Update: zrobilem modyfikacje bo za duzo bledow bylo:
Temat się mimo hasła "jeezu ile razy to było" rozwija
.
Statystyka to statystyka. Rządzi sie innymi prawami polegającymi na uśrednianiu wszystkiego w ten czy inny sposob.
Wracając do Polaków, mimo wszystko uważam ze odskakujemy od "statystycznego" gracza MMO.
To, co polaków identyfikuje to cechy, które mogą być pozytywne i negatywne jednocześnie:
Np. Indywidualizm i nieustanne kombinatorstwo. Niby złe, ale i dobre jednocześnie. Sprowadza się to do tego ze generalnie nie tracimy głowy w sytuacjach, kiedy 354 wersja planu nie zadziała a 355 nie ma.
Pracuje juz x-nasty rok w dużej korporacji zagraniczne w Engineeringu (Inżynierii po naszemu, ale dziwnie mi to słowo nie pasuje) i powiem wam ze +/- widać jak na dłoni. Zresztą firma co roku organizuje kursy/spotkania pod tym samym tytułem: "cultural difference" ...
Wygląda to tak:
- Duńczyk wszystko zaplanuje, sporządzi notatki, mema, time schedule, itp. Wyśle to do wszystkich i dodatkowo do wszystkich świętych. Projekty na papierze zapięte na 100%. Przyjedzie na montaż a tam cosik nie dojedzie. Uruchamia 1 plan awaryjny opisany wcześniej. Nie dojedzie co innego, ktoś się z czym spóźni ... W koncu pojawia się problem nieoczekiwany, nieopisany i wtedy sie zaczyna: zwołuje spotkanie, odpala papiery, kiwa głową, nie ma rady prosi o przesuniecie uruchomienia do czasu znalezienie rozwiązania (nawet kilka tygow);
- Holender: zorganizuje spotkanie, będzie sie profesjonalnie odzywał i używał mądrych slow, udowodni ze wszystko wie. Na spotkanie ściągnie wszystkich, których zna albo o których sadzi cos wiedza na dany temat. Jeśli w meetingu bierze mniej niż 20 osób meeting jest nieistotny. Napisze notatkę ze spotkania, rozdzieli robotę papierkowa i rzeczywista na innych a sobie zostawi koordynacje projektu.
Po przyjeździe na montaż zwoła kolejny meeting ze wszystkimi: poddostawcy, swoi w każdej ilości. W meeting u na montażu musi brać udział, co najmniej 30 ludzi, aby był ważny.
W momencie jakichkolwiek problemów znajduje się winnego (najlepiej u poddostawcy) byle nie siebie. Ustala się terminy, dyskutuje o karach, itp. Byle robić jak najmniej ale udawać najbardziej zapracowanego.
-Francuz: zrobi spotkanie, nie zrobi notatki (oby nikt nie zrobił). Jeśli cos idzie nie tak powołać się na nieistniejące zobowiązania (brak memo!), zrzucić winę na innych. Najlepiej dużo mówić i to w anglo-francuskim żeby go nikt nie zrozumiał. Napisać do wszystkich, kto jest winny (oczywiście nie on).
-Angol, zrobi jakies notatki, wyśle jakieś info. w razie problemów poczeka co się stanie. Może ktoś inny znajdzie, rozwiazanie z braku jakiejkolwiek decyzji.
- Polak, zrobi 1 meeting na początku. Na gębę wsio ustali i zrobi notatkę zawierającą się w 2 zdaniach. Na montażu zrobi wszystko sam. Odkryje nowe teorie na bieżąco, pospina graty sznurkami i spinaczami. Będzie działało ...
Tak, każdy ma cos za uszami
.
Natomiast, jeśli projekty jest prowadzony tylko przez polaków to szczerze wam powiem, katastrofa:
- brak jakichkolwiek uzgodnień, każdy robi tak jak uważa jest najlepiej. Na miejscu okazuje się ze jeden zrobił cos w technologii XIX wieku a drugi dostawia do tego cudo wykonane w technologii kosmicznej.
Całość sprowadza się do tego ze kombinacja wielu nacji moim zdaniem działa zawsze dużo lepiej. Tak mi mówi doświadczenie:
- dunol wsio zapisze i zanotuje;
- holender rozdzieli robotę;
- Francuz wszystkim powie i wymusi na dostawcach
- polak pospina wszystko niezależnie od tego czy pasuje do siebie czy nie. Znajdzie rozwiązania.
I tak to działa juz 17 lat, ponad 15 fabryk postawionych i działających...