Eve-Centrala

Eve Online => Background => Events & Competitions => Wątek zaczęty przez: MightyBaz w Maj 28, 2009, 08:02:03

Tytuł: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Maj 28, 2009, 08:02:03
Ogłaszam nieustający konkurs na szorta - max 3500 znaków ze spacjami - nie męczyć czytelników  :knuppel2:
oraz komiks . - objętość dowolna

Treść dowolna, niekoniecznie z tłem EvE, ciekaw jestem czy znajdą się chętni.
Jeśli ktoś wzbudzi orgazm czytelników - nagrody będą wypłacone, cyklicznie - 100m ISK na miesiąc.
Startujemy od 1 czerwca 2009.
Nie nadsyłajcie prac, tylko je wklejajcie tutaj. :diabeł:

Tytuł: Odp: Baz'ooka V
Wiadomość wysłana przez: Tomash Kovahlsky w Maj 29, 2009, 10:35:07
Tia... no to ja oczywiscie cos do nagrod pienieznych dorzuce...
Zwyciezca danego miesiaca, bedzie dodatkowo otrzymywal BC (1 z: Harbi, Drake, Myrm, Hurek) zlokalizowany w Jita - czyli jesli nie lubi BC'kow bedzie mogl go od razu spieniezyc.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Maj 29, 2009, 14:25:08
czyli dobrze trafiłem szortem - prosto w >:D graczy!

edit: http://www.eveonline.com/ingameboard.asp?a=topic&threadID=1084685 (http://www.eveonline.com/ingameboard.asp?a=topic&threadID=1084685)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Czerwiec 01, 2009, 09:46:41
czerwiec 2009 - startujemy!
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks, short
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Czerwiec 03, 2009, 07:55:11
piszecie już ? :knuppel2:


edit: mała zmiana regulaminu, zapraszam do udziału komiksiarzy...tez im sie cos od życia należy >:D
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Gregorius w Czerwiec 06, 2009, 17:51:04
Po sesji (czyt. w lipcu) chętnie coś nabazgrolę [dawno tego nie robiłem :D]
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Czerwiec 09, 2009, 13:19:11
z ciekawostek - debiut na eve forum :

http://www.eveonline.com/ingameboard.asp?a=topic&threadID=1093589 (http://www.eveonline.com/ingameboard.asp?a=topic&threadID=1093589)

Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Mooneye w Czerwiec 09, 2009, 13:36:17
z ciekawostek - debiut na eve forum :

http://www.eveonline.com/ingameboard.asp?a=topic&threadID=1093589 (http://www.eveonline.com/ingameboard.asp?a=topic&threadID=1093589)

Chętnie sobie później poczytam, a co do V Baz'ooki również postaram się coś dorzucić. Co prawda nie  jestem specjalistą od szortów, no chyba ze kraciastych i w zadzie niezbyt ciasnych ale  :laugh: ... no w każdym razie jak skrobnę cokolwiek to przedstawię
Tytuł: KONKURSY
Wiadomość wysłana przez: Miki Jaszczur w Czerwiec 10, 2009, 03:01:11
Bardzo mi się podoba pomysł odnośnie konkursów na temat gry i SF.

Chciał bym tez dowiedzieć się odnośnie konkursu na temat opowiadania związanego z EVE?

napisałem opowiadanie i nie wiem gdzie je wysłać. Na jaki dział

pozdrawiam

Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Czerwiec 10, 2009, 07:34:15
opowiadania o Eve, komiksy o Eve lub non-fiction,
whatever you want join us here!!!
Czyli dawaj tutaj, wklejasz jak zwykly post. Nikt sie nie obrazi jak bedzie dobry i troche dluzszy niz 3500 znakow. W koncu ma byc fun, a nie szkółka różańcowa. Kto wie, może zgarniesz 100m isk i BCka

Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Czerwiec 15, 2009, 07:58:49
1/2 miesiąca - zapraszam, kasa odłożona i czeka na wybrańca :diabeł:
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Egnos w Czerwiec 25, 2009, 16:13:36
No... powiem ci ze w paru miejscach nieźle się uśmiałem (raz nawet parsknąłem na monitor) n_n czekam na cd
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Aenyeweddien w Czerwiec 25, 2009, 17:02:08
Mnie to rozśmieszyło ale kilka dni temu... Moffiss ;)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Loc0 w Czerwiec 25, 2009, 18:09:16
dobree :)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Lipiec 01, 2009, 12:51:22
nowy miesiąc - nowe opowiadania - nowe nagrody, czekamy!!!
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Lipiec 03, 2009, 09:44:08
Co by pusto nie było, ktos obiecywał, że napisze opowiadanko w lipcu, ghrrrr
Poniżej thiller-groteska.


Wieczny łowca (ver 2.0)

Mężczyzna wyszedł nagi na taras domu. Rozłożył szeroko ramiona i uniósł wysoko głowę. Zamknął oczy. Czuł wyraźnie zapach krwi. Potężne, wiekowe drzewa dostojnie kiwały koronami, oddając hołd wschodzącemu słońcu.
- Oto nadchodzę! Pierwszy z pierwszych i ostatni z ostatnich! - Ryk mężczyzny wdzierał się drapieżnie w leśną ciszę.

***
- Czego? - Leon wywalił do słuchawki.
    - Że jak? Gdzie, w lesie? Pięćdziesiąt cztery?
- Dobra, zaraz tam będę - powiedział. Niech to szlag. Właśnie umówił się ze znajomą dziwką. Wyjął piersiówkę, pociągnął spory łyk. Robota, nie zając, nie ucieknie.

***

Gdy w końcu dotarł na miejsce, zobaczył wokół góralskiego domu masę kręcących się ludzi. Karetki tarasowały całą drogę. Na polanie stał helikopter. Podszedł bliżej. Naprawdę wiele widział, ale widok martwych kobiet i mężczyzn z obciętymi głowami leżącymi przed domem, robił  makabryczne wrażenie. Mało nie zwymiotował. Musiał się znowu napić.
Nikt z ekipy koronera nie zwracał na niego uwagi. Każdy  robił to, co do niego należało. Leon też.
Na tyłach posesji stał wielki, śnieżnobiały namiot weselny. Długie stoły zastawione wykwintnym żarciem, resztki jedzenia i dobrego alkoholu przyciągały jak magnes. Zastanawiał się, czy nie zwędzić jednej flaszki, ale zrezygnował, właśnie ktoś robił zdjęcia. 
Poszedł dalej. Na tarasie domu walały się odcięte głowy. Upiorne twarze, na których ewidentnie malowała się radość. Ich uśmiechnięte usta kontrastowały z kawałkami mózgów, wypływających z roztrzaskanych czaszek. Boże tyle ofiar, dzieci! Jakaś sekta? - pomyślał Leon.
Ekipa już kończyła. Zwłoki pakowano do plastykowych worków. Mundurowi właśnie tworzyli tyralierę, aby przeczesywać okolicę.
- Ktoś widział, co tu się stało? - zapytał stojącej obok brzydkiej, rudowłosej funkcjonariuszki o pyzatym obliczu.
- Nie ma świadków. Pracownik firmy cateringowej zgłosił zdarzenie godzinę temu, panie inspektorze - odpowiedziała regulaminowo policjantka.
- Zawadzki! - usłyszał  zdenerwowany głos szefa. A tego, co przywiało? Zaklął prostacko.  Pewnie w końcu jakaś ważna szycha kazała mu ruszyć tłusty zad w teren.
- Słuchaj mnie uważnie. Ci tam - tęgi mężczyzna wskazał stos ciał  - to znajomi naszego ministra, same grube ryby. Imprezę sobie zrobili. Wiesz, co to znaczy? Masz, k..., stanąć na rzęsach i znaleźć sprawców! - wysapał, jego tłusty brzuch falował rytmicznie. Leon wyobraził sobie jak stojący przed nim grubas tańczy salsę. Uśmiechnął i powiedział:
- Tak jest,  panie komendancie!

***

Przeglądał raport biegłych. Wnioski zaskoczyły go zupełnie. Wszystkie ofiary zmarły naturalnie. Odkryto ślady bosych stóp, prawdopodobnie należących do jednego sprawcy, mężczyzny. Morderca odcinał głowy, miażdżył i wycinał kawałki mózgu, a dokładnie gruczoły szyszynki. Znalezione odciski palców i kawałki naskórka. Na końcu widniała dość nietypowa uwaga: DNA sprawcy jest nieuszkodzone. Stan idealny. Sprawca nie był notowany. Musiał to wyjaśnić.
- Witam, to pan robił analizę DNA? Co oznacza ten zapis o idealnym stanie? - zapytał przez telefon.
- Widzi pan, DNA każdego człowieka ma drobne defekty. Są różne przyczyny: wady genetyczne, wpływ środowiska, przebyte choroby, odżywianie i tak dalej. A tutaj mamy przypadek człowieka, którego kod genetyczny jest w nienaruszonym stanie. Jakbym oglądał - zapadła na moment cisza w słuchawce - wzorcowy genotyp?
Podziękował za wyjaśnienia. Znaczy, co? Idealny morderca? To masz pecha bydlaku, trafiłeś na idealnego policjanta. Rozmyślania przerwał telefon. Następna rzeźnia, tym razem na dyskotece. Jego ideał zabił dwadzieścia trzy osoby.

***

- Panie inspektorze! Czy to prawda, że powołano sejmową komisję specjalną?
- Czy udzielone pełnomocnictwa są wystarczające do prowadzenia dochodzenia?
- Dlaczego żona od pana odeszła?
- Czy morderstwa mają związek z... - Tłum reporterów napierał na Leona Zawadzkiego ze wszystkich stron. Powoli narastała w nim irytacja. Jeszcze chwilą i da komuś w mordę. Na szczęście wytoczył się jego szef. Poprawiając tandetny krawat, krzyknął w stronę dziennikarzy:
- Proszę państwa! Śledztwo... - Leon nie słuchał dalej popisów oratorskich komendanta. Szybko wykorzystał okazję i czmychnął do gmachu Komendy Wojewódzkiej. Na schodach zaczepił go starszy mężczyzna w staromodnej marynarce, w dłoniach trzymał wyświechtaną, skórzaną teczkę. Zawadzki spojrzał na niego surowo. Ale tamten tylko poprawił okulary na nosie i zagaił:
- Wiem dlaczego on zabija!
- Ta? A co, jest pan jego kuzynem?
- Niech pan sobie nie żartuje, to poważniejsza sprawa niż się wydaje! - obruszył się nieznajomy.
- Może porozmawiamy, wszystko panu pokażę.
- Teraz? Tutaj, na schodach? A może w toalecie?
- Proszę pana! Pan nie traktuje mnie poważnie. Oto moja wizytówka. Żegnam! - odwrócił się na pięcie i odszedł. Inspektor wzruszył ramionami i ruszył dalej.

***

Dr Euzebiusz Warski, Wydział Chemiczny, Politechnika Warszawska. - Widniał napis na drzwiach.
- Witam pana inspektora, jednak pan się zdecydował, proszę! - Wskazał ręką krzesło. Chwilę pokręcił się po pokoju, czegoś szukając. Nastąpiła niezręczna cisza.
- Chciałem pana przeprosić, panie doktorze, ale wie pan, ten stres! - Leon próbował przełamać pierwsze lody. Może wcześniej nie był zbyt subtelny, ale teraz czuł się naprawdę zażenowany.
- Dobrze, już dobrze, nie gniewam się. - Uczony wykonał ruch ręką, jakby odganiał natrętne muchy.
- Widzi pan, dzięki temu, że media tak rozdmuchały tę sprawę, i jeszcze te publiczne lamenty kleru - kiwnął głową z dezaprobatą -  zastanawiałem się, dlaczego akurat szyszynka. Znaczy, dlaczego jej nie było w tych mózgach ofiar. - Warski przestał się kręcić po pokoju i w końcu usiadł naprzeciw inspektora.
- I nagle zrozumiałem. Chodzi o nieśmiertelność! - wypalił.
- Aha... - Leon żałował, że tak szybko wyraził skruchę. Już miał wstać, gdy uczony wyciągnął jakiś gruby skoroszyt w sztywnej oprawie.
- Tutaj ma pan ostatnie wyniki, nasz wydział, a dokładnie mój instytut, zajmuje się badaniami nad organicznymi nadprzewodnikami w wysokich temperaturach..
- Hm...
- A tak, rozumiem, może przedstawię to przystępniej. Niektóre pierwiastki szlachetne, głównie platynowce, w określonym stanie i w odpowiednich warunkach stają się nadprzewodnikami. - Uczony na chwilę przerwał wykład.
- O, przepraszam, nie zaproponowałem panu nic do picia! - spojrzał na Zawadzkiego ze skruchą. Inspektor wolał raczej coś mocniejszego, ale grzecznie podziękował. Jeszcze wytrzyma. Miał nadzieję, że ten dziwak go nie zamęczy.
- Już dochodzę do sedna. Niedawno naukowcy z US Naval Research znaleźli śladowe ilości tych metali w ludzkich mózgach, zaś ich największe stężenie było w szyszynkach, i doszli do wniosku, że komórki w ciele, a zwłaszcza komórki mózgowe, porozumiewają się ze sobą dzięki zjawisku nadprzewodnictwa, i że między komórkami przepływa światło, a nie, jak mówi się powszechnie, prąd elektryczny - kontynuował Warski - Okazało się też, że owe pierwiastki są w stanie jednoatomowym. To dosyć nietypowe zachowanie dla metali. A teraz najciekawsze: wyniki badań przeprowadzonych przez Bristol-Myers-Squib ujawniły, że jednoatomowe pierwiastki połączone ze sobą w odpowiednich proporcjach wchodzą w reakcje z ludzkim DNA, korygując uszkodzony łańcuch kodu genetycznego. Można powiedzieć, że DNA wraca do idealnego stanu - zakończył Warski, przyglądając się badawczo inspektorowi.
- Czyli co, ten psychopata zabija wszystkich dookoła, bo chce mieć te pieprzone metale?
- Ano tak, jeśli korygują DNA, to oznacza, że można żyć wiecznie. No, może przesadziłem, ale na pewno kilkaset lat dłużej - skwitował uczony.

***

Zawadzki wyszedł oszołomiony. Może ten stary piernik ma rację. Ale co mi z tej wiedzy,  skoro nie mogę złapać mordercy. Mam powiedzieć komisji, że przestępca chce być wiecznym łowcą? Czegoś mu brakowało w tej teorii. Ta myśl dręczyła go aż do powrotu do biura.
Na stole leżały porozwalane akta sprawy. Odruchowo rozejrzał się po pomieszczeniu. Jarzeniówki świeciły mętnym światłem, biurka były puste. Spojrzał na wiszący zegar, dopiero w pół do szóstej. Koniec tygodnia, pewnie wszyscy wcześniej wyszli. Został sam, nie spieszył się, po co wracać do pustych, czterech ścian. Otworzył szafkę i sięgnął po jedynego przyjaciela. Przyjemny żar rozpalał gardło.
    Nagle pojawił się przed nim człowiek. Nieznajomy patrzył na inspektora. Jego wzrok przenikał go na wylot. Leon miał wrażenie, że przybysz widzi jego duszę. Ledwo go rozpoznał, bardzo się zmienił od ich ostatniego spotkania. Wcześniej, ciągle wystraszony, chudy facet z latającym wzrokiem, a teraz wyglądał na zadbanego i wysportowanego mężczyznę. To pewnie Marian Domski, siedem lat temu złapany przez Zawadzkiego na gorącym uczynku w sklepie jubilerskim, kiedy próbował nieudolnie zwędzić jakieś kosztowności z platyny czy ze złota. Sąd orzekł niepoczytalność, nakazał obowiązkowe leczenie psychiatryczne.
Jak on wlazł do strzeżonego budynku? Inspektor zastanawiał się gorączkowo, próbując sięgnąć po broń, ale nie mógł ruszyć ręką. W jakiś niewyjaśniony sposób, jego kończyny przestały go słuchać. Pot wstąpił na czoło. Oblizał nerwowo usta.
- Wejdź we mnie, a będzie ci dane! - usłyszał. Obcy zbliżył się o krok i stanął na wprost biurka. Leon miał cichą nadzieję, że ten wariat nie jest gejem.
- Domski? - przestraszył się swojego głosu.
- Pierwszy z pierwszych i ostatni z ostatnich! - zagrzmiał głos. Ciarki przebiegły inspektorowi po całym ciele. Domyślał się, że konwersacja nie będzie trwała wiecznie. Jak negocjować z wariatem? Zyskać na czasie. Pomyślał.
- Dlaczego to robisz? Z zemsty? - zapytał Leon.
Nie otrzymał odpowiedzi. Wokół nieznajomego pojawiła się poświata. Rozszerzała się, gwałtownie pochłaniając przestrzeń nad inspektorem.
Zawadzki przestał się bać. Poczuł odprężenie. Obrazy z jego życia przewijały się w głowie w zawrotnym tempie. Nie miał bliskich. Nikt nie zapłacze nad jego grobem. Co za różnica, teraz czy później. Był gotowy.
Nagle pojawiła się jasność, jakby ktoś zapalił stuwatową żarówkę w jego głowie. Jakieś byty zbliżały się do niego. Emanowały prawdziwą miłością. Ona przenikała go na wskroś. Przyciągała. Od zawsze tego pragnął. Poczuł się bardzo szczęśliwy. Chciał koniecznie do nich dołączyć. Inne rzeczy przestały być ważne. Ciążyły. Przeszkadzały. Musiał się uwolnić za wszelką cenę. W końcu podszedł, czy raczej podpłynął w przestrzeni do nich. Teraz ich zobaczył. Siedemdziesiąt siedem istnień powitało go z radością. Zrozumiał ich istotę. Nareszcie stali się jednością... niepełną jednością.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Lipiec 08, 2009, 19:41:23
ej, no - nie mogę wrzucac cały czas swoich tekstów...zapraszam twórców, wakacje są, więcej czasu jest na pisanie
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Gregorius w Lipiec 09, 2009, 13:15:51
Rozgrzewkowo, przymierzam sie powoli do czegoś. Tylko tematyka eve ciut "blokuje" :P Stąd konieczność tego wstępu  ;) Enjoy.

Dawno cię tu nie było ! Witamy w naszych skromnych progach.
Słyszałeś pewnie, że Ivoo nie żyje ? Nie ? Heh, te twoje tułaczki. Przez to latanie po całej galaktyce nie pamiętasz już swoich starych kumpli. Ivoo ? No nie pamiętasz ? To ten koleś z naszego rocznika, który puścił z dymem hangar na Uniwerku Calle. Ale to była jazda, myślałem, że żartuje dopóki nie przytaszczył całego widłowca wyładowanego upłynnionym potasem. Do tej pory nie zapomnę jego miny, kiedy mała sztuczka przerodziła się w eksplozję całego górnego pokładu. Całe szczęście, że wszyscy mieliśmy klony, bo inaczej chłopaczek skończyłby w komorze próżniowej.
 Po tym incydencie musiał opuścić region i tułał się trochę po świecie. Załapał się na jakąś parszywą robotę na stargate w jakimś zapyziałym systemie. Jednym z tych, gdzie na planetach jeszcze panuje epoka pary, a cywilizacje tam żyjące objęte są ochroną Murkon-Fountain. No więc wyobraź sobie, że na tym stargate działa jeszcze stara technologia z wspomaganiem manualnym. Nom, dokładnie to o czym mówili na zajęciach z historii odległej na uniwerku. Po każdym przeskoku, po stargate rozchodzi się fala elektromagnetyczna, dezaktywując na chwilę całą elektronikę.
Cholera wie, czemu jeszcze nie zrobili tam profesjonalnego ekranowania. Istnieje podejrzenie, że jest to spowodowane programem ochrony cywilizacji. Masz jakiegoś fajka ? Zapaliłbym.  Że co ? Nie palisz ? Co się z Tobą stało ? Ty i te twoje podróże… A napijesz się ? No! Wiedziałem, że tutaj nigdy się nie zmienisz. Co powiesz na żytnią z pól Esa ? Ba, najlepsza! Proszę. No to chlup! Żebyśmy się jeszcze spotkali.
Jak zginął ? Ech, głupio. Podobno zmieliła go aparatura manualna. Wiesz, żeby utrzymać natężenie pola w obrębie gate’a, po przejściu okrętu trzeba uruchamiać ręcznie cewki. Wygląda to trochę jak kręcenie korbą przy wielkich trybach. Podobno inspektor orzekł, że Ivoo podczas wykonywania tej czynności był pod wpływem narkotyków. Tępy drań, nawet w takich warunkach było mu wszystko jedno, choć nigdy bym nie przypuszczał, że ćpał. Musiał zamajaczyć i wszedł to komory przekładni. Dalej już możesz sobie tylko wyobrazić, co działo się dalej. Technicy wyskrobywali go przez miesiąc.
Szkoda wariata.
Kiedyś tu zaglądał, jak był na przepustce. Pamiętam, jak po kilku głębszych zaczął mi pieprzyć, że cichaczem złamał przepisy i wylądował na jednej z planet tego zacofanego systemu. Gadał, jak nawiedzony, że to zupełnie inny świat, pełen chaosu, że wojna i takie tam. Nie wierzyłem mu zbytnio, bo kto może wierzyć takiemu obdartusowi. Dobra, bo mi zasycha, cyk! Tym razem za duszę zmarłego! No i wyobraź sobie, że koniecznie chciał o tym, co się dzieje na planecie poinformować władze, żeby rozpoczęli jakąś misję, która uratowałaby tę cywilizację. Ja ci mówię.. nawet, jeśli to byłaby prawda, to działanie takie byłoby niemożliwe. Wyobrażasz sobie ?
Ledwo co skonstruowałeś silnik parowy a tu już przylatuje ekspedycja ze swoimi zabawkami i naucza jak robić reaktor termojądrowy, albo cyklotron. No ale Ivoo wtedy ciągnął swoje. Podobno w jakimś tajnym miejscu ukrywał wszelkie zapiski, holodyski i inne pierdoły z wizyty na tej planecie. Gdzie to jest ? Nie mam zielonego pojęcia. Mówię ci przecież, że to były brednie. Uwierzyłbyś, że udało się komuś przejść federacyjne systemy zabezpieczeń ? Te planety są tak otoczone, że nawet próbnik nie wleci.
Co ? Chcesz jego adres ?
Ech, coś ci za bardzo chyba wóda uderzyła do głowy. Ale niech ci będzie. Przynajmniej obejrzysz sobie ten złom na stargate. Trzymaj, tu masz jego dane. Ale wiesz co ? Obiecaj mi jedno. Nie polecisz dalej jak do stargate’a, dobrze ?
 Chciałbym się jeszcze z Tobą spotkać. Z żywym Tobą! No, już pora na mnie. Spotkamy się jeszcze, mamy tyle do opowiadania. No i mam sporo skrzynek żytniej!
Odezwij się, jak będziesz w pobliżu.

sorki za stylistyki i takie tam :-) Jak coś mam w głowie to muszę szybko pisać, bo inaczej zaraz zapomnę ^_^
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Tomash Kovahlsky w Lipiec 12, 2009, 12:32:06
Rozgrzewkowo, przymierzam sie powoli do czegoś....

i co bedzie dalej? bo jak nie, to... :gun2:
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Mooneye w Lipiec 12, 2009, 18:07:48
No !  ;D Greg szelmo jedna, coś mnie bujał ostatnio, że weny nie masz do pisania. Ale dobrze, iż to jednak bujda i miło znów Twoje teksy poczytać. Tylko nie zaprzestawaj na tym bo będzie tak jak wspomniał Tomash i blastery pójdą w ruch :diabeł:

Co do opinii jestem na O0, mam tylko dylemat czy mam swoje wypociny teraz wrzucać czy poczekać na nowy miesiąc.  :P
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Mooneye w Lipiec 16, 2009, 19:30:28
Małe opóźnienie bo na dziczy byłem, odcięty od cywilizacji i neta. A to prolog do mej nowej sagi.


Raport IV -  Więzi krwi
- Ep.1 - Błyskotka  -
 

Konstelacja Kimotoro w regionie The Forge...
 
