach perfum, który przytłumia smród potu i papierosowego dymu. Ale tylko na chwilę.
- Ech… w gorącej wodzie kąpana – wzdycha Nipild - Samopas nie można jej zostawić, bo gotowa cała stację rozpierdolić. Będę miał na nią oko tam na dole. Ktoś musi jej tyłka pilnować..
- Ja go mogę popilnować – rechocze Roninek, ale zgromiony ciężkim spojrzeniem Roofiego milknie.
- Też pójdę… - cichym głosem obwieszcza siedzący najbliżej drzwi oficer, ma splecione ramiona na piersi i buja się na tylnych nóżkach krzesła – Bywałem tam czasem to może się przydam.
- Ty??? Na dole? Sweterka nie bałeś się ufajdać?
- Czasem się zdarzyło Coldim… ale tylko czasem, trzeba wiedzieć gdzie nogi stawiać.
- Doświadczenie taktyczne naszego fleet commandera może się tam przydać – odzywa się Venzon – fajnie zatem, że idziesz Sokół… - kiwa głową w podzięce - czyli mamy trójkę: Rashla, Nip i Sokole Oko. Ktoś więcej? Może Króliki chcecie mieć w grupie swojego człowieka?
- Dacie radę sami… - warczy przez zęby Sneer – w końcu to wy wiecznie muskuły prężycie, onanizujecie nad swoją zajebistością, to się macie okazję wykazać…
- Spokój – Venzon natychmiast przerywa ewentualną kontrę Kombata widząc jak ten się zbiera w sobie do tego – Żeby nie było potem, że coś robimy za waszymi plecami…
- Wyślemy jednego zaufanego człowieka z waszą grupą – decyduje Mikker.
Ireul Taar jako jeden z najstarszych członków pirackiej braci, darzony jest głębokim szacunkiem i poważaniem. Wycofał się już z aktywnego uczestnictwa w wesołym życiu pirata kilka lat wcześniej, by zająć poważniejszymi sprawami, jednakże wciąż służy swoją radą i doświadczeniem młodszym kolegom. Niewiele osób zdaje sobie sprawę z faktu, ze Ireul Taar prowadzi skomplikowane interesy w wielu częściach galaktyki jednocześnie, wykorzystując do tego kilka swoich aktywnych klonów. Jest to wysoce nielegalne i gdyby ten fakt został wykryty nałożono by na niego natychmiast karę Wyłączenia, jednakże, Ireul nie przejmuje się tym zbytnio. Wychodzi z założenia, że bez ryzyka życie nie ma wartości. Odwiesił już na kołku swoją firmową broń – piłę marki XT-2000 napędzaną paliwem rakietowym, jeden z jego klonów nawet ustatkował, co sobie bardzo chwali. W nowej roli małżonka i rodzica czuje się znakomicie, jednakże sentyment do przeszłości wciąż jest silny. Na dodatek ma świadomość, że nawet jeśli zginie tutaj tym klonem, to wciąż będą żyły pozostałe, więc w sumie niewiele ryzykuje. W przeciwieństwie do pozostałych.
- Ech, kurwa… licz i mnie – wzrusza ramionami – rdzą mi już zaszła moja maleńka, przyda się jej trochę ruchu, naoliwić ją trzeba i rozruszać… przypomnieć stare dobre czasy… zresztą, może być zabawnie..
- Czyli piątka razem z Królikiem. Dobra, wystarczy ludzi z kadry, nie możemy ryzykować tego, by w jakiejś głupiej akcji zginęła nam większość dyrekcji…
- To nas kurwa podbudowałeś – parska Nipild po czym dmucha Venzonowi dymem prosto w twarz. Wzbudza tym gwałtowny kaszel u kolegi – dobierzemy sobie jeszcze z jednego, dwóch ze starej kadry, któryś powinien znać się na elektronice, nie? Trza naprawić ten bajzel i zgnieść insekta… niekoniecznie w tej kolejności hehehe…
- Świetnie.. to chyba tyle na razie – pokasłując kończy rozmowę Venzon i podnosi swoje chude ciało z krzesła – Powodzenia panowie. Gdy wyruszycie będę nadzorował stąd akcję i będziemy w stałym kontakcie.
Kwatera Narad w kilka chwil praktycznie pustoszeje. Papierosowe kłęby dymu tańczą w powietrzu, wykonując niemożliwe do powtórzenia układy. Świadkiem tego spektaklu jest ciągle siedzący najbliżej wyjścia oficer. Sięga po leżącą paczkę papierosów na stole, zapala jednego i zaciąga się głęboko. Delektuje nim jakiś czas, zaś jego lewa ręka bezwolnie, aczkolwiek pieszczotliwie i delikatnie gładzi czarny rękaw swetra prawego ramienia. Gdyby ktoś później przeglądał zarejestrowany obraz z kamer znajdujących się w pomieszczeniu, zauważyłby, że mężczyzna uśmiecha się szeroko. W końcu, po kilku minutach, Sokole Oko gasi peta w popielniczce, powstaje, wygładza dłońmi swój upstrzony czarno-białą szachownicą sweter, poprawia kołnierzyk koszuli pod spodem i wychodzi.

3
widzę, że w ostatnich dniach sporo szpilek Goonów spadło w 49-. jaka jest sytuacja na tym froncie?

4
Market / kupie TC 30 lub 50 dni za isk
« dnia: Maj 22, 2007, 10:06:39 »
jak w temacie

zdravim,
Vic

Strony: [1]