mozesz dorzucić moje stare opowiadanko
black market
Znowu trafiłem do tej ohydnej stacji pełnej dziwek, gejów i ich alfonsów. Świat okrutny w swojej wymowie, ciągle zmieniający oblicze fortuny. Lądowanie na autopilocie jest jak szybka toaleta przed następnym razem...nawet nie wiesz, kiedy jest po wszystkim.
Otworzyłem oczy, opary, czy też kłęby pary waliły prostu w stojący nieopodal statek klasy „crusader”. Lubię interceptory, są jak niewinne dziewice, można na nie popatrzeć na skanerze, ale trudno je złapać i poczuć.
Koniec rozmyślań, trzeba ruszyć dupę i zalać ten koszmarnie nudny dzień w imię nieżyjącego Imperatora. Cóż, miałem szczęście, jako niewolnik mogłem liczyć tylko na chłostę z rąk mojego Pana i władcy. Nie trafiłem na złego człowieka, tylko na Amarra. Lepsze to niż praca w kopalni w głębokiej przestrzeni. Pieprzone amarskie bydlaki, wiedzą jak utrzymać takich jak ja w ryzach. Żadnej szansy na ucieczkę, wystarczy wysłać w eter sygnał, i koniec, jesteś trupem. Niewolnik nie może mieć klona...tylko jego Pan ma do niego dostęp. Nah, co za życie...chyba pójdę w końcu i zerżnę znowu tę Joan Arc, wie co i jak, jedyna mi bliska osoba, która zawsze jest dla mnie miła.
Ale, muszę jeszcze skończyć misje , którą zlecił mi mój Pan, dostarczenie przesyłki do doku 43 na stacji. Kiedy wędowałem do celu, widziałem oczami wyobraźni jak znowu idziemy w bój z Joan Arc. czułem jak hormony napinają wytarty kombinezon.
Nagle ujrzałem jak niewysoki galleantyjczyk poufale poklepuje jakiegoś kolesia w uniformie CONCORDu. Zwolniłem kroku, coś wisiało w powietrzu...znałem to uczucie...raptowny błysk oślepił mnie na moment. Po chwili, kiedy oczy przyzwyczaiły się do otoczenia...zamarłem...mój odbiorca przesyłki i ten mundurowy, leżeli jeden na drugim jak w gejowskim dramacie. O…nie! Uderzenie gorąca pozbawiło mnie czucia w nogach...upadłem jak worek zgniłych owoców morza. Kątem oka widziałem swoje stopy, leżące daleko ode mnie...Przechyliłem głowę, czując że zaraz zwrócę swemu Panu jego dzisiejszy poczęstunek. Dwóch drabów, Khanidów, podeszło do mnie mamrocząc między sobą o jakiś boosterach. Jeden z nich pieszczotliwie machnął blasterem po moim ramieniu. Przesyłka poturlała się w stronę drugiego draba, razem z moją dłonią. Ten drugi rozdziawił usta i sepleniąc do mnie - i co kurduplu, czarny rynek to nie dla amarków - rechot zagłuszył trzask z blastera...