    Znasz największych galaktycznych nudziarzy i służbistów to znaczy, że znasz rasę Caldari. Od małego wbijane są im zasady lojalności wobec państwa oraz wykonywanej służby. Dyscyplina zakorzeniona w każdej prawie dziedzinie życia to główna z cnót prawdziwego Caldaryjczyka. Posłuszeństwo za wszelką cenę, zgodnie z ich militarnym stylem bytu. Dlatego też nie ma chyba większych sztywniaków jak właśnie wśród Caldari, a już szczególności u tych piastujących stanowiska urzędnicze.
- Jak to nie mam niezbędnych dokumentów?! - wygłosiłem do interkomu.
- Brakuje tu formularzy C52 oraz D34 oraz wszystkich z grupy T - spokojnie wyrecytował celnik stacji Ytiri Storage przy 6 księżycu planety Jita IV.
- Czyś ty baranie ocipiał?! Byłem tu z miesiąc temu i nie potrzebowałem wtedy dodatkowych świstków i zezwoleń! - wykrzyczałem wściekły - Co to za cholerne nowe procedury?!
- Owszem, przepisy uległy małym zmianom. Zatem bez wymaganych dokumentów nie zezwalam na dokowanie i przeładunek na naszej stacji. - równie spokojnie i chłodno odpowiedział urzędnik doków. - Radzę też zmienić podejście i ton, inaczej zakończymy rozmowę.
- No co za trep! - odsapnąłem, a potem włączyłem kanał wewnętrzny statku - Elza! Do sterówki i to w trymiga!
    Elza to moja zastępczyni na "Rozpustnicy", specjalistka od spraw idiotycznych, a szczególnie przepisów jej rodaków. Wyszło jak zwykle gdy się ma do czynienia z jajogłowymi urzędasami. Bez odpowiednich papierków mogliśmy sami z kwitkiem wracać. Natomiast towar trzeba było pobrać i odstawić w ciągu kolejnych 14 dni do układu oddalonego o 36 skoków. Nie było innego wyjścia, jak wszystko pozałatwiać, zatem około 4 dni w plecy poświęconych biurokratycznym bzdurom. Elza wynegocjowała  na całe szczęście tymczasową zgodę dokowania i zaczęliśmy biegać za zezwoleniami.
Tak zleciały pierwsze dwa dni z tej całej szopki, od urzędasa do pseudo kutasa, od papierka do pieprzonego stempelka. Użeranie się ze sforą otępiałych służbistów jednak nigdy nie było moją mocną stroną. I chyba świetnie o tym wiedziała moja załoga - incydent w dokach, gdy prawie już udusiłem jednego z młodszy inspektorów, był dla moich dziewczyn sygnałem, że to robota nie na moje nerwy. Na szczęście młody Caldaryjczyk okazał się na tyle wyrozumiały, że nie wniósł żadnej skargi, a mnie zaproponowano abym poszedł gdzieś się wyluzować. Zatem rozpocząłem eksploracje tego chodliwego portu handlowego, zapewne i w takim miejscu znajdę porządną spelunkę. Faktycznie, nie trzeba mi było długo szukać. Lokal "Jazgot" zapraszał gości w swoje progi. Spodziewałem się większej dziury, a tu trafiłem na przyjemny lokal z elegancką i zgrabną obsługą oraz miłą dla ucha muzyczką. Zająłem miejsce w najdalszym kącie, zamówiłem najostrzejszy koktajl i zaraz odleciałem lekko myślami, wsłuchany w rytm unoszącej się melodii.
- Nie pieprz mi tu głupot krętaczu! - dosłyszałem wtem gruby warkot, dobiegający z pobliskiego stolika. - Wyciągaj tę swoją mamonę, kości i zaczynamy.
- A odczep się parchata japo. Jeszcze nie zdążyłem zamówić napojów chłodzących, a ty już się tu wyrywasz - zadudnił równie charkotliwy głos.
- Zamknijcie jadaczki, bo wam zaraz je przyspawam moja lutownica! - odezwał się trzeci osobnik.
Znów było cicho i spokojnie, ale tylko przez moment, bo nie ma chyba takiej siły która potrafi uspokoić dzikich Matarów.
- A wal się kuzynie! Ja tu nie przyszedłem zgłębiać tajników ciszy tylko zagrać i oskubać tego gamonia z ISKów.
- Gamonia? Prędzej zasmakujesz mego scyzoryka niż zobaczysz moją kasę!
I tak trwała ta dysputa, a na spokojne spędzenie czasu w tym zakątku nie było już co liczyć. Dopiłem swoje i ruszyłem w stronę wyjścia.
- Ty, patrz, jakiś plugawy Amarr chowa się za ta brudną szmatką, dosłyszałem ironiczny komentarz gdy mijałem stolik mych sąsiadów. Nie było sensu na to reagować, po prostu najlepiej zignorować i iść dalej.
- Zamknij się Groll! - wycharczał kolejny. - Moon! To ty, stary zgredzie?
Przystanąłem i odwróciłem swój wzrok w stronę pytającej osoby, ale za nic nie mogłem jej rozpoznać.
- Może, a kto pyta?
- Ty znasz tego plugawca AerP? - wyrwał nagle jeden z osobników.
- AerP? - wysapałem zdziwiony.
- Taa! - wyryczał wstający osobnik - To ja i jak najbardziej znam tego paskudnika!
Wielkie było moje zdziwienie, ale jeszcze większe chyba pozostałej dwójki Matarów. Siedzieli z tak rozdziawionymi paszczami, pełnymi zaskoczenia i pogardy zarazem, czy to do mnie czy też do swego kompana, że aż wzbudzali śmiech. Stojący Minmatar zaraz chwycił mnie i zaciągnął do stolika, a następnie wręcz wcisnął na jedno z siedzisk.
- To jest Mooneye, jeden z mych dawnych korporacyjnych towarzyszy - oznajmił radośnie swym rodakom. - Mimo, że to parchaty Amarr, to bardziej on mi bratem niż wy szumowiny jedne! - następnie wybuchł gromkim śmiechem i klepnął mnie w ramie tak, że straciłem w nim czucie na jakiś czas.
- A co Tobie się stało? - zapytałem gdy  już odzyskałem dech w piersi. - Po jakimś liftingu buźki czy może bitce jesteś, bo paszcze masz tak opuchniętą, że za nic bym ciebie nie poznał.
- Wszystkiego po trochu - znów zadudnił po sali ten specyficzny śmiechu - Z domu wracamy, a tam zawsze coś się przytrafia. Tatuaże sobie nowe porobiłem, a potem wlałem artyście bo spartolił robotę i krzywe kreski porobił.
- Dobra... dobra, nie ściemniaj kuzynie - wyparował nagle siedzący obok osobnik o skromnym wzroście przynajmniej dwóch metrów z hakiem i o twarzy w kształcie żelazka. - Przyznaj się lepiej, że to on ci wlał, boś mu siostrę zbałamucił.   
- To już nieistotne szczegóły. Było minęło, a buźkę znów będę miał śliczną jak kiedyś.
- Ale ty nigdy nie miałeś zbyt urodziwej paszczy - znów wtrącił się olbrzym, rechocząc przy tym donośnie.
- Cichaj skurczybyku bo zaraz tobie przyprawię "lutownicą" nienaturalny uśmiech - zaraz po tym sięgnął po swój wielofunkcyjny ciężki blaster.
Zadyma wisiała już w powietrzu, a tym dzikusom na prawdę nie trzeba wielu powodów do wszczęcia rozróby. Szkoda by było tego dość urokliwego przybytku i naprawdę nie potrzebowałem więcej kłopotów, szczególnie wśród lokalnych władz.
- Panowie proponuję napić się czegoś, bo nam tu paszcze powysychają - odrzekłem czym prędzej i gestem zawołałem jedną z kelnerek.
- Racja - odezwał się Aerp. - W końcu po to głównie tu przyszliśmy. No i gdzie też moje maniery. Poznaj Moon moich pomocników. Ten wygadany łysol to Venox Kane, mój dalszy kuzyn od strony.... a cholera sam już nie pamiętam. Natomiast ten kędzierzawy ponurak to Groll Narr.
- Miło mi - odparłem i wyciągnąłem rękę na przywitanie. 
- A mi wcale nie jest miło - wycharczał złowrogo Groll.
Łypał tylko groźnie oczyma i dał do odczucia swoją niechęć i pogardę do mej osoby. Nie miałem o to żalu, bo nie pierwszy raz i zapewne nie ostatni spotkam się z takim przyjęciem. Pewne zwady nigdy nie znikną i niechęci rasowe ciągle dzielą wiele narodów.
- Te, pacanie, odpuść sobie - wtrącił się Venox Kane. - Skoro to kompan AerP'a to musi być swój człek. Przecież i u Ciebie na tej ognistej planetce żyją amarrscy uchodźcy i renegaci. Nie bądź taki popielec, choć co prawda wyglądasz jakbyś faktycznie przedawkował z tym opalaniem.
- Właśnie - dodał zaraz rozbawiany AerP. - Nie bądź taki nabzdyczony Groll, bo jeszcze pękniesz od tych złych emocji. Może faktycznie za dużo żeś ostatnio na słoneczku przebywał. Ale znając twoją planetę to też wcale się tobie nie dziwie.

    Chyba nie ma nic bardziej specyficznego niż ryczący śmiech obywateli Republiki. Sam ten dźwięk powodował u mnie gęsią skórkę. Z wieloma przedstawicielami tej rasy już pracowałem, ale nigdy nie mogłem się do tego przyzwyczaić. Podobno jak lekko ogłuchniesz, to już to tak nie przeszkadza. Słyszałem nawet pewną plotkę, że wielu Minmatarów ma właśnie problemy ze słuchem. Śmiech ten również zaskoczył przybyłą właśnie młodą kelnereczkę. Biedula prawie upadła wraz z naszym zamówieniem. W każdym razie uraczeni smakowitymi trunkami kontynuowaliśmy biesiadę. Musze przyznać, że zawsze cieszyłem się z takiego towarzystwa. Dobrze wypić, dobrze się zabawić i spędzić wesoło czas to chyba republikańska ideologia. Takie właśnie podejście było bardzo bliskie mojemu. Siedzieliśmy zatem, piliśmy i paliliśmy, a  przede wszystkim graliśmy w kości. W sumie to nie miałem innego wyjścia. Wystarczyło, że ściskając raz jeszcze me ramie AerP dał do zrozumienia abym również przystał do gry. No i jak tu odmówić przyjacielowi. Trzech Matarów i jeden Amarr, kogoś całkiem z zewnątrz mogła zaskoczyć taka kompania.
- Mam parę piątek... i  jeszcze jedną parę piątek, no i malusią piąteczkę do tego! - oświadczył Venox, chwaląc się przy tym swoim platynowym uzębieniem.
- Ty mendo! - zripostował ciemnoskóry Groll Narr. - Oszukujesz bo nikt nie może mieć takiego fuksa i to tyle razy pod rząd!
- Ośmieliłeś nazwać mnie kanciarzem?! - wykrztusił Kane łapiąc swego sąsiada i podnosząc go do góry na wysokość przynajmniej metra.
- Owszem - wycharczał dyndający Matarczyk.
- To ja Ci powiem żeś nie tylko ciemny na skórze ale i na umyśle!
- Spokój i to obaj! - wrzasnął AerP. - Siadać na zadach bo inaczej zaraz je wam odstrzelę.

    Mój dawny towarzysz z Shocky Industries był obecnie kapitanem jednostki na której służyli Groll Narr i Venox Kane, zatem nie było mowy o jakimkolwiek sprzeciwie. Słowo szefa jest zawsze ostateczne i bezapelacyjne. Kuzyn AerP'a miał albo niewyobrażalne dziś szczęście albo faktycznie kantował jak to mu zarzucono. Moim jednak zdaniem to Groll miał dziś wielkiego pecha, bo nie wygrał żadnego z rzutów. Po kolejnym zestawie napojów orzeźwiających przystąpiliśmy do ponownej rozgrywki. Pechowiec był już całkiem spłukany z ISKów, ale pozwoliliśmy mu zastawić jakiś tam tandetny srebrny pierścień, no i kości znów poszły w ruch. Tym razem los okazał się łaskawy dla jednego zakapiora w kapturze. Zgarnąłem zatem dobrych kilka setek i te małe świecidełko, co rozzłościło wcześniejszego właściciela. Walnął szklanka niedopitego drinka o podłogę i odszedł od stołu. I w sumie tak też gra oraz biesiada dobiegały końca. Rozmawiałem jeszcze chwile z pozostałą dwójka i po dopiciu koktajli rozeszliśmy się w swoje strony.

    Gdy dotarłem do "Rozpustnicy" cała załoga była już na pokładzie. Z krótkiego raportu Elzy dowiedziałem się jednak o znikomych postępach. Wciąż brakowało jeszcze paru formularzy, a zatem jutrzejszy dzień zapowiadał się jako kolejny taniec na papierkowym balu. Trzeba było wypocząć, więc zaraz skierowałem swe kroki do kajuty i po przekroczeniu progu rzuciłem się na hamak. Nie mogłem coś jednak zasnąć, bo jakieś dziadostwo uwierało piekielnie w mój bok. Przeszperawszy kieszenie habitu i poza oczywiście menażką natrafiłem jeszcze na dzisiejsze łupy. Paręnaście elektronicznych kart płatniczych, no ten i pierścień wygrany od Groll'a. Postanowiłem bardziej przyjrzeć się tej zdobyczy. Niby prosta jubilerska robota i wyglądało to bardziej na sygnet rodowy. Żadnych kamieni szlachetnych tylko godło widoczne w centralnej części. Jakieś chyba zwierze, jakiś pies czy coś. Miałem dziwne wrażenie, że już gdzieś widziałem podobne ale nie mogłem zbytnio tego skojarzyć. Zresztą nieważne, odstawiłem zaraz wszystkie rupiecie i wygodnie ułożyłem się do snu.

    Sen miałem nerwowy, a przebudzenie gwałtowne. W głowie wciąż wirowały mi dziwne obrazy z mej przeszłości, śnił mi się ojciec i ktoś jeszcze inny, ale całkiem obcy. Nie znałem tej kobiety. W śnie też spotkałem mego pradziada, twórcę słynnego rodowego bimbru. Po nim właśnie była ta stara menażka, jedyna zachowana pamiątka po przodku. Ale zaraz... przecież tam...
- Na wszystkie duchy...! - zaryczałem i nerwowo zacząłem szukać wzrokiem starego naczynia. Znalazłszy je, chwyciłem gorączkowo i zacząłem obracać przyglądając się detalom. To co ujrzałem wprawiło mnie w ogromne zdumienie. Klnąc pod nosem kalałem sam siebie myślami, że jak mogłem być tak głupi i nierozgarnięty. Przecież znałem każdy fragmencik mego rodzinnego artefaktu, a nie pamiętałem o najważniejszej szczególe?! Dureń... normalnie dureń nad durniami. Czym prędzej odszukałem jeszcze jeden mały przedmiot, aby upewnić się w mym przekonaniu...
 
    Bez dwóch zdań - godło na pierścieniu było identyczne z godłem na największym skarbie jaki był w moim posiadaniu, czyli piersiówce Isila Singollo, mego zacnego przodka.
 
c.d.n. chyba
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Lipiec 16, 2009, 19:41:37
no, no, to mamy dwóch pretendentów do nagrody - kto pierwszy odda głos?

Swoje teksty usunąłem, żeby nie scrollować niepotrzebnie między uczestnikami konkursu
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Mooneye w Lipiec 16, 2009, 20:20:11
To ja glosuje na Gregoriusa, żeby już coś było. ;)

P.S. Baz coś się tak pośpieszył, nie zdążyłem choliba tych Twoich tekstów przeczytać.  :knuppel2:
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Lipiec 18, 2009, 13:31:57
to jak, który tekst jest wg was godny nagrody?
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Aenyeweddien w Lipiec 19, 2009, 12:33:28
Baz a nie lepiej poczekac do 1 - moze sie jeszcze cos pojawi ;)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Lipiec 19, 2009, 18:23:01
nom, masz rację jeszcze ponad tydzień czasu zostało
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Aenyeweddien w Lipiec 20, 2009, 09:00:50
opowiadania o Eve, komiksy o Eve lub non-fiction,
whatever you want join us here!!!
Treść dowolna, niekoniecznie z tłem EvE, ciekaw jestem czy znajdą się chętni.

Sorka ale sie zgubilam to w koncu tresc ma byc zwiazana z EVE czy nie??

A technicznie zamiast postow xxx jest lepszy proponuje robic na koniec miesiaca ankiete ;)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Lipiec 20, 2009, 12:21:12
treść dowolna, ale sf ...ankieta, sure , jestem za, pewnie większość też. Zrobimy.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Mooneye w Lipiec 22, 2009, 10:26:01
No Baz, rzęs się widzie rozkręcił. ;D I fajnie bo opowiadanie jest z jajem i tak trzymać chłopie.  O0
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Aenyeweddien w Lipiec 22, 2009, 12:11:58
Wlasnie sobie wydrukowalam po pracy na spokojnie usiade i wczytam sie porzadnie.
Ogolnie tekst ciekawy i z jajem ale mam wrazenie ze za szybko go zakonczyles. Mam po ostatniej czesci niedosyt.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Lipiec 23, 2009, 12:46:14
a czego Ci brakuje?
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Gregorius w Lipiec 23, 2009, 22:29:10
Ze 3 razy to czytałem i ciągle dochodzę do jednego wniosku :

- zdecydowanie za krótkie :-)

Stworzyłeś niesamowity "odkurzacz", który wciąga w momencie wątku minotaurów a zaraz po tym.. jakby "kurtyna opada" i trza kończyć :))

Podoba mi się aura tajemniczości, bo nic nie wiadomo a jednak czytelnik zaczyna sam kreować historię:  "jak do Tego doszło".

Opowiadanie naprawdę z wysokiej półeczki ;-) Mnie się cholernie podobało, jednak jakbyś chciał kiedyś "rozwinąć" to chętnie poczytam ^_^

Btw. mała literóweczka :

Cytuj
Wczoraj wieczorem nasza enklawy padła,
- enkalwa :-)

 O0
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Lipiec 24, 2009, 08:09:56
dzięki, niestety tekst muszę za parę dni usunąc z forum, inaczej nikt go nie przyjmie do konkursu, ze względu na publikację w necie. Także zapraszam do recenzowania, póki opowiadanie wisi i macie chęć, czas icotylko.  ^^
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Lipiec 26, 2009, 14:33:11
o, wielkie dzięki...pomyślę nad uwagami i poprawię, gdzieniegdzie.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Sierpień 06, 2009, 09:55:31
SIERPIEŃ,  czekamy na nowe dzieła naszych forumowych pisarzy  :diabeł:
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Mooneye w Sierpień 06, 2009, 10:53:55
Jak ep. 2  dopieszczę... to i niebawem go umieszczę :coolsmiley:
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Gregorius w Sierpień 06, 2009, 12:34:24
a ja na razie wdupczyłem się w mały "prożekt" :D

=stand by=
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Edwin w Sierpień 28, 2009, 14:32:52
nie wiem czy ten konkurs jest jeszcze aktualny bo ostatni post jest z 13 sierpnia...

tak czy owak - pozwoliłem sobie spłodzić kawałek komiksu. Oczywiście aby owy twór mógł wziąć udział w konkursie potrzebna jest zgoda autora scenariusza (ze mnie scenarzysta jak z koziej dvpy trąba, ale narysować cośtam potrafię). Niezależnie od tego czy zgoda będzie czy też nie (czy też jest już po konkursie) - rysowanie dało mi całkiem sporo przyjemności i myślę, że efekt końcowy też sprawi wam trochę frajdy  :)

A oto i link:
http://img215.imageshack.us/img215/2576/evekomiks.jpg (http://img215.imageshack.us/img215/2576/evekomiks.jpg)

Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Khobba w Sierpień 28, 2009, 14:45:37
świetne  O0 czekam na kolejne adaptacje
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: SokoleOko w Sierpień 28, 2009, 15:26:06
Kapitalny scenariusz  O0

Tylko poprawcie tego byka w drugim obrazku (zbyduwać=zbudować)  :coolsmiley:
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Edwin w Sierpień 28, 2009, 16:06:24
poprawione - przepraszam za niedbałość. dowiedziałem się o konkursie wczoraj i całość złożyłem w sporym pośpiechu między robotą a nauką w zasadzie w jeden wieczór. zależało mi, żeby był na czas.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: SokoleOko w Sierpień 28, 2009, 16:12:28
Nadal masz literówkę w tym słowie (zbudOwać).

Ale i tak kawał dobrej roboty :)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Wrzesień 07, 2009, 07:30:31

A oto i link:
http://img215.imageshack.us/img215/2576/evekomiks.jpg (http://img215.imageshack.us/img215/2576/evekomiks.jpg)

Pomimo jednej nadesłanej pracy nagroda w pełni się należy - świetna praca - kasa zostanie przelana jak potwierdzisz nick in game.

Sorki za opóźnienie, ale dopiero co wróciłem z urlopu.

Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Wrzesień 09, 2009, 10:30:23
kasa przelana na konto - Exalted Demon .
Btw na drugi raz prośba o podpis pod pracą nickiem ingame, by nie było problemów z płatnościami na czas. :diabeł:
Zapraszam autorów - czekamy na wrześniowe prace  :knuppel2:
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Tomash Kovahlsky w Wrzesień 09, 2009, 16:27:06
kasa przelana na konto - Exalted Demon .

Prosze tez o info ktorego BC sobie wybrales jako nagrode dodatkowa, zebym mogl wystawic kontrakt...
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Wrzesień 11, 2009, 13:13:02
nagrody rozdane...ktoś w tym miesiącu da radę cos skrobnąć lub narysować?
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Mooneye w Wrzesień 11, 2009, 14:37:53
Powinienem dać radę. Niech tylko to cholerne winobranie się w końcu skończy, bo od tego ciągle mi w głowie szumi i moja muza wiecznie na kacu. ;)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Tomash Kovahlsky w Wrzesień 11, 2009, 16:53:13
nagrody rozdane...
no wlasnie jeszcze nie, bo nie dostalem zadnego info od zwyciezcy nt. wyboru nagrody dodatkowej.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Wrzesień 14, 2009, 07:43:07
i co zgłosił się?

Może tym razem coś namaluje?  :knuppel2:
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Tomash Kovahlsky w Wrzesień 14, 2009, 10:22:08
i co zgłosił się?

Nie. Jesli nie zglosi sie do konca miesiaca, to BC'ek przejdzie na nastepny miesiac i beda wtedy razem 2 :P
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Edwin w Wrzesień 14, 2009, 17:58:51
już się zgłosiłem (email in game) - nie miałem dostępu do gry. Przepraszam.
Harbringera proszę upłynnić i przelać na konto Exalted Demon

Jeśli chodzi o kolejną pracę to zobaczę jak będę stał z czasem pod koniec miesiąca. Za dwa dni wyjeżdżam na 2 tygodnie z polski i raczej nie będę miał dostępu do komputera ale dzięki za zachętę - fajny konkurs.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Tomash Kovahlsky w Wrzesień 15, 2009, 17:19:40
już się zgłosiłem (email in game) - nie miałem dostępu do gry. Przepraszam.
Harbringera proszę upłynnić i przelać na konto Exalted Demon

Kasa przelana :)

A przy okazji sie dowiedzialem kogo powinienem spodowac, za oblanie mnie piwem w Paradoxie jakis kawal czasu temu  :knuppel2: ::)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Voulture w Wrzesień 15, 2009, 20:21:28
Mam nadzieje, ze podales prawidlowy nick ingame, ten z profilu i ten podany w poscie roznia sie.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Doom w Wrzesień 15, 2009, 20:29:23
Kasa przelana :)

A przy okazji sie dowiedzialem kogo powinienem spodowac, za oblanie mnie piwem w Paradoxie jakis kawal czasu temu  :knuppel2: ::)
Nakreć frapsa, dodaj lektora z backgrundem i wystaw do konkursu :P
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Wrzesień 18, 2009, 07:29:55
czekamy na prace  :'(
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Wrzesień 22, 2009, 10:18:17
ostał się jeno tydzień...i nic.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: hakatu w Wrzesień 23, 2009, 19:27:22
Opowiadanie. Myślę nad czymś osadzonym w świecie EVE...

Przy okazji pytanie - dlaczego tylko sf? Fantasy nie może być? Lub krótka forma literacka w postaci felietonu? :)

-------

Publikowane na licencji Creative Commons (http://creativecommons.org/licenses/by-nc-nd/3.0/deed.pl)

Jakikolwiek reprint, publikacja lub rozpowszechnianie musi być oznaczone. Ma zawierać informacje o autorze utworu oraz odnośnik do tego tematu.

W załączniku wygodniejsza wersja do czytania.

-------

Czarny dym



   Chmury pokrywały nocne niebo. Ich warstwa była tak gruba, że księżyc nie potrafił rozpędzić mroku. Zaniepokojony piesek preriowy wychylił głowę z norki i zaczął węszyć. Cichy pomruk zaczął przeradzać się w coraz głośniejszy grzmot. Tuż nad ziemią przemknęły dwa smukłe śmigłowce. Przerażony piesek zapiszczał i schował się pod ziemię. Lecąc nisko pozostawały niewykryte. Szybko zbliżywszy się do celu jeden wylądował, a drugi zawisł na wysokości kilkunastu metrów, mierząc w  pustkę otworami wyrzutni. Skulone cienie oderwały się od kadłuba i znikły wśród mroku. Przytłumiony, czerwony błysk na krótko rozświetlił mrok. Helikopter wystrzelił w górę, by po chwili oddalić się w stronę, z której przyleciał. Jedynym dowodem na to, że coś się wydarzyło, był coraz bardziej cichnący łoskot wirnika.

   Siatka ogrodzenia spleciona była z włókien o wysokiej wytrzymałości, jednak palnik laserowy sprawnie sobie z nimi radził. Ciemny kształt starannie osłaniał promień niebieskiego światła. Czasami tylko w ciemności pojawiały się szybko stygnące ogniki stopionego metalu. Wycięty fragment został delikatnie ułożony na ziemi, a następnie zamaskowany piaszczystym pyłem, którego pełno było w całej okolicy. Jeden za drugim, cienie znikały w powstałym otworze. Ostatni na chwilę przystanąwszy – uklęknął. W jego dłoni pojawił się mały pojemnik, który został następnie zakopany pod ogrodzeniem. Odbiegając w stronę reszty towarzyszy, postać szybko nacisnęła kilka przycisków na przedramieniu. Wycięty w ogrodzeniu otwór pokrył się maskującym hologramem, a mapy, wyświetlane przez wizjery hełmów, wzbogaciły się o mały, czerwony punkt. Droga powrotna była zabezpieczona. Pierwsza część zadania została wykonana. Oddział szybko rozproszył się po terenie. Wszyscy żołnierze bezszelestnie zajęli swoje pozycje. Dowódca oddziału sprawdził położenie ludzi, po czym wybrał odpowiednią sekwencję na komputerze przymocowanym do przedramienia. Chwilę później na wizjerze pojawiła się liczba dwadzieścia, po czym zmieniła się w dziewiętnaście. Zacisnął dłonie na karabinku. Osiemnaście. Nagły skok napięcia w zasilaniu kompleksu przepalił bezpieczniki, ale milisekundy później zaczęły działać obwody pomocnicze. Jednak przez chwilę system był niezabezpieczony, czas ten wystarczył do podpięcia zdalnego terminala. Siedemnaście. Technik przesłał wykradzione sygnały restartujące systemy obronne bunkra. Szesnaście. Równocześnie z oślepieniem kamer ochrony i wyłączeniem czujników ruchu, przez noc przedarły się dwa głuche trzaski. Dwóch strażników pilnujących wejścia osunęło się bezwładnie na ziemię. Szesnaście. Dowódca był na razie zadowolony. Wszystko przebiegało jak na treningach. Żołnierze po jego lewej stronie poderwali się i podbiegli do śluzy bunkra. Po chwili to samo zrobiła druga sekcja. Trzynaście. Nikt nie był przesądny, jednak przyjęło się, iż ten moment jest pozostawiony na obserwację. Dwanaście. Dowódca szybko powstał i na lekko ugiętych nogach ruszył do swego oddziału. Jedenaście. Drzwi do bunkra rozsunęły sie z cichym szelestem serwomotorów. Dziesięć. Magiczna cyfra. Wszyscy na nią czekali, ale także się jej obawiali. Wyznaczała rzeczywisty początek akcji. Koniec drugiej fazy i początek trzeciej. Pierwsza sekcja powoli wkroczyła do budynku. Odliczanie zostało zatrzymane. Punkty od dziesiątego w dół były wyznaczone na mapie. Dziewięć. Pierwsza sekcja zajęła pozycję przy windach i osłania wejście drugiej. Czterech skulonych żołnierzy przemknęło obok niego. Nie musiał nawet wydawać rozkazów. Wszyscy wiedzieli, co mają robić. Do znudzenia przecież ćwiczyli podobne manewry. Osiem. Żołnierz szybkim krokiem wkroczył do kompleksu. Konsola po prawej stronie szybu. Dziewięć, cztery, osiem... kod znał na pamięć. Na wyświetlaczu pojawiła się cyfra siedem. Winda ruszyła. Mają czternaście sekund, zanim dojedzie na górę. Pierwsza sekcja ustawia się prawym wachlarzem w stronę drzwi windy. Druga w tym czasie zabezpiecza wnętrze hali i wejście do kompleksu. Sześć. Opuścił broń. Cztery sekundy. Nagły błysk oślepił filtry. Nie zdążyły się dostosować do jasnego światła. Potem był huk i ból. Odgłosy wystrzałów i wybuchów. Targnięty silnym podmuchem uderzył o żelbetonową ścianę. Hełm ochronił go przed poważniejszymi obrażeniami, jednak stracił przytomność. Pochłonęła go ciemność.

   - Wyłazić mi panienki z tych wanien. - W pomieszczeniu rozległ się donośny głos chorążego Maślaka. - Na darmo was szkolono czy jak? Przez ostatni miesiąc ćwiczyliście tylko tą akcję. Rozważaliście jej różne warianty, a tu co? Jedna nieprzewidziana rzecz i dziewięciu żołnierzy nie żyje. Brawo. Tylko pogratulować. - Chorąży był zły. Było to słychać i widać. Jeśli on był zły, to znaczy, że major jest wściekły. - Kto dowodził tym bajzlem? - Zapytał krępy podoficer stając pośrodku hali.
   - Ja. - odezwał się sierżant Huzarniak, przez wszystkich jednak zwany Huzarem. - Ja byłem wyznaczony na dowódcę. - Powiedział odklejając od nagiego ciała liczne elektrody i czujniki. Przeklęte symulatory – pomyślał. Trudno jest potem odróżnić rzeczywistość do programu. Może im jednak właśnie o to chodzi? Przemknęło przez jego umysł.
   - W takim razie Huzar zbieraj się. Major chce cię widzieć. - Odezwał się chorąży stając obok jego łóżka. - I lepiej się pospiesz, bo nie jest zadowolony.  - Dodał ciszej.
Huzar uporawszy się wreszcie z wszystkimi podłączeniami terminala oraz całym sprzętem medycznym, którym był poobklejany, przeszedł na drugi koniec hali, gdzie stał rząd stalowych szafek z ich rzeczami. Ubierając mundur zastanawiał się jakich to miłych słów tym razem użyje major dla określenia ich klęski. Trzeci dowódca, trzeci scenariusz, trzecia porażka. Zawsze było to coś małego. Jakaś niespodzianka, o której zapomnieli. Coś na co nie zwrócili uwagi. Zawsze kończyło się jednak tak samo. Większość oddziału biorąca udział w infiltracji ginęła lub dostawała się do niewoli. Sierżant idąc korytarzem w stronę biura dowódcy próbował sobie przypomnieć przebieg całej akcji. Co ich dopadło? Pamiętał błysk i wystrzały. Ale nie potrafił określić czym były spowodowane. Zatrzymał się przed drzwiami i niepewnie uniósł dłoń. Wykonał dwa głębokie wdechy i przycisnął ikonę dzwonka na pulpicie umieszczonym obok śluzy.
   - Wejdźcie Huzarniak. - Rozległo się prawie w tym samym momencie z głośnika. Sierżant cofnął się o krok. Nienawidził tego. Major zawsze wiedział kto i kiedy przychodzi. Przekroczywszy próg, wyprężył się w pozycji zasadniczej metr od biurka dowódcy.
   - Sierżant Huzarniak melduje się na rozkaz, sir.
   - Powiedzcie mi żołnierzu, jak wam się dzisiaj umierało? - Zapytał z drwiącym uśmiechem major. - Zresztą pomińmy to. Czy wiecie Huzarniak, dlaczego tu jesteście? I mówię o moim gabinecie, a nie o batalionie.
   - Tak sir. Po raz trzeci symulowana akcja zakończyła się niepowodzeniem.
   - Huzarniak, niepowodzenie to tu jest bardzo lekkim określeniem. Du.py daliście i tyle. Dziewięciu operatorów nie żyje, a cel i tak nie został osiągnięty. Powiedzcie mi sierżancie, ile ćwiczyliście podobne akcje?
   - Sir, przeszedłem czterdzieści dwie symulowane misje treningowe o podobnych wytycznych. - Odpowiedział załamany Huzar.
   - W takim razie, powiedzcie mi ile z nich zakończyło się sukcesem. - Padło kolejne pytanie.
   - Wszystkie, sir.
   - Więc Huzarniak, o co chodzi pytam? - Major popatrzył na niego opierając dłonie o blat biurka.
   - Sir, trzeci raz napotkaliśmy na nieprzewidziane trudności... - Sierżantowi nie dane było jednak dokończyć.
   - Idiotę mi tu zgrywacie żołnierzu? - Zdenerwował się dowódca – Po to jesteście szkoleni, żeby właśnie pokonywać takie “niespodziewane trudności”. Co wy myślicie? Jak będziecie wykonywać zrzut bojowy to wszystko będzie zgodnie z instrukcją i rozkazami? Huzarniak. Pokpiliście sprawę i tyle. Jutro kolejna misja. Ale tym razem ma być sto procent skuteczności, zrozumiano? Możecie odejść. - Sierżantowi aż huczało w uszach. Znów to samo. Kolejny zrzut treningowy w symulatorze. Żołnierz zacisnął pięści. Tym razem mu pokaże. Tym razem rzeczywiście będzie sto procent.
   - Sir, czy mogę wiedzieć, co to było tym razem? - Nieśmiało zapytał sierżant.
   - Huzarniak, to ty nawet nie wiesz co cię zabiło? - Z drwiną w głosie odpowiedział major. - W windzie były dwa roboty serwisowe, które gdy was dostrzegły, uruchomiły systemy autodestrukcji i włączyły alarm. Porażka sierżancie. - Major patrzył na niego z krzywym uśmiechem. Każde słowo ociekało drwiną. Huzar tępo patrzył przed siebie. Więc dziewięciu operatorów, świetnie wyszkolonych żołnierzy zostało zabitych przez dwa automaty serwisowe? Będą się z nich śmiać. Huzar spuścił głowę i wykonał w tył zwrot. Opuściwszy gabinet dowódcy udał się do swego pokoju.

   Huzarniak ziewnął. Jego twarz była oświetlana jedynie przez monitor stojący na biurku. Przeciągnąwszy sie, zapalił małą lampkę i wyjrzał za okno. Szarzało już. Musi być czwarta lub piąta. Rozglądając się po pulpicie zauważył kubek. Złapawszy go, wypił zawartość jednym łykiem, po czym skrzywił się z obrzydzeniem. Zimna i gęsta już kawa smakowała ohydnie. Podniósłszy małe pudełko przyjrzał mu się uważnie. Okładka na przodzie prezentowała kilku żołnierzy w ciemnych strojach, którzy kogoś ostrzeliwali. Nad tym widniał tytuł “Czarny Dym”, a pod nim hasło reklamowe, lub uzupełnienie wcześniejszej nazwy - “i ty możesz być członkiem oddziałów specjalnych.” Huzarniak przykleiwszy na odwrocie pudełka żółtą, samoprzylepną karteczkę nabazgrał na niej kilka zdań – grafika bardzo realistyczna, znakomity silnik, zarówno graficzny, jak i fizyczny. Ciekawy pomysł. Po czym podkreśliwszy to dwoma kreskami napisał poniżej – zbyt powoli rozwijająca się fabuła, liniowość. Następnie zapisał w górnym rogu kratki datę i godzinę i włożył pudełko do zaadresowanej już koperty ochronnej. Huzar podrapał się po brodzie trzymając kolejne pudełko. W górnej części widniał tytuł -  “Niszczyciel”. - Cóż, chyba jeszcze jedna może być. - Powiedział sam do siebie. - W końcu za to mi płacą. - Po czym włożył płytę DVD do czytnika.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Wrzesień 24, 2009, 07:31:41
Opowiadanie. Myślę nad czymś osadzonym w świecie EVE...

Przy okazji pytanie - dlaczego tylko sf? Fantasy nie może być? Lub krótka forma literacka w postaci felietonu? :)

myslę, że większość czytaczy jest otwarta na nowe propozycje, zatem do dzieła
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Xarthias w Wrzesień 24, 2009, 07:46:30
Dla tych, co przegapili, w poście Hakatu jest załącznik z opowiadaniem :P
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Wrzesień 24, 2009, 07:57:53
Hakatu, mam pełną wersję AR, ale masz zabezpieczone przed kopiowaniem. Sugestia, byś wkleił opowiadanie jako post, plz.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: hakatu w Wrzesień 24, 2009, 11:18:24
Przeczytałem wątek jeszcze raz i nigdzie nie znalazłem informacji, że wzięcie udziału w konkursie jest uwarunkowane publikacją tekstu z możliwością kopiowania/modyfikowania lub rozpowszechniania w zmienionej postaci.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Wrzesień 24, 2009, 11:37:30
no to mnie zagiąłeś  :-\
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: hakatu w Wrzesień 24, 2009, 11:57:39
Jako autor zamieszczonego opowiadania, zgłaszam je do ogłoszonego konkursu w formie uznanej przeze mnie za stosowną i spełniającą wytyczne w pierwszym (i kolejnych) postach.

Jeżeli od przyszłego miesiąca wymogiem będzie publikowanie treści wewnątrz postu (co równocześnie daje możliwość skopiowania całej zawartości) to możliwe, że się dostosuję i w ten sposób będę zamieszczał kolejne opowiadania i felietony.

Uważam jednak, że taka forma jest niewskazana. Napisanie tego typu utworu, a następnie praca z tekstem, jego korekty, modyfikacje zabierają sporo czasu. Jakoś nie uśmiecha mi się, żeby ktoś po prostu przekopiował, trochę zmienił lub nie i opublikował go ponownie w innym miejscu podpisując się swoim nazwiskiem, co nota bene już mi się zdarzało.

Upilnowanie tego typu twórczości jest dużo trudniejsze, niż np. nagrania wideo,  grafika (chociaż tutaj często też to ma miejsce).

Jeżeli nie mam racji i mój punkt widzenia jest zły, to czekam na argumenty i wypowiedź organizatora oraz reszty użytkowników, czytelników i uczestników.

Ale jak napisałem, jeżeli będzie to wymóg, to udział rozważę i się dostosuję, lub nie.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Xarthias w Wrzesień 24, 2009, 12:34:35
Baziu, na przyszły miesiąc dopisz, że wszystkie utwory muszą być publikowane pod licencją creative commons by nc nd http://creativecommons.org/licenses/by-nc-nd/3.0/ (http://creativecommons.org/licenses/by-nc-nd/3.0/) :)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Xeovar w Wrzesień 24, 2009, 12:40:27

Jeżeli nie mam racji i mój punkt widzenia jest zły, to czekam na argumenty i wypowiedź organizatora oraz reszty użytkowników, czytelników i uczestników.

Ale jak napisałem, jeżeli będzie to wymóg, to udział rozważę i się dostosuję, lub nie.

No cóż, mój punkt widzenia jest taki, że po prostu tego nie przeczytam bo forma jest xxx.

A w kontekście fanfica z EVE na centrali, to ta wypowiedź to chyba śmieszna miała być.... ale się nie udało  :uglystupid2:

Pomijam już zupełnie nonsensowność takiego zabezpieczenia: google FTW:
http://www.ensode.net/pdf-crack.jsf (http://www.ensode.net/pdf-crack.jsf)

 :knuppel2:
X.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Wrzesień 24, 2009, 12:56:33
wiesz xart, może kolega ma złe doświadczenia, w końcu świat jest ZŁY.  :diabeł:
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: hakatu w Wrzesień 24, 2009, 13:07:22
No cóż, mój punkt widzenia jest taki, że po prostu tego nie przeczytam bo forma jest xxx.

A w kontekście fanfica z EVE na centrali, to ta wypowiedź to chyba śmieszna miała być.... ale się nie udało  :uglystupid2:

Pomijam już zupełnie nonsensowność takiego zabezpieczenia: google FTW:
http://www.ensode.net/pdf-crack.jsf (http://www.ensode.net/pdf-crack.jsf)

 :knuppel2:
X.

Nikt nie każe Ci czytać czegokolwiek.

To, że istnieją narzędzie do obchodzenia tego typu zabezpieczeń, nie znaczy, że należy ich używać.

Książki można skanować, filmy nagrywać w kinie kamerą, a samochód sąsiada ukraść lub koledze wynieść telewizor z domu. Wszystko to to samo. Warto zapoznać się z wypowiedzą Kazika sprzed kilku dni.

Jeżeli to taki problem, to post został zmodyfikowany i zawiera treść opowiadania.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Mooneye w Wrzesień 24, 2009, 13:40:19
no własnie xart, Zostałem ocenzurowany nie da się czytać, jak to zmienić?

btw, opowiadanko jest na całkiem niezłym poziomie warsztatowym. No może nasi poprzedni autorzy "dokopią" nowemu, tzn. napisza coś co powali nas na kolana?  :knuppel2:

Oczywiście będzie ankieta, o ile będzie więcej niz jedno dzieło  :'(


Będzie Bazz, jutro coś powinienem wrzucić. Sprawdzam jeszcze tylko czy nie przegiąłem z miechem i aby nic nie świeciło potem w karmazynowym odcieniu oraz z hasełkiem "zostałeś o..."   :laugh:

Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Wrzesień 24, 2009, 13:42:26
nie martwcie się, później wyczyszczę wątek "ze spamów", co by się nie przebierać ekranami
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Xeovar w Wrzesień 24, 2009, 13:48:50
Miło się czytało. Końcówka też niczego sobie, choć to klasyka niespodziewanych zakończeń :)

Kilka błędów ktore znalazłem:
byłysk
wydażyło
stornie
Potem był huk i ból nim. (?? chyba czegoś brakuje w tym zdaniu)


Xarth, ustawiłem sobie w profilu Pozostaw słowa nieocenzurowane i nadal mi się pojawiają te kretyńskie "zostałem ocenzurowany" na czerwono....
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Wrzesień 25, 2009, 07:41:28
zostało jeszcze parę dni do końca miesiąca :-\
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Mooneye w Wrzesień 25, 2009, 12:27:35
Jak obiecałem tak i wrzucam. Troszku co prawda późno ale jest. ;) Obecnie na warsztacie są kolejne 2 epizody zatem będzie coś i na następne miesiące... mam przynajmniej taka nadzieję.  :laugh:

Raport IV -  Więzi krwi
- Ep.2 - Świt i zmierzch -


 Region The Forge na stacji Ytiri Storage przy 6 księżycu planety Jita IV...

    Trzeba mi było jednak więcej lecytyny pić, a nie tych wyskokowych nektarów. Wściekły na siebie kląłem wciąż pod nosem. Jak można było przeoczyć coś, co powinienem znać na wyrost. Ale to cały ja i te moje wieczne problemy z pamięcią. Ciągle jeszcze podekscytowany odkryciem podobieństw znaków z wygranego pierścienia i rodowej menażki, wpatrywałem się w identyczne godła na obu przedmiotach. Zastanawiało mnie, skąd ten dzikus Groll Narr, wszedł w posiadanie tego "sygnetu". Całe to rozmyślanie uświadomiło mi ponownie mą tępotę. No przecież, do jasnego czorta, najlepiej go o to zapytać! Niestety wszelkie próby połączenia się z transportowcem "Lutownica" spaliły na panewce. Widocznie tak popili, że już nie słyszą sygnału interkomu albo jak to na republikańskich jednostkach bywa "coś nie działa, tak jak powinno". Zatem mimo kolejnych prób statek AerP'a milczał, a ja, na to wygląda, zostanę z mymi pytaniami do rana.
 
    Nastał świt, jeśli to można tak w ogóle nazwać, bo przecież poza sztucznym blaskiem mrugającego neonu nie budziło się w tej kajucie żadne inne światło. Ale to był mój świt, a raczej rozpoczęcie nowego dnia, zobaczymy niebawem jakiego. Nie otrzymawszy wciąż żadnej odpowiedzi, postanowiłem osobiście odszukać matarską załogę. Oby tylko ślęczeli jeszcze na tej stacji! Śluza nr 11, jak sobie przypominałem, wkraczając na obszar prowadzący do 3 doków. Ale cóż to za blokada i czego też mogą chcieć?! Momentalnie jeden dryblas zagrodził mi drogę i zatrzymał gestem dłoni.
- Zezwolenie! - wykrzyczał pachołek w niebieskim uniformie straży stacji.
- He...? - skwitowałem ze skrzywioną miną. - Na wejście do doków?
- Procedury, obywatelu, trzeba ich przestrzegać. - usłyszałem w odpowiedzi. - Pokaż papierki albo wracaj skąd przybyłeś.
- Moment zatem - sięgnąłem pod habit wyławiając kartę z kieszeni, a zaraz potem podałem przedmiot jednemu ze strażników.
   
Mundurowy umieścił kartę w przenośnym komputerze i skupił się na przeglądaniu danych. Zerkał tylko co chwilę na mnie i na ekran. Drugi niebieski w tym czasie nerwowo drapał za spust powtarzalnego karabinu cząsteczkowego. Trwało to zdecydowanie za długo, jeśli idzie o weryfikacje prostego pozwolenia pobytu na stacji.
- To tylko tymczasowa przepustka - wycedził gliniarz, nie podnosząc wzroku z ekranu.
- Powiedz mi lepiej coś czego nie wiem - odparłem znużony tymi wszystkimi kontrolami itd. - To co mogę przejść? Mam ważną sprawę do załatwienia.
- Nie tak szybko obywatelu. To pozwolenie nie daje uprawnień na wkroczenie do tej strefy. Naruszyłeś przepisy bezpieczeństwa, które powinieneś znać przybywając na stację - wyrecytował spokojnym głosem oficer, chyba najstarszy tu rangą. - Teraz chcę zobaczyć dokumenty.
- Jeszcze mnie będziecie legitymować, no już bez przesady!
- Rutynowa kontrola i bez dyskusji, wolisz pokazać papierki czy odwiedzić nasze ekskluzywne apartamenty zwane "karcerem"? - zagroził mi caldaryjski policjant.   
- Albo dostaniesz z kolby karabinu za pyskowanie - dodał zaraz drugi, ten mniej rozgarnięty i chyba z lekkimi problemami emocjonalnymi.
- Zamknijcie się szeregowy! Ja tu jestem od gadania, a ty jedynie od machania pepeszą.
- Taa jest... kapralu!
- No! Wiec jak będzie obywatelu? - zapytał ponownie funkcjonariusz bezpieczeństwa.
   
Tyle szopki z powodu małego spaceru, te psy już całkiem sfiksowały. Technokraci, biurokraci i oszołomy w jednym. Wiecznie zaślepieni swoimi przepisami i tonący w morzu procedur oraz spraw. Nic tu człek na taką głupotę  i ciemnotę nie poradzi. Przeszperałam ponownie moje kieszenie z nadzieją, że niebawem będę miał to wszystko już za sobą. Oddałem zaraz kolejna znalezioną kartę danych i modliłem się w duchu, żaby to była ostatnia rzecz jakiej wymagają. Kapral spokojnym ruchem odebrał  dowodzik i umieścił zaraz w swoim czytniku. Znów te nieproduktywne oczekiwanie. Trzeba im jedno przyznać - spieszno to im nie było i na pewno nikt tutaj nie pracował na akord. W tym momencie kapral oderwał wzrok od ekranu i zawołał.

- Pokażcie twarz obywatelu!
- Co proszę? - odparłem lekko zdziwiony.
- No twarz, odsłońcie ją.
- Czyli co, że mam stanąć z profilu czy jak?
- Nie.. kaptur opuście, bo nie widzę was wyraźnie.
- A to, no tak - rechocząc opuściłem kaptur habitu. - Całkiem o tym zapomniałem. Tak do tego jestem przyzwyczajony, że traktuję jak prawie własna druga skórę.
- Dobrze... dobrze tylko bez zbędnych opowieści - wygłosił spokojnie oficer, a zaraz po tym zwrócił swój wzrok na niewielki wyświetlacz i zaczął recytować -  Marr Singollo. Amarr płci męskiej. Miejsce urodzenia w systemie Saikamon III, stąd charakterystyczna skaza jaką jest nietypowa pigmentacja oczu i owło... ale zaraz, wy nie macie włosów -  kapral nagle zastopował.
- Naprawdę? Święcie jestem przekonany, że jeszcze nie dawno temu miałem i to całkiem sporo - odrzekłem ironicznie, udając pełne zdziwienie. Zaraz po tym dotknąłem dłonią mojej wypolerowanej czachy. - Faktycznie, ma pan kapralu całkowitą słuszność, straciłem je! O zgrozo... to widocznie ze stresu, iż spóźnię się na spotkanie w tych właśnie dokach, których to panowie tak bacznie strzeżecie.
- Z danych wynika jasno,że powinieneś mieć srebrzysto-białe owłosienie, którego brak - kontynuował niewzruszony mymi żarcikami funkcjonariusz. - Musimy potwierdzić te informacje.
- Panie władzo ależ oczywiście mam taki zarost, przysięgam. Tylko widzisz... obecnie jedynie w takim miejscu, którego wam na pewno nie pokaże. No chyba, że jest tu jeszcze z wami jakaś zgrabna pani policjant i to ona dokona inspekcji?

Po minach gliniarzy widać było lekkie zakłopotanie, szczególnie u starszego stopniem. Szeregowy buldog miał równie tępą minę, co zapewne w dniu swoich urodzin. Aż mi się nagle zrobiło szkoda jego matki, która musiała  pierwsza ujrzeć takie oblicze. Ja w każdym razie zawsze byłem przekonany o fakcie przyjścia na świat w wielkiej radości. Zresztą i w tej chwili szeroki  szelmowski uśmiech widniał na mej łysej i bladej amarrskiej paszczy.

- Eee... to może pomińmy ten drobny szczegół - parł dalej oficer straży i ponownie skierował spojrzenie na ekran komputera. - Zatem została nam jedynie identyfikacja na podstawie siatkówki oka oraz linii papilarnych.
- To wy jeszcze używacie tych starych metod?
- 0wszem, może i stare, ale ciągle skuteczne. Proszę położyć kciuk tutaj na czytniku oraz spojrzeć w ten wizjer skanera. To potrwa już tylko chwilkę.

Jasne... pomyślałem sobie. Tak jak te całe cholerne zatrzymanie. Totalne marnotrawstwo czasu i nerwów. Ale miałem też swoją chwilę na zabawę z tymi służbistami, więc nie było tak  tragicznie. Popiskiwanie konserwy czyli komputera psów świadczyło o tym jak męczący musi być proces analizy. Dla mnie osobiście najbardziej meczące było to czekanie. Rozumiem, co innego błogo bumelować w jakowejś kantynie, przy dobrych trunkach i czekać na miłe towarzystwo, ale tutaj? Po parunastu długich sekundach metaliczny żeński głos oświadczył - Identyfikacja potwierdzona. Wreszcie... !! 

- No to mamy to załatwione - kontynuował kapral - Teraz tylko mandacik za naruszenie przepisów i ...
- Mandacik?! Ile?
- Owszem. Okrągłe 300 ISK - odparł funkcjonariusz i zaraz oddając moje dokumenty.
- Niech będzie - westchnąłem z lekka i ponownie sięgnąłem do kieszeni habitu. - Zatem mogę iść dalej? 
- Tylko wtedy jak zapłacisz kolejne 1200 ISK. - oświadczył kapral swoim spokojnym głosem. Widząc chyba moje zdziwienie szybko dodał: - To opłata za pozwolenie wkroczenia do doków. Będziecie mieli obywatelu cały dzień na załatwienie swoich spraw.

Klnąc pod nosem, dokonałem niezbędnych wpłat. Już nie miałem siły. Musiałem jak najszybciej czegoś się napić, a przede wszystkim odnaleźć tych matarskich hulaków. Zatem w drogę, ale zaraz przede mną coś wyrosło, coś dużego trzymającego cząsteczkowy karabin w łapach.
- Szefie ja skądś znam tę jadaczkę - wtrącił matołowaty szeregowy.
- Ooo to jestem jeszcze sławny? A to dopiero coś nowego i jak miło.
- Stul pysk amarrska łajzo - wywarczał niesympatyczny caldaryjski szczekacz, celując momentalnie do mnie ze swojej broni. - Jestem pewien, że go znam.
- 0puść te broń synu bo zaraz ta lufa trafi do mrocznego tunelu znajdującego się tuż przy twym siedzisku - wycedziłem najspokojniej jak tylko potrafiłem.
- Szeregowy Burk, odstawcie natychmiast karabin! - wykrzyczał oficer straży. - Meldować mi się tu! Obywatelu, wybaczcie to zamieszanie. Jesteście wolni!

Bardzo nie lubie jak ktoś do mnie mierzy z broni, zazwyczaj odpłacam sę w równie nieprzyjemny sposób. Wcześniej czy później wyrównam rachunki z tym matołem. Zresztą kątem oka widziałem, jak dostawał musztrę od swojego przełożonego. Taka samowolka na służbie, będzie z tego dyscyplinarka jak nic i wcale mi nie było go żal. Pokonałem jeszcze kawałek drogi i dotarłem w końcu do miejsca docelowego. Doki, jak to w dokach, zawsze w nich gwarno i tłoczno. Ale tutaj przechodziło to wszelkie oczekiwania, wyglądało to jak jedno wielkie zapracowane mrowisko. Chyba im coś nawalały filtry, bo w powietrzu wyczuwalna była kwaśna mieszanka spalin, smarów oraz ludzkiego potu. Podrapawszy się po nosie ruszyłem zgodnie z kierunkowskazami, śluza 11 około 300 metrów na lewo. Więc jeszcze mały spacerek korytarzem i faktycznie znalazłem statek. Tylko, do czorta, nie tego co trzeba! Po Matarach jedynie zostały puste flaszki, które właśnie zbierał droid cieć.

c.d.n
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Mooneye w Wrzesień 25, 2009, 12:33:50
Ech musiałem opowiadanko podzielić bo jak zwykle zbytnio się rozpisałem i nie zmieściłem w limicie znaków. :buck2:

Raport IV -  Więzi krwi
- Ep.2 - Świt i zmierzch -


 Region The Forge na stacji Ytiri Storage przy 6 księżycu planety Jita IV...  c.d.


Szlak by to! Wszystko szło nie tak jak powinno. Ostatnio coś brakowało mi szczęścia, a tego dnia już wyjątkowo. Najgorzej, że całkowicie osuszyłem moja menażkę i coraz dotkliwiej czułem te specyficzne ćmienie pod kopułą. Nie miałem totalnie ochoty wracać na pokład "Rozpustnicy". Elza zanudziłaby mnie raportami o postępujących pracach papierkowych, a i reszta bab zapewne dołożyłaby swoje pięć groszy. Niespieszno mi więc było na pokład mego transportowca.

Zaraz opodal znalazłem odpowiednią melinkę. Śmierdziało tu tak samo jak w dokach, może przez to, że sama klientela to głównie jej pracownicy. Ale co tam, nie raz odwiedzałem paskudniejsze miejsca. O dziwo, palone piwko mieli całkiem przyzwoite. Zamówiłem zatem u kelnerki dodatkowo niewielki parolitrowy dzban i usadowiłem się w miejscu najmniej obleganym i zarazem cuchnącym. Smętna muza skrzecząca z automatu, świetnie komponowała z świdrującym bólem w mej głowie. Jakieś pasztety podkreślające groteskowo atuty kobiecego ciała, liczyło na desperacki podryw. Jedna nawet próbowała tego ze mną. Faktycznie musiała być bardzo potrzebująca. Ja tam nie byłem! Napitek natomiast z dzbanu znikał i czas tak sobie powoli umykał. Zerknąwszy na palec, a dokładnie na srebrny pierścień jaki dziś nosiłem, zacząłem zastanawiać się czy zdołam jeszcze rozwikłać jego tajemnicę. Czy odkryję jego historię, a przede wszystkim, jak klejnot mego rodu znalazł swego matarskiego pana? Miałem tyle pytań, a jak na razie żadnych odpowiedzi.

Moje rozmyślenia przerwał nagły przypływ chłodu. Nie raz już to czułem i nigdy nie potrafiłem wyjaśnić. Ale wiele razy ratowało mi to mój blady tyłek. Instynkt czy jak to też zwał... ktoś mnie tu obserwował. Obrzuciłem dokładnym spojrzeniem okolice sali i nie zauważyłem niczego szczególnego. Jedynie przelotne ciekawskie zerknięcia gości, co chyba pierwszy raz widzą mnicha w takiej spelunie. Może to jacyś byli potomkowie niewolników, chcący dokonać zemsty za krzywdy ich ludu. Zresztą mało kto lubił Amarrow, a nawet sami za sobą nie przepadaliśmy. Wtem znów przeszły po mnie ciarki i wtedy go zobaczyłem. Znad oddalonego stołu skupiała na mnie swój wzrok para achuryjskich oczu. Nie były jednak same, dwie kolejne pary umiejętnie skrywały swą wścibskość. Trwało to zdecydowanie ułamek sekundy, zaraz też wrócili do swoich spraw i kufli. Może to tylko moje chore przywidzenia i fobie. Postanowiłem jednak uważać na tych cwaniaczków. Miałem nad nimi znaczna przewagę, gdyż twarz skrywałem pod kapturem habitu. Ciężko będzie im odkryć, iż wiem o ich zainteresowaniu skromnym inspektorem.

Popijając z kufla palonego piwa, złapałem ponownie mych nowych fanów na podglądaniu. Nie było już co do tego wątpliwości, że to miłość od pierwszego wejrzenia. Achuryjczyk robił widocznie za informatora. Sprawdzał mnie co jakiś czas i zaraz po tym informował swoich kolegów. W sumie jego jedynie najdokładniej widziałem. Jeden z sąsiadów obrócony bym plecami, inny zaś siedział ukryty w cieniu i widziałem tylko cześć jego tułowia. Wtedy właśnie nastąpiło poruszenie przy stole i na moment zobaczyłem wcześniej zasłoniętą twarz. Był to nikt inny jak chłopek roztropek, grożący mi jeszcze niedawno swoim karabinem. Trzeba mu przyznać, że był nad wyraz uparty. Chyba nie dawało mu to spokoju skąd to mnie może pamiętać, lub właśnie sobie przypomniał. Tylko po co takie podchody, że nie wpadną do mnie z swoimi giwerami, czy odznakami i np. nie zechce zaaresztować. Coś mi podpowiadało, iż to nie była oficjalna misja funkcjonariuszy bezpieczeństwa. Całe szczęście amatorzy, ale może zbyt wcześnie oraz zbyt pochopnie oceniam sytuację. Zresztą zaraz zobaczymy,jak sprawy przyjmą obrót.

Wstałem od stołu i podszedłem do baru. Zagaiłem stającego tam starego Galantyjczyka.
- Gdzie tu macie toalety mości karczmarzu? - zapytałem donośnym głosem.
- Rolety? Nie... nie, ja już dawno nie sprzedaję rolet ochronnych chłopcze. Toż to ci stare czasy - wysapał troszku przy tym sepleniąc.
No też mi los. Jeszcze mi tu głuchego i zgrzybiałego karczmarza brakuje. Ale może to właśnie to, czego potrzebowałem najbardziej. Ostrożnie sprawdziłem, co robi mój fanklubu. Chłopcy byli lekko poruszeni moim posunięciem. Trzeba szybko grać dalej.
- Kible dziadku, gdzie tu wychodek?!! - wykrzyczałem tak, że pogłos zapewne poszedł po większej części sali.
- Eee... tym też się nie zajmuję - odparł staruszek.
Zaraz koło baru śmignęła niezbyt atrakcyjna kelnerka. Złapałem ja zaraz i szepnąłem do ucha.
- Złotko, gdzie tu macie tylne wyjście?
- Korytarz na lewo od WC'tu - powiedziała piskliwym głosem, wskazując kierunek.

To było wszystko czego szukałem. Co prawda po tych wypitych paru kuflach piwa, chętnie skoczyłbym za potrzebą. Ale to nie czas ku temu i nie miałem ochoty zostać przydybanym na klozecie. Szybko minąłem drzwi prowadzące do toalet i pobiegłem w stronę wyjścia ewakuacyjnego. Zaplecze było ciemne i jeszcze bardziej cuchnące niż sam lokal. Jadnak nie pora żeby szeroko opisywać uroki niepowtarzalnego krajobrazu. Trzeba brać nogi za pas. Wybrałem słabo oświetlony korytarz z zamazanym szyldem i ruszyłem pędem. Po dobrym kilometrze dobiegłem do rozwidlenia i sporej wielkości pomieszczenia. Była to chyba jakaś stara stacja przeładunkowa. Obecnie już nie obsadzona i z minimalnym zasilaniem. Panował tu półmrok i śmiałbym nawet ocenić, że wcale nie taki lekki. W ucieczce ciemności czasami służą, ale nie wtedy jak możesz przywalić głową w jakiś niewidoczny fragment otoczenia. Zatem nie mam co narzucać tempa i kroki muszę stawiać powoli. Pytanie teraz, gdzie dalej.
       
"Sekcja 7 - Arboretum" świecił oddalony neon przy windzie towarowej. Wyglądało na to, że jest dalej aktywna. Inna droga to magazyny sekcji 3. Ostatnią ścieżką przybyłem przed chwilą, czyli korytarz prowadzący do doków również jest 3 sekcji. Tunel do magazynów był całkowicie zaciemniony, zatem droga przypuszczalnie zamknięta. W tym wypadku logicznym wyborem została winda i wizyta w parku. Szedłem powoli i ostrożnie, jeszcze około stu kroków dzieliło mnie od szybu windy. Nagły rozbłysk zaraz parę metrów od lewej pozycji przyciągnął mą uwagę. Czyżby jakiś dogorywający układ wybuchł przy przeciążeniu? Zaraz po tym kolejna eksplozja, teraz na prawo, rozjaśniła na moment pomieszczenie. To nie mogło być spięcie! Tym razem słyszałem wcześniejsze lekkie syczenie. Może to.... o cholera, pomyślałem wykonując natychmiastowy uskok za pobliską skrzynię. Momentalnie po skoku, niebieska smuga trafiła opodal miejsca w którym jeszcze niedawno temu sterczałem.
- Nie chowaj się robaczku! Wyjdź, to pogadamy - zadudnił głos znany mi już wcześniej... głos szeregowego Burk'a.  - Mamy mały interesik do ciebie.
- Od kiedy to straż stacji zachowuje sie niczym banda zbójów?! - krzyknąłem, jeszcze delikatnie dysząc.
- Nie jesteśmy obecnie na służbie - odparł inny głos. - Mamy ci przekazać, że pewna osoba bardzo za tobą tęskni i nie może się doczekać ponownego spotkania.
 
Wszystko jasne, łowcy głów. Że też akurat mnie takie szczęście musiało spotkać. Jedyną pozytywna rzeczą w tym całym bajzlu było, iż wcale nie pragną mojej śmierci. Ktoś mnie wolał żywego, dlatego strzelali z wiązki ogłuszającej. Jednak fakt ten wcale mnie zbytnio nie cieszył. Musze jakoś doczłapać do windy i to jak najszybciej. Problem w tym, że w tym panującym półmroku własny tyłek łatwo zgubić. Co gorsza nie widziałem moich prześladowców, a pogłos ich słów dudnił po całej hali. Ciężko więc ich namierzyć w takich warunkach.
- Jak będzie? Wyleziesz w końcu z tej dziury? - zabuczał głębokim barytonem kolejny osobnik. - Dla twojego dobra lepiej będzie byśmy nie musieli osobiście tam przyłazić.
Trudno, trzeba zaryzykować. Obmacałem habit i wyłowiłem niewielki żeński pistolet kieszonkowy. Nie będę tłumaczył skąd miałem go w posiadaniu, bo to troszku długa historia i zresztą nie czas ku temu.
- Możecie mnie cmoknąć w żopę! - odkrzaczałem.
Na reakcję oczywiście nie musiałem zbyt długo czekać. Była wręcz natychmiastowa. Dwie błękitne smugi zalśniły w mroku. Jedna minęła mnie w sporej odległości, a druga trafiła pobliską barykadę. Więcej mi nie było trzeba. Wymierzyłem w kierunku z którego oddano przed chwilą te dwa strzały i odpowiedziałem ogniem. Może ten mały pistolecik wyglądał niepozornie, ale jego siła już niejednego zaskoczyła, a w szczególności te eksplodujące mini pociski. Cztery salwy z tego piekielnego mikro działa, a po nich zaraz huk wybuchów oraz ledwo słyszalny przewlekły skowyt, pełen gniewu, strachu i bólu.

Jeśli miałem szczęście, kontratak ostudził moich prześladowców, przynajmniej na krótka chwile. Całkiem możliwe, że nawet któregoś wyłączył z dalszych działań. To była moja szansa. Korzystając z wywołanego zamieszania skoczyłem pędem w stronę windy towarowej. Przede mną jeszcze spory dystans do pokonania. Eksplozje i fajerwerki na moment rozjaśniły teren, przez co zauważyłem, że na drodze nie ma prawie większych przeszkód. Biegłem niczym napalony ogier goniący za gołą zgrabną dzierlatką lub też samczyk wypłoszony przez szpetną nimfomankę.

Neon "Sekcja 7 Arboretum" z każdym krokiem świecił coraz jaśniej. Wtem przypadkowo przydepnąłem w biegu koniuszek habitu. Momentalnie utraciłem równowagę i poleciałem niechybnie na spotkanie z stalową podłogą.
- By to szlak! - kląłem siarczyście, zaraz po wygrzmoceniu.
Czasami nie znosiłem tej mnisiej szaty, ale i tak zdecydowanie było to lepsze okrycie niż jakiś ciasny w kroczu kombinezon. Jednakże w tej chwili chciałem go wręcz zedrzeć z siebie.
Sprint w takim odzieniu zawsze stanowił nie lada wyzwanie. Wtedy nadleciały kolejne salwy. Z ich trajektorii łatwo było wywnioskować, że gdybym nie upadł dostał bym niebieskimi piorunami prosto w zad! Znów nie doceniłem mojego amuletu szczęścia. Kochałem ten habit. Powstałem czym prędzej i ruszyłem z kopyta. Półmetek miałem już za mną, jak i cała resztę chybionych strzałów i przekleństw myśliwych. Tankowałem ich chyba moja prędkością, gdyż żadna smuga nie zdołała mnie trafić. Taktyka na "podwiniętą kiecę" sprawdziła się w najlepsze. Gnając i podtrzymując oburącz dolne fałdy mego okrycia uzyskałem niespotykane przyśpieszenie. Co prawda troszku mnie przewiało od pasa w dół, ale za to już prawie osiągnąłem metę.
Wbiegłem na rampę windy dysząc i wypluwając płuca. Wcisnąłem przycisk przywołania i uskoczyłem za pobliska zasłonę. Nie było dużego wyboru i jedynie mały kontener posłużył za tymczasową ochronę.

Do zgrzytu zjeżdżającej windy zaczęły akompaniować kolejne wystrzały. Raz niebieskie syczące smugi, a innym czerwone dudniące eksplozje. Dzięki mojej małej rusznicy przeciwnicy trzymali na razie bezpieczny dystans. Niestety nic nie trwa wiecznie, a już w szczególności nie mam w tym mały pistoleciku takiej amunicji. Miałem może jeszcze pocisków na parę salw. Liczyłem, że do tego czasu winda zjedzie, a ja jakoś czmychnę do niej i znajdę tam upragniony azyl.

Tak też zaraz się stało. Huk stopującej windy, a zaraz po tym szum otwieranych drzwi. Teraz tylko postawić wszytko na jedną kartę, czy tam na jeden udany skok. Byle tylko nie oberwać i opuścić w końcu te paskudne miejsce. Oddałem ostatni strzał i ruszyłem gwałtownie. Było cicho i czas jakby nagle zwolnił swój bieg.
- Co jest do cholery? -  zadałem sam sobie pytanie, wbiegając do przyciemnionego szybu. - Czemu nie strzelają?!             
Zaskoczony obrotem wydarzeń i zarazem podekscytowany z udanej ucieczki, przebijałem nerwowo wzrokiem mrok komory. Gdzieś tu musi być panel windy. Po momencie ujrzałem światło przycisków i .... kolejne... szmaragdowe błyśniecie rozrywające ciemności. Wtedy go zobaczyłem, a pierwsze co poczułem to swąd, swad spalonego mięsa. Potem swędzenie, które zaczęło momentalnie palić. Dotknąłem promieniujące miejsce i stwierdziłem natychmiast, iż ktoś bezczelnie zrobił mi dziurę w umiłowanej szacie. Byłem równie zdziwiony jak i wściekły. Byłem... już prawie nieprzytomny. Wszystko trwało tak wolno, a wszelkie dźwięki zaczynały gasnąć...   
- Coś ty zrobił?! - zabełkotał znikomy głos Burka, caldaryjskiego renegata.
- O cholera nie przestawiłem na ogłuszanie! - dotarł do mnie ledwie już słyszalny okrzyk typka z windy.
- Ty kretynie! Miał być nietknięty, teraz mamy przez ciebie przejebane, idioto.

    Kto miał ten miał, a mnie mało obchodziło to ich ględzenie i zbyt późne żale. Zbliżała się już ciemność i powoli otulała swym płaszczem. Podłoga stawała się coraz zimniejsza, a wszytko zaczynało wirować w dziwnym tańcu. Mój świat najpierw ogarnęła mgła, potem głusza i na na koniec całkowita pustka. Nadchodził niechybny zmierzch dzisiejszego dnia. Nawet nie było już czasu na ostatniego łyczka z... - nosz qłarwa jego mać!
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Wrzesień 25, 2009, 12:43:17
o zesz ty, dałeś czadu, ktoś jeszcze?
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Yogos w Wrzesień 25, 2009, 12:49:25
Baz daj mi czas do niedzeli wieczora.
Jak tak czytam Moona to mnie weena naszła i też coś skrobne.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Wrzesień 25, 2009, 13:34:28
cieszę się jak dziecko, bo poziom warszatatowy nam rośnie.
Yogos, dawaj masz czas do środy , do 24.00 :knuppel2:
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Yogos w Wrzesień 25, 2009, 14:43:09
 o7
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Wrzesień 29, 2009, 07:39:09
ostatnia szansa - jeszcze jeden dzień do końca miesiąca. A, potem tylko ankieta  :'(
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: hakatu w Wrzesień 29, 2009, 13:11:37
Potem kolejny miesiąc i kolejne opowiadania, felietony i komiksy.... ;]
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Wrzesień 29, 2009, 13:15:21
yep, ale wygraniec jest tylko jeden, dla którego nagroda jest 100m isk i BC
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Yogos w Wrzesień 29, 2009, 13:52:38
No napisałem to opowiadanko w niedziele ale wyszło 16k znaków i dumam co z tym właśnie zrobić  :-X
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Doom w Wrzesień 29, 2009, 14:01:54
Podziel na części i wrzucaj jedną co miesiąc ;)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Wrzesień 29, 2009, 14:03:01
gratulacje, nie tnij, dawaj na forum. Jak bedzie nudne, wtedy nikt nie da ci punktu. Więc się nie zamartwiaj ilościa znaków, tylko jakością,  :diabeł:


edit: zapodałem info na jednym takim portalu, związanym ze znanym periodykiem sf. Może uda się kogos namówic na rasowego szorta. Zatem strzeżcie się, może zawodowcy do nas zawitają, hyhy
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Mooneye w Wrzesień 30, 2009, 12:27:39

edit: zapodałem info na jednym takim portalu, związanym ze znanym periodykiem sf. Może uda się kogos namówic na rasowego szorta. Zatem strzeżcie się, może zawodowcy do nas zawitają, hyhy

Zatem czekamy... z naładowaną "flaszką i pepeszą".  :laugh:

No napisałem to opowiadanko w niedziele ale wyszło 16k znaków i dumam co z tym właśnie zrobić  :-X

Yogos, no to na co jeszcze czekasz, skurczygnacie jeden !! Zapodawaj swoje rymy...   :knuppel2:
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Yogos w Wrzesień 30, 2009, 20:47:59
Moje opowiadanko będzie na następny miesiąc, nie mam czasu posiedzieć teraz blee
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Październik 01, 2009, 10:23:45
popołudniu wrzucam ankiete z opkami
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Październik 07, 2009, 13:57:10
przypominam o konkursie.

btw wrzucam, by nie było zbyt pusto, kawałek opka, który napisałem półroku temu. Miłej lektury, uwagi reż będą mile widziane, :coolsmiley:


Jonasza Duch Święty  


- Do pieca, szybko! – krzyknął Jonasz w stronę nadchodzącego ministranta, który sunął wolnym krokiem do paleniska, pchając przed sobą wózek z przezroczystymi kulkami, datkami od wiernych.
- Żar boży zaraz zgaśnie i zamkną kotłownię! – Jonasz udawał przerażenie, chciał koniecznie nabrać nowego. Ale chłopak nie zwracał na niego uwagi. Zgodnie z otrzymaną wcześniej instrukcją, zatrzymał się przed kotłem, po kolei wsuwał każdą kulkę do otworów wystających rur, które otaczały zbiornik paleniska gęstą pajęczyną. Kulki, zwane pokutnikami, wpadały do środka kotła i rozjarzały się jasnym światłem.
Nowy ministrant obojętnie obserwował jak kocioł, wykonany z różnych, nieznanych metali i kryształów, powoli wypełniał się Duchem Świętym. Nawet nie spojrzał na umocowany kryształowy kwiat na szczycie zbiornika, który rozchylił swój kielich i wypuścił światło w kolorze zorzy polarnej. Nie obchodziło go, co się dalej stanie. Nie zainteresował się nawet, gdy wychodzące promienie przeniknęły przez sufit, po czym eksplodowały nad miastem niczym świąteczne fajerwerki, opadając wolno i majestatycznie na siedziby parafian. Z otępienia wyrwał go docierający z wieży kościoła donośny dźwięk syreny, obwieszczając wszystkim mieszkańcom ponowne przyjście Pana.
Chłopcy uklękli, przeżegnali się i wymówili szeptem słowa modlitwy: A, oto Ty, Panie Boże Wszechmogący, w Dwójcy Jedyny, Jesteś z nami grzesznymi przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. Amen.
- No, to mamy spokój do końca mszy. – Jonasz rzucił w stronę kolegi radosne spojrzenie. Duchowy ogień buchał jak należy. Ojciec Mateusz będzie zadowolony, zdążyli zebrać ofiary przed końcem kazania. Puste pokutniki umieścili w wiklinowych koszach, które wystawili przed głównym wejściem do świątyni. Po nabożeństwie, wierni wezmą je i jak zwykle, napełnią Duchem Świętym, by za tydzień złożyć następną ofiarę.
Jonasz zawsze, gdy tylko spoglądał na piękne, misternie ozdobione urządzenie do zbierania Ducha Świętego - zwane oficjalnie Machiną - przypominał sobie opowieść o tajemniczych konstruktorach maszyny, o zakonie Mystersów, których ludzie przezywali Aniołami. Nosili zazwyczaj zwiewne, białe habity ze złotym szkaplerzem, przepasanym lśniącym pasem. Ponoć na co dzień obcowali z Bogiem, doznając ciągłych objawień łaski Pańskiej. Z niedostępnych dla przeciętnych ludzi komandorii zakonu, rozsianych po całym świecie, dostarczali mannę oraz nieznane maszynerie.
- Ty, młody, jak masz na imię? – zapytał Jonasz, bardziej z nudów niż z ciekawości.
- Maryjan.
- Umiesz grać w różańce?
- No umiem, dzisiaj już cztery razy grałem. – bąknął ministrant.
- E tam, ja tak mogę cały dzień. Od dwóch lat jestem w lidze parafialnej. Nasza drużyna wygrała miedzianego Mojżesza. – Pochwalił się Jonasz. Oczami wyobraźni zobaczył wiwatujące tłumy na jego cześć. Z całego serca pragnął znaleźć się na arenie i wygrać Święte Igrzyska Dewotów. Zasady gry były proste. Dwie drużyny po dwunastu graczy starały się zmagazynować jak najwięcej Ducha Świętego w swoich kulach, które stały na przeciwległych końcach boiska. Każdy z zawodników musiał zebrać Ducha Świętego od pozostałych graczy za pośrednictwem różańca, zbudowanego z malutkich kuleczek, złączonych w jeden łańcuch, nie większy od długości ludzkiego ramienia. Wygrywała ta drużyna, która zabrała najwięcej Ducha Świętego przeciwnikom. Duch Święty mógł być przekazywany między zawodnikami lub tracony, ale tylko do momentu, gdy nie został umieszczony w zbiorczych kulach drużyn.
- O, tam stoi. – Jonasz niedbale wskazał palcem nagrodę, małą figurkę, stojącą w szklanej gablocie obok wielu innych.
- Nawet raz udzieliłem wywiadu dla „Chóru Bożego”. - Wspomnienia stanęły jak żywe, gdy wiadomistrz stanął przed drzwiami ich domu i wyrecytował głośno nowinę o jego sportowych osiągnięciach. Rodzice byli wniebowzięci, a sąsiedzi zawistnie spoglądali w ich stronę, zazdroszcząc tak udanego syna.
- Zobaczysz, jeszcze zostanę zawodowcem w ekstraklasie. – Powiedział. Dumnie wypiął pierś, zerkając na stojącego obok chłopaka. Teraz dopiero dokładnie zlustrował nowego ministranta. Drobny, lekko zgarbiony o wygłodniałym spojrzeniu, ubrany w regulaminowe ubranie z parafialnego magazynu. Długie, przetłuszczone włosy spadały do ramion. Dobrze się prezentował, wzbudzał poczucie winy i litość. Idealny kandydat do zbierania mszalnej ofiary. Przez chwilę poczuł zazdrość, że teraz on, jego następca, będzie zbierał Ducha Świętego od wiernych.
Ale Jonasz miał świadomość, że czas jego niewinności minął bezpowrotnie. Jutro skończy szesnaście lat i wyniesie się raz na zawsze z rodzinnego miasta. Rozpocznie naukę w Seminarium Pamięci Bożej i stanie się szafarzem boskich przekazów, recytującym Księgę Tysiąclecia, opowiadając wszem i wobec o historii świata. Matka nawet się ucieszyła, że tak doskonale wypadł na testach. Zawsze powtarzała, że lepsze stabilne zajęcie niż ciągłe bieganie z różańcem po boisku.
- Pochwalony! – krzyknęli chłopcy jednogłośnie na widok wchodzącego ojca Mateusza, przełożonego opactwa Zakonu Jedności Ducha w Korytarze.
- Na wieki wieków! – odpowiedział opat i od razu pokraśniał na twarzy.
- O, widzę! Dobrze się sprawiliście. – Spojrzał na kocioł, wypełniony po brzegi Duchem Świętym.
- Jonaszu, jutro twój wielki dzień, jedziesz po dalsze nauki.
- Wasza Miłość, nie wiem jak spłacę dług!
- Nie długi nasze, a uczynki prowadzą nas do życia wiecznego!
- Gdyby nie wasza pomoc, pewnie do końca życia…
- Dobrze już, dobrze! No, chodź! – przytulił Jonasza i po przyjacielsku poklepał po plecach. Polubił tego chłopca o niebieskich oczach i blond włosach, pełnego życia i zawsze skorego do pomocy. Ale w głębi ducha przeczuwał, że Jonaszowi nie będzie dane recytowanie świętych wersetów.
- Możecie już zmykać. No, już was nie ma! – kapłan uśmiechnął się do nich dobrodusznie.
- Jonaszu, poczekaj!
- Pamiętaj czego cię nauczyłem i nie ufaj nikomu.

***

Jonasz skierował się prosto do domu. Mieszkał w najgorszej dzielnicy – na Żerowisku, położonym na wysokiej skarpie, tuż przy granicy miasta, Korytharu. W czasie kościelnych nabożeństw jej mieszkańcy nie odczuwali zanadto obecności Boga. Działanie Machiny nie obejmowało tak wielkiego obszaru. Miasto rozwijało się gwałtownie ostatnimi czasy, zaś peryferia podupadły w wierze i stawały się schronieniem dla degeneratów, ściganych przez lokalne siły porządkowe - katechetów.
Drzwi otworzyła jego młodsza, jedenastoletnia siostra, na jej twarzy malowała się złość.
- Co się stało, Jożefino?
- Pan Bóg jest naszym najwyższym sędzią! – powiedziała stanowczym głosem wyuczoną formułkę.
- Na wieki wieków. – Odparł odruchowo. Wiedział już, że niczego się nie wskóra. Zastał rodziców siedzących na drewnianych zydlach przy topornym, okrągłym stole w głównej izbie.
- Jonasz, zawołaj siostrę na naszą ostatnią wieczerzę. – Powiedział ojciec. Wyglądał na zmęczonego. Ostatnią? Czy znowu stracił pracę? Jonasz przestraszył się nie na żarty. Zajęcie ojca polegało na zbieraniu Ducha Świętego. Jako licencjonowany żebrak chodził po ludziach, zbierając jałmużnę. Niewiele zarabiał na urzędowym wikcie, manny nie starczało do końca miesiąca. Gdyby nie hojność opata, zostaliby dawno zlicytowani, by później trafić na miastową loterię i jako służebnicy spełniać wolę swoich nowych opiekunów.
Dzisiaj, Jonasz nie widział ojca ani matki w kościele. Nie wyglądali na obłożnie chorych. Matka ubrana w odświętną, wełnianą sukienkę siedziała nieruchomo wpatrzona w przeciwległą ścianę. Ojciec wyjął spod pazuchy mannę, przypominającą muszlę wielkości dziecięcej dłoni, przez chwilę nerwowo przekładał ją z ręki do reki. Następnie wsadził palce w dwa płytkie otwory i mocno nacisnął. Górna część muszli odskoczyła, ukazując proszek w kolorze mąki.
- Jożefina, na obiad! – krzyknął przed siebie. Siostra prawie natychmiast dołączyła do nich jakby tylko czekała na sygnał i ostentacyjnie usiadła przy stole. Ojciec rozpoczął posiłek.
- Panie Boże Wszechmogący, chleba naszego powszedniego, racz dać nam Panie, niech manna z nieba zaspokoi głód nasz i wiedzie nas przez życie wieczne. Amen. – Przeżegnał się, dotykając czoła i ust otwartym kciukiem. W końcu podzielił mannę na dwie nierówne części.
- Ojcze, przecież jest nas czworo! – zdziwił się Jonasz.
Wtem niespodziewanie ktoś załomotał do drzwi frontowych.
- Otwierać! W imię Jedynego!
Nim ktokolwiek zdążył zareagować, do domu wpadli uzbrojeni katecheci. Iskrzące się pałki dyndały im u pasa. Jeden z nich, ubrany w skórzany, czarny płaszcz, pewnie ich dowódca, spojrzał surowo na Jożefinę.
- To ty zgłosiłaś dokonanie grzechu nieczystości rodziców?
- Taak. – Powiedziała, spuszczając nisko głowę. Włosy zakryły jej twarz, ukrywając strach przed samą sobą.
- Chwała tobie dziewico! – dowódca podszedł do niej i pogłaskał po głowie.
Po chwili, obezwładnionych rodziców wyprowadzono na zewnątrz. W obecności przypadkowych gapiów i ciekawskich sąsiadów odczytano wyrok: natychmiastowa kanonizacja. Jonasz nie mógł się otrząsnąć z szoku. O, Boże. Jak rodzice mogli TO zrobić? Słowo – kopulacja - nie mogła przejść mu przez gardło. Za naruszenie Przykazań groziła najwyższa kara. Złamali fundamentalne prawo Niepokalanego Poczęcia. Nie dziwił się już siostrze, teraz dzieciaki będą ją pokazywać palcami i krzyczeć: „ Prawie dziewica! Prawie dziewica!” Na szczęście, jutro wyjeżdża do Seminarium. Sąsiedzi z czasem zapomną o całym zajściu - rozmyślał intensywnie, jednocześnie zerkając spode łba na bitą i katowaną na ulicy parę ludzi.
Kanonizacja przebiegała bardzo sprawnie. Ofiary powleczono do najbliższej „grzesznicy”, przypominającej kształtem odwrócony trójkąt o rozmiarach dorosłego człowieka. Charakterystyczne anielskie ornamenty wyryte na metalowych częściach „grzesznicy” sugerowały podobieństwo do działania Machiny.
Pierwszą przymocowano matkę. W tym czasie zgromadzony tłum podjął słowa pożegnalnej modlitwy. Co bardziej wytrawne i czerstwe dziewice zawodziły głośniej niż pozostali jakby podkreślając należne im miejsce w społecznej hierarchii.
- Grzeszni, którzy trzymają się grzesznego żywota, opuszczają swojego Miłościwego na zawsze, lecz złożą ofiarę z głośnym dziękczynieniem. U Pana jest wybawienie! Amen.
Gdy ten w skórzanym płaszczu coś przełączał, znienacka z trójkąta wyskoczyły błękitne iskry, skacząc w demonicznym tańcu-nie-tańcu nad zwiotczałym ciałem matki. Zgromadzona publiczność natychmiast ucichła, gdy do niedawna jeszcze całkiem młoda kobieta w zawrotnym tempie czerniała, marszczyła się na ich oczach, stając się wysuszoną mumią. Na koniec buchnął błękitny ogień i po zwłokach nie został nawet ślad.
Jonasz odwrócił wzrok, nie chciał oglądać kanonizacji ojca. Chłopiec delikatnie złapał Jożefinę za rękę, niezgrabnie próbując pogłaskać jej dłoń. Gniewnie prychnęła i pobiegła do domu. Głośno, być może za głośno jak na małą dziewczynkę, trzasnęła drzwiami. Po zakończonej egzekucji katecheci odmaszerowali, zaś zgromadzeni ludzie powoli rozchodzili się do swoich codziennych zajęć. Uświadomił sobie, że ich dom na pewno pójdzie do licytacji, a jego siostra trafi na miastową loterię. Zastanawiał się, czy Jożefina będzie miała tyle szczęście co on.

***

Jonasz obudził się wczesnym rankiem. W domu nikogo nie zastał. Spakował swój niewielki dobytek i ruszył w stronę magistratu. Nie przeszedł nawet paru kroków, gdy usłyszał znajome, rozbrzmiewające coraz donośniej syki i świsty.
A, to dzisiaj mają stawiać nowy budynek. – Przemknęło mu przez głowę. Pomimo, że parę razy był świadkiem narodzin domu, zatrzymał się, aby ponownie obejrzeć robotników w akcji. Tuż za rogiem wyłoniła się chałupnica wielka jak dom, w towarzystwie chałupcerzy, za którymi podążała niewielka grupka dzieciaków, biegając wokół nich i przedrzeźniając ‘mowę’ chałupnicy. Jeden z chałupcerzy siedział wysoko na grzbiecie zwierzęcia. Zręcznie manipulował uzdą, przymocowaną do wystających czułek jak rasowy woźnica. Z daleko chałupnica wyglądała jak wielki ślimak unoszący się nad powierzchnią ulicy, wyrzucający tumany kurzu i piachu spod ciężkiego cielska. Liczne otwory gębowe zasysały powietrze do wystających z boków zwierzęcia wielkich komór, by gwałtownym skurczem mięśni wypchnąć sprężone powietrze spod siebie i dzięki temu poruszać się do przodu. Olbrzymie komory pęczniały i wiotczały rytmicznie w takt przeraźliwych sapań i świstów. Wreszcie orszak budowlańców zatrzymał się przy rozpadającej ruderze. Ponaglane zwierzę jak żywy taran naparło na zmurszały budynek. Pomału pękał i rozpadał się na drobne części. Woźnica precyzyjnie ustawił chałupnicę w tym samym miejscu, gdzie do niedawna stał dom i zeskoczył na ziemię. Pozostali chałupcerze sprawnie rozstawiali rusztowanie. W krótkim czasie zwierzę zostało spętane i unieruchomione. Jeden z mężczyzn wyjął długą na kilka łokci żerdź zakończoną szpikulcem i ukłuł chałupnicę w okolicy jednego z otworów gębowych. Zwierzę natychmiast napełniło wszystkie komory, chcąc jak najszybciej uciec z placu budowy. Wtedy padł ostateczny cios. Trucizna ze szpikulca gwałtownie paraliżowała mięśnie. Chałupnica zastygła w bezruchu.
Jonasz wiedział co stanie się później. Po kilku dniach, gdy skóra ubitej chałupnicy stwardnieje, przybędzie następna ekipa, wypatroszy ją, wpuszczając do wnętrza żerniki - małe stworzonka, które uwielbiają padlinę. Na koniec, chałupnica zostanie odkażona, wybielona od środka, zamontują okna i drzwi, by ostatecznie oddać lokal do zamieszkania.
Jonasz miał nadzieję, że zdąży pożegnać się z Jożefiną zanim loteria się zakończy. Ruszył pędem. Z daleka dostrzegł tłum ludzi. Mężczyźni i kobiety w różnym wieku, ubrani mniej lub bardziej zamożnie przekrzykiwali się i gestykulowali zawzięcie. Wzmagający się harmider na targowisku budził miasto do życia. Manna przechodziła z rąk do rąk jak przystało na oficjalny środek płatniczy. Nikomu nie przeszkadzały unoszące się w około tumany kurzu i zalegający brud na rozłożonych straganach. Niektórzy handlarze już zwijali majdany, szykując się do drogi, a spóźnialscy nadal próbowali negocjować, szarpiąc i przepychając się wzajemnie, mając nadzieję na ostatnie promocje lub upusty.
Dawno temu ktoś umieścił na rynku przy magistracie cztery słupy. Poczerniałe, ozdobione topornymi płaskorzeźbami, wykonanymi przez lokalnych rzemieślników, tworzyły kwadrat o boku kilkunastu kroków, oznaczając teren dla uczestników miastowej loterii.
Gdy Jonasz przedarł się przez bazar, na wyznaczonym miejscu stała już duża grupa ludzi, gadających z ożywieniem między sobą i pokazujących palcami stojącą na podwyższeniu Jożefinę i małego chłopca, którego nie znał. Obok nich stał ubrany w szarą sutannę, przepasaną zieloną szarfą urzędnik magistratu – Lotermistrz. Musiał wcześniej zakończyć mowę dziękczynną, bo nachylił się nad zieloną skrzynią - loterynką, do której zainteresowani wrzucali wcześniej fanty rodowe. Sapiąc z wysiłku i mamrocząc coś pod nosem, pogrzebał w skrzyni niczym rybak chwytający rybę z sieci. W końcu na twarzy wykwitł grymas zadowolenia. Oczom zebranych ukazał się niewielki przedmiot. Podniósł go do góry i krzyknął:
- Opiekunem Jożefiny stanie się...- Urzędnik zawiesił głos – Klan Błękitnych Bąblarzy!
Z otaczającego tłumu wysunął się niewysoki mężczyzna. W ręku trzymał wyrzeźbiony znak rodu – niebieskiego bąblota. Urzędnik niedbałym ruchem wskazał Jożefinie nowego opiekuna. Tłum zafalował, część osób odchodziła wyraźnie niezadowolona, bo znowu stracili wpisowe, dla nich loteria zakończyła się niepowodzeniem.


cdn niżej...
 
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Październik 07, 2009, 13:57:47

Jonasz pomachał siostrze na pożegnanie, ale nie zwróciła na niego uwagi. Zeskoczyła z rampy i podeszła do nieznajomego mężczyzny. „Każdy kroczy swoją drogą ku wiecznemu zbawieniu.”, przypomniał sobie słowa opata. Chłopak ucieszył się, że siostra, od dzisiaj służebnica, trafiła do klanu pilotów. Zadarł głowę do góry. Akurat po niebie płynęły dwa bąbloty. Wielkie, majestatyczne stworzenia, które nigdy nie dotykały ziemi. Bez wątpienia są najwspanialszymi zwierzętami jakie ujarzmił człowiek. Każdy, kto widział je w locie, musi przyznać, że są przepiękne. Do ich półprzezroczystych ciał w kształcie połączonych ze sobą różnej wielkości gigantycznych bąbli podwieszane są gondole, w których przewożone są towary i podróżują pasażerowie.
Nic tu po mnie. - Jonasz westchnął i skierował się do magistratu, gdzie miał czekać na niego przewodnik. Magistrat był najokazalszym budynkiem w mieście. Wielopiętrowa budowla skonstruowana ze specjalnie hodowanych chałupnic górowała przepychem nad resztą miasta. Tylko niektórzy bogacze mogli sobie pozwolić podobne rezydencje. Szkielet budynku zrobiony z kilkunastu muszli, pełnił funkcje ochronne i podporowe zarazem. Dach magistratu zwieńczono poskręcaną w kształcie spirali muszlą w perłowo-złotym kolorze, iskrzyła się z daleka, stając się jednym z punktów odniesienia w Korytharze.
Przed wejściem stało trzech katechetów. Groźnie miny nie wróżyły nic dobrego.
- Czego tu szukasz! – warknął jeden z nich. Jonasz potulnie okazał przepustkę. Strażnik zerknął na miedziany krążek z pieczęcią Seminarium. Zmarszczył czoło, pokiwał głową i rzekł niewyraźnie tym razem jakby miał polipy w nosie.
- O, hołdownik Księgi, zwą cię Jonasz?
- Tak panie!
- Czekaj!
Po dłuższej chwili z budynku wyłonił się wysoki mężczyzna w średnim wieku. Na skromnym, szarym habicie z czarnym szkaplerzem, przepasanym parcianym pasem widniały brudne plamy. Mężczyzna wyglądał na umęczonego podróżą. Podszedł do Jonasza i oparł dłoń na jego ramieniu. Teraz dopiero Jonasz dostrzegł na jego krótko ostrzyżonej głowie świeżo gojące się rany, świadczące o zbyt długim przebywaniu poza działaniem Machiny. Twarz mocno zniszczona, pokryta licznymi, ropnymi guzami robiła upiorne wrażenie.
- Witaj Jonaszu, ojciec Mateusz dużo mi opowiadał o twoich talentach. Jestem ojciec Myrmidon.
- Niech będzie pochwalony. – Chłopak spuścił oczy.
- Opat zgodził się, bym towarzyszył ci w podróży.- Kapłan przyglądał się chłopcu z nieukrywaną ciekawością. Zastanawiał się, co takiego w nim jest, że opat poświecił tyle czasu na jego edukację.
- Chodź, musimy się spieszyć, do Grzęzawiska mamy kawał drogi! – złapał chłopca za rękę i ruszyli przed siebie.


***

Grzęzawisko było wielkim portem morskim, jednym z wielu ogniw w strumieniu transportowym, umożliwiającym połączenia żeglugowe pomiędzy wyspami znanego świata. Swoją nazwę zawdzięczał bardzo wysokim odpływom i przypływom morza, powodującym regularnie powtarzające się opadanie i podnoszenie poziomu wody w zatoce aż do skalnego urwiska.
Na widok portu Jonasz stanął jak wryty. Puszyste pianą fale uderzały o falochrony, strzelając w górę fontannami wody. Gdzie niegdzie ciemnozielona trawa porastająca część nadbrzeża uginała się pod silnymi podmuchami wiatru, falując niczym morska woda, aż zdawało się, że to cały świat tańczy w tej muzyce z wiatrem.
Nigdy wcześniej nie miał okazji zobaczyć prawdziwego portu na własne oczy. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to długie, okalające zatokę rampy, przy których unosiły się bąbloty. Do nisko opuszczonych gondoli służebnicy portowi znosili skrzynie z towarami. W oddali zobaczył stojące na redzie ogromne komornice, pękate stworzenia w kształcie gigantycznych cygar z wystającymi ponad linię wodną usztywnionymi pęcherzami pławnymi, w których przewożono wszelakie dobro. Wokół ich cielsk kręciła się cała masa jednoosobowych łodzików, w muszlach których zwożono towary na brzeg.
Gdy Jonasz i jego towarzysz schodzili na nadbrzeże, słońca stało już w zenicie. Ojciec Myrmidon przeczesywał wzrokiem wychodzący z nadbrzeża cypel, przy którym kołysały się pasażerskie żeglownie – jedne z oswojonych stworzeń, które w pełni wykorzystywały siłę nośną wiatru. Cztery, charakterystyczne kończyny wychodzące z ich grzbietu, teraz złożone wzdłuż tułowia ruszały się niecierpliwie, by na sygnał sternika gwałtownie wystrzelić w niebo i rozpostrzeć żylaste błony między długimi, wyrastającymi palcami, i w końcu napełnić się podmuchami wiatru. Na tylnej części korpusu zwierzęcia znajdowała się słabo rozwinięta błona pławna, służąca za ster i współpracująca z ogonem w czasie poruszania się w wodzie. Pozostała część grzbietu zarosła miękkim pancerzem ze zrogowaciałych łusek, ułożonych warstwa po warstwie, tworzących płaską piramidę, w której wyżłobiono obszerne kabiny.
- Nie ma juz wolnych miejsc, spóźniliście się, za chwilę odpływamy! – krzyknął tubalnym głosem kapitan żeglowni na widok nadchodzących przybyszów. Ale ojciec Myrmidon nie przejął się zbytnio groźbą kapitana.
- A od kiedy to słudzy Księgi nie mają wstępu na twój pokład, drogi Galleniuszu?
- O, proszę o wybaczenie ojcze Myrmidonie, nie poznałem was z daleka. – Odrzekł skruszonym głosem, nerwowo wpatrując się w blizny na twarzy zakonnika.
- Tylko dajcie mi chwilę.– Galleniusz wspiął się na pokład żeglowni i zniknął im z pola widzenia.
- I co Jonaszu, jesteś gotowy na podróż w nieznane?
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: lukez w Październik 07, 2009, 14:33:30
witam wszystkich,
podobają mi się te opowiadanka :) nie wiem czy dam radę konkurować z tutejszymi weteranami, ale chciałbym zgłosić swoją chęć wzięcia udziału w październikowej Baz'ooce...

do kiedy można coś wysłać ?
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Aenyeweddien w Październik 07, 2009, 14:41:11
Rewelka...

Gdzie teraz publikujesz bo chcialabym i inne poczytac

Feece wysylasz do konca miesiaca... a opowiadania Baza sa poza konkursem
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: lukez w Październik 07, 2009, 14:47:11
rozumiem,
dzięki :)

ps
napisałem dopiero 3 teskty (próbne), ale jeżeli ktoś to będzie czytał, to na tym się nie skończy :)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: hakatu w Październik 07, 2009, 16:18:13
Moje na ten miesiąc. Nic nie pisałem, bo nie mam na razie kiedy. Jakiś starszy szorcik. Mam już kilka pomysłów, więc w przyszłym miesiącu może coś aktualnego będzie ;)

Samotny wojownik

   Ciężkie, drewniane drzwi oddzielały gwarne i ciepłe wnętrze od jesiennej szarugi. Powietrze przesycone było zapachem gotowanej kapusty i smażonego mięsa. Przybysz w szarym płaszczu rozejrzał się po sali w poszukiwaniu wolnego miejsca. Znalazłszy takowe, rozsiadł się za stołem. Zamówiwszy u karczmarza dzban piwa i miskę gulaszu przyjrzał się osobom siedzącym wokół niego. Kilku najemników, jakiś urzędnik i paru czeladników. Posiliwszy się, rozsiadł się wygodniej i odpoczywając popijał z dzbana. Wtem usłyszał jak grupka młodzieży prosi jakiegoś starca, aby opowiedział im historię. Starzec wkrótce uległ i zasiadłszy przed ogniem w otoczeniu słuchaczy powoli nabił fajkę. Przybysz zaciekawiony przysunął się bliżej. Każda gawęda zawsze miała w sobie coś prawdziwego. Poza tym, miał czas. Zamówiwszy kolejny dzban piwa, obserwował jak staruszek odpala fajkę od drzazgi, a następnie zaciąga się kilka razy. Wypuściwszy kłąb dymu, zapatrzył się chwilę w ogień, po czym rozpoczął.

   - Gdy byłem jeszcze młody, wielokrotnie podróżowałem. Nie tylko po naszym królestwie, ale także po ziemiach sąsiednich. W trakcie jednej z tych podróży, zmęczony wielogodzinnym marszem, zatrzymałem się na popas. Rozbiwszy obozowisko nad urwiskiem nieopodal strumienia, zająłem się przygotowywaniem strawy. Zjadłszy, siadłem pod drzewem i zacząłem ostrzyć swój miecz. Czynność ta uspokajała mnie i dawała zajęcie dłoniom. Pozwalała pomyśleć. Wtem, u podnóża urwiska dostrzegłem wędrowca. Odziany był w szary płaszcz z kapturem. Wyprostowany, dumnym krokiem szedł przed siebie. Sprawiał wrażenie osoby pewnie zdążającej do celu swej podróży. Do dzisiaj nie wiem kim był, ani gdzie szedł. Gdy dotarł do zagajnika, który był kawałek dalej, został otoczony przez pięciu zbrojnych, którzy musieli się w nim ukrywać. - Starzec na chwilę zamilkł i upił kilka łyków z podanego mu kufla. - Wędrowiec stał pomiędzy nimi, a do mnie dobiegły słowa – Oddawaj sakiewkę i broń, a nic ci się nie stanie. - Siedząc tam, mogłem się im dokładnie przyjrzeć. Wysocy, silni, wprawieni w zbrodniczym rzemiośle. Może dałbym wtedy radę dwóm, trzem. Ale nie pięciu. - Gawędziarz długo patrzył w ogień. Wspominał. Gdy znów się odezwał, każdy był ciekaw, co też przydarzyło się tajemniczej postaci. - Wędrowiec powoli odwrócił się w stronę trójki rzezimieszków, zostawiając dwóch pozostałych po swych bokach. Przez chwilę widziałem jego oczy. Stalowe, przenikliwe. Nigdy ich nie zapomnę. Nie wiem czy coś wtedy mówił, czy nie. Nie słyszałem. Stał tak z opuszczoną głową. Nagle ujrzałem jak jeden z trójki pada na ziemię trzymając bełt tkwiący w jego szyi. Wędrowiec stał z wyciągniętą ręką w której trzymał małą kuszę. Nie zauważyłem kiedy, ani jak ją wyjął. Nie zauważył jej też żaden ze zbójów. Wtedy dobiegły do mnie słowa - Samotny kruk wzbił się nad wzgórze. Rozpostarłszy skrzydła powoli szybował. - Wędrowiec szybkim ruchem rozpostarł ramiona, a jego płaszcz załopotał jakby był właśnie skrzydłami ptaka. Powolnemu opuszczaniu rąk, towarzyszył upadek dwójki zbirów, którzy stali po jego bokach. Wyglądało to tak, jakby ciągnął ich jakąś tajemniczą siłą. Wtedy znów usłyszałem słowa – Kruk wiedział, że musi wrócić do gniazda. Leciał więc bez względu na pogodę. Wiele ptaków próbowało go zatrzymać, wielu ludzi – złapać. - Kruk, gdyż tak zacząłem go nazywać, odstawił prawą stopę do tyłu i upuścił ramiona wzdłuż ciała. Wtedy jeden z dwójki ocalałych rabusiów rzucił się na niego z uniesionym mieczem. Szary wojownik zręcznie uniknął ataku odsuwając się lekko w lewo. Rabuś upadł na kolana, po czym przewrócił na bok. Kruk stał w prawej dłoni trzymając długie, zakrzywione ostrze, które powoli pokrywało się szkarłatem ściekającej po nim krwi. W tym momencie ostatni ocalały rozbójnik zaatakował. Wędrowiec znów wykonał lekki ruch. Jego ciało przesunęło się zaledwie o kilka centymetrów.   Rabuś, który znalazł się za jego plecami, chwilę stał z opuszczoną bronię, po czym wypuścił ją z dłoni. Ugięły się pod nim nogi. Od padającego do przodu ciała oddzieliła się odcięta przez szarego wojownik głowa i potoczyła kilka metrów po trawie. Kruk przez chwilę stał pośród trupów, po czym odwrócił się i wznowił przerwany marsz. Gdy zniknął za kolejnym wzniesieniem, ostrożnie poszedłem obejrzeć pobojowisko. Pierwszemu zabitemu z tchawicy wystawały lotki stalowego bełtu. Obu trupom po bokach wbito długi sztylet w prawe oko. - Staruszek pykał przez chwilę z fajki wspominając. Wędrowiec musiał nimi rzucić w momencie gdy podniósł ramiona, uświadomili sobie słuchacze kręcąc z niedowierzeniem głowami. - Pozostała dwójka, która podjęła walkę zginęła jeszcze bardziej brutalnie. - Podjął przerwaną opowieść gawędziarz. Pierwszy miał rozciętą tętnicę na szyi, a drugiemu odrąbano głowę. Przepełniony trwogą, prędko spakowałem obozowisko i odszedłem w stronę przeciwną do szarego wędrowcy. Wiele lat później pytałem ludzi, czy nie widzieli kogoś podobnego, jednak nikt nie wiedział o kim mówię. Kilka lat temu jednak, spotkałem pewnego barda, który opowiedział mi historię o czterech odzianych w szare płaszcze wojownikach, którzy zwyciężyli armię pewnego władyki. Pamiętajcie więc młodzi przyjaciele, nie zatrzymujcie wędrowca, gdy ten chce wrócić do domu. - Zakończył swą gawędę mężczyzna. Słuchacze powoli się rozeszli dyskutując o opowieści. Przybysz podszedł to starca gdy ten wstawał. Ich oczy spotkały się.
   - Kruk. - Mężczyzna cofnął się o kilka kroków z przerażeniem na twarzy.
   - Cichaj.... - Odpowiedział przybysz. - Interesującą historię dziś opowiedziałeś, a w moich stronach, gawędziarzowi płaci się za opowieść. - Co mówiąc podał osłupiałemu starcowi małą sakiewkę. Chwilę stali w milczeniu patrząc na siebie, po czym przybysz narzucił szary kaptur i nachylił się nad mężczyzną. - Może cię ucieszy wiadomość, że Kruk powrócił do gniazda i rad będzie, jeśli jego historii nie będzie się opowiadać. - Wyszeptał prawie niesłyszalnie, po czym odwrócił się i wyszedł z karczmy. Oniemiały gawędziarz stał jeszcze przez chwilę patrząc na zamknięte drzwi. Dobrze pamiętał stalowe oczy. Zacisnąwszy dłoń na sakiewce siadł ponownie na stołku i zapatrzył się w ogień.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Październik 08, 2009, 14:00:41
Rewelka...

Gdzie teraz publikujesz bo chcialabym i inne poczytac

a opowiadania Baza sa poza konkursem
O0 dzięki
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Mooneye w Październik 09, 2009, 08:24:07
Bazz, a gdzie ciąg dalszy przygód Jonasza? Opowiadanie ciekawe i warte kontynuacji.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Październik 09, 2009, 08:50:47
coż, straciłem zapał, gdy dowiedziałem się, że opublikowane w nawet niewilekiej części opki są dyskwalifikowane przez wydawców...
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Mooneye w Październik 09, 2009, 09:53:58
coż, straciłem zapał, gdy dowiedziałem się, że opublikowane w nawet niewilekiej części opki są dyskwalifikowane przez wydawców...

Oj... szkoda. :/
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: hakatu w Październik 18, 2009, 15:41:28
Zgodnie z mailem ingame od Bazza,

Kasa przelana na konto - Sabasthin. Proszę o wystawienie kontraktu na Harbiego na tą samą postać.

Dziękuję wszystkim, którzy głosowali na moje opowiadanie. Mam nadzieję, że kolejne również przypadną wam do gustu :)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Gregorius w Październik 18, 2009, 22:50:32
/me czeka ;-))

Graty!

I ofc. zapraszam do publikowania równoczesnie na Kronikach Nowego Edenu ^_^.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Październik 19, 2009, 08:17:44
na razie wpadło tylko jedno opowiadanko, czekamy cierpliwie na pozostałych...Doom, Yogos, Albi, Mooneye, Gregorius i xarthias...o kims zapomniałem?  :diabeł:
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Xarthias w Październik 19, 2009, 08:23:54
Na mnie nie licz, kompletny brak czasu... Praca, studia, druga praca...
Aaa, i prośba - kolejne Bazooki miesięczne pakuj w nowe wątki - łatwiej będzie to śledzić i na to trafić. Np. Bazooka - Listopad, Bazooka - Grudzień, itp.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Aenyeweddien w Październik 19, 2009, 08:41:15
No juz dawno proponowalam osobny dzial na Bazooke...

Np w zeszlym miesiacu przegapilam opowiadania Mando i zobaczylam je dopiero przy glosowaniu :(
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Październik 19, 2009, 09:15:43
Na mnie nie licz, kompletny brak czasu... Praca, studia, druga praca...
Aaa, i prośba - kolejne Bazooki miesięczne pakuj w nowe wątki - łatwiej będzie to śledzić i na to trafić. Np. Bazooka - Listopad, Bazooka - Grudzień, itp.

tak własnie jest wklejane, ten watek jest ogolny - spamy, pomysły, opinie, felietony, eseje, madrzenie się i td  :knuppel2:
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Mooneye w Październik 19, 2009, 10:11:12
Ja na razie odkładam pióro i pasuje. No chyba, że mnie jaka wena za żopę złapie i czas będzie sprzyjający, to może coś wrzucę.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Doom w Październik 19, 2009, 12:13:26
No juz dawno proponowalam osobny dzial na Bazooke...

Np w zeszlym miesiacu przegapilam opowiadania Mando i zobaczylam je dopiero przy glosowaniu :(
Bo tylko tam było :2funny:
Nie wiem czy coś napiszę w tym miechu, a z tego co mam raczej nic mi nie podchodzi na taki konkursik
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Gregorius w Październik 19, 2009, 12:15:12
/me czeka :P

Odezwie się, jak opadnie pył bitewny i wreszcie wybiorę swoją ścieżkę życia (czyt. nie w tym miechu :D)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Październik 23, 2009, 12:22:42
steampunk - tekst jest w przebudowie :0


zapraszam do wrzucania nowych tekstów, miesiąc się kończy :'(
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Jededdiah Brown w Październik 23, 2009, 13:26:45
mmm za mało by coś powiedzieć pisz dalej...  ;). Jak nigdy przeczytałem do końca. Mało!
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Aenyeweddien w Październik 23, 2009, 14:57:04
ok, ale moze na pw?

Nie ma sprawy...
Z góry przypominam że nie jestem fachowcem w tej dziedzinie ale bardzo lubię czytać - więc interpunkcji na pewno nie dotknę ;)
Inną sprawą jest to że w przypadku Jonasza wsiąkłam po prostu czytając nie widziałam żadnych zgrzytów, błędów, niedociągnięć; tutaj niestety te co wymieniłam zaraz na początku mi się pokazały - co oznacza że fabuła przynajmniej dla mnie nie była tak wciągająca :(

A teraz Baz od mojego posta wrzuć do archiwum ;)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Mooneye w Październik 23, 2009, 15:05:41
Fantazje to Ty chłopie masz i fabuła faktycznie ciekawa. Warsztatu czepiać się zamierzam, bo sam w tym jestem niczym "cienkopis".  Czekam w każdym razie na ciąg dalszy. O0

P.S. A co do Jonasza, pracujesz coś jeszcze na kontynuacja ?
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Październik 23, 2009, 16:16:55
Jonasz sobie leży...nie z powodu braku pomysłów.
Zaś te ostatnie napisałem dwa dni temu, nie leżakowało. Nie można w tej chwili mówić o sensownej autokorekcie, szczególnie że jest to "rozbiegówka" - dlatego liczę na ew. uwagi: klimat, czy nie za gęsto z opisami, i najważniejsze, czy jest interesujące jako wstęp do większej całości? Tak na oko, wydaje się, że opisy przytłaczają...ale chciałem stworzyć oryginalny świat, gdzie czytelnik może sobie wszystko wyobrazić bez większego wysiłku.
Aenyeweddien: uwagi uwzględnione, dzięki
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Aenyeweddien w Październik 23, 2009, 16:27:40
Doom, Mooneye - przekonaliście mnie...
Choć na razie mam tylko pomysł zdecydowałam się wstawić wstęp (nigdy nie pisałam więc proszę o wyrozumiałość) i obiektywną ocenę moich wypocin...

Wstęp

Słońce stało już w zenicie, kiedy jej oczom ukazała się kopuła okrywająca miasto. Zafascynowana wstrzymała wierzchowca, by choć przez chwilę podziwiać różnokolorowe refleksy tańczące na szklano-podobnej powierzchni. Do tej pory, jedynie w opowiadaniach spotykała się z opisem ochronnej sfery, którą posiadały tylko bardzo bogate miasta.

Jeszcze kilka lat temu był to szczyt nowoczesności, w założeniu kopuła miała zapobiegać pojawianiu się labiryntu. Sfery ochronne zaczęto budować od razu po ich wynalezieniu, a że koszty zabezpieczenia miasta były olbrzymie, to tylko najbogatsze było na to stać. Szybko się jednak okazało, że tak obiecujący projekt faktycznie nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Niezależnie od tego, czy miasto posiadało kopułę, czy też nie labirynt stale był tak samo niebezpieczny, jego pojawienie się w tym czy innym miejscu było zupełnie nieprzewidywalne.
W momencie pojawienia się pierwszego, nikt nie przypuszczał że jego celem jest porywanie ludzi. Na początku wszyscy myśleli, że to jakiś nowy park rozrywki. Kluczenie po labiryncie i szukanie właściwej drogi przyciągało setki zafascynowanych osób. Faktyczne zamierzenia wyszły dopiero później. Jak się okazało po czasie labirynt w którym znajdowały się konkretne osoby blokował wejścia, prostował ścieżki do wyjścia dla osób postronnych i po prostu znikał. Nie udało znaleźć się żadnego logicznego wyjaśnienia czemu akurat te osoby zostały porwane, nic ich bowiem ze sobą nie łączyło. Każdy bez względu na wiek, wykształcenie, zainteresowania mógł być potencjalnym celem.
Ludzie, jak to mają w naturze, w momencie odkrycia zagrożenia za wszelką cenę próbowali je zlikwidować. Niestety świetnie wyszkolone jednostki wyposażone w najnowsze uzbrojenie nie były w stanie nic na to poradzić, nawet atom w obliczu nowego, nieznanego wroga okazał się bezsilny. W tym momencie obiecujący projekt kopuł uniemożliwiających w założeniu pojawianie się labiryntu w mieście stał się hitem. Początkowo rzeczywiście wydawało się że to działa, dlatego mieszkańcy biedniejszych miejscowości przekazywali całe oszczędności na budowę sfery. Najlepiej chronione było miasto twórców, kopuła w nim była po prostu imponująca, wycieczki przybywały by podziwiać różnokolorowe refleksy świetlne tańczące na jej powierzchni. Jednak to właśnie w tym miejscu nastąpił rozwiewający nadzieje atak labiryntu. Jak się można było spodziewać, jego celem były osoby związane z wynalezieniem sfery. Ale to już w chwili obecnej odległa historia.

- Musimy bardzo uważać – szepnęła do ucha wierzchowca, – jeżeli to miasto posiada tak wspaniałą kopułę to na pewno jest również chronione przez Wybrańców Losu, a z nimi nie chcemy się przecież spotkać.
Gdyby miała jakiś wybór zawróciłaby od razu, niestety tylko tutaj mogła dostać to co potrzebowała. Ruszyła więc w kierunku miasta po cichu licząc że szybko się upora z niezbędnymi zakupami i jej pobyt tutaj będzie bardzo krótki.
Droga którą miała przed sobą była zupełnie pusta. Zresztą nie było w tym nic dziwnego, ludzie bali się, że labirynt może ich dopaść w podróży, co zresztą się zdarzało często. Bogacze jeśli musieli się przemieścić pomiędzy miastami to wynajmowali Wybrańców Losu, biedniejszych nie stać było na takie kwoty. Z tego też powodu poza miastami całymi dniami nie spotykało się żywego ducha. Akurat jej to nie przeszkadzało, lubiła samotność, a z racji umiejętności stale była w drodze. Zawsze sama, na czarnym koniu, pojawiała się jak duch w razie potrzeby i znikała tak szybko jak tylko mogła. Nic więc dziwnego że stała się automatycznie główną bohaterką opowiadań, na jej szczęście nikt nie potrafił nic o niej powiedzieć. Ludzie zapominali jak wyglądała ja tylko się oddalała.
Tym razem było trochę inaczej, tutaj nie planowała ujawniania zdolności, ba wręcz zamierzała je skrzętnie ukryć.


c.d.n a może nie...

Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Doom w Październik 24, 2009, 00:49:09
Cytuj
c.d.n a może nie...
Fix for You
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Jededdiah Brown w Październik 24, 2009, 11:36:46
"Napadający labirynt" na ludzi nie brzmi groźnie ;)- i ogólnie  jego właściwości na początku są już super jasne co zabija tajemniczość moim zdaniem. Nie pisałbym co on robi oprócz tego że jest i trzeba się przed nim chronić. Nie tłumaczyłbym w jaki sposób działa na tym etapie opowieści tylko że ludzie znikają, ogólnie nagle jest a potem go nie ma. I jest strasznie :).
Jakiś sposób na labirynt musi istnieć aby żyć. Może sposobem na pracę poza miastem jest wiązanie ludziom oczu i prowadzenie ich na pamięć w pole... naprowadzanie ich dźwiękiem/głosem itd. Pomysł przejaskrawiony ale nie widzę życia w miastach pod kloszem bez czegoś jeszcze.
To tyle ogólnie pomysł labiryntu i wybrańców losu ciekawy.
Pisz dalej chętnie poczytam.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Aenyeweddien w Październik 24, 2009, 12:29:31
Jedaddiah - może i tak ale ta historia dzieje się wiele lat po pierwszych atakach labiryntu. Dlatego zrobiłam właśnie wprowadzenie - stworzyłam wizję świata - jeszcze niepełną... A sposób na labirynt jest i będzie później to poruszone - nie na darmo wynajmuje się "Wybrańców" ;). A co do życia pod kopułą to nic na ten temat nie pisałam jeszcze ale w tekście specjalnie zasygnalizowałam: "Do tej pory, jedynie w opowiadaniach spotykała się z opisem ochronnej sfery, którą posiadały tylko bardzo bogate miasta." skoro bohaterka do tej pory nie spotkała się z samą kopułą to znaczy że nie wszystkie miasta takową posiadają ;)

A tak w ogóle to się może uśmiejecie ale ta historia mi się po prostu przyśniła ;>
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Jededdiah Brown w Październik 24, 2009, 12:36:13
Tym bardziej pisz dalej  :). Cięzko oceniać coś bardzo krótkiego. No to ładny sen  O0- Mnie tam się tylko gołe baby  :uglystupid2:
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: lukez w Październik 27, 2009, 23:17:30
Proszę o recenzję, co mógłbym poprawić... Jestem świeży w temacie, więc wszelka konstruktywna krytyka jak najmilej widziana...

Bernard Toris

- Jedyny mym życiem, Imperator mą wolą ! - odpowiedział strażnik świątynny na pozdrowienie skierowane od brata Bernarda.
   Katedra św. Hieronima Mądrego na Penirgman VIII była okazałą gotycką świątynią zbudowaną na planie prostokąta. Olbrzymie wrota prowadzące do wewnątrz były szeroko otwarte dla wiernych od wschodu do zachodu Słońca. Wspaniałe zdobienia cieszyły oko najbardziej wymagających koneserów sztuki. Dwie strzeliste wieże, jakby dwóch strażników u wejścia. Rzeźbione w granicie gargulce, wzbudzające przerażenie swoją drapieżną fizjonomią, uzupełnione kolorowymi witrażami przedstawiającymi najważniejsze sceny ze 'Scriptures' św. Kurii budziły szacunek swoim majestatem.
  Trzy razy dziennie z katedry niósł się głos dzwonów i trąb:
*Na rozpoczęcie dnia, wyznaczając poranną modlitwę, po której zwykle następował normalny dzień pracy.
*Na Uwielbienie, wyznaczając czas modlitwy głównej, która obejmowała Mszę i Litanię do Wszystkich Świętych trwające około godziny co razem z przerwą obiadową, stanowiło 'przepołowienie' dnia.
*Na zakończenie dnia, wyznaczając wieczorną modlitwę, po której następowała cisza nocna. Nie była to 'godzina policyjna', każdy mógł chodzić po ulicach rozmawiać i zajmować się swoimi sprawami, ale warunkiem było zachowanie względnej ciszy.
  Wyjątkiem od tej zasady było co tygodniowe święto organizowane przez Kościół ku czci Jedynego. Patronem nominalnym był Najwyższy Kapłan, czyli Imperator. Jednak z oczywistych powodów organizacją zajmowali się tutejsi mnisi. Po modlitwach i uwielbieniu, były organizowane zabawy i tańce. Każdy był zobowiązany do przyjścia w odświętnym ubraniu. Dzieci bawiły się, czasem dostawały lody bądź ciasto od ojca Korneliusza, tutejszego biskupa, w podarunku (ale tylko te czystej amarrskiej krwi). Dorośli zaś, tańczyli i rozmawiali wśród ogólnego rozprzężenia.
  Brat Bernard, starszy podsiwiały mnich, który tracił już resztki włosów wszedł wolnym krokiem do katedry. Minął strażnika, który go właśnie pozdrowił. W zeschniętej dłoni, pokrytej zmarszczkami, wystającej spod karmazynowego habitu, trzymał mały holo-dysk...
  W skupieniu mijał rzędy ławek i smukłych kolumn w nawie głównej. Po czym skręcając w nawę boczną, spojrzał w stronę grupy mnichów, którzy właśnie śpiewali Psalm, ku czci Boga Sprawiedliwego. Wszedł w ciszy małymi drzwiczkami do ciemnego korytarza. Wziął ze stolika stojącego przy drzwiach małą lampę i włączył ją. Do złudzenia przypominała światło lampy naftowej. Korytarz, którym szedł zakonnik był czysty i zadbany, ale strasznie wąski. Mogłyby się w nim ledwo minąć dwie osoby. Minąwszy kilka par zamkniętych drzwi po każdej ze stron, zszedł po schodach w kształcie 'ślimaka' dwa piętra poniżej parteru.
  Było tu znacznie chłodniej, niż w części sakralnej. Brat Bernard, cierpiący na ból lewego biodra dokładnie czuł każdy schodek, po którym schodził. Podszedł powoli do drewnianych drzwi, uniósł prawą dłoń do czytnika linii papilarnych. Po standardowym dwu-kliku, dioda przestała migać i rozbłysła jasnym, zielonym kolorem. Automat uchylił lekko drzwi, po czym zakonnik pchnął je do środka i wszedł do ciemnego pomieszczenia. Był to jego pokoik, w którym mieszkał. Ustawił lampę na stoliku nocnym i uruchomiwszy panel, włożył holo-dysk do czytnika. Po chwili na środku pokoju ukazała się projekcja smukłej postaci w habicie koloru karmazynowego...


-----
(c.d.n. - być może  ???)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Listopad 06, 2009, 13:11:49
poniżej fragment [spoiler] powieści klasyka hard sf Mike'a Resnicka - "Starship: Bunt" #2 .

Coś wam przypomina?  :coolsmiley:


Kierunek: Roszponka


Mknęli przez skraj Obrzeży przez kilka następnych godzin, przygotowując się spokojnie na to, co mogło ich czekać u kresu podroży. Cole sprawdzał co godzinę, czy Fujiama i Podok wciąż śpią, poza tym kilkakrotnie wyruszał na inspekcję do przedziału bojowego, aby osobiście sprawdzić, czy wszystkie systemy broni są w pełni sprawne, po drodze wpadając do mesy na kolejną kawę. Całą resztę czasu spędził na obserwacji symulacji komputerowych prezentujących wszelkie rodzaje cywilnych, handlowych i wojennych okrętow z Bortelu II.
W końcu pilot zameldował, że wroga jednostka znalazła się w polu rażenia broni pokładowej. Cole podszedł do stanowiska Rachel.
– Przygotuj się, tak na wszelki wypadek – poprosił, a potem odezwał się głośniej do Bdxeni: – Czy Bortelici są nadal na powierzchni planety?
– Tak.
– Możesz mi pokazać rzut ich statku?
– Z tej odległości? Nie, sir, nie mogę.
– A kiedy będziesz mógł?
– Za kolejne sześć do siedmiu minut, sir.
– Czy na miejscu będzie wystarczająco jasno?
– Roszponka wykonuje pełen obrót w dwadzieścia dwie godziny, sir. Poszukiwany okręt znajdzie się na dziennej stronie dopiero za sześć godzin.
– Przekaż jego obraz na wszystkie ekrany mostka, jak tylko będzie to możliwe.
– Tak jest, sir.
Pięć minut później komunikator Cole’a powiadomił, że nadeszła wiadomość tekstowa.
– Tekstowa? – powtórzył zdziwiony komandor.
– Zgadza się – odparł komputer.
– Wyświetl ją.
Rzędy niewielkich liter zaczęły się pojawiać w powietrzu i znikały ledwie Cole zdążył je przeczytać:
Domyślam się, że nie chcesz dzielić się tą wiadomością ze wszystkimi, dopóki nie ma takiej potrzeby, więc informuję cię tą drogą, że Fujiama właśnie się obudził. Jest teraz w łazience, bierze prysznic. Jakieś pięć minut zabierze mu wytarcie się i powrót do kabiny. Dodaj do tego ze dwie minuty na ubranie się, potem siądzie do komputera, żeby rozpocząć poranną odprawę. Muszę mu od razu powiedzieć, że znajdujemy się o dwadzieścia osiem lat świetlnych od miejsca, w którym powinniśmy być o tej porze i zbliżamy się do potencjalnego nieprzyjaciela. On czerpie informacje z tylu źródeł, że nawet w przypadku mojego kłamstwa, dowiedziałby się prawdy w kolejne pół minuty. Jeśli więc nadal masz ochotę na rozpoczęcie akcji, zostało ci sześć, najwyżej siedem minut. Sharon


Cole wyłączył kieszonkowy komunikator i odwrócił się do pilota.
– Co tam słychać z moim przekazem? – zapytał.
– Właśnie go odbieram, sir – odparł Bdxeni.
Na ekranach pojawił się obraz lśniącego, złotego statku.
– To nie jest jednostka handlowa – stwierdził Cole. – Raczej jeden z ich najnowszych okrętów wojennych, z trzystoma ludźmi na pokładzie i uzbrojeniem, przy którym nasze wyrzutnie mają siłę rażenia procy. – Sprawdził czas na jednym z chronometrow. Do momentu, w którym Fujiama zorientuje się, gdzie i po co polecieli: pozostawało przynajmniej pięć minut. I może ze trzydzieści dodatkowych sekund, których kapitan będzie potrzebował na odzyskanie dowodzenia. Fujiamie wystarczy jedno spojrzenie na wrogą jednostkę, żeby uznać, iż „Tedy R.” nie będzie dla niej godnym przeciwnikiem. Wycofa się z pewnością na rutynową trasę patrolu i prześle raport ze spotkania do dowództwa sektora z prośbą o wsparcie, które nigdy nie przybędzie, gdyż rozproszone siły Republiki nie miały w tym rejonie zbyt wielu wolnych jednostek. Istniał tylko jeden sposób, aby przekonać się o intencjach bortelickiego okrętu i jego załogi bez narażania „Teddy’ego R.” na niebezpieczeństwo. Ale to wymagało od Cole’a podjęcia natychmiastowych decyzji.
– Pilocie, zwolnij najdelikatniej jak potrafisz i przejdź na stałą orbitę. Chorąży Marcos pozostanie na swoim stanowisku do odwołania. Porucznik Mboya idzie ze mną.
Ruszył szybkim krokiem do najbliższej windy.
Zanim do niej dotarł, skontaktował się z Forrice’em.
– Co się dzieje? – zapytał Molarianin.
– Czy w wahadłowcach mamy skafandry ochronne i broń?
– Tak.
– Spotkamy się w doku – powiedział Cole. – Masz dziewięćdziesiąt sekund, żeby dotrzeć na miejsce.
Cole i Mboya zjechali na pokład cumowniczy i pobiegli w kierunku najbliższej śluzy powietrznej.
Forrice wynurzył się z następnego szybu windy dosłownie kilka sekund po nich.
– Co się dzieje? – Molarianin tym razem zadał to pytanie bardziej stanowczym tonem.
– Później ci wyjaśnię – odparł Cole, wskakując do otwartego włazu wahadłowca. – Zwolnij bolce trzymające prom w doku i zabierz nas stąd jak najszybciej.
– Odwrócił się do Mboyi. – Poruczniku, wyłącz radio. Wyciągnij procesor albo pamięć, możesz nawet powyrywać przewody, ale zrób coś, co da się naprawić bez problemu, radio ma pozostać martwe, dopóki nie dostaniemy się na Roszponkę.
Mboya od razu zabrała się do roboty, a kilka sekund później mały prom odcumował od kadłuba „Teddy’ego R.”.
– Kierunek Roszponka – ten rozkaz Cole skierował już do Molarianina.
– Chcesz, żebym posadził „Kermita” w jakimś konkretnym miejscu?
– Co to jest, do jasnej cholery, „Kermit”?
– Siedzimy w nim – wtrąciła Christine, pokazując triumfalnym gestem wielki bezpiecznik z radia
podprzestrzennego. – Wahadłowce otrzymały nazwy pochodzące od imion czworga dzieci Teodora Roosevelta: Kermita, Archiego, Quentina i Alice.
– No pięknie – mruknął zdezorientowany Cole. – Zlokalizuj bortelicki okręt i poproś o pozwolenie na lądowanie w tym samym miejscu. Znajdujemy się na terytorium Republiki i jesteśmy uzbrojonym okrętem wojennym, nie powinni robić żadnych problemów.
– Nie możemy poprosić o cokolwiek – wtrąciła znowu Christine, pokazując po raz drugi bezpiecznik.
– Już pan zapomniał?
– Szlag! – zaklął Cole. – Nie wylądujemy bez odebrania dokładnych koordynat. Dobrze, poruczniku, włoży pani ten bezpiecznik na miejsce, jak tylko przekroczymy granice systemu Bastoigne.
– I co dalej? – zapytał Forrice.
– A potem będziemy się modlić, żeby działa „Teddy’ego R.” nie rozpieprzyły nas na milion kawałków, zanim zdążymy wylądować, a Bortelici nie załatwili nas, zanim zdążymy opuścić tę planetę.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Gregorius w Listopad 07, 2009, 13:51:42
Proszę o recenzję, co mógłbym poprawić... Jestem świeży w temacie, więc wszelka konstruktywna krytyka jak najmilej widziana...


Ja powiem tylko tyle : MOAR!! (no i ofc. na Kroniki zapodawaj ^^)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: hakatu w Listopad 11, 2009, 16:52:44

Społeczeństwo ogólnie podpięte


   Idąc przez miasto, można zaobserwować, iż już prawie każda z mijanych przez nas osób jest do czegoś podpięta. To słuchawki z odtwarzacza mp3 zawieszonego na szyi, to telefon komórkowy, który nieustannie przypomina o swoim istnieniu, zegarek z wbudowanym aparatem, bądź często wszystko na raz. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo będziemy roztaczać promieniowanie niezgorsze od małej radiolatarni.

   Nikt nikogo nie wpuści w pole, bo pole będzie wszędzie. Każdy będzie miał swoje własne, większe lub mniejsze. Może nawet będzie się można postarać o jakieś dotacje z UE. Małopolanie i Wielkopolanie z okolic Krakowa i Poznania otrzymają po darmowej "komórce". Komuniści będą mieli pole do popisu, propagując znowu stare hasło: "Pole w ręce ludu". Symbolem nowej-starej ideologii mogła by być wiązka splątanych kabli, a  kabli u nas zawsze było pod dostatkiem, zarówno tych przewodzących jak i donoszących.

   Nie będzie już problemów z zaginięciami, bo każdy będzie już tak przesiąknięty falami, że sam będzie nadawał na swojej własnej częstotliwości i będzie go można po niej znaleźć. Jednak to też nie jest dobre rozwiązanie, bo możliwe, że będziemy zagłuszać sami siebie, a jak każdy będzie nadawał na innej fali, to w ogóle nie będzie można się dogadać.

   Może więc obwieszanie się gadżetami nie jest rozwiązaniem? Tu z pomocą znów przychodzi technika. Naukowcy proponują miniaturyzację i komputeryzację większej ilości dziedzin naszego życia. Powiedzmy taki multimedialny toster, który nie dość, że sam rano zrobi grzanki i posmaruje je masłem, to jeszcze połączy się z serwisem prasowym i odczyta najważniejsze wiadomości dnia. Pralka w tym czasie wypierze i powiesi nasze skarpetki, a lodówka zamówi w sklepie jajka.

   Co jednak jeśli, tak jak w przypadku naszych domowych komputerów, oprogramowanie dla nowoczesnego sprzętu RTV/AGD będzie zawierało błędy? Toster posmaruje masłem skarpetki, pralka wypierze kurczaka, a lodówka nie będzie się chciała otworzyć, bo uzna, że domownik nie ma wystarczających uprawnień.

   Jak widać, czeka nas coraz wygodniejsza i świetlana przyszłość. No może nie tak jasna. Bo wszystkie te gadżety będą zapewne napędzane elektrycznością i może się okazać, że równoczesne włączenie telewizora i próba wynegocjowania z szafą wydania butów, może się okazać spięciem w sieci i pozbawieniem prądu połowy miasta, a każdy wie jak działają nasze służby ratownictwa elektrycznego. Tak więc, wszystkie te wynalazki mogą się nie przyjąć w naszym pięknym kraju i wychodząc na spacer, nadal będziemy obwijać się słuchawkami, do kieszeni chować telefon, do plecaka komputer, a sąsiadowi wymontowywać z małego fiata akumulator, bo czymś przecież musimy całą tą elektronikę wykarmić.

   Dla nas, Polaków koncepcja pola dla wszystkich i dla każdego jest szczególnie bliska pod względem historycznym. Wspomnijmy choćby naszych przodków, zwących się Polanami, byłego wicepremiera Marka Pola, który polskie pola chciał upiększyć autostradami, czy staropolskie słowo oznaczające atrybut wytwarzania energii, czyli polano. Kiedyś polano, czyli kawałek drewna, wrzucone do domowego ogniska, produkowało ciepło. Dzisiaj przenośną energię zawiera bateria. A bez baterii nie ma gadżetu i osobistego pola.


Mój kawałek na listopad... tak dla odmiany, felieton. ;)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Listopad 12, 2009, 11:32:48
sorki, ale ten tekst nie nadaje się, chyba że jako ciekawostka
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: hakatu w Listopad 12, 2009, 13:29:04
Niby dlaczego?

Jak pytałem na początku, to się zgadzałeś na felietony.

Zresztą:

Cytat: Mighty Baz
Treść dowolna, niekoniecznie z tłem EvE, ciekaw jestem czy znajdą się chętni.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: hakatu w Listopad 12, 2009, 13:31:44
Ale jak nie to nie.

Ciemność.... Zewsząd otaczała go nieprzenikniona czerń. Przysunąwszy się bliżej ściany wyjął z pochwy jeden z khadaninów. Otwierając wrota, spodziewał się, iż mogą być zabezpieczone którymś z zaklęć Kręgów. Nie przypuszczał jednak, że przywołaną istotą będzie któryś z Wyższych Władców.  Skupiwszy całą swą wolę, łowca spróbował wyczuć aurę przeciwnika. Wystarczył krótki kontakt. Krasnolud potknąwszy się, upuścił broń i złapał obiema rękami za głowę. Takiej potęgi nie spotkał jeszcze chyba żaden z łowców Zakonu Czarnego Młota. W tym momencie demon zaatakował. Znikła zasłona ciemności, a przerażonemu krasnoludowi ukazał się ogromny, uskrzydlony potwór. Sparaliżowany łowca nie zdążył nawet pomyśleć o stawieniu jakiegokolwiek oporu. Wszystkie jego bariery ochronne pękły pod naporem demona. Krasnoludowi nie pomogły nawet potężne artefakty Zakonu. Uświadomił sobie, iż był już martwy w momencie, gdy otwierał portal. Nic nie było w stanie przeciwstawić się potędze tej istoty. Ostatnią rzeczą, jaką usłyszał, był odgłos miażdżonego mithrylu, gdy demon rozrywał jego kolczugę. Później była już tylko ciemność. Stojący pośrodku komnaty demon uśmiechnął się szyderczo. Wiedział, że nie był to ostatni, który będzie próbował otworzyć wrota Thamanu. Za jakieś tysiąc lat pojawi się kolejny śmiałek. Jednak Legenda mówiła, iż będzie to ostatni pojedynek o władzę nad Kręgami.

¬— ...Każdy krasnolud, po osiągnięciu wieku męskiego, staje przed wyborem dalszej drogi dla siebie. Po to właśnie jesteśmy MY. Rada klanu, u początków istnienia naszego rodu, powołała Kastę Mistrzów. Zrzeszeni są w niej przedstawiciele każdego ugrupowania, każdej kasty i każdego zrzeszenia...
Sędziwy krasnolud stojący na podium, sam był znudzony powtarzaniem po raz kolejny tego samego monologu. Spod jego pieczy wyrosło już kilka pokoleń krasnoludzkich mężów. Zastanawiał się, jak długo jeszcze będzie musiał przekazywać tym nieokrzesanym młodzikom tajniki wiedzy Klanu. Z każdym pokoleniem, krasnoludy były jakby bardziej pewne siebie, niezależne. Może się niedługo okazać, iż Kasta Mędrców nie będzie już potrzebna. Wykład krasnoluda został przerwany nieudolną próbą wmieszania się w audytorium nowo przybyłego młodziana.
— Thorn! — Zagrzmiał członek Kasty Mistrzów. — Czy ty nigdy nie potrafisz zjawić się na czas? Gdzie byłeś? Albo lepiej nie mów, pewnie znów siedziałeś u starego Firebreatha i słuchałeś tych nic nie wartych bajek o demonach i Zakonie.
Młody krasnolud zawstydzony spuścił głowę. Wiedział, że to co mówią Mistrzowie, jest ważne, że tylko dzięki wykładom i treningom zapewnionym przez Kastę Mistrzów, może w przyszłości starać się o przynależność do któregoś ugrupowania. Ale opowieści Firebratha były takie ciekawe. Opowiadały o czasach, gdy krasnoludy władały jeszcze magią, istniał legendarny Zakon Czarnego Młota, a krasnoludy były najwspanialszą spośród wszystkich ras Mervenu.
   — Tak więc, każdy z was przejdzie pod naszym nadzorem szereg szkoleń, treningów i prelekcji, które pozwolą na określenie jego talentów i predyspozycji. Po dwuletnim okresie nowicjatu, większość z was, zdecyduje się na wybór któregoś z precyzyjnych programów szkolenia, przygotowujących do pełnienia wybranej przez siebie funkcji w Klanie. Tak więc, proszę każdą z grup o udanie się na wyznaczone im zajęcia.
Jaskinia powoli pustoszała, młodzi krasnoludowie wychodzili w grupach po trzech, czterech rozmawiając przyciszonymi głosami. Mistrz zszedłszy z podium, zamierzał udać się do północnego wyjścia, gdy nagle zobaczył stojącego pod ścianą Firebreatha. Gdyby nie obfita broda okalająca jego twarz, zobaczyłby, że krasnolud się uśmiechał.
   — Cóż to przyjacielu? Kolejna niesforna grupa młodzianów stara się zrozumieć coś z tych twoich nauk? Pamiętam jakby to było wczoraj, gdy Ja stałem na tym podium, jako jeden z pierwszych Mistrzów, a ty byłeś pośród słuchaczy. Ot kolejny niesforny młodzieniec... — Powiedziawszy to, Firebreath ruszył powoli w stronę drugiego Krasnoluda.
   — Witaj stary przyjacielu. Zaiste dawne, czasy wspominasz. Jednakże musisz przyznać, byliśmy pilniejszymi studentami od dzisiejszej młodzieży. Nam nie przyszłoby nawet na myśl spóźnić się na wykład.
   — Czyżbyś mówił o Thornie? Ten młody krasnolud przypomina mi mnie w młodości. Mam dziwne przeczucia co do niego.
   — Przeczucia przeczuciami, ale szkolenie skończyć musi na równi z innymi. Prosiłbym cię więc, abyś nie zatrzymywał go swoimi historyjkami.
   — Jak chcesz Ironstormie. Ale zważ na me słowa: ten młody krasnolud jest inny. Skończy wasz trening, ale nie będzie pasował do żadnego zrzeszenia. — Z tymi słowy, były Mistrz opuścił Ironstorma i wyszedł z sali.
Krasnolud przez chwilę stał jeszcze samotnie wewnątrz monumentalnego dowodu dawnej potęgi krasnoludzkich rzemieślników i zastanawiał się nad słowami przyjaciela. Przecież każdy krasnolud po szkoleniu wybierał jakieś ugrupowanie, a jeśli się wahał, był kierowany przez swego opiekuna na szkolenie najbardziej odpowiednie jego predyspozycjom. Każdy krasnolud miał do czegoś talent. Jedni zostawali inżynierami, inni kupcami lub wojownikami. Zawsze znajdywali dla siebie miejsce, profesję, która im odpowiadała. Jeszcze dwa lata. Jeszcze dwa. Ironstorm wychodząc z jaskini, zamknął za sobą potężne kamienne drzwi i zanurzył się w  korytarzach kopalni. Pusta sala jeszcze przez kilka chwil powtarzała jego ostatnie słowa: Jeszcze dwa lata.... dwa lata...
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Listopad 12, 2009, 13:55:38
Niby dlaczego?

Jak pytałem na początku, to się zgadzałeś na felietony.

dowolna treść opowiadań lub komiksów, o felietonach, esejach czy podobnych nic nie wspominalem.  :angel:
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: hakatu w Listopad 12, 2009, 20:58:52
Cytat: hakatu
w Wrzesień 23, 2009, 19:27:22
Przy okazji pytanie - dlaczego tylko sf? Fantasy nie może być? Lub krótka forma literacka w postaci felietonu?

myslę, że większość czytaczy jest otwarta na nowe propozycje, zatem do dzieła
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Listopad 13, 2009, 08:41:29
chcesz sie spierac ze sponsorem?  :knuppel2:
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: hakatu w Listopad 14, 2009, 19:09:05
 :angel: nie..... nie tak ;) Dodałem, bo myślałem, że można... kierując się Twoją poprzednią wypowiedzią. Tylko tyle  :coolsmiley:
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Listopad 16, 2009, 08:17:10
btw napłynął tylko jeden tekst :'(
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Mooneye w Listopad 30, 2009, 09:58:13
Żeby pustawo nie było to i swoje ostatnie wypociny dorzucam. Zatem kolejna cześć opowieści z kantyny...

Raport IV -  Więzi krwi
- Ep.3 - Rozdarte szwy -


Centrum medyczne na stacji republiki w Kizama VI przy 4 moone...

    - Qłarwa jego mać! - to pierwsze, co wykrzyczałem wewnętrznym głosem, zaraz po wyrwaniu z mroźnego snu. Ale i rzeczywistość okazałą się równie chłodna. Nie cierpiałem tego, zresztą chyba nikt nie przepadał za takim przebudzeniem. Jednakże zawsze chyba lepiej otworzyć oczy w przenikliwe zimnym płynie, niż mieć je na wieki zamknięte.   

Kiedyś mi pewien technik próbował wytłumaczyć działanie procesu tzw "wskrzeszenia". Mimo tego nigdy nie potrafiłem zrozumieć bełkotu o przeniesieniu jaźni, odrodzeniu w nowym klonie itd. Głowa tylko od tego bolała, a ja migrenowe stany naprawdę źle znoszę. Katem oka zauważyłem stojące opodal droidki medyczne, jedna trzymała chyba  syntetyczny koc. Skrzywiłem się tylko z niechęcią. Zatęskniłem za wykwalifikowaną kadrą pielęgniarek, takimi o bogatych możliwościach oddechowych i cieplnych zarazem. Ech, gdzie te kobiety z dawnych lat, teraz im też tylko kosmos w głowach. Jadnak najbardziej mi teraz brakowało mojej menażki, a szczególnie jaj ognistej zawartości. W tym właśnie momencie zreflektowałem się, że przecież już nie jestem na stacji w Jita.

    Zanim mnie wyciągnęli z lodowatej puszki, osuszyli z tego kisielu i odłączyli wszelkie rurki oraz kabelki, mogłem sobie powoli w pamięci wszystko poukładać. Wciąż nie znałem motywu napaści. Faktem, że głupotą można nazwać przekonanie o nie posiadaniu żadnych wrogów. Każdy ich miał, bez wyjątku. Pokrzepiałem się naiwną nadzieją, że mam ich zdecydowanie mniej niż przyjaciół. Mimo to ktoś bardzo pragnął mojego bladego amarrskiego tyłka. Pytanie kto, niestety, pozostało bez odpowiedzi. Z kontemplacji gwałtownie wyrwała mnie droidka medyczna, wycierająca mnie z oblepionej mazi i niebezpiecznie zbliżająca się do...
- Gdzie ty mnie paskudny robocie dotykasz! - wycedziłem bełkocząc i wykonując zaraz zamach jedną nogą. Moja stopa momentalnie bardzo żałowała tego kopnięcia.
Z opuchniętym i obolałych palcem dokuśtykałem do przebieralni. Przyodziałem podaną togę, przypominającą białe prześcieradło, i ruszyłem do sali odnowy. Tam na wibracyjnym lożu znów oddaliłem swe myśli w stronę minionych wydarzeń. Pierwsze, co oczywiście poczułem, to mieszankę złości i bezradności. Niepierwszy raz już ginąłem, a liczbę moich kolejnych klonów również dawno temu przestałem liczyć. Emocje jednak były wciąż takie świeże i nawet jakbym jeszcze czuł piekący ból, promieniujący w miejscu postrzału. Ale przecież nic tam nie ma, żądnej krwi ani spalonej skóry. Zabójcza rana tliła się jedynie w moje głowie, a wściekły krzyk był już tylko gasnącym echem. "Leżaczek", jak go potocznie nazywałem, dostarczał teraz nowych odczuć. Impulsy, które generował, pobudzały zaspane jeszcze mięśnie. Łaskotki wywołane przez niskonapięciowe wyładowania prawie przypominały mi dotyk hinduskich masażystek, niestety jednak stanowiły kiepską formę zastępczą. W każdym razie, po klonowej chłodni SPA, dobre i to. Nie wiem nawet, kiedy zmrużyłem powieki i zasnąłem.

Całe "wskrzeszenie" trwało chyba z dobry dzionek. Ładnie mnie tam podmyli, zbadali i zregenerowali, a na koniec wyprosili ze sterylnych bloków kompleksu medycznego. Do tego dali na odchodne czyściutki standardowy lśniąco-biały kombinezon. No i radź sobie świeżo upieczony klonie już sam. Stając na bruku republikańskiej stacji, biały jak bałwan zimowa porą, powoli przypominałem sobie otaczające miejsce. Trafiałem tu chyba już nie raz i przy każdej wizycie czułem podobny niepokój,czy to przez te lśniące i niewygodne gacie, czy też może ze względu na raczej nieprzyjemne spojrzenia minmatarskich mieszkańców. Takie małe Deja Vu. Sterczałem tak jeszcze przez chwile, aż w końcu zabrałem myśli. Przede wszystkim potrzebuję nowego stroju, ale żeby sobie nowe wdzianko sprawić, muszę mieć kredyty. Tak samo bez pomocy ISKów nigdy nie ruszę z tej stacji. Dziewczyny zapewne, nieświadomie ostatnich zajść, dalej załatwiają papierki przewozowe w odległym regionie The Forge. Zostałem więc sam bez forsy i bez transportu. Nic więc dziwnego, że pierwsze kroki skierowałem do pobliskiego automatu bankowego. I znów złe fatum zwietrzyło mój trop. Zawartość konta prawie pusta. Nawet nie wiem czy starczy na przelot promem do pobliskiej bazy w Shaha. Normalnie same kłody pod nogi. Jedyna nadzieja, iż namierzę kogoś z członków SHCK i mnie poratują. Trudno, trzeba zadzwonić i poczekać. Kupić mniej krzykliwe ubranie. Ale przede wszystkim muszę się napić! Stąd zaraz ruszyłem na poszukiwania odpowiedniego przybytku.

Wściekle czerwony neon "Нимфа спокойной воде" zdecydowanie wyróżniał się spośród innych świecidełek. Cyrylica i do tego animowane logo z butelką i sierpem przyciągało uwagę. Co prawda, minęło sporo cykli od czasu jak czytałem coś w archaicznym rosyjskim. To chyba "Rusałka" albo "Syrenka" i coś niezrozumiałego. Zaciekawiony cóż tu faktycznie leją, ruszyłem zdecydowanym krokiem w stronę wejścia. No i faktycznie lali... porządnie lali. Zaraz po minięciu bramy w szerokim holu przeleciało mi nad głową czyjeś zamroczone ciało. Ledwo zdarzyłem wykonać kuca na pstrokato czerwony dywan. Facet przeleciał przez otwarta furtkę i wylądował na bruku. O dziwo nic nawet nie jęknął  przy upadku, tylko tak jakby dalej lekko pochrapywał. Dziwne... ale w sumie nie tylko to mogłoby kogoś zaskoczyć. Opodal dwóch miejscowych prało się po pyskach, rechocząc zaraz po każdym uderzeniu. Raz jeden, a raz drugi obrywał. Następnie gromkim śmiechem okazywał czerpiącą z tej bijatyki niezrozumiałą mi przyjemność. Matarzy! Pełno tu takich szaleńców. Gdy się nie tłukli, to hucznie biesiadowali, a przy wszystkim radośnie rycząc wniebogłosy. Taka to już ci ich tradycja i styl życia. Przynajmniej większości.

Kroczyłem dalej długim holem. Byłem szturchany w tłoku, a czasami omijałem tych co woleli już spędzać czas w pozycji leżącej. W każdym razie panował tu niezły bajzel, musiała to być populara melina. Szybko jednak przekonałem się, jak pochopnie i błędnie wszytko oceniłem. To, co zobaczyłem po przejściu korytarza zaskoczyło mnie tak, że przez dłuższą chwilę stałem jak wryty. Ujrzałem sale prawie jak z obrazka podręcznika o historii pradawnych cywilizacji. Pomieszczenie aż błyszczało od przepychu i wszelakich lśniących barw. Goście siedzieli wygodnie na antycznych tapicerowanych sofach. Popijali napoje, serwowane z dziwnych stalowych kociołków, które to stały w centrum każdego stołu. Panował tu nieskazitelny ład i spokój, a ludzie rozmawiali kulturalnie, delektując się napojem i biszkoptami dostarczanymi przez kelnerki o długich warkoczach. Na małej scenie jakiś podsiwiały staruszek o gęstej brodzie, przygrywał zaciekle na bałałajce, dodając temu miejscu wyjątkowego klimatu. Normalnie porządny lokal dla wyższych sfer. Kto by przypuszczał po tym co widziałem w korytarzu. Ale wszytko do czasu...

- Ty durak! - zaryczała pulchna niewiasta, groźnie machając nad głową jakiegoś półprzytomnego galantyjczyka. - Pić nie umiesz, to nie chlej. A nie potem udajesz śpiewaka operowego i wszczynasz awantury! Paszoł mi won!!
Zaraz też kolo niej wyrosło dwóch barczystych dryblasów. Złapali jegomościa i zaraz wybiegli z towarem, mijając mnie w przejściu. Przez moment w sali panowała idealna cisza. Kobieta skinęła tylko w stronę grajka i zaraz zabrzmiała brzdękana melodia, a chwilkę później sala wróciła do życia. Ja oczywiście stałem dalej jak otumaniony, aż do momentu, w którym poczułem na sobie czyiś wzrok.
- Maładiec, a ty szto? - zabuczał ponownie barytonowy głos, co prawda nie tak donośny jak wcześniej. - Z klonowni żeś jeszcze nie przebrany, a może ty jakowy czudak?!   
Kobieta nie tylko mówiła z zabawnym troszku akcentem, ale jej strój mógłby również za taki uchodzić. Cała otulana lekko prześwitująca beżową toga, a we włosach miała wpięty wianek z podsuszonych kwiatów. Może też i była troszku przy kości, ale jej tusza nie wzbudzała śmiechu. Przede mną stała prawie dwumetrowa krasawica, co zapewne pstryknięciem palców posłała by mnie na drugi kraniec  sali. Normalnie kawał baby.
- Jeśli karta bankowa twa pełna, zapraszam do mej "Nimfy spokojnej wody". Jeśli nie to poszed precz!

Zaproszenie było szybkie, zwięzłe i na temat. A za darmo to wiadomo co zazwyczaj można dostać. Całe szczęście miałem troszku kredytów i zaraz spocząłem przy małym stoliku z tym stalowym kotłem w środku. Zwali to "samowar", buczało to i piszczało przeokropnie. Zaraz jedna z kelnerek zaczęła coś tam kręcić i za chwile podali mi z tego herbaty. Mówili, że z prądem. Całkiem niezła, szczególnie z tym dodatkiem. Biszkopty równie smakowite. Zresztą to była pierwsza rzecz jaąk dziś miałem w ustach, no poza rurami i ta odżywczą mazią, w której trzymają klony. Zatem konsumowałem pierwszy posiłek na nowej drodze życia. Nie powiem, zaczęło się smakowicie. Zamówiłem jeszcze później wódeczki "pomsty Rasputina" ze śledzikiem i byłem już prawie cały w skowronkach.
 
Później nadałem z lokalnego terminala komunikat do dziewczyn oraz do biura Shocky. Zobaczymy, któż zjawi się pierwszy. Na razie pozostało czekanie i zbieranie sił w tej baśniowej herbaciarni. Na nudę i brak towarzystwa nie miałem co narzekać, gdyż zaraz gościłem przy stole samą szefową i główną nimfę. Ludmiła, bo tak miała na imię, okazała się bardzo wścibską osobą. Zasypywała mnie wręcz: czy mi smakuje podawany wywar i jak oceniam jego aromat, czy aby biszkopty nie są zbyt mało kremowe, co sądzę o wystroju... itd. itp. W końcu jednak skierowała swą ciekawość w inną stronę.
- A ty malczik, szto ty takowyj albino ? - zapytała, kręcąc kuprem w zajmowanej 2-miejscowej sofie, a jej głos trzeszczał jak mebel, na którym siedziała.
- Ja już taki od urodzenia - odrzekłem, wypijając kolejny łyk wywaru.
Pytała i pytała, już powoli zaczynało mnie to męczyć. Najbardziej ją jednak nakręcił mój kombinezon, nie mogła się wręcz nadziwić, jak można nosić tak niegustowną szatę. Przecież to standardowe gacie medyczne, a nie salonowy frak. Glamour to ja w tym wdzianku wcale nie byłem, a ta mi jeszcze to wytykała. Zresztą Ludmiła w tej swojej todze i wianuszku nie wyglądała lepiej. Z nimfą miała tyle wspólnego, co ja z mitycznym herosem. Śmiechu to wszystko warte. Siedziałem jednak, z poważną miną tolerując mojego gościa. W końcu ją to znudzi, a rozdrażnić właścicielkę chyba było łatwo. Kobita z temperamentem, wolałem nie ryzykować i posiedzieć tu dłużej. Nie jak ci, których uczono tu latać.
Straciłem rachubę czasu i nie wiem ile mi zajęło osuszenie blaszaka, tego całego "samowaja". Oczywiście z prądem i czułem się teraz bardzo naładowany. Aż mnie nosiło, żeby zrobić coś wielkiego, niepowtarzalnego, chciałem śpiewać, recytować wiersze i... zaliczyłem wtedy pierwszy odlot w mojej nowej karierze klona.

    Ze snu wyrwał mnie nagły wstrząs, a kolejny poczułem za moment w mojej głowie. Oddał bym teraz królestwo za szklankę wody i aspirynę. Ale gdzie ja jestem? Oczy miałem zlepione i ledwo rozpoznawałem otoczenie. Ale na pewno nie w przytulnym barokowym wnętrzu "Nimfy spokojnej wody". Tego byłem pewien. Znów poczułem kolejną falę wibracji. Obawiałem się najgorszego: iż niestety nieświadomie opuściłem stacje. Cholera, znów mnie porwali? Wtedy usłyszałem czyjeś kroki i kobiecy głos.
- W końcu raczyłeś się obudzić.
- Ktoś ty? - zapytałem, mrużąc jeszcze oczy.
- Ta, co ci ratuje hulaszcze dupsko... znowuż! - odparła zdecydowanie. - Nie wypłacisz mi się za to wszystko, Moon. Zbankrutujesz... zobaczysz.
Wtedy ją poznałem. Akuma Sudo. Odsapnąłem z ulgą i ległem na posłaniu. Znów jestem wśród swoich...
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: hakatu w Grudzień 13, 2009, 11:28:31
Łowca cz.2

Komando elfów prawie niezauważalnie przemierzało las. Wprawny obserwator zauważyłby tylko nienaturalnie padające cienie, ale określenie zjawiska je wywołującego było procesem na tyle długim, iż zanim doszedłby do jakichkolwiek wniosków, padłby ze strzałą o zielonych lotkach tkwiącą w tchawicy. Lasy należały do elfów. Nikt bez zgody Rady nie mógł bezpiecznie podróżować pomiędzy drzewami. Zresztą i tak, bez przewodnika, nikt nie był w stanie wejść głębiej na terytorium jakiegokolwiek elfiego rodu, niż pierwsze młodniki. Co odważniejsi służyli za ostrzeżenie dla innych, przypominając humanoidalne jeże leżące pośród drzew. Elfy nie znały litości dla obcych.
Pięciu Tancerzy Wiatru bezszelestnie patrolowało swój obszar granicy. Mieli polecenie natychmiastowego zabicia jakiegokolwiek obcego stworzenia, które zbliżyłoby się do granicy lasu. Elf dowodzący komandem stał na wzniesieniu, obserwując swych podwładnych. Był zadowolony. Jego podwładni byli wspaniale wyszkoleni, znali las, świetnie przystosowywali się do nowych sytuacji. Byli dumni z tego, iż są elfami i bronią swych ziem. Zapewne także trzech z tej czwórki zginie z powodu tej dumy. Zbliżały się niepewne czasy, możliwe, że elfy znów będą musiały otwarcie uczestniczyć w walce. Legenda mówiła o zbliżającym się czasie jako o ostatecznej walce ze złem. Elf osobiście nie wierzył w opowieści starszyzny, ale świat zdawał się potwierdzać ich słowa.
   — Sliverze! — Jeden ze zwiadowców wołał do niego z granicy lasu. — Jacyś ludzie zbliżają się do naszych lasów, zdaje się, że należą do któregoś z równinnych plemion. Prowadzeni są przez drova.
   — Przygotujcie się do walki. Niech każdy z was wybierze sobie jednego z nich jako cel i będzie gotowy. Wyjdę naprzeciw temu czarnoskóremu elfowi. — Mówiąc to, dowódca komanda schował trzymany w rękach łuk do kołczanu i wyszedł przed ścianę drzew. Zbliżająca się grupa była złożona z sześciu lekkozbrojnych jeźdźców. Wprawne oczy elfa wypatrzyły z pozoru niedbale przymocowaną broń do siodeł, ale postawa jeźdźców sugerowała, że gotowi są natychmiast jej użyć, użyć skutecznie. Oczekując na przybyszów, zastanawiał się, czegóż to ci ludzie mogą chcieć od ich lasów, i czym przekupili elfa mroku? Ciemny elf w środku dnia, do tego będący przewodnikiem równinnych ludzi.
   — Bądź pozdrowiony bracie, elfie lasów. — Podchodzący drov nie przypominał przeciętnego przedstawiciela tej rasy. Był nieco niższy i poruszał się z mniejszą gracją. Jednak był lepiej zbudowany i o wiele bardziej ostrożniejszy. Odziany był w skórzaną zbroję z narzuconą na górę kolczugą, na plecach podwójny elfi miecz i łuk kompozytowy. Był myśliwym, który przystosował się do warunków powierzchni. Dowódca komanda uśmiechnął się. Jego ludzie zdążą przebić go strzałami, zanim sięgnie po swoją broń.
   — Witaj elfie podziemia. Co cię sprowadza do mych lasów?
   — Zwą mnie Arkhan i jestem tropicielem Czarnej Pani. Przybywam do was jako posłaniec Królowej. Mam wiadomość dla waszej rady. Ci ludzie zapewniają mi ochronę na lądach słońca. Prosiłbym więc o doprowadzenie mnie przed oblicze przewodniczącego i opiekę nad mą eskortą. To mówiąc drov odpiął pendent podtrzymujący pochwę miecza oraz łuk. Jego broń ze szczękiem spadła na ziemię. Jakby tego oczekujący jeźdźcy zsiedli z koni i złapawszy je za uzdy, podprowadzili do dwójki elfów.
   — Nie często się zdarza spotkać podróżującego po powierzchni, pod eskortą ludzi drova. Zaiste takoż dziwne rzeczy mówisz. Jednakże pakt elfów nadal obowiązuje, las was nie skrzywdzi, masz na to moje słowo. Co do twojej pierwszej prośby - muszę ją rozważyć. — Mówiąc to, Sliver odwołał swoją drużynę z posterunków. Elfy sprawnie rozbiły obozowisko na pograniczu drzew i zajęły się przygotowywaniem posiłku. Noc minęła spokojnie. Tancerze Wiatru pełnili wartę, pozwalając wypocząć podopiecznym. Dowódca komanda nie odpoczywał tej nocy. Rozmyślał nad naukami kapłanów. Nad przepowiednią o ostatecznej walce i towarzyszącej jej Legendzie. Czyżby elfy rzeczywiście miały walczyć na równi z innymi rasami Mervenu o przetrwanie? Zaciskając dłonie, patrzył na śpiącego posłańca i jego ludzi.

   Krasnolud zręcznie uniknął ataku. Topór przeciwnika precyzyjnie trafił w miejsce, gdzie przed chwilą znajdowała się jego noga. Przeturlawszy się przez lewe ramię, stanął pewnie na nogach gotowy do przyjęcia kolejnego ciosu. Walka trwała już kilka minut, dwa krasnoludy walczyły wewnątrz placu treningowego. Pochodnie umieszczone na ścianach oświetlały pomieszczenie mętnym, drgającym światłem, powodując mylącą grę cieni. Oprócz dwójki walczących w pomieszczeniu znajdował się jeszcze krasnolud kapłan i wojownik Kasty Mistrzów. Obaj ćwiczący byli odziani jednakowo – ciężkie skórzane kaftany, naramienniki, nagolenniki, rękawice. Całe odzienie było wykonane z grubych płatów wyprawionej skóry, wzmocnionych gdzieniegdzie metalowymi ćwiekami dla dodatkowej ochrony. Jedyną różnicą było uzbrojenie. Jeden z krasnoludów wyposażony był w ciężki stalowy topór bojowy, a w drugiej ręce trzymał małą drewnianą tarczę. Drugi z walczących uzbrojony był w dwa krótkie krasnoludzkie miecze – broń pogardzaną przez większość wojowników, ale bardzo precyzyjną i śmiertelną we wprawnych rękach. Pomimo toczonego pojedynku, obydwa tkwiły nadal w pochwach przerzuconych przez ramiona krasnoluda. Dwa pendanty ściśle opasały klatkę wojownika, zezwalając na błyskawiczne dobycie broni.
Topór prowadzony był nisko, krasnolud odskoczył w tył, markując pad na plecy, w ostatniej chwili miękko odbił się rękami od podłoża i wykonując salto w tył, znów stanął w pewnej odległości od przeciwnika. Drugi z wojowników starając się unieść topór do natychmiastowego kontrataku, o mało nie stracił równowagi. Ten moment wykorzystał drugi z walczących. Rzuciwszy się do przodu, wyjął jeden z mieczy. Wykorzystując pęd nadany mu przez skok, pchnął z całej siły mieczem w ramię przeciwnika. Krasnolud zdążył jedynie zasłonić się tarczą. Cios był tak silny, iż miecz przebił tarczę i zagłębił się w niej prawie po jelec. Atakujący krasnolud nie wypuszczając głowiny broni, wykonał przewrót w przód i wyrwał tarczę przeciwnikowi. Odrzuciwszy bezużyteczną broń, wydobył drugi z mieczy i zaatakował towarzysza. Wprawnie prowadzony miecz przeszedł nad zastawą topora i trafił krasnoluda płazem w hełm. Oszołomiony przeciwnik zatoczył się w tył. Kontynuując natarcie, błyskawicznym ciosem wybił topór z ręki zdezorientowanego przeciwnika, a następnie kopnięciem przewróciwszy przeciwnika na ziemię, przyłożył mu ostrze do piersi. Kapłan z aprobatą pokiwał głową. Krasnolud schował miecz do pochwy i pomógł pokonanemu wstać. W tym momencie podszedł do nich Mistrz.
   — Po pierwsze Stormbringerze, atakując toporem, należy wykonywać szybkie ciosy, a nie machać nim jak rzeźnik. — Popatrzył z naganą na drugiego krasnoluda. — Nie ciesz się tak Thornie. Z tobą porozmawiam za chwilę. Idź, pozbieraj rozrzucony ekwipunek.
Młody krasnolud ze spuszczoną głową, tłumiąc w sobie złość, odszedł w kierunku tarczy Stormbringera.
   — Wykonując zasłonę tarczą, należy odbić broń przeciwnika lub pozwolić jej zsunąć się swobodnie po powierzchni, zmuszając w ten sposób przeciwnika do rozproszenia energii ataku... — Kontynuował swój wykład krasnoludzki wojownik.
Krasnoludzki kapłan obserwował trójkę opuszczającą salę ćwiczeń. Mistrz przez cały czas lekceważył drugiego krasnoluda, udzielając rad i tłumacząc tajniki walki tylko topornikowi. Kamienne wrota zamknęły się za krasnoludami. Wewnątrz pozostał zamyślony kapłan i otaczająca go cisza. Długa chwila minęła, zanim się poruszył.
   — Czy oni naprawdę nie zdają sobie sprawy z jego prawdziwego potencjału? — Wyszeptał w pustkę i zgasiwszy pochodnie, opuścił jaskinię.

Komnatę wypełniało zatęchłe powietrze przesycone zapachem różnych odczynników chemicznych. Grupka krasnoludów otaczała zwartym kręgiem umieszczony centralnie stół, przy którym stał siwobrody wykładowca.
   — Jak już zapewne wiecie, najważniejszym osiągnięciem krasnoludzkiej inżynierii było wynalezienie maszyny parowej i prochu. Dzisiaj zajmiemy się tym drugim odkryciem. — Przerwał i zaczerpnął powietrza. Była to już ósma grupa dzisiaj, której musiał wbijać w te durne łby to samo. Odczuwał już znużenie niekompetencją i ignorancją słuchaczy.
   — Tak więc, odkrycie prochu było wynikiem przypadku. Jeden z pierwszych inżynierów poszukiwał jakiejś metody na przyśpieszenie prac wydobywczych w jednej z kopalń naszego klanu... — Krasnolud rozpoczął długi monolog na temat samej historii jak i metody powstania prochu. Kilkakrotnie udało mu się całkowicie zmienić temat, ale nikomu to nie przeszkadzało. Większa część słuchaczy dawno już zasnęła lub zajmowała się rzeczami całkowicie nie związanymi z analizą faktów podawanych przez wykładowcę. Większość. Jeden z krasnoludów w skupieniu chłonął każde słowo starego inżyniera. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, poza palcami umazanymi inkaustem i lekko zakurzoną brodą.
   — ... i tak właśnie dokonano pierwszej próbnej detonacji. — Zadowolony z siebie krasnolud popatrzył po zgromadzonych. Zamyślony nie zauważył, jak ciekawska grupka słuchaczy odpaliła lont ładunku próbnego. Uświadomił go dopiero nagły huk i obłok dymu. Przerażony rozejrzał się po sali, w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stał stół z odczynnikami, teraz znajdowała się tylko osmolona plama na posadzce i kilka dopalających się kawałków drewna. Całość dopełniało czterech ogłuszonych krasnoludów z nadpalonymi brodami. Inżynier ze smutkiem pokręcił głową. Oni nigdy nie zrozumieją wspaniałości krasnoludzkiej inżynierii. Popatrzył na zgromadzonych.
—   Nie, tego na trzeźwo się nie da... — Westchnął i oddelegował krasnoludy na następne zajęcia.
Czy po to spędziłem swoją młodość jako inżynier Zakonu, a później dowodziłem oddziałami strzelców, aby teraz bezskutecznie starać się wpoić tym idiotom, jak ważna dla nas jest inżynieria? Dostrzegł go dopiero, gdy usłyszał nieśmiałe pokasływanie. Strapiony podniósł wzrok i dostrzegłszy źródło dźwięku, jakby nadal nie umiejąc zrozumieć, czego się od niego wymaga, zapytał:
   — Słucham? W czym ci mogę pomóc drogi studencie?
Młody krasnolud, starając się jak najbardziej schować własną osobę, niepewnie popatrzył na starego inżyniera.
   — Mistrzu inżynierze. Chciałbym poświęcić się technice. Chciałbym zostać inżynierem tak jak ty mistrzu. — Mówiąc to, wyprostował się i hardo popatrzył na swojego rozmówcę.
   — Czy jesteś pewny swojego wyboru? Nie minął jeszcze wasz dwuletni okres inicjacji. Rozpoczynając naukę inżynierii, nie będziesz miał już możliwości zmiany decyzji.
   — Tak, Mistrzu Inżynierze. Jestem pewny
   — Udaj się więc do Mistrza Ironstorma i powiedz mu, że Firebreath daje ci swoją promocję. Mistrz Ironstom się tobą zajmie, a teraz odejdź. Muszę pomyśleć. — Mówiąc to powrócił do zbierania szczątków byłego stołu.
   — Przynajmniej jeden... — Wymruczał spojrzawszy na kupkę niedopalonego prochu, jakby od niechcenia zgarnął ją na szuflę i wrzucił do wiadra. W oczekiwaniu na kolejną grupę uczniów, rozpoczął układanie porozrzucanych odczynników.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Grudzień 15, 2009, 08:26:16
moze na świeta wpadnie wiecej tekstow :'(  albo komiks? Ludzie maja wiecej czsu na czytanie, wiec warto cos splodzic, moze sam cos skrobne
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Grudzień 17, 2009, 11:28:29
jeden tekst tylko?
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Aenyeweddien w Grudzień 17, 2009, 11:35:00
jeden tekst tylko?

Na mnie nie licz juz dzis wiedze ze do lutego jestem w plecy totalnie z czasem
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Mooneye w Grudzień 18, 2009, 08:12:40
Ja może z mojej strony zdarzę coś wrzucić.  :coolsmiley:
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: hakatu w Styczeń 02, 2010, 12:32:39
W styczniu kompletnie nie będę miał czasu na pisanie, więc wygrzebałem kawałek opowiadania, który napisałem jeszcze w liceum. Proszę się nie śmiać i mieć przy czytaniu na uwadze, że było to tworzone około 8 lat temu pod wpływem chwili. Tyle słowem wstępu....

Najgorsze było czekanie. Nienawidził siedzieć bezczynnie. Poprawił ułożenie pasków mocujących kombinezon i rozejrzał się. Wszystko wyglądało tak samo jak godzinę temu. Ciemność czasami rozjaśniały odległe wybuchy, ale były one coraz rzadsze. Bitwa była już prawdopodobnie wygrana, ale tak jak wszyscy w pomieszczeniu zastanawiał się, kto kogo pokonał. Tselończycy rzucili wszystko czym dysponowali. Jednak Berdo było jedną wielką fortyfikacją, a Sędzia zdążył pewnie ściągnąć pomocnicze legiony z okolicznych fortów. Bitwa trwała już prawie dwa dni, a oni od samego początku tkwili w tym bunkrze. Rozkaz był jasny. Mieli czekać na komunikat z Saratogi, ale przekaźnik cały czas milczał. Usadowił się wygodniej w koszu i przeładował sztucer. Tak, najgorsze było czekanie. Nawet te warty były bezcelowe. I tak nikt na planecie nie wiedział o ich obecności. Rebelianci nie mieli wystarczająco zaawansowanego sprzętu, żeby to wykryć. Sędzia natomiast był zajęty tłumieniem powstania, a i tak jedyna stacja nasłuchowa, która mogła ich wykryć, była po drugiej stronie globu. Mieli się nie ujawniać, więc czekali.

   Prezentował się okazale. Prawie dwa metry wzrostu, krótko przystrzyżone, czarne włosy i taka sama broda. Prosty, granatowy uniform. Żadnych udziwnień i oznak rangi. Jedyną ozdobą był pierścień Dominium na prawym ramieniu, w którego środku znajdowała się rycina przedstawiająca orła. Twardym, stalowoszarym wzrokiem obserwował swych podkomendnych. Wiedział, że są to najlepsi w całej flocie, w końcu sam ich wyselekcjonował i wyszkolił. Wiedział, że bez słowa wykonają każdy jego rozkaz. Wiedział, że samotnie są bezradni, ale razem stanowią niebywałą potęgę. On to wiedział, ale oni jeszcze nie. Nadal wśród załogi zdarzały się konflikty. Lekarze i obserwatorzy przydzieleni przez Dominium twierdzili, że to kwestia czasu. Minęło zbyt niewiele czasu. On jednak wiedział, że nie o to chodzi. Prawdziwe więzy powstają tylko w podczas walki. Prawdziwie komuś można zaufać tylko wtedy, gdy razem przechodzi się przez piekło. Tylko więzy krwi są nierozerwalne. On to wiedział, oni jeszcze nie, ale się dowiedzą. Szybko. Szybciej, niż się spodziewają.
  — Komandorze, wroga flota zajmuje pozycję.  — Odezwał się młody oficer siedzący obok.
Pokiwał lekko głową. Jego adiutant był młodym oficerem. Dopiero co ukończył akademie. Nie znał go dobrze, ale jak na razie sprawował się bez zarzutów. Nie lubił takich młokosów. Zawsze były z nimi jakieś problemy. Chcieli się wykazać. Byli brawurowi, ale brakowało im rozsądku. Jednak przyjęcie go na adiutanta było jednym z wymogów senatorów Dominium. Nie sprzeciwiał się.
  — Nawigator. Szeroki, pasywny skan sektorów 1 do 8. Łącznościowiec. Maskowanie drugiego stopnia, zero komunikacji. Oficer taktyczny. Alarm 4 stopnia, przekierować 30% mocy reaktora do generatorów. — Zaczyna się. Mały, zwrotny, ale przestarzały krążownik i świetnie wyszkolona załoga pod jego dowództwem przeciwko flocie o nieznanej liczebności i sile. Łatwo go nie dostaną. Na jego twarzy pojawił sie szyderczy uśmiech.
  — Raport.
  — Sektory 1 do 4 puste, w 5 i 6 wykryto lekkie zakłócenia przestrzeni. Prawdopodobnie korwety o napędzie grawitacyjnym. Sektor 7 pusty. W sektorze 8 wykryto pasmo radiacyjne charakterystyczne dla gigatonowców o reaktorach fuzyjnych.
Chwilę przeglądał mapę układu na holoprojektorze.
  — Alarm stopnia 3, rekatory na 75% mocy. Kurs 5:21, wznoszenie 5, punkt odniesienia pulsar T-Z-1. Wyłączyć napęd główny, przechodzimy w tryb utajnienia.
Dla kogoś z zewnątrz, kto dysponowałby tylko standardowymi czujnikami, krążownik nagle zniknął. Przestał istnieć, a raczej, według SI analizującego dane, nigdy nie istniał. Poprzednie odczyty były błędne. Dla kogoś, kto mógł wykorzystać optykę, krążownik wleciał do wnętrza asteroidy, jednak planetoidy tej nigdy nie było. Technika ta była jednak bardzo prosta. Wyłączenie napędu głównego uniemożliwiało wyśledzenie i określenie wielkości jednostki. Statek nie emitował żadnego promieniowania, a zachowanie ciszy nadawczej zapewniało ochronę przed skanerami, które miały wykrywać światło laserów komunikacyjnych. Ostatnim etapem maskowania, było ukrycie jednostki w holoprojekcji asteroidy, która następnie zostawała zastąpiona rzeczywistym maskowaniem – plastyczną, uformowaną w losowe kształty masą, która była wypychana poprzez pory kadłuba. Całość z dalek wyglądała jak mały meteor. Komandor sam wymyślił tą taktykę i był z niej dumny. Zastosował ją już kilka razy w różnych sytuacjach. Zawsze skutkowała, gdyż nigdy nie była dokładnie taka sama.
  — Wysłać ducha do sektorów 5 i 6, pasywne nasłuchiwanie z sektora 8.  — Był gotowy. Teraz musiał poznać przeciwnika, chciał dowiedzieć się jak najwięcej, zanim rozpocznie walkę. Informacja jest jednak najpotężniejszą bronią.

   Do wnętrza bunkra docierały ciche echa wybuchów. Mieli nad sobą ponad 200 metrów betonu, stali kompozytowej i ziemi, ale i tak drżenie było wyczuwalne. Nie docenili Sędziego. Okazało się, że najprawdopodobniej po pokonaniu atakujących Tselończyków zebrał pozostałe oddziały i wyruszył sprawdzić prawdziwość raportu otrzymanego ze stacji nasłuchowej. Wszystko nastąpiło błyskawicznie, jednak i tak o wiele za wolno jak dla nich. Pierwsze pociski dostrzeżono o 22:00 czasu 24 godzinnego obowiązującego na Lotosie. Minutę później, pociski zbliżyły się na odległość 200 kilometrów, jednak cała obsada bunkra była już wewnątrz. Byli doskonale wyszkoleni. Kilka sekund później zostały wystrzelone rakiety przechwytujące, a schron otoczono kopułą pola ochronnego. O 22:02 pociski agresora zniszczono w odległości 100 kilometrów, a w kierunku Saratogi został wysłany komunikat o ataku. Rozpoczęła się realizacja planu awaryjnego. Oddział miał pozostać w bunkrze do momentu otrzymania rozkazów dowództwa lub, jeśli wróg przedrze się do wnętrza, odpowiedzieć kontruderzeniem i przebić się do pojazdów ewakuacyjnych. Pierwotnie mieli wykonać kilka szybkich ataków z zaskoczenia i upozorować napaści Tselończyków, jedna teraz, gdy zostali już wykryci, realizacja planu nie miała sensu. Wybuchy stawały się coraz głośniejsze. Sędzia musiał sprowadzić zgniatacze. Aż się skrzywił na myśl o tych wielkich, kilkunastu-tonowych karykaturach pająka. Sześć nóg i centralny korpus, który w większości  wypełniało potężne wiertło fuzyjne. Maszyna pierwotnie stworzona jako serwomechanizm wspomagający górników w systemie Hatak szybko znalazła jednak inne, mniej pokojowe zastosowanie. Okazało się, że wiertło może z równym powodzeniem kruszyć pancerze fortyfikacji co tytanowe sklepienia jaskiń. Pajęczaki, gdyż tak je nazywano, nie były jednak wykorzystywane tak często jak się spodziewano. Wielu dowódców wolało użyć taktycznych ładunków termojądrowych, niż czekać na powolnego niszczyciela. Do stosowanej taktyki nie zrażał ich nawet fakt, że po wybuchu bunkier nie nadawał się najczęściej do ponownego użycia. Dlatego też oddział ucieszył fakt, że Sędzia używa robotów, a nie bomb. Mieli jeszcze jakieś 5 godzin spokoju, a potem kolejne 10, jeśli sędzia sprowadził tylko jednego niszczyciela. Pod pierwszym polem ochronnym, które i tak samo w sobie było wystarczająco silne by wchłonąć większość energii kinetycznej pocisków wroga, znajdował się eksperymentalny deflektor. Nowe cudo opracowane w laboratoriach Dominium miało ponoć nie tyle zaabsorbować energię wrogiej broni, co odbić ją do źródła emisji. To była teoria, gdyż w praktyce wynalazek był testowany tylko w warunkach laboratoryjnych. Dowództwo jednak stwierdziło, że jednym z zadań ich oddziału będzie przetestowanie nowej technologii. Nie był z tego rad. Nikt w drużynie nie był. Nie cierpieli pokładać własnego życia w nieprzetestowane gadżety. Jednak rozkaz to rozkaz. Stawiając więc obronę, zgodnie z zaleceniami techników umieścili tuż pod pierwszą tarczą pochłaniacz deflektora. Popatrzył na łącznościowca, który niemym kiwnięciem odpowiedział na pytanie dowódcy. Oby nie musieli sprawdzać skuteczności nowej technologi. Oby Saratoga przesłała rozkazy.

   — W sektorze 5 wykryto 2 korwety i jeden gigatonowiec. Okręt identyfikuje się jako transporter kolonialny. Korwety lecą w szyku eskortowym. Przyznany stopień zagrożenia 2. W sektorze 6 wykryto 4 korwety rakietowe Dominium i 4 jednostki tej samej klasy ale w konstrukcji kolonistów. Przyznany stopień zagrożenia 3. Nasłuch sektora 8 wykrył prawdopodobnie 10 lub 12 jednostek o napędzie fuzyjnym. Prawdopodobnie, sądząc po zakłóceniach grawitacji, krążowniki typu II. Przyznany stopień zagrożenia 5... — Odczytywał raport adiutant. Komandor zacisnął dłonie. Krążowniki, korwety i gigatownowiec, który może być transporterem, ale nie musi. Najwłaściwszym rozwiązaniem byłoby przeskanowanie 8 sektora i określenia rzeczywistej ilości okrętów i ich uzbrojenia. Jednak metod opisanych w podręczniku akademii dawno nie wykonywał i dzięki temu jeszcze żył. Stalowoszare oczy wpatrywały się w holoprojektor.
   — Korekcja kursu. Wektor końcowy na przestrzeń pomiędzy sektorami 5 i 6. Pełna gotowość obu eskadr. Uzbroić głowice i wieżyczki. Rozpocząć ładowanie miotaczy. — Przymknął na chwilę oczy. Nie potrafił zrozumieć co jest właściwym celem tych manewrów. Co chce udowodnić lub osiągnąć senat. Zacisnął pięści i raptownie sie wyprostował. — Korekta kursu. Krótki impuls, ścieżka na przechwycenie transportowca. Pełna moc absorberów. — Mostek rozświetlała jedynie nikła poświata ekranów. Wszyscy byli maksymalnie skupieni. Nikt się nie odzywał. Załoga ufała i wierzyła swemu dowódcy. W końcu był przecież legendą. Na dodatek legendą, która jeszcze żyła i miała się całkiem dobrze.

   Załoga transportera dostrzegła meteor już w momencie jego wejścia w przestrzeń sektora 5. Nagłą zmianę kursu komputery pokładowe wytłumaczyły zakrzywieniami grawitacji wytworzonymi przez pobliską flotę, więc nikt nie zwrócił większej uwagi na to zdarzenie. Gdy nawigator potwierdził kurs kolizyjny podjęto standardowe środki bezpieczeństwa. Podniesiona została osłona pierwszego stopnia, a dziobowy laser górniczy namierzył cel. W momencie gdy odległość wyniosła 10km rozpoczęto ostrzał w celu rozbicia planetoidy na drobniejsze fragmenty, które miały następnie zostać wyłapane przez osłonę. Zainteresowanie załogi wzbudziło dopiero dziwne zachowanie obiektów, które początkowo uznano za fragmenty odłupane z meteoru. Grupa drobnych, początkowo bezładnie przemieszczających się obiektów, nagle wystrzeliła z ogromną prędkością w stronę obu korwet. Przez pierwsze kilka sekund nadal nikt nie wiedział co się dzieje. Dopiero gdy komputer pokładowy zameldował o napędzie fuzyjnym, w które najprawdopodobniej były wyposażone owe zjawiska, dowódca transportowca zaczął wydawać rozkazy. Jednak było już za późno. Dwie eskadry idealnie wykonały manewr. Trafienie lancami jonowmi w niczego nie spodziewające się korwety, sparaliżowało całkowicie pokładową elektronikę. Zazwyczaj broni tej nikt nie używał, gdyż była zatrzymywana przez najsłabsze osłony. Jednak jeśli jednostka nie zdążyła takowych podnieść wtedy spustoszenia były ogromne. Dwanaście myśliwców wykonało nawrót. Umiejętności pilotów były imponujące, jednak jakoś nikt ich nie podziwiał. Obie eskadry skierowały się w stronę transportera. Cały manewr trwał kilkanaście sekund.... c.d.n... (może ;)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: MightyBaz w Styczeń 04, 2010, 09:11:54
niestety wpłynęło tylko jedno opowiadanie w grudniu, dlatego nie będzie konkursu za grudzień. Przykro mi.  :'(

Ogłaszam, że bazooka V zostaje zamknięta.
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Mooneye w Styczeń 04, 2010, 10:45:44
niestety wpłynęło tylko jedno opowiadanie w grudniu, dlatego nie będzie konkursu za grudzień. Przykro mi.  :'(

Ogłaszam, że bazooka V zostaje zamknięta.

Buuuuu... ;( Święta tak mnie rozleniwiły, że nie dałem rady skończyć kolejnego epizodu. A teraz sobie poczeka na inną okazję. 

Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: hakatu w Styczeń 05, 2010, 23:45:36
Hm... szkoda, a uwzględniłem te 100mil w plexie na piątek.. będzie trzeba jakoś inaczej to zdobyć.

Komentarze do grudniowego i styczniowego tekstu mile widziane. Jeżeli się komuś podoba, to się cieszę ;)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Edwin w Czerwiec 12, 2010, 01:26:23
Bump...
a to już koniec definitywny czy można jeszcze coś wrzucać Panie Baz ? :)

miałem pomysł na fajny rysun w klimacie eve fajnie było by go tu podesłać ;)
Tytuł: Odp: Baz'ooka V - komiks+text
Wiadomość wysłana przez: Loc0 w Czerwiec 13, 2010, 12:56:54
Necro? ;p